Wyjazdy 2010
Bieszczady - skiturowy Puchar Połonin i wędrówki górskie
W piątek docieramy po naszych "pięknych" drogach do bieszczadzkiej Wetliny. Dzięki Biance mamy nocleg w domku kampingowym. Tego wieczoru zapisuję się na zawody. W sobotę Heniek z Adamem pokonują w fatalnych warunkach (deszcz na przemian z śniegiem a do tego mocny wiatr) trasę Wetlina - przeł. Orłowicza - Połonina Wetlińska - schronisko Chatka Puchatka - Wyżnia Przełęcz. Ja natomiast startuję w kolejnej edycji Pucharu Polski Amatorów w narciarstwie wysokogórskim. Tym razem zawody organizował Klub Wysokogórski z Rzeszowa. Po ostatnim ociepleniu trasa została zmieniona i wiodła z Wetliny na Jawornik i Paportnę (1198), następnie zjazd polanmi, lasem bukowym i "rynnami" w dół do doliny Smereka, kawałek z nartami na plecach leśną drogą, podejście od zachodu na przełaj przez las boczną granią na Jawornik i druga pętala po tej samej trasie. Potem fajny zjazd w dół aż do torów kolejki wąskotorowej w Wetlinie. Wszystko w fatalnej widoczności, mżawce lub śniegu. Tym razem w grupce nestorów musiałem się zadowolić II miejscem (wyniki: http://www.rkw.org.pl/index.php/strona-gs-mainmenu-1/127-puchar-posonin/563-xxv-puchar-poonin-wyniki ) Na mecie czekali już na mnie Heniek z Adamem. Resztę dnia spędzamy w Hotelu Górskim gdzie odbyło się zakończenie imprezy. Ludzie jeszcze na gorąco przeżywali ostatnie godziny na trasie. Ciekawostką były ślady przebudzonego niedźwiedzia. Jeżeli chodzi o mnie to miałem dwa kryzysy i jeden taktyczny błąd (wyprzedzanie na stromym podejściu). Trasa była jak dla mnie dość wymagająca choć może to subiektywne odczucie związane z pogodą. Byłem na mecie mokry i nawet zziębniety i dopiero ciepły prysznic przywrócił mnie do życia.
W niedzielę wcześnie jedziemy na Wyżniańską Przeł. Stąd idziemy na nartach (Adam bez nart) na Małą Rawkę (1272). Planowaliśmy dojście na Kremenarosa ale aura znów wygrała. Porywisty wiatr, ograniczona do kilkunastu metrów widoczność niweczy nasze plany. Adam zbiega na nogach ja z Heńkiem na nartach początkowo niewygodną rynną lecz potem w pięknym bukowym lesie choć po niezbyt dobrym śniegu. Szybko docieramy do auta na przełęczy. Do domu wracamy inną drogą. Po drodze zatrzymujemy się w Komańczy, Dukli i Nowym Wiśniczu. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FBieszczady
AUSTRIA - Tydzień w St. Martin bei Lofer
W Austrii znaleźliśmy się z powodu Spotkania Aktywistów, organizowanego co roku przez klub w Salzburgu. Kto by tam jednak jechał tak daleko na jeden dzień?... Korzystając z dobrego pretekstu, wyrwaliśmy się więc na cały tydzień do chatki pod jaskinia Lamprechtsofen, skąd prowadziliśmy działalność jaskiniowo-narciarsko-różną.
Na bazie zjawiam się w sobotę nad ranem; po krótkim śnie odkrywam tabun Węgrów i małe zamieszanie wokół naszych planów: założenia obejmują wyjście na biwak w partie "King-Kong", ale w ich realizacji przeszkadza brak formalnego pozwolenia. Austriacy, wygląda na to, trochę stracili kontrolę nad tym, kto do jaskini wchodzi, po co i z kim. O ile dobrze rozumiem zawiłe stosunki w Landzie Salzburg, zirytowali się tym własciciele terenu na którym leży jaskinia - tzn. lasy państwowe Kraju Związkowego... Bawaria. Oczekując na poprawę ich humorów, wspinamy się trochę na pobliskich lodospadach (sobota). Właściwie to wspinają się Alex z Furkiem pod okiem Andrzeja i Miłosza, podczas gdy Puma i ja udajemy się na wycieczkę skiturową po dolinie, która okazuje się być terenem dosyć absurdalnym z punktu widzenia poruszania się na nartach.
Jak wiadomo, w niedzielę w Austrii załatwić się nic nie da, zatem wybieramy się na skitury pełną gębą. W trójke (Puma, Furek, ja) wychodzimy na Saalbachkogel (2092) a nastepnie na Stemmerkogel (2123). Pogoda dopisuje, z grani mamy fenomenalny widok na Wysokie Taury, Leoganger i Loferer Steinberge, a także inne, bliskie naszym sercom góry. Warstwa świeżego śniegu na zjeździe utrwaliła dodatkowo pozytywne doznania tego dnia.
Poniedziałek to rozmowy, Miłosz i Andrzej nie dają za wygraną. My, pozostali, nerwowo oczekujemy (wory spakowane do wyjścia). Ostatecznie dzień kończy się spotkaniem z bliżej mi nieznanym Burgrabią (Miłosz i Andrzej) i popołudniowym wyjściem na topiący się lodospad (reszta).
We wtorek, czekając na rozwój sytuacji, wybieramy się w czwórkę na narty zjazdowe, do Hinterglemm. Andrzej, trochę źle się czując, czuwa przy telefonie. Poza trasami niestety dosyć rozjeżdżone, ale pogoda znów się udała. Zmęczyliśmy się trochę: Miłosz i Furek, którzy nie brali udziału w ostatnich "cyber-weekendach" mieli chwilę zawahania, kiedy przekonywaliśmy ich, że wejście do jaskini na noc, po nartach, to nic strasznego.
Z lekkim sceptycyzmem wychodzimy na biwak pod Zieloną Latarnią ok. 23:00 we wtorek. Rano budzą nas Marek i Dziura, którzy zaraz po swoim przyjeździe do Chatki postanowili zerknąc sobie gdzież to planujemy zjeżdżać. Nastawieni na "czasówkę", obrócili tam i z powrotem zanim zdążyliśmy zjeść i się zebrać.
King-Kong to system obszernych studni z dużą ilością wody. Zaczyna się na ok. +400. Ktoś tam był przed nami, ale to było dawno i nieprawda (lata '70). Do akcji podchodzimy z 300-ma metrami liny, wiertarką, dwoma pontonami i beczką sprzętu foto. Furek obija pierwszą studnię (ok. 60 m). Na drugiej udaje się mi przebić z "mogę ja, mogę ja, prooszę :>". Nad trzecią chwila zgrozy - to, że leje się do niej wodospad to nic nowego, ale że trzeba w nim zjeżdżać i że ląduje się w wodzie - to już gorzej. Na szczescie udaje się dotrawersować z "wyższego poziomu" na przeciwległą ścianę i opuścić do płytkiego potoku, odprowadzającego wodę ze studni. Idziemy potokiem póki się da, a potem dmuchamy pontony. Miłosz i Furek płyną pierwsi, stwierdzając za zakrętem mały prożek. Kiedy wracają po wiertarkę, sytuację płyniemy obejrzeć ja i Puma. Faktycznie, jest mały wodospad, ktory obfotografowujemy. O zakończeniu akcji w tym miejscu zadecydowała Puma, dziurawiąc ponton przy wsiadaniu na powrocie. Niewiele myśląc, wskakuję w ten wrak i z bojowym zaśpiewem ("Łajba to jest morski statek, sztorm to wiatr co dmucha gestem!") wracam mokry, ale przynajmniej nie zatopiony. Niby był jakiś lepszy pomysł na powrót, ale brakowało mi w nim planu na wypadek gdyby udało się Pumie popsuć nasz ostatni sprawny okręt.
