Wyjazdy 2013: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 31: | Linia 31: | ||
Pogda troche lepsza. Docieramy do Enshi. Stad piszemy te slowa. | Pogda troche lepsza. Docieramy do Enshi. Stad piszemy te slowa. | ||
+ | |||
+ | ''Poprzednie relacje są dostępne w artykule na temat wyprawy Damiana i Krzysztofa, w dziale [[Relacje:Damian_2013|Wyprawy]]'' | ||
{{wyjazd|Włochy: narty w dolinie Aosty|<u>Łukasz Pawlas</u>, Ala Kucharska, Tomek Pawlas, Ala Wandzel i inni|08 - 16 03 2013}} | {{wyjazd|Włochy: narty w dolinie Aosty|<u>Łukasz Pawlas</u>, Ala Kucharska, Tomek Pawlas, Ala Wandzel i inni|08 - 16 03 2013}} | ||
Linia 53: | Linia 55: | ||
− | |||
− | + | {{wyjazd|Tatry Zachodnie: Skitury w dol. Chochołowskiej |<u>Łukasz Pawlas</u>, Ola i Mateusz Golicz|17 02 2013}} | |
− | + | Ze względu na kiepskie prognozy pogodowe planujemy krótką wycieczkę na Bobrowiec przez Grzesia, ale jeszcze przed schroniskiem, na niebie ani chmurki. Jednogłośnie stwierdzamy, że tako pogodę trzeba wykorzystać. Cel pada na Wołowiec - góra prezentuje się przepięknie, zresztą jak i wszystkie szczyty otaczające dolinę. Niestety, już przed Rakoniem mgła gęstnieje, skutecznie ograniczając widoczność. Widzimy też jak grupka narciarzy katuje siebie i krawędzie nart na zlodowaciałym śniegu zboczy Wołowca. Zjazd zaczynamy więc z Rakonia. Nie jest on wymagający technicznie i może właśnie dlatego, że trochę go zlekceważyłem, zaliczam solidną glebę, koziołkując parę ładnych metrów. Po wydłubaniu śniegu z nosa i uszu, spostrzegam niekompletność mojego sprzętu, który częściowo dociera do mnie za pomocą Oli. Niestety odkrywam usterkę wiązania (chyba jakieś fatum - ostrzegam przed wyjazdem z Państwem G., jeśli zależy wam na waszym sprzęcie). Co prawda za pomocą zabawek Mateusza udaje się naprawić wiązanie, ale już na miękkich nogach zjeżdżam w dół. Odcinek ten prowadzi przez las, głównie wzdłuż ścieżki pieszej. Las wokół jest zbyt gęsty żeby zboczyć w bok. Ścieżką tą docieramy na dno doliny i zaczyna się odcinek, do pokonania którego trzeba głównie siły rąk i mnóstwa cierpliwości. Do auta docieramy gdzieś między 15 a 16. | |
− | + | Muszę przyznać, że główny okres sezonu skiturowego właśnie się rozpoczął. W Tatrach mnóstwo śniegu, zagrożenie niewielkie, dzień jest ju dłuższy i puchówki też nie trzeba ze sobą taszczyć. | |
− | + | Wyjazd udany:) | |
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | + | {{wyjazd|Tatry Zachodnie: skitour|Ola i <u>Mateusz</u> Golicz, Michał Ciszewski (KKTJ)|02 03 2013}} | |
+ | Nareszcie weekend ze znośną pogodą w Tatrach. Najpierw podeszliśmy na Ciemniak przez Adamicę i Piec, a następnie zjechaliśmy z Twardej Kopy do Doliny Tomanowej. Było jeszcze dosyć wcześnie, wobec czego Furek zaproponował "szybkie" wejście na Ornak. W każdym razie, to nie ja na to wpadłem! Na początku szlaku na Iwaniacką Przełęcz dopadł mnie lekki kryzys energetyczny, ale od Przełęczy już jakoś poszło i w promieniach zachodzącego za górami słońca osiągnęliśmy i ten szczyt. Było tam naprawdę malowniczo. Niezła widoczność, gra słońca i chmur i brak ludzi. Warunki zjazdowe umiarkowanie dobre. Na ogół były betony, ale czasami pokryte cienką warstewką na której narty "jakoś łapały". Szczególnie początek zjazdu z Twardej kopy był bardzo miły. Jak można się domyślić, cała wycieczka zmęczyła nas konkretnie. Zabrakło nam raptem 50 metrów do przejścia 2 km deniwelacji. Dzień zakończyliśmy zasłużonym, uroczystym obiadem w "Adamo". | ||
− | + | Na marginesie. Ciekawe były słowa ostrzeżenia przed lawinami, które otrzymaliśmy od mijanych po drodze na Ornak turystów. Północny stok Ornaku, którym prowadzi szlak, rzekomo pękł w poprzek (w pionie) i, jak nam opowiadano, mamy uważać, bo czort wie, co tam się może zdarzyć. Po bliższej inspekcji potwierdziło się nasze wstępne podejrzenie że to przecież wszystko tak nie działa. Pionowe pęknięcie okazało się być śladem po zjeździe z czekanem po betonowym śniegu, co stwierdziliśmy obserwując wyraźny odcisk od czterech liter w jego górnej części. | |
− | + | {{wyjazd|Tatry Wysokie: wspinanie|Damian Żmuda,<u>Karol Jagoda</u>|02 03 2013}} | |
+ | Wyjeżdżamy późno bo o 3.00, chciałem wyjechać o 1.00 ale Damian przekonał mnie, że nadrobimy te 2 godzinki podczas wspinaczki, bo na podejściu raczej to niemożliwe:). Pogoda i warunki śniegowe idealne, szybki odpoczynek w schronisku i obowiązkowy wpis w książce wyjść. Przed nami na drogę Potoczka (III) wyruszyły 2 zespoły, miały one nad nami godzinę przewagi. Niestety okazało się pod ścianą, że jesteśmy w kolejce dopiero na 4 miejscu. Czekamy cierpliwie jakieś 20-30min., ale widząc ,,szybkość’’ 1 zespołu decydujemy się zaatakować sąsiadkę czyli drogę Głogowskiego (III). Była to zdecydowanie bardzo dobra decyzja, piękne i wymagające wspinanie na 2 pierwszych wyciągach wynagrodziły wszystkie wcześniejsze trudy(brak snu i dłuuugie podejście). Droga ta pokazała mi, że także ze wspinania zimowego można czerpać sporo przyjemności. | ||
− | {{wyjazd| | + | {{wyjazd|Beskid Śląski - Skrzyczne, skitour |<u>Ola Golicz</u>, Michał Osmałek (os. tow.) |24 02 2013}} |
− | + | Skrzyczne stało się w tym sezonie najmodniejszym klubowym celem zimowym w Beskidach :). Tym razem na odpoczynek w schronisku docieramy zielonym szlakiem z centrum Szczyrku. Nadchodząca wiosna daje się mocno odczuć, niestety...Śnieg stał się już dość mokry i znikał w oczach.Przez całą wycieczkę było b.ciepło, czasem nawet słonecznie. Początkowo zjeżdżamy trochę lasem, ale dość szybko wracamy na nartostradę (na której warunki do zjazdu fatalne...). Zgodnie z planem była to "szybka akcja" - o 14.30 zaparkowałam pod domem. | |
− | |||
− | |||
{{wyjazd|Beskid Śląski: Skrzyczne, skitour|Ola i <u>Mateusz Golicz</u>|16 02 2013}} | {{wyjazd|Beskid Śląski: Skrzyczne, skitour|Ola i <u>Mateusz Golicz</u>|16 02 2013}} |
Wersja z 18:21, 30 mar 2013
CHINY: nie tylko kras
Honkkong 18 03 2013
Nasz pobyt w Honkkongu ogranicza sie do przejechania kolejka i metrem do granicy chinskiej w Shenzen. Honkkong to platanina autostrad, estakad, potezne wizowce i mnostwo budowli portowych. Po prostu gigantyczne miasto. Nadal ze spakowanymi rowerami bez zbednych ceregieli przekraczamy granice chinska w Shenzhen.
