Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Relacje:Damian 2013

Wersja z dnia 23:36, 23 sty 2013 autorstwa Admin (dyskusja | edycje) (Nowa strona: {{wyjazd|BRAZYLIA - Przeprawa do Curytyby|<u>Damian Szoltysik</u>, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)|16 - 18 01 2013}} Tu mozna poczytac wiecej i obejrzec foty - http://hilustour.blogspo...)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)

BRAZYLIA - Przeprawa do Curytyby

16 - 18 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Tu mozna poczytac wiecej i obejrzec foty - http://hilustour.blogspot.com.br/p/blog-page_6.html

Zjazd do Ribeiry byl cudny lecz przed nami byly nowe pasma gorskie przekraczajace wysokoscia znacznie ponad 1200 m. Jedyna asfaltowa droga wiodla teraz z glebogiej doliny Rio Tunas na wierzchowiny gor. 25 km podjazdu kosztowalo nas sporo wysilku. Potem wprawdzie sa zjazdy ale krotsze. 62 km to wszystko co mozemy zrobic jednego dnia. Kilka slow o totejszych gorach. Sa po prostu bezkresne. Nie ma sciezek, drog nie mowiac o jakiejkolwiek infrastrukturze turystycznej. Zmeczeni gorskim etapem osiagamy miejscowosc Tunas de Parana. Tu przesympatycznie mechanicy udzielaja nam pomocy (namiot, woda, telefon). Drugi dzien to jazda do Curytyby. Troche mniejsze przewyzszenia lecz nada gory. Na horyzoncie pojawiaja sie wysokie szczyty ale je omijamy. Poznym popoludniem docieramy do polskiej placowki misyjnej w Curytybie. Mamy tu serdeczne przyjecie przez ks. Kazimierza i innych ksiezy. Warunki wysmienite. Odpoczniemy tu jeden dzien i wylizemy rany.

BRAZYLIA - rowerowa konkwista

05 - 16 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Rio de Janerio - ucieczka z piekla (pisze z portugalskiej klawiatury, moze ktos poprawi bledy)

Po odespaniu na polskiej parafii trutow podrozy ruszamy w droge. Zaczyna sie rowerowa konkwista. Jazda rowerem po Rio to wyczyna sam w sobie. To przebiegamy przez ulece na druga strona, to jestesmy spychani na pobocza. Czasem musimy sie zatrzymac by przpuscic autobus badz ciezaroweke. Tunele to prawdziwy horror. Wzdoz Copacabany a potem Ipanemy (nie wiem co ludzie tu widza pieknego) jedziemy najpierw rowerowa sciezka na zachod. Potem sciezka sie konczy i pakujemy sie w jednokierunkowa droge pod prad. To co tu przezywamy to temat na osobna opowiesc. Przez nadmorskie kurorty ale takze fawele kierujemy sie w strone Igautai. Bardzo ruchliwymi drogam, czasem traktami rowerowymi. Czesto bladzimy. Kilka razy wjezadzamy w ochydne fawele pelne podejrzanych typow. Jest straszny upal. Powietrze lepkie. Pijemy potezne ilosci plynow. W Rio i ksiadz i Polacy tam mieszkajacy ostrzegali na przed spaniem w namioce. Kazdy z nich byl juz tu napadniety lub pobity. Opowiesci mrozace krew w zylach. Gdy spragnienie i zmeczeni na granicy udaru slonecznego docieramy do knajpy z ktora bylo niby camping (taki w wydaniu brazylijskim). To juz takie brazylijskie klimaty. Nie mam czasu sie rozpisywac ale jakos przespalismy pierwsza noc znosnie. Dalsze 2 dni to zmaganie z upalem i pragnieniem. Czym dalej na zachod tym lepiej. Droga ma pas awaryjny a aglomeracja Rio z calym swoim chaosem na szczescie za nami. Jezel byl by ktos tak glup by kopiowac ten wyczyn to radzimy tego NIE ROBIC.

Wybrzeze Atlantyku.

Wciaz w tropikalnych upalach podazamy wzdoz gorzystego wybrzeza Brazylii. Podjazdy, zjazdy, czasem bardzo stromo. Otacza na roslinnosc tropikalna. Nie mozna sobie tu tak wejsc to lasu jak u nas. Wszystko jest splatane, ostre, nieprzystepne. Jest tu rowniez sporo wezy. Widzymy kilka rozjechanych na drodze. Budzi to respekt. Tu coraz czescie a wlasciwie dziennie pada deszcz. Czasem to prawdziwe ulewy. Spimy w obejsciach ludzi. 2 razy spimy na dziko zamaskowani jak komandosi. Generalnie ludzie bardzo zyczliw, pomocni. Pozdrawiaja nas. Robia sobie z nami zdjecia. Nikt tu nie widzial takich wariatow (dos locos). W koncu docieramy do Santos.