Na powrocie wysłuchuję to i owo na temat dobrego poręczowania. Dobijamy jakieś pięć dodatkowych punktów. Pocieszam się, że po Furku też trochę poprawialiśmy.
Po powrocie na biwak uznajemy, ze wyszła nam dosyć syta akcja, 17 godzin. Budzi nas znów Marek, poprawia czas z wczoraj. Szkoda, że poprzednio nie poprosiliśmy go, zeby przyniósł ketchup. Po suchym śniadaniu wychodzimy na zewnątrz - w czwartek wieczór - i zostajemy przywitani na bazie papryką faszerowaną po sycylijsku (za sprawą Darka).
W piątek miały być skitury, ale leje konkretnie. Po ok. dwóch godzinach, odprowadzani pukaniem w czoło, udajemy się z Markiem na wyciągi do Leogangu. Nie żałowaliśmy - powyżej 1000 m n.p.m. padał już śnieg, i było go dużo i dobrze. Udało się nie stracić dnia.
Wieczorem clou wycieczki - wyjazd do Salzburga, na zamek Hellbrunn (siedziba klubu). Zdawanie dokumentacji, polityka. Wyszło nawet nieźle. W międzyczasie, z perypetiami, do chatki dotarła delegacja z Nocka, którą w sobotę zabieram na małą wycieczkę. Nie będe jednak wyręczał ich w opisie. Tak jak ja, mieli na jego przygotowanie co najmniej siedem godzin, podczas powrotu w niedzielę.
Tatry Zach. - jaskinia Miętusia
W sobotę rano z wyjątkiem Heńka wszyscy idą do Miętusiej przy dość wrednej pogodzie (deszcz i ciapa). Grupa kursowa idzie do Marwoja a ja z Michałem wchodzimy od sali Bez Stropu w górne partie jaskini. Po linach docieramy dość wysoko ale nie wspinamy dalej i zjeżdżamy z Sali Bez Stropu bezpośrednio w dół (piękne myte ściany w tych partiach jaskini). Heniek w tym czasie odbył wycieczkę na trasie Kościeliska - Ornak - Siwa Przełęcz - Chochołowska - Kiry.
Nazajutrz Michał, Janek, Damian O., Karol idą do dolin Strążyska i Białego i wchodzą do tamtejszej sztolni. Damian, Heniek, Tomek pod okiem instruktorów narciarskich w postaciach Oli i Pająka doskonalą narciarstwo przywyciągowe na stoku Harenda w Zakopanem. Tym razem pogoda i warunki dopisały znakomicie.
Specjalne podziękowania dla Oli i Pająka za poświęcenie kilku godzin dla narciarskich analfabetów.
Kłodnica - zabawa w BOLLYWOOD
U państwa Szmatłochów na Kłodnicy odbył się kolejny Śledź tym razem pod hasłem BOLLYWOOD. Wspaniała oprawa, dekoracje i cudowne kreacje kobiet (mężczyzn zresztą też). Można było poczuć się jak w baśni z krainy 1001 nocy. Wszystko okraszone hinduską muzyką, bollywoodzkim filmem w tle. Były również tańce wschodnie i fakirzy (próby stawania na desce z gwoździami na szczęście nie zakończyły się kalectwami). Jak na wschodnie tradycje przystało siedzieliśmy na ziemi (poduszkach), delektując się potrawami, tudzież trunkami i paląc fajkę wodną.
Ps. Basia, wielkie dzięki za przygotowanie tego wszystkiego.
Beskid Śląski - skitury
Na tę niedzielę wybraliśmy się do Brennej celem wyjścia na Błatnią i spotkania się tam ze znajomymi. Warunki zapowiadały się całkiem nieźle, od piątku cały czas padał śnieg. Około 10 starujemy z centrum czarnym szlakiem na Błatnią (czy jak to jest napisane na tabliczce Błotny) by po niecałych 90 minutach dotrzeć do schroniska. Tam niestety drobne rozczarowanie, gdyż zabrakło ciasta, no cóż musieliśmy się zadowolić tylko herbatką i batonikami. W schronisku całkiem sporo ludzi, paru skitourowców i 3 narciarzy biegowych. Po krótkim odpoczynku ruszamy już w czwórkę w stronę Klimczoka. Trzy osoby na turach i Daria na rakietach śnieżnych. W okolicach jaskini w Stołowie zbaczamy na szlak narciarski sprowadzający nas serią krótkich zjazdów na Karkoszczonkę. Niestety szlak ten upatrzyli sobie po.... tzn. mili panowie na skuterach i musieliśmy trochę na nich uważać. Od Karkoszczonki wydreptaliśmy szybciutko na przełęcz Siodło skąd z lenistwa wyjeżdżamy wyciągiem na Klimczok. Stąd już tylko w dwójkę wracamy na Błatnią i dalej do Brennej. Szlak zjazdowy okazuje się być całkiem przyjemny, nareszcie zrobiło się na tyle śniegu, że można zapuścić się w las :).
Zawody skiturowe Pucharu Polski na Pilsku
Po nawet niezłym noclegu w samochodzie na parkingu w Korbielowie o 6.00 ruszamy na nartach na Halę Miziową. Nikogo o tak wczesnej porze nie spotykając nartostradami docieramy do budzącego się schroniska, które najpierw musieliśmy w mgle odnaleźć. Po spełnieniu formalności związanych z startem ustawiamy się w grupie zawodników. Tym razem to zawody zespołowe w parach (ja byłem w parze z Pawłem). Trasa z uwagi na kiepskie warunki została zmieniona i składała się z 3 coraz krótszych pętli. Od schroniska podejście na Kopiec – zjazd na przełaj rzadkim lasem a potem piękną rynną wyglądającą jak tor saneczkarski – dalej częściowo nartostradą wiodącą płajem do Kamiennej – podejście na Byka i czerwony szlak z Glinnego – następnie żółtym szlakiem na szczyt polskiego Pilska (ten stromy odcinek był dla niektórych weryfikacją swoich umiejętności technicznych a przede wszystkim miernikiem kondycji). Ostatni odcinek do mety wiódł czarną nartostradą do góry (narty trzeba nieść na plecach). Cały zawody jak dla nas były fajną zabawą. Paweł dostał popalić na tym feralnym podejściu czego efektem było skrócenie jednej pętli. Zawody więc ukończyliśmy i nawet nie na ostatnim miejscu...Po zakończeniu imprezy niemal jednym szusem pędzimy do auta. Sporo wrażeń jak na 2 dni.