Chiny
18 - 29 03 2013
Shenzhen ze swoimi monstrualnymi wizowcami raczej przpomina Nowy Jork niz Chiny. Jestesmy troche zszokowani rozmachem tego miasta. Shenzhen razem z Kantonem i wieloma satelitami tworza przeogromna aglomeracje miejska wielkosci moze pol Polski. Jedynem rozsadnym dla nas wyjsciem wydostania sie z tego molocha jest skorzystanie z komunikacji publicznej. Sypialnym autobusem po nocnej jezdzie wysiadamy w Guilin w prowincji Guanxi Zhuang. Jest pochumurno i mokro. Po poskladaniu roweru ruszamy w szukac jakiejs informacji turystycznej. Guilin slynie z otaczajacycyh to miasto mogotow. Dosc przypadkowo natrafiamy na jakies biuro turystyczne (jest ich jak sie pozniej okazalo wiele). Za 450 Y (ok 230 zl) na glowe zalatwiamy na 2 dni hotel, splyw rzeka Li do Yangshuo, wycieczke busem, lunch, odjazd i dowoz do hotelu. Tego wieczora troche zwiedzamy miasto i wygodnie spimy z rowerami w pokoju.
Nazajutrz rano podjezdza busik a mloda dziewczyna wladajaca plynnie angielskim zaprasza nas do srodka. Podjezdzamy na przystan gdzie pakujemy sie na statek plynacy 60 km rzeka Li do Yangshuo. Statkow plynie zreszta wiele. Uwazam ze warto dac te pieniadze mimo komercyjnsci tej dzialalnosci. Rzeka wije sie w przerozny sposob miedzy poteznymi mogotami przybierajace przerozne ksztalty. Znakomity przyklad krasu tropikalnego. W scianach czasem widnieja otwory jaskin. Najlepiej spojrzec na zdjecia. Na statku podaja lunch i mamy pierwsze zetkniecie z paleczkami. Innych sztuccow nie podaja. Z Yangshuo busem jedziemy jeszcze nad rzeke Yalong gdzie na bambusowych tratwach rowniez przewozi sie turystow. Wieczorem wracamy bardzo zadowoleni do Guilin do naszego hotelu. Problemem jest tu kupienie pieczywa. Nie znaja chleba w naszym rozumieniu. Maja tylko slodkie wypieki. Jedzenie w sklepach kiepskie jak na nasze gusta.
Nastepny dzien to juz czas na rower. Poniewaz Guilin to wielkie miasto to aby je opuscic kierujemy sie wskazaniami kompasu. Na szczescie udaje sie bez problemow natrafic na droge 381 wiodaca na polnoc. Wkrotce tez poszarpany mogotami horyzont zostaje za nami a my wjezdzamy jak sie wkrotce okazalo w chinska prowincjonalna rzeczywistosc. Trzeba od razu zaznaczyc ze Chinczycy to bardzo pracowity narod. Wszedzie widzi sie ludzi przy pracy. Szczegolnie duzo pracuja kobiety. Mezczyzni czasem graja w karty lub jakies ich gry planszowe. Kazdy niemal splachec ziemi jest zagospodarowany. Mijane wsie i miasteczka sa jednak ohydne. Pogoda nadal pochmurna poteguje to wrazenie. Na wsiach wiele drewnianych budynkow. Poczatkowo myslimy ze to zabytki ale to regula. Chaty moze maja po 200 lat. Wszedzie tarasy uprawne. Najgorsze sa jakies tam cementownie, kamieniolomy. Pelno kurzu albo blota. Smieci wokol. Smrod. Takich Chin nie reklamuja zadne biura podrozy. Tak wiec od fascynacji do przerazenia i od przerazenia do fascynacji jedziemy na polnoc polykajac kolejne kilometry. Po drodze zatrzymujemy sie na jedzenie w jakims brzydkim miasteczku. Makron z jakimis tutejszymi przyprawami. W Europie taki "bar" ominelibysmy poteznym lukiem. Tu jakos przelykamy kolejne porcje z paleczek i wcale nie bylo to zle. Na noclego zatrzymujemy sie w ruinach rozwalonej wiaty i spimy w namiocie.
Teren gorzysty. Podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Wystarczy spojrzec na mape Chin by stwierdzic ze dominuja rozne odcienie czerwieni. Wjezdzamy tez na droge 209, ktora ma nas prowadzic na polnoc. Nazwy miejscowosci na ogol sa po chinsku. Czasem zatrzymujemy sie przed znakiem i uczymy sie szczegolow danego "krzaczka". Sprawdzamy na naszej mapie aby sie upewnic. Po za tym kamienne slupki przydrozne nr drogi maja napisany arabskimi cyframi oraz kolejny km drogi. To dla nas duze ulatwienie. Czasem zatrzykmujemy sie przy sklepach by uzupelnic zapas zywnosci. Czest robi sie zbiegowisko. Tu chyba nie widzieli bialych. Dotykaja nas, chca robic sobie z nami zdjecia. Mowia do nas i nie potrafia zrozumiec ze my ich nie rozumiemy. Co najfajniejsze to niekiedy w takich sytuacjach pisza nam tekst "krzaczkami" na kartce w nadzie ze potrafimy czytac. Dziwne bo anteny satelitarne sa niemal wszedzie a chyba kazyd posiada telefon komorkowy. Przejzdzajac kilka masywow i dolin rzecznych na noc zatrzymujemy sie przy "szklarniach" z jakimis grzybami. Tu rozbijamy namiot. Mamy okazje zobaczyc w jakich warunkach pracjuja i zyja. Jezeli ktos narzeka na Europe nie przyjedzie do Chin. W nocy burza
Pochmurny, nieprzyjemy dzien. Profile tasy lagodnieja. Otaczajacy jednak nas teren jest przygnebiajacy. W mokrej mgle wylaniaja sie koszmarne budowle "fabryk", niedokonczone budynki, rozkopany teren, walajace sie smieci. Chcialo by sie przebudzic z koszmaru ale to rzeczywistosc. Pogoda dostosowuje sie znakomicie do tego otoczenia. Posilki juz jemy w przydroznych knajpkach urozmaicajac coraz bardziej menu. Wychodzi jakie 2 - 5 zl. W Hueitongu zatrzymuje nas policyjny patrol. Od razu robi sie wokol nas duze zbiegowisko ciekawskich. Policja kaze nam wracac do miasta. 3 km podjazdu musimy zjechac spowrotem. Czujemy sie niepwnie bo nie potrafimy sie w zaden sposob dogadac. Jeden z policjantow na kartce po angielsku napisal "What's country are you". Damian udzielil pisemnie stosownej odpowiedzi. Zatrzymujemy sie przy biurze bezpieczenstwa (tak informowal dodatkowy angielski napis). Cos do nas mowia po czym kaza jecha znowu za nimi. Pytamy o droge do Hueiha (tam byl nasz kolejny cel). Caly czas jadac za radiowozem docieramy do granic miasta. Policja wskazuje nam droge i zegna sie z nami. Nie wiemy wogole o co w tym wszystkim chodzilo. Od teraz czujemy sie niepewnie. Mglisty dzien dobiegal konca i w pierwszej napotkanej wsi pytamy o mozliwosc rzobicia namiotu. Gosc wskazal miejsc obok drogi. Gdy juz mamy rozbity namiot nadjezdza "przypadkowy" patrol policji. Od razu skads zlatujua sie ludzie. Wielka sensacja we wsi. Jedno co umial chyba po angielsku to "go". Drugi cywili z radiowozu od razu robi nam zdjecia. Blyskawicznie likwidujemy obozowisko. Zapadaly ciemnosci. Damian jedzie z czolowka na glowie a Krzysiek z tylu z czerwonym pulsujacym swiatlem. Radiowoz na awaryjnych za nami. Jechali za nami moze 15 km do nastepnego miasteczka. Przy kojejnym komisariacie sie zatrzymujemy. Pytamy policje o hotel. To im wystarcza. W odpowiedzi slysze "eleven" i wskazanie reki zgodne z kierunkiem naszej jazdy. Juz bez "opieki" ruszamy w mglista, czarna dal. Wktrotce jednak nasza droge oswietlaja blyskawicze zblizajacej sie burzy. Niebawem tez leje. Teren wkolo w zaden sposob nie nadawal sie na biwak. Zalane pola ryzowe, smieci, fetor. Gdy juz bylismy pelni czarnych mysli przedziwnym zbiegiem okolicznosci ukazuje sie jakis sklepik gdzie mlody Chinczyk wlasnie go zamykal. Bylo tu jednak zadaszenie i beton. Pozwala nam spac przed sklepem. Na szczescie juz nie nepokojeni przez nikogo doczekalismy switu.