Santos

To tez duze miasto. 2 przeprawami promowymi (takie jak w Swinousciu) przedostajemy sie na glowna arterie Santos. Santos to takze wielki port. Wplywaja tu potezne statki. Jedziemy fajna sciezka rowrowa wzdoz plazy. Leje deszcz. Krzyskowi nagle strzelila opona (markowa Maraton plus). Na szczesie przy patrolu policyjnym. Krzysiek zdejmuje resztki opony a Damian jezdzi po miescie i zdobywa nowa opone i detke. Jedna zaraz kupujemy na zapas. Szybko wszystko zakladamy i pragniemy przed noca uciec z Santos. Ale to tez ogromne aglomeracja. Bladzimy czasem. Dobrze ze jest tu dluga trasa rowerowa ktora wyprowadza nas bezpiecznie z centrum. Ale przy zapdajacym zmroku wjezdzamy w dzielnice biedoty. Widzac ze nie mamy szans wydostac sie z slumsow wracamy kilka km do motelu uprzednio upatrzonego (byl to w zasadzie miejscowy burdel). Jest jednak poogradzany murami i drutami kolczastymi a bram jak w forcie. Wszystko strzezone jak przed napadem Apaczow. Nazajutrz szybko sie pakujemy i jedziemy dalej. W Mongagua szukajac drogi znow znalezlismy sie w fawelach. Tu byla niebezpieczna sytuacja jak kilkku mlodych czarnych nas nagle otoczylo gdy pytalismy o droge. Nie czakajac na odpowiecz uciekamy na kladke i nia na druga strona autostrady. Dalej pasem awaryjnyn autostrady do Peruibe. Stad juz na szczescie oddalamy sie od morza. Niemal ciagle leje.

Interior

Przez nie wyskokie gory dojezdzamy do Jacugi (autostrada Sao Paulo - Curytyba. Tu zjezdzamy z ruchliwej drogi i czujemy sie jak w raju. Ruchu wlasciwe nie ma. Na noc zatrzymujemy sie w uroczej gorskiej kotlince na malej fazendzie (brazylijskie ranczo). Dalsza droga to pusta szosa do Sete Barras. Gory porosniete tropikalna puszcza. Odglosy stad dochodzace sa niesmowite. W dolinie plynie duza rzeka. Z Sete Barras gruntowa droga jedziemy przez bananowe plantacje do Eldorado. Na noc zatrzymujemy sie przy malej chatynce gdzie z miejscowymi chlopakami garmy w pilke mecz Polska - Brazylia. Obie druzyny odspiewuja hymny. Gramy 2 na 2 na jedna brame. W bramce byl miejscowy chlopak. Po 100 km pedalowanie udej sie nam drugi raz w historii ograc Brazylie 7 - 2. Deszcze przerwal mecz. Dalej jedziemy w deszczach. Po drodze mijamy sporo bagnisk. Iporanga to male miasteczko gdzie zycie saczy sie swoistym miejscowym rytmem. Caballero na mulach, ludzie wysiaduja pod scianami domow. Robimy tylko zakupy i dalej do Parku narodowego PETAR - to gory Serra Paranacacaiba. Tu wystepuja zjawiska krasowe. Droga znow grontowa. Leje. Nie zwiedzamy tu zadnych jaskin bo dostep do nich jest obwarowany dziwnymi przepisami. Znajduje sie tu jedna otowr jaskinie o wysokosci 215 m. (podobno najwyzszy na swiecie). Docieramy w koncu do Apiau (tu zdjecie do lokalnej gazety) i pieknym dlugim zjazdem do Ribeiry (po drodze widzimy chlopca jak na kiju taszczyl sporego weza) na granicy stanu Sao Paulo i Parana. Stad pisze te relacje

Na razie wszystko OK. Czujemy sie dobrze. Jestesmy zgrani. Staramy sie dobrze odzywiac choc ceny brazylijskie sa nawet na warunki niemieckie nie mowioac o polskich duze. Nawet wode trzeba kupowac. Jestesmy tez pokaszenie przez komary i inne owady. Brudni i prawie caly czas mokrzy. Nic nie chce schnac. Jak tylko bedzie okazja zrobimy pranie. O czystosc dbamy. Staramy sie myc w kazdym mozliwym miejcu z czysta woda.

Teraz zmierzamy do Curytyby. 120 km.

Pozdrawiamy serdecznie

zaloguj się