Tatry - Kasprowy Wierch
Przebieżka na Kasprowy przez Halę Kondratową. Warunki nieprzychylne (mgła, wiatr, zimno, II). Po drodze natrafiamy na zawody skiturowe (Alpin Sport Ski Tour Race), w których brał udział nasz Prezes - Damian Szołtysik. Damiana nie spotkaliśmy, za to ubiliśmy mu porządnie fragment trasy podejściowej. Mam nadzieję, że skorzystał. Na Kasprowy podchodziliśmy tempem Gośki, w związku z czym nieźle się spociłem. Poza tym zassało mnie tak, że aż musiałem coś zjeść w "McDonaldzie" na szczycie. Zjeżdżamy trasą na Halę Gąsienicową, po drodze w pędzie mijając Pawła Szołtysika. Odwiedzamy na chwilę Betlejemkę i robimy sobie zdjęcia z chatarem. Potem nartostradą na Nosalową Przełęcz, skąd podchodzimy na Nosala żeby mieć jeszcze fragment ostrzejszego zjazdu. Stok Nosala oczywiście był zasilany z wyciągów ciągłym strumieniem narciarzy zjazdowych, także było tam trochę tłoczno - ale nie żałowaliśmy. Popołudnie wykorzystuję jeszcze na spacer z Pumą po Chochołowskiej, połączony z elementami... emm... szkolenia zimowego (na zdjęciach).
Zawody skiturowe Pucharu Polski w Tatrach
O świcie startujemy z Rudy i jedziemy do Zakopca na rondo gdzie były zapisy na zawody. Po załatwieniu formalności ja idę na start do Kuźnic (został przeniesiony z ronda do Kuźnic) a Paweł szykuje się na wycieczkę skiturową na Halę Gąsienicową i wyżej. Zawody natomiast odbywają się na trasie (zupełnie zmienionej od planowanej) Kuźnice – szlak narciarski na Halę Gąsienicową – Betlejemka (zbieg na nogach) – podejście na Kasprowy na prawo od nartostrady z dwoma stromymi odcinkami gdzie narty trzeba założyć na plecak – szczyt Kasprowego – zjazd na Goryczkową – zbieg na nogach 400 m (z uwagi na warunki) – dalej zjazd nartostradą do Kuźnic gdzie ostatnie 300 m trzeba pokonać biegiem z nartami w ręku. Wystartowało ponad 120 zawodników w różnych kategoriach. Na trasie było znośnie, jedyny poważniejszy kryzys miałem na ostatnim podejściu na szczyt Kasprowego (kopny śnieg, wiatr szybko zacierał ślady poprzedników). Widoczność ograniczona do kilkunastu metrów, wiatr walił drobinkami śniegu. Zjazd jak dla mnie niemal na oślep. Mgła zlewała mi się ze śniegiem. Gdyby nie czerwone chorągiewki (niektóre już przewrócone) jazda była by jeszcze gorsza. I tak kilka razy miałem dużo szczęścia że nie glebłem. Na Goryczkowej już widoczność lepsza więc i odwagi przybyło. Zbieg na nogach te 400 m był moim zdaniem bardziej niebezpieczny niż zjazd na nartach (organizatorzy chcieli zadbać o bezpieczeństwo bo na trasie były trawy i kamienie) gdyż łatwo można było źle ustawić nogę i kontuzja gotowa. Dalej gnam na nartach co sił do mety w Kuźnicach. Podobnie z ostatnim odcinkiem (moim zdaniem można było śmiało jechać na nartach). Bieg z nartami w ręku te 300 m w zablokowanych butach wypruł ze mnie resztki sił tak że na metę wpadłem półprzytomny ze zmęczenia. Cała trasa Kuźnice – Kasprowy – Kuźnice zajęła mi 2,20 godz. (najlepszy zawodnik około 1,30). W mojej kategorii wiekowej zająłem jednak pierwsze miejsce (kilku wariatów w moim przedziale wiekowym jednak się znalazło). Tu wyniki: http://www.tatrateam.com/wyniki/wyniki2010.pdf .
Paweł w międzyczasie niebieskim szlakiem poszedł na Halę Gąsienicowym i po popasie w schronisku podchodził na Kasprowy. Po drodze spotkał Mateusza Golicza na nartach również. Następnie spod szczytu Kasprowego zjechał szlakiem narciarskim do Kuźnic. Zakończenie całej imprezy i wręczenie nagród odbyło się w holu Muzeum Tatrzańskiego. Jak na razie to wszystkie zawody, w których startowałem były sprawnie przeprowadzone. W tym dniu jeszcze przez Słowację jedziemy do Korbielowa gdzie nazajutrz startujemy w następnej imprezie.
Tatry - Kasprowa Niżna
Ostatnio Kasprowa Niżna dość licznie odwiedzana jest przez członków naszego klubu. Myśmy ten wyjazd odłożyli ale jak się okazało najlepiej na tym wyszliśmy.
No ale od początku: znowu startujemy z Rudy około 6 rano. Podrzucamy Damiana na bazę u Glizdowej i ruszamy do Zakopca a stamtąd do Kasprowej. Do jaskini wchodzimy przed 12. Przed nami w dziurze jest już kurs KKTJ, jednak nie przeszkadzamy sobie nawzajem i szybko docieramy za zapałki. Odbywa się dość szybko i sprawnie ze względu na niski poziom wody-Długi Korytarz przechodzimy suchą nogą (haha). Póżniej kierujemy się do Sali Gwieździstej, gdzie kończymy naszą wycieczkę. Po 16 wychodzimy z jaskini. Do domu wracamy w trudnych warunkach drogowych. Tym razem podczas wyjazdu udział kobiet wynosił 50% więc widać, że tendencja jest wzrostowa-już niedługo może dojdzie do prawdziwej długo wyczekiwanej babskiej akcji:)
Tatry
Niestety znów nie udało się trafić w warunki. Totalne mleko, wkurzający, niezwiązany z niczym, nawet sam ze sobą, śnieg i totalnie niezależne od niczego piękno Doliny Pięciu Stawów powodowało lekką sportowa frustrację:) Na szczęście nadrobiliśmy na polu towarzyskim a nawet załapaliśmy się na toprowskie szkolenie:)
Tatry - Miętusia
Nie udało się wstać wystarczająco wcześnie, więc na Kasprowy musieliśmy wjechać kolejką (32 zł, granda!). Jeździmy trochę na krześle na Gąsienicowej, a po południu zjeżdżamy Goryczkową. Staraniami Gosi udaje się wykorzystać szpinak który przywiozłem i załapujemy się jeszcze przed wyjściem na obiad. Koniec końców startujemy dość późno, więc musimy się spieszyć, żeby Marek mógł się wyspać zanim jego bardzo małoletnia córka rano wszystkich obudzi. Do jaskini wchodzimy o 18:05, ale prawdziwy początek osiągamy dopiero o 18:50 (Marwoj). Marek i ja pokonujemy syfon w stylu sportowym, tzn. goło, wydając bojowe okrzyki. Puma przechodzi w OP-1. Za Marwojem tempo akcji trochę zwalnia, bo wyciągamy aparat. Zielony But na szczęście odpompowany, ale zaraz za nim Szmaragdowe Jeziorko swoim istnieniem zaskoczyło nas wszystkich. Mimo zastosowania metody podciągowej (podciągnięcie kombinezonów nad kolana) zmoczyliśmy się w Jeziorku dosyć konkretnie. Potem tylko bieganie i bieganie, całkiem długa ta jaskinia, ale i tak stóp nie udało się już rozgrzać. Na Dupcyngiera wzięliśmy linę, niestety na Próg Odzyskanych Nadziei nie - zatem w tym miejscu przychodzi nam zawracać o 21:30. Na powierzchni jesteśmy po siedmiu godzinach akcji, czyli ok. 1:00... co dało szansę jeszcze trochę się wyspać. Rano Marek zabiera rodzinę na narty, a Puma i ja odbywamy wycieczkę na skiturach - Lejowa, Kominiarska Polana, a potem tajemnymi ścieżkami "w krzakach".