Nastepny szary, ddzysty ranek. Wkotce leje. Droga 209 na mapach zaznaczona jako glowna jak do tej pory posiadala nie zla nawierzchnie. Przy okazji warto podkreslic ze kierowcy jezdza tu wolniej a rowerzystow wyprzedzaja z duza rezerwa. Czasem zdarza sie ze droga nie posiada nawierzchni. Dziury, kamienie, bloto. Docieramy do Huihua. Kolejne okropne miasto. Mozna rzec potworne. Znow rozkoane, bez ladu, szare. Tu zjadamy jednak chyba pierwszy dobry "obiad" skladajacy sie glownie z ryzu. Bierzemy tez gotowy ryz ze soba. Szukajac czasem wyjazdu z miasta kierujemy sie ciagle na N. Wkrotce tez wjezdzamy w typowy teren gorski. Nasza 209 nagle skreca. Nie jestesmy jednak pewni czy podazamy wlasciwa droga. Bo nie bylo wogole nawierzchni. Taki szlak off-roadowy. Auta malo. Jednak po moze 8 km meczarni nawierzachnia sie poprawia z slupek z napisem "209" utwierdza na w pewnosci. Jedziemy ladna dolina, tylko nieliczne stare wioski. Ruch calkowicie zamarl. Raz na godzine cos nas mija. Wieczorem zatrzymujemy sie w domu "na rzece". Spimy w pomieszczeniu gospodarczym poczestowani przez Chinczykow ryzem i przyprawami. Naresze moglismy odespac spokojnie poprzednie trudy.
Rano zegnamy sie z sympatynym chinskim malzenstwem obserwujac jeszcze jak gospodarz na bambusowym dragu niosl 2 duze wiadra wody z studni oddalonej o jakies 200 m. Nada pusta droga smigamy w strone Jishou. Niebawem tez zaczyna lac. Znow te brzydkie miasta i dziurawa droga. Jak oni to wszystko buduja. Widzimy jak kobiety boso na bambusowych dragach nosza po 2 wiadra zaprawy murarskiej Nie wiem czy dali bysmy rady cos takiego unies. Kobiety muruja, pracuja na budowach, opiekuja sie dziecmi. Jedyna analogia jaka sie nasuwa to praca mrowek. Prymitywne metody pracy, bambusowe rusztowania, obrabianie pol za pomoca wolow. Z drugiej strony wspaniale autostrady, niesamowite budowle. My jednak jestesmy przybici ta atmosfera w przenosni i dolownie. Na noc zatrzymujemy sie w hotelu (30 zl) bo juz nie bylo innego wyjscia. Troche przychodzimy do siebie.
Czy w Chinach swieci slonce? W mrzawce pokonujemy kolejne kilometry na polnoc. W drugiej czesci dnia sie rozjasnia. Fatalna droga. Mamy problemy z wybraniem pieniedzy bo nie ma banku a jak byl to nie akceptowal karty. Udaje sie ta sztuak w Baoing. Kilkanasie km za miastem spimy w domu w lozku. Chinczycy zaprosili nas na kolacje. Cieply prysznic znakomicie nas nastawil do Chin.
Naresze slonce. Kolejny dzien przemierzamy wapienne gory prowinji Hunan. Niektore masywy moga miec z 1000 m miazszosci. Watpimy by tknela je stopa grotolaza. Czasem jakies jaskinie czernieja w bialych scianach. Od Jishou do Baoing teren jest typowo krasow. Jest tuz jednak duzo kamieniolomow i cementowni. A rzeki zanieczyszone. Droga tez przebija sie przez kilka tuneli co czasem dla nas jest stresem. W jednym z miasteczke Krzysiek wywraca sie na sliskiej jezdni ale bez wiekszych kosekwencji. Ciekawy zdarzeniem bylo tez zatzymanie nas przez 2 dziewczyny ktore wysiadly ze swojego pojazdu by zrobic sobie z nami zdjecie. Na koniec dnia zaliczamy solidny podjazd. Na przeleczy na jedny z starych tarasow rozbijamy namiot i spedzamy spokojna noc.
Kontynujac dalsza jazde to w gore to dol zblizamy sie do Enshi. Tereny nadal z przewaga wapienia. Tego tez dnia bardzo niebezpieczne zdarzenie. Stalismy obaj na poboczu drogi gdy nagle samochod przejach tak blisko ze urwal Krzyskowi sakwe. Facet zatrzymal sie zaraz przyszedl upewnic sie co sie stalo. Na szczescie obeszlo sie tylko na strachu. Gosc skladal rece jak do modlitwy i sie klanial. Byl przerazony nie bardziej niz my. Dalo nam to jednak sporo do myslenia. Kilka cm wiecej i wolimy nie myslec. Na noc znow znajdujemy miejsce w lozysku wyschnietego strumienia przez nikogo niewidocznie.
Pogda troche lepsza. Docieramy do Enshi. Stad piszemy te slowa.