Beskid Żywiecki - Rycerzowa
Plany były jaskiniowe ale postanowiliśmy jednak pospacerować po górkach licząc na piękną pogodę. Po 6 rano ruszamy z Rudy i już po 8 jesteśmy w Rajczy, gdzie zostawiamy auto. Stamtąd czerwonym szlakiem dreptamy dość długo w kierunku Rycerzowej. Pogoda średnia-dużo chmur i trochę ponuro. Gdy myślimy, że już blisko to okazuje się, że jesteśmy dopiero w pobliżu Młodej Hory. Czasu coraz mniej a tu jeszcze ponad godzinka dreptania, nie mówiąc o powrocie. Postanowiliśmy jednak brnąć dalej no i w sumie po jakiś 4 godzinach widzimy Rycerzową. Odwiedzamy schronisko, jemy obiad i uciekamy na dół. Najpierw kierujemy się niebieskim szlakiem, póżniej jednak postanawiamy zboczyć i iść "na czuja" w kierunku drogi asfaltowej. Dotarliśmy do drogi, po której dreptaliśmy jeszcze może z półtora godziny. Tak nas to wykończyło, że nie mogliśmy zrealizować naszych planów na następny dzień tzn. wspinaczki na ściance.
P.S. Buli sorry za tą długą trasę ale i tak myślę, że było super!:)
Beskid Śląski - skitury
Nie chcąc marnować kolejnego weekendu wybrałem się w sobotę na samotną turę po Beskidzie Śląskim. Plan był ambitny: przejście z Ustronia przez Przełęcz Salmopolską do schroniska na Koziej Górze. Pobudka o 4.50, szybkie śniadanko i już o 8.40 byłem w Ustroniu Polanie. Na miejscu jeszcze małe zakupy, przebranie butów i o 9.20 ruszam w trasę. Pogoda nie napawa optymizmem- góry jakieś takie zamglone, no ale nie ma co marudzić :). Pierwszy punkt programu to wyjście na Orłową- poszło całkiem sprawnie i w dodatku okazało się, że wyżej to i błękitne niebo i słoneczko całkiem przyjemnie przygrzewa, generalnie idealnie. Z Orłowej szybciutko dotarłem do górnej stacji wyciągów Doliny Leśnicy gdzie zjechałem na dno doliny. Tam czekało mnie podejście w stronę Starego Gronia. Na mapie wyglądało całkiem niewinnie, niestety okazało się, że szlak był nieprzetarty i całkiem sporo nawianych zasp nie pozwalało mi poruszać się z taką szybkością i łatwością jak bym chciał. Dalej to trochę monotonne dojście na Biały Krzyż i Przełęcz Salmopolską. Myślałem, że zrobię sobie tam przerwę ale idąc cały czas sam zdążyłem odzwyczaić się od dużej ilości ludzi (a że jak wiadomo jest tam pełno wyciągów i knajpek, to też ludzi nie brakuje) i musiałem szybciutko uciekać z przełęczy, spokojne miejsce na odpoczynek znalazłem na dopiero na Malinowie. Dalsza droga prowadziła trawersem z Przełęczy Malinowskiej na Kopę Skrzyczeńską i dalej szlakiem na Skrzyczne. Tu pojawiły się wątpliwości czy uda mi się dotrzeć o rozsądnej porze do celu, była już 16.30, a mi jeszcze trochę do przejścia zostało. Ale na razie czekał mnie całkiem przyjemny długi zjazd do Szczyrku. Dalej mój plan zakładał podejście na przełaj na Beskidek i szlakiem na Klimczok, Szyndzielnię i Kozią Górę, niestety pora zweryfikowała moje plany i postanowiłem podchodzić na Klimczok niebieskim szlakiem. Odradzam go wszystkim- narty tak na stałe mogłem założyć dopiero bardzo wysoko, a wcześniej szlak szedł przez osiedla domów jednorodzinnych. Narty musiałem nieść na plecach od dolnej stacji kolejki na Skrzyczne do Sanktuarium MB Królowej Polski, trochę mnie to wykończyło i zniechęciło do dalszego marszu. O 19.20 dotarłem do schroniska na Klimczoku gdzie postanowiłem już zostać i nie pchać się dalej, co okazało się niezłym pomysłem, gdyż schronisko było całkiem puste, a warunki mają bardzo fajne. Teraz pozostało tylko pójść spać i rano spotkać się z Olą :). Poranek przywitał mnie pięknie ośnieżonymi drzewami i leciutką mgiełką- piękny widok, super sprawa móc usiąść rano z książką w pustym schronisku, zjeść dobre śniadanko i po prostu się zrelaksować :). Koło 10 spotkałem się z Olą w schronisku na Szyndzielni i podreptaliśmy sobie spokojnie w stronę Błatniej. Gdy tylko odbiliśmy na czarny szlak trawersujący Klimczok i wyrwaliśmy się z tłumu ludzi idących głównym szlakiem od razu nam ulżyło. Dalej było już tylko lepiej :), lekka mgła sprawiała, że las wyglądał cudownie. Na Błatniej zjedliśmy pyszny obiad i znowu zachwycaliśmy się schroniskiem, które jest bardzo fajnie prowadzone. W drodze powrotnej stanęliśmy jeszcze nad „sauną” (jaskinią Dującą) i korzystając ze świetnych warunków na czerwonym szlaku zjechaliśmy pod drzwi samochodu zostawionego na Olszówce Górnej :).
Tatry Zach. - jaskinia Czarna
W Tatrach mało śniegu ale na tyle aby uprzykrzyć podejście pod otwór (ledwo przykryte kamienie, korzenie itp.). Celem jest nurkowanie (na bezdechu) Tadka w jeziorku Szmaragdowym oraz wywspinanie komina Smoluchowskiego przez Damiana Żmudy. W drodze do Wegierskiego Komina Tadek obrywa niefortunnie kamieniem w czoło i trzeba było skorzystać z apteczki. Po dojściu na miejsce mimo przeciwności losu Tadek realizuje swoje zamierzenie ale wchodząc do wody mąci ją znacznie więc nie udało mu się odnaleźć zgubionego niegdyś szanta. Damian Żmuda wspina Smolucha. Potem to robi Tadek a na końcu ja likwiduję punkty. Na ostatniej trudności udało mi się nawet odpaść i zrobić nieprzyjemne wahadełko. W końcu jednak wszyscy spotykamy się u góry. Z jaskini wychodzimy nocą a zejście z uwagi na bardziej zmarznięty śnieg jest znośne. Tej samej nocy Tadek z ekipą wraca do domu a my zostajemy do niedzieli. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FCzarna
Tatry Wysokie - Kasprowa Niżnia
To już trzeci taki weekend w ciągu ostatniego miesiąca - rano narty, wieczorem jaskinia. Lekkie problemy ze zgraniem się: Marek przyjeżdża z Warszawy "na styk", z kolei ja musiałem jeszcze przed wyjściem zadbać o zajęcie dla mojej ekipy narciarskiej. Istotnie, jak można było przewidzieć czytając niedawną relację z "babskiej akcji", woda w jaskini była. Tak wyszło, że ktoś musiał się wykąpać, żeby nasza wycieczka wykroczyła poza Długi Chodnik. Nie czekając aż i tak zostanę wytypowany (jako najmłodszy), zgłosiłem się na ochotnika. Wykąpał się też Marek, choć w sumie nie było to konieczne - stwierdził jednak, że musi, bo nie wypada mu azerować. Idziemy sobie najpierw w stronę Danka. Po drodze wspólnie z Pumą robimy trochę fotek, ale niestety wszystko "z ręki", na dużej czułości. W międzyczasie trwają dyskusje polityczne, wciągające najwyraźniej na tyle, że aż wracając troszkę się pogubiliśmy (sic!). Z Rycerskiej przebiegamy się jeszcze szybciutko do Zapałek, no i wycof. Rozchodzimy się w swoje strony, z różnymi planami na niedzielę. Jeśli chodzi o mnie - pobudka o ósmej, śniadanie - no i znowu na narty, do Bachledovej. Coś trzeba robić.
Tatry Wysokie
Kolejna szybka, krótka, ale dająca chwilę wytchnienia psychicznego i zaspokojenia fizycznego ;) akcja. Jak to z Krzysiem nie spiesząc się i świetnie się bawiąc, wykonaliśmy jedynie plan minimum, tj. przejście z murowańca przez Zawrat do Piątki. Na nasze usprawiedliwienie można jedynie rzec, że warunki nienajlepsze; szlaki nieprzetarte, śnieg sypki, zapadający się i załamująca się ok 13.00-14.00 pogoda. Krzysiu przekonał się ponadto, że nawet stary dobry Zawrat nie jest wolny od niebezpieczeństw; między Zmarzłym a przełęczą minęliśmy dwa, spore lawiniska. A w Piątce cichutko, puściutko, nic nie przetarte...:) Już są plany, by to zmienić w przyszłym tygodniu...;)
Tatry: „Babska Akcja” czyli Kasprowa Niżna i Kościelec
I kto powiedział, że to się nie uda? Nic bardziej mylnego! Wystarczy odrobina determinacji, czy jak kto woli desperacji i organizujemy prawie babską, acz niewątpliwie udaną akcję jaskiniową. Plan taktyczny jest prosty – Kasprowa Niżnia dokąd się da. A dało się całkiem daleko. W towarzystwie moich przesympatycznych koleżanek dotarłam do Zakopanego i jak na kobietę przystało zbagatelizowałam wyciek paliwa z baku. Podczas podróży pochłania nas rozmowa na temat najnowszych kosmetyków do liftingu biustu i ciała. Przed północą docieramy na bazę. Chichocząc Karolina flirtuje nieco z Poznaniakami na temat Zimnej. Wskakujemy w piżamy w różowe motylki i życząc sobie wzajemnie słodkich snów zamykamy znużone oczęta. Budzimy się nieco leniwie, ale śniadanko stawia nas na nogi. Z niepokojem zauważamy z Maciejką, że dieta koleżanki Karoliny obfituje w zbyt duża ilość węglowodanów i próbujemy zasugerować urozmaicenie jadłospisu, w skład którego wchodzą głównie bułki i zupki chińskie (bułki robi mama, zupki Chińczycy). Bezskutecznie niestety. Jak ta dziewczyna utrzymuje taka figurę?! (patrz galeria) Pogoda jest ładna – ciepło i nie wieje. Fryzurę pod kontrolą utrzyma zwykła pianka do włosów. Fakt ów napawa nas optymizmem. Otwór znajdujemy, bo było wydeptane J. Przebieramy się… Barwne kombinezony „od Kotarby” (kolekcja 2009) znakomicie prezentują się na tle tonącego w śniegu lasu. Z przejęciem słuchamy opowieści Karoliny o potworach zamieszkujących jaskinie …. ale ciekawość bierze górę nad strachem i schodzimy pod ziemię. Jesteśmy profesjonalnie przygotowane – mamy nawet liny, karabinki i plan techniczny. Posuwamy się do przodu zgodnie z planem aż tu nagle duża kałuża! Musimy ją przejść, żeby dostać się do syfonu Danka i potem za Zapałki. Maciejka nie jest zachwycona moczeniem swojej nowej bielizny, ale zachwalam skuteczność zimnych kąpieli w zwalczaniu celulitis i to ostatecznie przekonuje dziewczęta. W pobliżu Syfonu Danka dokonujemy drastycznego odkrycia. Potwór, o którym mówiła Karolina pożarł płetwonurków – zostały tylko butle tlenowe och! Postanawiamy wycofać się cichutko, by nie budzić czającego się licha. Opuszczamy zaczarowany bór szczęśliwe, że nic nam już nie grozi i w radosnych pląsach schodzimy do ronda kuźnickiego, gdzie prawdopodobnie zostawiłyśmy samochód (ups!) Paliwo na szczęście nie wyciekło i możemy wrócić na bazę. Zdążymy na serial! :) A poza tym to jaskinia jest przereklamowana, bo nie sprzedają tam ani Gąbek (osobiście sprawdzałam), ani Złotych Kaczek, w Sali Rycerzowej nie ma rycerzy, zapałki są zalane i bezużyteczne, i nie było żadnej imprezy Sylwestrowej L! Postanowiłyśmy złożyć zażalenie do dyrekcji TPN i wniosek o weryfikację planu technicznego galerii Kasprowa Niżnia (foch).
Orzeźwiająca kąpiel w olejkach eterycznych przydaje blasku naszej nieco sfatygowanej urodzie i przywraca siły. Posilamy się lekkostrawną pożywną konserwą z Aldiego a Karolina konsumuje swoją 36-ą bułkę…. Oglądamy „M jak miłość” a potem przygody agenta 007 (Maciejka wolała Chucka Norrisa, ale Karola uparła się, że chce Jamesa Bonda). Karolina serwuje malinowe reedsy i chipsy (ach ta niepoprawna KarolciaJ), którym to przysmakom nie możemy się oprzeć. Zasypiamy marząc o przystojnych agentach….. Nazajutrz, rządne nowych wrażeń, maszerujemy na Kościelec – spora dawka fitnessJ. Za Murowańcem przydają się te psujące fason obuwia kolce i te….no…. dziobaki do loduJ - koledzy nam pożyczyli z klubu. Poznałyśmy przystojniaka z Krakowa, który towarzyszy nam w drodze na szczyt. Na szczycie nic nie widać, tylko zimno, wieje i sypie śnieg. Schodzimy a raczej zbiegamy w świeżutkim puszku już po zmroku. …bo my kobiety damy radę i dziurom i górom hehe J
PS. No kobitki …. może to nas w końcu zmobilizuje J Zapraszam na babską akcję bez prawie…. Pozdrawiam ciepło.