Poprzednie relacje są dostępne w artykule na temat wyprawy Damiana i Krzysztofa, w dziale Wyprawy
Włochy: narty w dolinie Aosty
Wyjazd z nastawieniem na jazdę rekreacyjną - jeździmy po przygotowanych trasach i ... uwaga, do góry wjeżdża się wyciągiem, a nie zapycha z buta:) Codziennie szusujemy w innym ośrodku. Pod Monte Rosą, grupa Słoweńców zabiera mnie na wycieczkę freeriadową po okolicznych dolinkach, z pięknymi widokami, opuszczonymi sezonowo wioseczkami i zacnymi zjazdami. Generalnie wyjazd wypoczynkowy ze świetnymi widokami na najwyższe szczyty Alp.
AUSTRIA: Wysokie Taury, Kitzsteinhorn 2013
Po raz czwarty już miałem przyjemnosć krótko uczestniczyć w wyprawie eksploracyjnej Krakowskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego do jaskini Feichtnerschachthöhle. Jaskinia ta znajduje się na terenie kurortu narciarskiego na lodowcach pod górą Kitzsteinhorn (3203). Dzięki uprzejmości firmy Gletscherbahnen Kaprun AG, zarządzającej tym kurortem, baza wyprawy KKTJ zlokalizowana jest w centrum usługowo-gastronomicznym dla narciarzy na wysokości 2452 m npm. W podziemnej cześci tego obiektu, stanowiącej infrastrukturę socjalną dla pracowników całej stacji narciarskiej, dla uczestników wyprawy dostępne są ogrzewane pomieszczenia do spania, ubikacje, prysznic oraz sieć WiFi. Z całą pewnością jest to jedna z najbardziej komfortowych zimowych wypraw jaskiniowych na świecie. Co warte uwagi, specyficzny jest także rodzaj skały, w której rozwinięte są tutejsze jaskinie. Jest to tzw. margiel mikowo-wapienny, skała z jednej strony dosyć słabo rozpuszczalna przez wodę, a z drugiej bardzo twarda i niszczycielska dla sprzętu. Zimą otwory są zasypane śniegiem i trzeba je odkopywać. Na szczeście głównie przy użyciu ratraka.
Działalność jaskiniowa w tym roku skupiona była (jest) na wspinaczce w kominach nad tzw. Kryształową Galerią oraz w tzw. Galerii Srebrnej Wody. Obydwa te tematy potencjalnie mogą prowadzić do nowych otworów jaskini. Ja, w zespole z Bartkiem Berdelem z biwaku na głębokości ok. -450 m atakowałem ten pierwszy. W założeniu mieliśmy deporęczować te kominy, ale okazało się, że możliwa jest dalsza wspinaczka do góry. Była to dosyć męska przygoda, bo z biwaku było dosyć już daleko na "przodek". Na każde z dwóch wyjść musieliśmy podejść ok. 370 metrów do góry na linach. Łącznie podczas pobytu pod ziemią wspięliśmy 35 m, prawie całkowicie hakowo (wiertarka). Z pomiarów w jaskini oraz dostępnego nam trójwymiarowego modelu powierzchni terenu wynikało, że znajdujemy się praktycznie parę metrów pod powierzchnią ziemii. Coż, nie udało się nam przebić, ale nie jest to niczym dziwnym. W rejonie, w którym potencjalnie miałby znajdować się nasz "nowy otwór" jest znanych od powierzchni kilka lejów, które jednak kończą się zawaliskami. O tej porze roku na dodatek zasypanych paroma metrami śniegu. Wracając do niszczycielskiego charakteru tutejszej skały - na wyjściu na powierzchnię ja przetarłem croll'a, a mój partner gdzieś po drodze wytarł aluminiową rolkę Petzl'a "do śrubki".
Ze względu na dosyć krótki pobyt, w zasadzie po wyjściu z biwaku zostały mi niecałe trzy dni na powierzchni. Miałem ze sobą narty skitourowe, ale nie zdołałem zbytnio ich użyć. Chociaż Furek wymyślił bardzo ciekawą trasę na pobliski szczyt Hocheiser, ze względu na duże zagrożenie lawinowe poprzestałem tylko na solowej, tradycyjnej już popołudniowej wycieczce na szczyt Grosser Schmiedinger, górujący nad wschodnią częścią terenów narciarskich (500 Hm).
Tymczasem wyprawa cały czas jeszcze trwa. Kolejna ekipa, wspinając dalej komin, dotarła do zawaliska i tym sposobem definitywnie zakończyła naszą wspinaczkę. Jaskinia "puszcza" jednak ciągle w tym rejonie obejściami, a także wspominaną już Galerią Srebrnej Wody. Trzymam kciuki. No i trochę mi szkoda, że już mnie tam nie ma... Oby udało się znowu za rok.
AUSTRIA: Wysokie Taury, skitour w Goldberggruppe
Ola wpadła na świetny pomysł, żeby mój wyjazd na wyprawę połączyć z szybką akcją ski-tourową. Na bazę wybraliśmy położoną na wysokości 2446 mnpm Hagener Hütte. Jest to schronisko Alpenverein położone w Wysokich Taurach, w okolicy szczytu Goldberg. Chatka stoi na przełęczy, przez którą rzekomo starożytni Rzymanie poprowadzili niegdyś drogę. W zimie główny budynek schroniska jest zamknięty, ale dla skiturowców i ambitniejszych turystów Alpenverein udostępnia otwarty dla wszystkich schron zimowy, czyli sypialnię na ok. 20 osób, stół i ławę. Czegóż więcej trzeba? Jak okazało się na miejscu, schron był chwilowo w remoncie. Co miało i pewne minusy (zdemontowany piecyk i brak możliwości ogrzewania), ale i poważne plusy (nocleg za 0 EUR).
W piątek podeszliśmy do tej upatrzonej uprzednio chatki z parkingu w Bad Sportgastein. Był dosyć twardy śnieg i zaliczyliśmy parę wywrotek na podejściu, ale przynajmniej dopisała nam ładna pogoda. Ponieważ byliśmy dosyć zmęczeni po nocnej podróży i morzył nas sen, pierwszego dnia poprzestaliśmy jedynie na dotarciu do chatki (860 Hm) i błyskawicznej wycieczce na upatrzony z chatki, nienazwany pik (może parędziesiąt metrów przewyższenia). Za to sobota upłynęła nam na całodniowej naciarskiej przygodzie, i to "na lekko". Najpierw zjechaliśmy niejako na drugą stronę przełeczy do schroniska Jamnig Hütte (nieczynnego, 1748), skąd następnie weszliśmy na przełęcz Ulschartl (2491), zjechaliśmy po miękkim śniegu do wysokości ok. 2 000 m, a dalej za namową Oli jeszcze podeszliśmy na Greilkopf (2579), aby potem granią zjechać z powrotem do naszej bazy. Wszystkiego razem wyszło ok. 1350 m przewyższenia. Choć pogoda trafiła się lepsza niż w prognozach, okna w chmurach z ładnymi widokami pojawiały się tylko na chwilę. W każdym razie, przez większość czasu nic się z nieba na nas nie lało ani nie sypało i z tego się cieszyliśmy.