Beskid Śląski: wypad skiturowy w rejon Klimczoka
Bardzo fajna tura: z Szczyrku Biłej na Karkoszczonkę, następnie trochę szlakiem a dalej na przełaj na Trzy Kopce i Klimczok. Przed tym ostatnim wyraźny wytop w śniegu i po sprawdzeniu mała jaskinia. Dalej zjazd do schroniska pod Klimczokiem. Tu obowiązkowo sernik i piwo z sokiem. Potem zjazd zielonym szlakiem do Biłej. Warunki śniegowe całkiem niezłe na szlakach. Jak dopada jeszcze z 30 cm to szykują się piękne zjazdy przez las. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2010/Klimczok
Okolice Trzech Kopców Wiślanych- wycieczka skiturowa
Samotnie przemierzam trasę: Ustronia Polana - Orłowa (zielonym szlakiem) - Trzy Kopce Wiślane (niebieskim) - Telesforówka - Orłowa (powrót tą samą drogą) - Równica (dalej niebieskim szlakiem)-Ustroń Polana (zjazd czerwonym szlakiem). Warunki pogodowo-śniegowe jak dla mnie były świetne. Do tego zachmurzone niebo, lekkie zamglenie i brak ludzi do złudzenia przypominają mi klimat filmu Białe Szaleństwo (który skiturowcom i innym „dziwakom” serdecznie polecam :)).
Beskid Śląski: Zawody skiturowe o Puchar Brennej
Zgłosiło się około 30 zawodników (amatorów i zawodowców). Ciekawa choć nie zbyt długa trasa (8 km, 700 m przewyższenia). Wiodła z stoków narciarskich w Brennej na Halę Jaworową – Kotarz – Hyrcę, następnie zjazd nie przygotowanym terenem do Brennej, dalej podejście powyżej startu i zjazd do mety. W mojej kategorii wiekowej (nestor) udało mi się zająć I miejsce. Fajna, kameralna impreza, dobra oprawa i organizacja.
Trawers wybrzeża (skitury)
Oj, ile było się trzeba najeździć żeby ten wyjazd doszedł do skutku. Najpierw spotkaliśmy się we wtorek w Krakowie, żeby "omówić szczegóły" - dodam, że przy pysznym raclette. Zorganizowaliśmy dla wszystkich sprzęt i przejrzeliśmy rozkłady jazdy w Internecie. Konkluzja: jeśli chcemy się zmieścić w trzech dniach, na publiczny transport nie mamy co liczyć.
Zaczynamy więc o 00:20 w piątek - na dworcu PKP we Wrocławiu odbieram z pociągu dziewczyny. Dalej autem przez Poznań do Słupska - gdzie o 06:30 jesteśmy umówieni z Emu. W Słupsku zostawiamy vana Emu i jedziemy do Ustki. Nawigacja satelitarna na azymut 0 st. wyprowadza nas do Domu Wczasowo-Sanatoryjnego PERŁA. Co ciekawe, trwa turnus i po krótkich negocjacjach na recepcji, udaje się nam załapać na śniadanie z wczasowiczami na stołówce. Bezcenne.
Senna atmosfera wczasów nad morzem udziela się nam i wyruszamy dopiero ok. 12:30 (piątek). Schodki na plażę za ośrodkiem są nieczynne, zjazd z wydm wygląda na bardzo trudny (powaga!), więc z początku idziemy lasem, widząc Bałtyk gdzieś za drzewami. Puma i Emu swój dobytek ciągną w saniach a'la Marek Kamiński. Wygląda na to, że taki system oszczędza kolana, za to kasuje kręgosłup. Po godzinie docieramy w końcu do plaży i następuje długa przerwa na przywitanie się z wielką wodą. Przed wyjazdem nasz informator z Pomorza mówił obrazowo o "zaspach do dwóch metrów", ale sama plaża okazuje się być pokryta cienką warstwą śniegu i z pewnością bez nart poruszalibyśmy się szybciej.
Dreptamy sobie plażą do zmroku, a nawet dalej. Pogoda dopisała, przez większość czasu, a także przez następne dni towarzyszyło nam momentami tylko lekko przychmurzone niebo i delikatne wiatry. Zachody słońca nad morzem i takie tam. Mróz na poziomie kilkunastu stopni staraliśmy się traktować jako atrakcję, a nie przeciwność losu. Mała niespodzianka spotyka nas w Rowach, gdzie musimy obchodzić dookoła port z zamarzniętymi kutrami ("tego nie było, chyba jakoś niedawno musieli zbudować" - Puma). Za Rowami znajdujemy miejsce na nocleg w zagajniku, rozkładamy nasze dwa namioty i po sytej kolacji kładziemy się spać. Tak ogólnie rzecz biorąc, po zmroku zrobiło się Zimno. Nie wiem konkretnie jak zimno, co najmniej minus fafnaście (według prognoz, -15). Mam świadomość że teorie na ten temat są różne, ale ja wszedłem do śpiwora tak jak stałem (koszulka, polarek, kurtka na wiatr, puchówka), może popełniłem błąd. Karoli z kolei zepsuła się mata samopompująca. O świcie budzi nas delirka. Pijemy herbatkę, no nic, jakoś dotrwamy - ale która tak właściwie jest godzina? Oszsz... Jaki tam świt... dopiero pierwsza w nocy!...
Ostatecznie najlepszym sposobem na mróz okazuje się być mieszany zespół. Na szczęście mamy optymalną konfigurację. Rano bardzo trudno wychodzi się ze śpiworów, ale tłumaczymy sobie, że odsypiamy przecież podróż. Benzyna schodzi jak woda, myślałem że wziąłem dużo, ale teraz nie wygląda to dobrze. Śniadanie na ciepło (pyszna kaszka!), topienie śniegu, cztery termosy wrzątku... Przynajmniej tyle, że jest słońce dzięki któremu udaje się nam pozbyć szronu ze śpiworów. Emu po namyśle troczy narty do sanek (totalnie oblodził sobie foki), Karola po zapoznaniu się ze stanem swoich goleni pakuje deski na plecak. Na nartach zostaję ja i Puma. Butów nie braliśmy, więc Emu i Karola dreptają w skorupach. Pomysł z zabraniem nart forsowałem głównie ja - ekipa okazuje mi jednak dużą grzeczność i konsekwentnie twierdzi, że dobrze się bawi.