Sytuacja zmieniła się podczas ostatniej nocy naszego pobytu. Już pod wieczór zaczęło intensywnie śnieżyć i na twarde podłoże nasypało ok. 20 - 30 cm świeżego puchu. Celem na niedzielę stał się wobec tego tylko zjazd z powrotem do samochodu. Mimo tak prostego planu, najedliśmy się sporo strachu. Słaba widoczność z rana zmusiła nas do zjeżdżania z GPS-em w ręku. Na dodatek towarzyszyły nam grzmoty schodzących nieopodal lawin. Nie przesadzam. Z pewnością gdybyśmy byli w dolinach, a nie wysoko na przełęczy, tego dnia nie wybralibyśmy się w góry. Na szczęście znowu się udało. W około godzinę pokonujemy 800 m zjazdu, a następnie samochodem udajemy się gościńca pod jaskinią Lamprechtsofen. Tam, po uczczeniu naszego szczęśliwego powrotu z gór wysokokalorycznym kakao z bitą śmietaną, rozdzielamy się - Ola wraca do Polski, a ja czekam w chatce pod Lamprechtsofen na przyjazd ekipy z KKTJ-u.
Tatry Zachodnie: Skitury w dol. Chochołowskiej
Ze względu na kiepskie prognozy pogodowe planujemy krótką wycieczkę na Bobrowiec przez Grzesia, ale jeszcze przed schroniskiem, na niebie ani chmurki. Jednogłośnie stwierdzamy, że tako pogodę trzeba wykorzystać. Cel pada na Wołowiec - góra prezentuje się przepięknie, zresztą jak i wszystkie szczyty otaczające dolinę. Niestety, już przed Rakoniem mgła gęstnieje, skutecznie ograniczając widoczność. Widzimy też jak grupka narciarzy katuje siebie i krawędzie nart na zlodowaciałym śniegu zboczy Wołowca. Zjazd zaczynamy więc z Rakonia. Nie jest on wymagający technicznie i może właśnie dlatego, że trochę go zlekceważyłem, zaliczam solidną glebę, koziołkując parę ładnych metrów. Po wydłubaniu śniegu z nosa i uszu, spostrzegam niekompletność mojego sprzętu, który częściowo dociera do mnie za pomocą Oli. Niestety odkrywam usterkę wiązania (chyba jakieś fatum - ostrzegam przed wyjazdem z Państwem G., jeśli zależy wam na waszym sprzęcie). Co prawda za pomocą zabawek Mateusza udaje się naprawić wiązanie, ale już na miękkich nogach zjeżdżam w dół. Odcinek ten prowadzi przez las, głównie wzdłuż ścieżki pieszej. Las wokół jest zbyt gęsty żeby zboczyć w bok. Ścieżką tą docieramy na dno doliny i zaczyna się odcinek, do pokonania którego trzeba głównie siły rąk i mnóstwa cierpliwości. Do auta docieramy gdzieś między 15 a 16. Muszę przyznać, że główny okres sezonu skiturowego właśnie się rozpoczął. W Tatrach mnóstwo śniegu, zagrożenie niewielkie, dzień jest ju dłuższy i puchówki też nie trzeba ze sobą taszczyć. Wyjazd udany:)
Tatry Zachodnie: skitour
Nareszcie weekend ze znośną pogodą w Tatrach. Najpierw podeszliśmy na Ciemniak przez Adamicę i Piec, a następnie zjechaliśmy z Twardej Kopy do Doliny Tomanowej. Było jeszcze dosyć wcześnie, wobec czego Furek zaproponował "szybkie" wejście na Ornak. W każdym razie, to nie ja na to wpadłem! Na początku szlaku na Iwaniacką Przełęcz dopadł mnie lekki kryzys energetyczny, ale od Przełęczy już jakoś poszło i w promieniach zachodzącego za górami słońca osiągnęliśmy i ten szczyt. Było tam naprawdę malowniczo. Niezła widoczność, gra słońca i chmur i brak ludzi. Warunki zjazdowe umiarkowanie dobre. Na ogół były betony, ale czasami pokryte cienką warstewką na której narty "jakoś łapały". Szczególnie początek zjazdu z Twardej kopy był bardzo miły. Jak można się domyślić, cała wycieczka zmęczyła nas konkretnie. Zabrakło nam raptem 50 metrów do przejścia 2 km deniwelacji. Dzień zakończyliśmy zasłużonym, uroczystym obiadem w "Adamo".
Na marginesie. Ciekawe były słowa ostrzeżenia przed lawinami, które otrzymaliśmy od mijanych po drodze na Ornak turystów. Północny stok Ornaku, którym prowadzi szlak, rzekomo pękł w poprzek (w pionie) i, jak nam opowiadano, mamy uważać, bo czort wie, co tam się może zdarzyć. Po bliższej inspekcji potwierdziło się nasze wstępne podejrzenie że to przecież wszystko tak nie działa. Pionowe pęknięcie okazało się być śladem po zjeździe z czekanem po betonowym śniegu, co stwierdziliśmy obserwując wyraźny odcisk od czterech liter w jego górnej części.
Tatry Wysokie: wspinanie
Wyjeżdżamy późno bo o 3.00, chciałem wyjechać o 1.00 ale Damian przekonał mnie, że nadrobimy te 2 godzinki podczas wspinaczki, bo na podejściu raczej to niemożliwe:). Pogoda i warunki śniegowe idealne, szybki odpoczynek w schronisku i obowiązkowy wpis w książce wyjść. Przed nami na drogę Potoczka (III) wyruszyły 2 zespoły, miały one nad nami godzinę przewagi. Niestety okazało się pod ścianą, że jesteśmy w kolejce dopiero na 4 miejscu. Czekamy cierpliwie jakieś 20-30min., ale widząc ,,szybkość’’ 1 zespołu decydujemy się zaatakować sąsiadkę czyli drogę Głogowskiego (III). Była to zdecydowanie bardzo dobra decyzja, piękne i wymagające wspinanie na 2 pierwszych wyciągach wynagrodziły wszystkie wcześniejsze trudy(brak snu i dłuuugie podejście). Droga ta pokazała mi, że także ze wspinania zimowego można czerpać sporo przyjemności.
Beskid Śląski - Skrzyczne, skitour
Skrzyczne stało się w tym sezonie najmodniejszym klubowym celem zimowym w Beskidach :). Tym razem na odpoczynek w schronisku docieramy zielonym szlakiem z centrum Szczyrku. Nadchodząca wiosna daje się mocno odczuć, niestety...Śnieg stał się już dość mokry i znikał w oczach.Przez całą wycieczkę było b.ciepło, czasem nawet słonecznie. Początkowo zjeżdżamy trochę lasem, ale dość szybko wracamy na nartostradę (na której warunki do zjazdu fatalne...). Zgodnie z planem była to "szybka akcja" - o 14.30 zaparkowałam pod domem.
Beskid Śląski: Skrzyczne, skitour
Ponieważ musieliśmy po południu wrócić do domu, zdecydowaliśmy się na szybką akcję w Beskidach. Weszliśmy na Skrzyczne "z tyłu", startując spod Małej Palenicy. Widoczność była bardzo słaba, ale przynajmniej nie padał na nas żaden deszcz czy śnieg. Warunki na zjedzie były zmienne - pod szczytem przyjemny puch, poniżej cięższy i trudny do manewrowania śnieg. Niestety dodatnia temperatura skompresowała istotnie warstwę świeżego opadu. Cała akcja zajęła nam nieco ponad dwie godziny (tempo treningowe), dzięki czemu z koła nie zeszło nam całe powietrze i zdążyliśmy jeszcze podjechać do wulkanizatora.
Beskid Śląski - Skrzyczne
Przy okazji wypoczynku z rodzinką w Szczyrku postanowiłem zrobić sobie wycieczkę na Skrzyczne. Pogoda całkiem całkiem - przebijające się przez wysokie chmury słońce w związku z czym widoczność bardzo dobra. Wyruszyłem szlakiem z centrum. Początkowo przetarty szlak lecz po późniejszym połączeniu z czerwonym całkowicie zasypany. W większości nawianym śniegiem. Miejscami naprawdę spore zaspy. Targane na plecach rakiety nareszcie okazały się niezbędne. W pewnym momencie szlak zostaje przecięty trasą fis. Po zalesieniu jakiejś dziury w siatkach zabezpieczających kawałek mozolnie idę trasą (momentami stromo). Na szczycie dość mocno wieje. Grzaniec w schronisku i wracam. Szybkie zejście pod wyciągiem i powrót do hotelu.
Beskid Żywiecki-Hala Boracza
Plan zakładał podejście z Żabnicy Skałki na Halę Boraczą i dalej niebieskim na Prusów i zjazd do Żabnicy. Przed wyjazdem zastanawiałem się, na ile jest to realne do wykonania. Nie miałem nart skiturowych z fokami, więc całą trasę pod górę musiałem pokonać z nartami przytroczonymi do plecaka. Początkowo szlak czarny prowadzi boczną drogą dojazdową, więc idzie się nieźle. Potem droga odbija w prawo a szlak na Halę Boraczą idzie prosto. Na szczęście są ślady i śnieg nie zapada się głęboko więc idzie się w miarę sprawnie. Nie śpiesząc się osiągam schronisko w czasie wyznaczonym przez znaki. Tu zatrzymuję się na jakieś pół godziny by posilić się i nabrać sił. Połowa podejścia za mną. Niestety cały czas pada drobny śnieżek i nie ma widoczności na dalsze pasma. Dalsza trasa prowadzi grzbietem na Prusów. Do schroniska wchodzi grupa osób w rakietach. Pytam skąd przyszli. Mówią, że z Węgierskiej przez Prusów, że po ich przejściu jest już przetarte. Jest jeszcze w miarę wcześnie, więc postanawiam spróbować. Kilkaset metrów za schroniskiem spotykam osobę, która idzie z tamtego kierunku. Przedziera się po pas w śniegu. Pyta którędy najlepiej do schroniska, a ja pytam o warunki na szlaku. Dowiaduję się, że najgorsze jest tylko parę metrów przede mną. Tu wiatr cały czas nawiewa nowy śnieg i tworzą się zaspy. Dalej, choć śniegu jest przynajmniej z metr, to nie zapada się on specjalnie i nie ma problemu z przejściem. Idę dalej. Idzie się łatwo i przyjemnie. Poza paroma krótszymi odcinkami śnieg nie jest uciążliwy. Dookoła pięknie ośnieżone lasy i mniejsze polany. Idąc rytmicznym krokiem na szczyt Prusowa docieram szybciej, niż informowały znaki dotyczące czasu letniego. Teraz przede mną już tylko droga w dół. Przypinam narty i rozpoczynam zjazd. Początkowo planowałem zjechać na przełaj polanami miedzy Boruczem a Palenicą, ale ostatecznie jechalem cały czas szlakiem niebieskim aż do Żabnicy. Większa część odcinka bardzo przyjemna, tylko ostatni odcinek szlaku prowadził zarastającym młodym lasem, gdzie nie dało się za bardzo poszaleć. Lepsza powinna być chyba opcja nieco wcześniejszego odbicia ze szlaku i zjazdu szeroką Polaną Pasionki, ale to już ewentualnie opcja na inny wyjazd.
Beskid Śl.: skitury
My natomiast z braku czasu i zbyt dużego zagrożenia, wybieramy pobliskie Beskidy. W planie był zjazd przecinką na Szyndzielni. Niestety podjeżdżając pod Szyndzielnię okazuje się, że śniegu w lesie jest z jakieś 10 cm! Szybko weryfikujemy plany i stwierdzamy, że Szczyrk leży trochę wyżej. No i rzeczywiście różnica w grubości śniegu kolosalna - na Skrzycznem ilości śniegu... no nie wiem, lekko ponad metr. Podchodzimy na Małe Skrzyczne starając się omijać trasy narciarskie. Przed szczytem spotykamy Krakusów, z którymi zdobywamy Skrzyczne i grzejemy się w schronisku. Zjazd również wybieramy wspólnie i trafiamy w 10! Początek zjazdu to naprawdę bardzo stromy żleb, dalej stary rzadki las. Warunki bardzo dobre - lekko zsiadły puch. Na nartach docieramy pod sam samochód.
Tatry Wysokie: Skiturki
Z powodu trudnych warunkow (gleboki i ciagle padajacy snieg, 3-ci stopien zagrozenia lawinowego, slaba widocznosc) cele trzeba bylo dobierac czujnie.
W sobote z Brzezin doszlismy droga do Psiej Trawki, skad skrecilismy w strone Polany Panszczyca, mimo nart na nogach torujac do pol lydki, a miejscami po kolana. Z Polany przeszlismy nastepnie na Wolarczyska i podeszlismy kilkadziesiat metrow Zadnim Uplazem w kierunku Zoltej Turni. Z wysokosci ok. 1700 zjechalismy do Doliny Gasienicowej (super, gleboki puch!) i dalej droga do auta.
Niedzielna ski-turka rozpoczela sie z Toporowej Cyrhli. Poszlismy na Wielki Kopieniec (hurra, przetorowane!!) i zjechalismy bardzo przyjemnie na Polane Kopieniec i dalej na Polane Olczyska. Stamtad dotarlismy do nartostrady do Kuznic i podeszlismy nia na Krolowa Rowien. Pysznym zjazdem, znow mijajac Wywierzysko Olczyskie, osiagnelismy Jaszczurowke i po uiszczeniu niewielkiej oplaty (3 zl / os.) wrocilismy do samochodu.
Jak na panujace w Tatrach warunki, byl to bardzo udany weekend. Snieg pada caly czas. Czy to nie cudownie?
Tatry Wysokie: Zmarzły Staw
Warunki w Tatrach bardzo trudne. Musieliśmy redukować plany. Najpierw miała być Żółta Turnia, potem jednak Zawrat, a w końcu zawróciliśmy spod Zmarzłego Stawu. Padało całą noc i przez cały dzień. Zimno, nic nie widać, lawiny. W czasie naszej wycieczki (ok. 8h) na samochód spadło 20 cm śniegu. Zjazd do Czarnego Stawu Gąsienicowego mieliśmy przez większość trasy po pas w puchu (nie przesadzam) - trzeba przyznać, że to było ciekawe doświadczenie. Dużo mniej ciekawe było natomiast napotkane po drodze na Halę Gąsienicową zasłabnięcie starszego turysty. Staraliśmy się pomóc w reanimacji, a przynajmniej nie przeszkadzać, aż do przybycia ratowników TOPR. Niestety nie udało się go uratować...
AUSTRIA: Niskie Taury
Poświęciłem nieco czasu, aby zaplanować trzydniową wycieczkę narciarską w Totes Gebirge, z noclegami w zimowych chatkach Alpenverein. To jeden z najbliższych nam alpejskich masywów (617 km!). Wyjechaliśmy nocą z piątku na sobotę. Po niedługiej, ale jednak męczącej podróży, okazało się... że w tych górach nie ma śniegu. Jak ci Austriacy mogli do tego dopuścić? Przecież oni z tego żyją!!! No i chyba specjalnie nie odśnieżają miasteczka, żeby na kamerce internetowej wydawało się, że jest zima...