Przez cały drugi dzień wędrujemy plażą przez Słowiński Park Narodowy. Jest rześko. Wędrówka wybrzeżem jest dość osobliwa, przynajmniej dla kogoś kto nie jest szczególnym entuzjastą morza (np. mnie). Trudno o jakieś pośrednie cele (granica lasu, rozwidlenie ścieżki, zmiana charakteru terenu?). Widoczne w oddali cyple są jednak dużo odleglejsze niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. Napotkany z "rana" człowiek wspomina coś o latarni, do której rzekomo mieliśmy dotrzeć za godzinę. Światło latarni dostrzegamy dopiero po zmroku. Co niektórzy z nas w poniedziałek rano mieli zamiar być w pracy, także porzucamy śmiały plan dotarcia do Łeby i kolejny biwak odbywamy w głębi lądu - tzn. ok. 200 m w linii prostej od Bałtyku, w okolicach Czołpina.
Kontynentalna zima jak wiadomo, jest ostrzejsza. Zdaniem funkcjonariuszy policji przybyłych na miejsce nazajutrz, w nocy było -20. Tym razem byliśmy jednak lepiej przygotowani, także psychicznie. Rozbiliśmy się przy (nieczynnym oczywiście) budynku, a wieczorem zrobiliśmy jeszcze małą, acz gorącą imprezę taneczną. Może dzięki temu spało się dużo lepiej niż poprzednio.
W niedzielę rano kierujemy się w stronę Tatr - a na początek przynajmniej do Smołdzina, przez las, szlakiem obok jeziora Dołgiego. Spotykamy ludzi, potem samochody, a na koniec odśnieżoną drogę. Po drodze robimy przymusową operację Karoli, która uparła się iść na nartach. Leczenie przebiegało zarówno objawowo (smarowanie Voltarenem), jak i przyczynowo (odebranie nart siłą). Smołdzino okazuje się być bliżej niż przypuszczaliśmy, a na dodatek na przystanku rozkład powiada, że autobus mamy za pół godzinki - super. Jest jeszcze bardzo wcześnie (16:00), zatem po drodze używamy pozostałej w moim telefonie baterii do zapoznania się z bazą gastronomiczną w Słupsku. Porzucamy bagaże i dziewczyny na dworcu PKP (dziwne, ludzie chyba rzadko widują tu czekany...), wracamy z Emu po auto do Ustki i kończymy nasz wyjazd ucztą w restauracji japońskiej "SAKE". Jeszcze tylko dziewięć godzin jazdy po naszych drogach (i jak tu kochać swój kraj...) - i ok. 5:00am w poniedziałek jesteśmy w Krakowie.
Beskid Śląski - wypad pieszo-skiturowy
O ostatecznej trasie decydujemy tuż przed wyjściem z auta w Ustroniu Polanie. Na dworze -20 st. Ja z Teresą idę pieszo a Damian z Mateuszem na skiturach. Razem podchodzimy pod Orłową. Pogoda mimo mrozu cudowna a na dodatek im wyżej tym cieplej (wyraźna inwersja). Na przełęczy Beskidek się rozstajemy. Damian z Mateuszem górami doszli do Małego Skrzycznego skąd zjechali do Szczyrku (miała ich tem odebrać Ola) a ja z Teresą na Równicę. O dziwo na Równicy przy drzwiach schroniska termometr wskazywał +3 st. (może był uszkodzony a może świeciło na niego słońce). Jednak różnica temperatur jest zauważalna bo po zejściu na dół znów czujemy się jak w zamrażarce. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FZimowy_Beskid Resztę dopisze Damian Ż.
Tatry Zach. - jaskinia Zimna
„Grotołajzy wszystkich klubów łączcie się” – kolejny wyjazd w Tatry odbywa się pod tym hasłem. Na przeprowadzoną w klubie kampanię reklamową wypadu do dziury odpowiedział jedynie (we właściwy sobie sposób) nasz forumowicz nr 1 czyli Buli. Idea integracji międzyklubowej potwierdza swoją słuszność. Tak więc w sobotę rano spotykam się w Krakowie na Westerplatte (siedziba KKTJ) z kierownikiem akcji. Kaja pobiera dla nas sprzęt… i tu następuje pierwsze zderzenie z kolorytem lokalnym. Z klubowej szafy dobywamy znakomite radzieckie karabinki „Irimiel” – naprawdę sprawdzony sprzęt ;-) Ładujemy go do bagażnika i ok. 11 docieramy do Kir. U Galicowej spotykamy znajomych z sylwestra, umawiamy się na wieczornego grzańca i ok. 14 dochodzimy pod dolny otwór Zimnej. W tatrach lampa, mrozu prawie nie ma a w ponorze wody po kostki – koncert życzeń. Schody zaczynają się na etapie podziału ról w zespole. Kaja wyraża pewną niechęć do wspinania w jaskini i proponuje mi możliwość prowadzenia wszystkich studni, stając się tym samym partnerką idealną – bez walki dostaję całe miodzio Zimnej ;-) Jednak z uwagi na aspekt feministyczny żąda w zamian oddania wora. W efekcie kobieta i kierownik akcji przez niemal całą jamę idzie z ciężką kichą, a ja wieczny kursant, spaceruję sobie na lekko i spijam śmietankę. Już wiem dlaczego KKTJ ma na kursie takie tłumy ;-) Dzięki osiągnięciu tak korzystnego dla obydwu stron kompromisu, w wyjątkowo sympatycznej atmosferze szybko docieramy do syfonu krakowskiego. Okazało się, że nikomu przed nami nie chciało się go zlewarować, na co po cichu liczyliśmy i jeżeli chcemy osiągnąć zaplanowany korytarz rubinowy, to czeka nas przynajmniej 1,5h mało rozwijającego machania wiaderkiem. Wobec braku męskiej determinacji w zespole podejmujemy decyzję o realizacji wariantu „B”, czyli zrobieniu trawersu z dolnego do górnego otworu. Daje to okazję powspinania się w kominku za widłami, którym mnie trochę straszono przed wyjazdem. Wprawdzie pierwszy Batinox jest rzeczywiście dość wysoko – po jakiś 15 metrach, ale komin naprawdę nie jest trudny. Stąd już blisko do górnego otworu. Na zejściu śniegu prawie wcale, za to lód i ślisko, trzeba uważać. Udaje się jednak zejść bez przygód. W dolinie spotykamy wracający z Czarnej kurs WKTJ. Chłopaki zapraszają nas na poznańską bazę, gdzie zostajemy uraczeni zimnym browarem i pyszną zupą. WKTJ pozyskał nowego, bardzo uzdolnionego kulinarnie członka – sugeruję włączenie go w skład przyszłorocznej wyprawy ;-). W niedzielę robimy jeszcze powierzchniowy spacer, udaje nam się znaleźć miejsce gdzie nie byliśmy dotychczas (Wielki Kopieniec) i na tym kończymy. Bardzo udany wyjazd, acz oboje stwierdziliśmy, że tęsknimy już za akcją, która da nam porządnie w d… Cóż, perwersja…
Zawody skiturowe Pucharu Polski amatorów na Czantorii
Pierwszy raz w życiu wziąłem udział w takich zawodach by zobaczyć jak to jest. Wystartowało ok 80 zawodników (zawodowcy i amatorzy) w różnych kategoriach wiekowych. Jako "dziadek" startowałem w nestorach. Docelowo należało zrobić 4 pętle od dolnej stacji wyciągu na Czantorię, początkowo trochę przez las, następnie mały zjazd pod wyciąg. Dalej dość strome podejście pod wyciągiem, w którego górnej części narty należało zdjąć i założyć na plecak. Po ok. 100 m podejścia znów na nartach trawers do trasy zjazdowej poniżej górnej stacji wyciągu. Dalej zjazd niebieską nartostradą do mety. Zrobiłem 3 pętle bo więcej nie starczyło czasu. Ostatnią pętlę większość zawodników robiła przy czołówkach. Udało mi się zająć drugie miejsce (oczywiście w mojej kategorii wiekowej bo ogólnie 48)
Kilka refleksji: średnim pomysłem jest startować na zwykłym sprzęcie turystycznym (wiązania diamir z skistopami, buty scarpa i narty). Mój sprzęt jak zważyłem to na jedną nogę przypadało ponad 4,5 kg czyli o ponad 100% więcej niż "zawodniczy". Poza tym z "braku laku" miałem zbyt duży plecak. U kilku zawodników widziałem też ciężki sprzęt ale nie wiem jak wypadli w rankingu. Oprócz tego na stromych odcinkach podejścia nie trzymały mi foki (chyba już zbyt wytarte) i tam gdzie inni szli prosto ja musiałem robić zakosy co na wąskim trakcie (=przekładanie nart) wycisło ze mnie sporo sił. Warunki śniegowe i pogodowe były znakomite. Tak po za tym to fajna zabawa, dobra oprawa i ciekawe nagrody. Na dole spotkałem kol. z SBB: Jurka Ganszera (jego syn Michał też startował), Zosię Chruściel i innych.