Trzeba było szybko wdrożyć plan awaryjny. W trzecim z kolei miasteczku nabyliśmy stosowną mapę i udaliśmy się w rejon Niskich Taurów, odwiedzanych przez nas niedawno, przy okazji świąt Bożego Narodzenia. Tam śniegu było ciągle dość, i to nawet miękkiego, lekko tylko zsiadłego. Były pewne wady tego miejsca. Położone najdogodniej miasteczko, Obertauern, jest wielkim kombinatem narciarskim. Chatki Alpenverein są w większości zimą zupełnie zamknięte (oprócz tych bardzo trudno dostępnych), a noclegi w pensjonatach zaczynały się od 52 EUR za osobę. Musieliśmy więc improwizować także jeśli chodzi o zakwaterowanie.
W każdym razie, udało się nam odbyć trzy jednodniowe wycieczki skiturowe. Przez pierwsze dwa dni dopisywała nam bardzo ładna pogoda. W sobotę (zaczynając późno, bo będąc świeżo po kosztującej jednak nieco czasu zmianie planów) zrobiliśmy trochę ponad 500 m wysokości, wchodząc na jeden z wierzchołków grani Sichelwand (ok. 2200). W niedzielę odbylismy bodaj najlepszą wycieczkę wyjazdu, na Lackenspitze (2459), z ok. 1200 metrami przewyższenia. Obydwa zjazdy były bardzo przyjemne (praktycznie brak twardego śniegu), a przy tym przy stosunkowo stabilnej sytuacji lawinowej.
Niestety nie obyło się bez przykrych (i kosztownych) niespodzianek. Już pierwszego dnia wyjazdu Michałowi pękło wiązanie w sposób raczej nienaprawialny. Ostatni odcinek na szczyt Michał wchodził pieszo. Dobrze, że udało się jakoś zjechać na tym wiązaniu. Szczęściem w nieszczęściu było w tej sytuacji właśnie to... że znajdowaliśmy się w kurorcie narciarskim. W związku z czym wypożyczenie sprzętu skitourowego na kolejne dwa dni nie sprawiło żadnych trudności. Gdyby to stało się podczas trzydniowej "wyrypy" jaką oryginalnie planowaliśmy, nie byłoby tak łatwo...
W poniedziałek pogoda wyraźnie pogorszyła się i wiedzieliśmy, że nie możemy oczekiwać od ostatniego dnia wypadu zbyt wiele. Niebo zachmurzyło się zupełnie, widoczność była słaba plus padał intensywnie śnieg. Udało się nam podejść kawałek (ok. 400 Hm) w stronę szczytu Glockerin. Niestety trochę pogubiliśmy drogę i wpakowaliśmy się w bardzo stromy i dosyć jednak groźny w tych warunkach żleb. Ostatecznie udaje się nam trafić do jeziorka Wildsee (ok. wys. 1925), przynajmniej tak wynikało z mapy i GPS, bo jeziorka dostrzec się nie udało. Być może dlatego, że widoczność spadła do 30 - 50m. Zjechaliśmy na szczęście bezpiecznie, przez niezwykle stromy, ale przyjemnie dla narciarza rzadki las. Wczesnym popołudniem zdaliśmy wypożyczony sprzęt i wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o nieśmiertelną restaurację w czeskich Lechovicach.
Tatry - Rysy
Od jakiegoś czasu planowałem wejście zimowe na Rysy, ale jakoś zawsze ekipa wykruszała się jak tylko przypominała sobie o 9 kilometrowym morderczym odcinku do Morskiego Oka. Któż zatem mógł podjąć te niezwykle śmiałe wyzwanie??? Jedynym sensownym rozwiązaniem było wskrzeszenie sławnej ,,szybkiej trójki’’(dla przypomina ta ekipa zapisała się w historii wczesnozimowego alpinizmu śmiałą próbą zdobycia Triglava) Akcja pod kryptonimem ,,polski Triglav’’ rozpoczęliśmy od sobotniego posiłku w nieśmiertelnym Mcdonaldzie . Zdrowo odżywieni sprawnie pokonaliśmy najtrudniejszy odcinek do schroniska. Mimo wielogodzinnej dyskusji nie udało mi się namówić Asie i Daniela do zobaczenia świtu na szczycie. Oboje chcieli się wyspać, więc wstaliśmy dopiero o 4.00:P (trza być twardym a nie miękkim). Podejście było przetarte jedynie do Czarnego Stawu, resztę drogi trzeba było torować. Pomimo nienajlepszych warunków spotkaliśmy na szlaku sporo turystów w tym dwóch szczególnie ciekawych. Pierwszy wybrał się na Rysy bez czekana i rękawiczek!!!(przy temperaturze -15 C) , drugi zgubił swój środek lokomocji - niebieskie jabłuszko. Z innych ciekawostek: dopiero w niedziele podczas zejścia z Moka spotkaliśmy samotnego przedstawiciela sekty skiturowej- czyżby narciarze w tym sezonie przerzucili się na szachy??? Kończymy wyjazd oczywiście w Mcdonaldzie, uzupełniając stracone kalorie (duże frytki 475kcal, Big Mac 520 kcal).
Beskid Żywiecki - Oszust
Zimowy biwak w Beskidach był już zaplanowany na wcześniejszy weekend ale w związku z chorobą Tomka Zięcia trzeba było pozmieniać trochę plany. A że od tygodnia byłem już spakowany i napatoczył się kuzyn wiec ustaliliśmy nowy termin. Wyjeżdżamy w środę rano. Lecz przedarcie się przez Śląsk przy porannym szczycie trochę trwało. Wiec z Soblówki wychodzimy dopiero grubo po 11 i idziemy na Przełęcz Przysłop. Może jak na warunki zimowe to śniegu nie było jakoś mega dużo, ale szlak nie przetarty i poruszanie się w rakietach obowiązkowe (na koniec wyjazdu doszliśmy do wniosku, że bez rakiet przejście tego odcinka trwałoby przynajmniej kilka godzin dłużej). Na przełęczy krótki odpoczynek i ruszamy na Świtkową. Podejście na tą górkę robi naprawdę jak na warunki Beskidu wrażenie - długie i strome, . Po godzinie 15 na spokojnie rozbijamy biwak przed Pańskim Kamieniem. Następnego dnia budzi nas piękna pogoda - słoneczko i błękitne niebo. Po śniadaniu ruszamy na Oszust i dalej do drogowego przejścia granicznego ze Słowacją. Tam odbierają nas znajomi z Torunia i nockę spędzamy z nimi w prywatnym schronisku Gawra na końcu świata w Złatna gdzieś niedaleko starej Huty. Następnego dnia w piątek spokojnie ruszamy do domu.
Radzionków- biegówki na Księżej Górze
Z powodu ciągle niedogodnych warunków skiturowych trenujemy kondycje na nartach w Parku Księża Góra. To był mój drugi raz na biegówkach więc szło mi jako tako, ale zabawa przednia. Za tydzień amatorskie zawody, więc jak warunki skiturowe się nie zmienią to może się skuszę - ktoś chętny?
Tatry, Kopa Kondradzka- skitoury
Miałem zrobić sobie krótką wycieczkę w Beskidzie Sądeckim ale po telefonie Mateusza szybko zmieniłem plany - cel: Tatry. Spotkaliśmy się o 9.00 u wylotu doliny Małej Łąki. Szybko się zebraliśmy, narty na nogi i koło 9.20 rozpoczęliśmy podejście. Krótki popas zrobiliśmy przy odbiciu do Snieżnej, okazało się że wyżej nie ma żadnych śladów. Na szczęście śniegu nie było specjalnie dużo więc nie trzeba było torować, ale i tak po dojściu na Przełęcz Kondradzką miałem lekko dosyć. Krótka przerwa, obejrzenie trasy zjazdu i ruszamy dalej. Jak dotarliśmy na Kopę miałem już nogi z kamienia, na szczęście został nam już tylko zjazd :). Najpierw granią na Małołącką Przełęcz a następnie już w dół pod Śnieżną (całkowicie zasypany otwór) i przez Przechód. Dla mne był to najcięższy zjazd jaki do tej pory robiłem. Do parkingu dojechaliśmy po 5 godzinach. Całą wycieczkę nie spotkaliśmy praktycznie nikogo.
BESKIDY - Pilsko
Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra!
BESKIDY - Skrzyczne i Czantoria
Rano wychodzimy szybko na szczyt Skrzycznego zielonym szlakiem, z centrum Szczyrku. Pogoda w czasie naszej wędrówki była przyjemna, choć pod wierzchołkiem zastaliśmy mgły i opad śniegu. Ponieważ w lesie było nieco za mało śniegu na zjazd, po herbatce w schronisku zjeżdżamy trasą narciarską. Całkiem zresztą kamienistą - jak oni mogą na coś takiego wpuszczać narciarzy zjazdowych? Po zjeździe, przemieszczamy się przez Salmopol do Ustronia i jeździmy dwie godziny wyciągowo na Czantorii. Tego dnia, po zamknięcu kolejki, odbywały się tam pierwsze w tym sezonie zawody skiturowe PZA. Po południu zostajemy więc na miejscu kibicować bliskim i znajomym, aż do zakończenia zawodów.
Ustka - krajoznawczo
Korzystając z okazji, chciałem przedłużyć sobie wyjazd służbowy w okolice Ustki. Plan był bliżej niesprecyzowany i nieco chaotyczny. W grę wchodziło m. in. jedno lub dwudniowy spływ Słupią, wycieczka rowerem po okolicach Słowińskiego Parku Narodowego itp. no i oczywiście tak się poumawiać z klientem żeby starczyło mi na to czasu. Niestety wymagania klienta były dość wygórowane, a i on sam nie wykazał się zbytnią elastycznością, dlatego pozostało mi pospacerować po wyludnionych plażach i zobaczyć Słupię z brzegu (zresztą nikt nie chciał mi wypożyczyć kajaka na 1 dzień w "szczycie" sezonu). Pomimo tych niepowodzeń udało mi się zdobyć wszystkie najwyższe okoliczne wydmy (prawie jak Rysy), zajrzeć do kilku bunkrów Bluchera (prawie jak Śnieżna), no i natrafiłem też na ul. Zaruskiego (wątek z historii taternictwa). Można by wziąć ten opis za dość żałosny, ale póki co tylko to mi pozostaje. PÓKI CO!
Tatry Zachodnie - doroczny trawers Jaskini Czarnej
Czas akcji 4h 20m.
Zakopane i okolice
Babia Góra – wschód słońca : Logistycznie sobota była mocno skomplikowana, gdyż ja z Damianem, Asią i Marcinem na przełęcz Krowiarki dojeżdżaliśmy ze Śląska, natomiast Sławek, Ania oraz Łukasz z Wisły. Żeby było ciekawiej po wejściu na Babią, ja z Anią i Damianem ruszamy do Zakopanego, natomiast Sławek z Asią i Marcinem jadą do Szczyrku a Łukasz wraca do Wisły. Generalnie historia zawiła jak losy bohaterów Mody na Sukces. Sama Babia przywitała nas idealną pogodą , zero chmur, brak wiatru i było w dodatku ciepło, jedyny minus to zalodzony szlak. Na szczycie było nieco tłoczno około 30 osób wraz z nami przywitało wschód słońca. Szybki przepak i ruszamy mocno zaspani do Zakopca, gdzie jest już ekipa z Poznania.
Na bazie dzielimy się na dwa zespoły Damian z Anią wyruszają do Wielkiej Śpiworowej, ja z Pauliną idziemy na jaskiniowy spacer doliną Kościeliską, zwiedzamy m.in. jaskinię Raptawicką, Obłazkową oraz Mylną. Wieczorem ruszamy na narty na stok w Witowie, śniegu (oczywiście sztucznego) sporo podobnie jak i ludzi. Pomimo dużych obaw nie zabiłem się , ani żadnego innego narciarza. Sukces ten z pewnością jest zasługą moich instruktorów narciarstwa. W niedzielę Ania z Damianem idą do pięknej niedalekiej jaskini, którą można pokonać bez sprzętu, Paulina zwiedza wraz z kursem jaskinie Śpiących Rycerzy, ja natomiast eksploruje Wielką Śpiworową. Wieczorem wszyscy wybraliśmy się do term w Szaflarach. Korki na drogach + mało atrakcji + dzikie tłumy = porażka, krótko mówiąc zdecydowanie nie polecamy tego miejsca. W sylwestra budzimy się o nieludzkiej porze, aby wejść na Krywań. Prawie dwie godziny dojazdu i jesteśmy na miejscu, podchodzimy zielonym szlakiem z Trzech Źródeł. Śniegu więcej niż po polskiej stronie, szlak okazał się przetarty dzięki czemu nie mieliśmy problemów z orientacją. Od wysokości około 1600 m n.p.m. podchodzimy w gęstej mgle na szczęście wychodzimy ponad poziom chmur jeszcze przed przełęczą. Na szczycie widoczność idealna, zero ludzi po prostu genialnie. W drodze powrotnej udaje się nam trafić na otwartą jeszcze restauracje i zjeść zasłużony obiad. Nowy rok witamy przy wylocie doliny Kościeliskiej. Ze względu na obawę przed gigantycznymi korkami wracamy na Śląsk z samego rana (czytaj jak tylko się obudziliśmy:))
Beskid Śl. - nocny rajd sylwestrowo - noworoczny na skiturach
Zabawa przednia. Z Wisły Nowej Osady podchodzimy zielonym szlakiem generalnie wzdłuż pustej nartostrady na szczyt Grapy - 711 m.n.p. (w zasadzie tylko tu jest śnieg). Na sam wierzchołek nie ma szlaku, śniegu zresztą też brakło. Kryjemy więc narty pod liśćmi i na szczyt wychodzimy na lekko. Góra porośnięta bukami ale niezła widoczność na sąsiednie wzniesienia. Potem tylko krótki zbieg do nart i piękny zjazd po przygotowanej przez ratrak "specjalnie dla nas" nartostradzie. Przy pustym bufecie na stoku witamy rok 2013 (w dole rozbrzmiewa ognista feeria) a w chwilę później mkniemy w dół do auta. Jeszcze przed świtem jesteśmy w domu. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FStaryRok