Paweł w tym czasie odbył pieszą wycieczkę górską na trasie: Ustroń Polana - Orłowa - Równica - Polana.
Nocny wypad skiturowy na Czantorię
W nocy samotnie podchodziłem na Czantorię i zjeżdżałem nartostradą. Warunki śnieżne dobre.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - biwak zimowy
Bodaj po raz 16 Jurek Ganszer z Speleoklubu Bielsko Biała zorganizował biwak zimowy. Tym razem była to Dolina Białej Wody a dokładnie taborisko taternickie na Polanie pod Wysoką (1310). Jest to jedyne takie miejsce biwakowe w całych słowackich Tarach. Dojście na miejsce zajmowało ludziom do 2 do 4 godzin. Jak się na miejscu okazało w Rudzie było może trzy razy więcej śniegu niż na Łysej Polanie z której zaczynaliśmy podejście. Jako jedyny z naszej grupki podchodziłem na nartach, właściwie po lodzie i wodzie. Czym wyżej tym mniej śniegu. W połowie doliny musiałem już narty nieść. Pocieszałem się jedynie faktem, że większość biwkowiczów tachało też narty na plecach. Ostatnie fragmenty szlaku pokonujemy w deszczu. Na taborisku jest na szczęście wiata, gdzie koledzy już rozpalili ognisko i wesoło dźwięczała gitara. Namioty rozbijamy na drewnianym podeście w prawdziwej ulewie. W sumie zjawiło się 66 dziwaków. Jurek wygłosił jak zwykle mowę. Całą noc deszcz z śniegiem walił o ściany namiotu. Drugi dzień nie zmienił znacząco sytuacji. Po zrobieniu tradycyjnego zdjęcia grupowego wszyscy zaczynają schodzić w dół. Nasze plany wyjścia wyżej (jest to wg mnie najpiękniejszy zakątek Tatr) z uwagi na pogodę nie wchodziły w grę. W połowie doliny zakładam narty i mknę po lodzie w dół, czasem w rozbryzgach wody. Błyskawicznie docieram do auta w Łysej Polanie gdzie prawie godzinę czekam na kolegów idących z buta. Wszyscy szczęśliwie doszli na dół. Dla nas było to ciekawe doświadczenie i lekcja pokory. Deszcz zimą jak się okazuje może dać bardziej w dupę niż mróz. Cała Europa walczy z zimą a w Tatrach trawy. Cóż kolejna ciekawa przygoda z nami. I tak jesteśmy szczęśliwi. Szczegóły na stronie SBB. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FBiwak%20zimowy
Tatry - Jaskinia Zimna
Szybkie, wieczorne wyjście na wspinanie Czarnego Komina. Uwagi o pogodzie jw. - podejście w mżawce, stąpając po rozchlapującym się śniegu. Dotarliśmy ostatecznie do Chatki, co razem z wyjściem zajęło niecałe trzy godziny. Powrót w regularnej zlewie.
Klimczok - wycieczka skiturowa
Ignorując podający deszcz i zamrożony śnieg wybraliśmy się w sobotę z rana do Bielska. Na miejscu zrobiliśmy trasę Dębowiec – Szyndzielnia – Klimczok – Szyndzielnia - Dębowiec. Do góry trasę robimy zielonym szlakiem na Szyndzielnie i dalej przez szczyt idziemy na ciepłą zupę do schroniska na Klimczoku. Śnieg po drodze głównie występował w dwóch wersjach: albo zmrożona wierzchnia skorupa albo prawie woda…. Mimo tego szło się nie najgorzej. Wracamy trasą czerwonej nartostrady, której jakość- jeśli chodzi o warunki śniegowe - była całkiem niezła jak na zastaną w górach pogodę. Po wycieczce Mateusz wraca do domu, ja zostaję w Bielsku do niedzieli.
Biwak zimowy na Babiej Górze
Już od dawna mieliśmy pomysł na biwak zimowy. W godzinach popołudniowych podchodzimy szlakiem Perć Akademików. Brodząc po pas w śniegu po przekroczeniu granicy lasu zaczyna nam się gubić szlak. Z racji nadchodzącego zmierzchu decydujemy się na biwak jeszcze przed ejściem w poręczówki. W nocy na zewnątrz mróz, hulający wiatr i zawiewany śnieg. Kolejnego dni podchodzimy do góry. Początkowo zakosami brniemy w śniegu po pas, dalej krok za krokiem żlebem. Ostatnie metry na grań to walka z silnym zwalającym z nóg wiatrem i zawiewanym w twarz zmrożonym śniegiem. Bardzo szybko podejmujemy decyzje że schodzimy. Był to ostatni moment na zrobienie tego przejścia przed agrożeniem lawinowym a i tak pod samym szczytem spuściliśmy sobie deskę śnieżną na siebie. W drodze powrotnej odwiedzamy schronisko. Pod wieczór wracamy do domu.
Jura - na nartach biegowych
Mroźna pogoda, lotny, puszysty śnieg to warunki, w których odbyliśmy wędrówkę narciarską w okolicach Przewodziszowic. W tej wsi zostawiamy auto i na biegówkach obchodzimy ruiny pobliskiej warowni a następnie idziemy lasami i polami. Po drodze o dziwo spotykamy 2 narciarki i narciarza na biegówkach z którymi zamieniamy kilka zdań. Następnie robimy błąd nawigacyjny i lądujemy w Leśniowie. Po korekcie, częściowo na przełaj docieramy do Pustenlni w Czatachowej (uroczy kościółek na skraju lasu) i stamtąd ładnym zjazdem docieramy do głównego rowerowego szlaku jurajskiego i nim wracamy do auta. Pokonaliśmy kilkanaście kilometrów na nartach. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FJura-narty