Wyjazdy 2013
PARAGWAJ: W poszukiwaniu wodospadu Nacunday
Majac wspaniala baze w postaci szkoly w miejscowosci Wanda na lekko wybieramy sie na calodzienny rajd do Paragwaju w poszukiwaniu wodospadu Nacunday. Najpierw przeprawiamy sie lodzia na druga strone Parany do Paragwaju przechodzac rutynowe kontrole graniczne (trwalo to bardzo dlugo gdyz miejscowi funkcjonariusze mieli trudnosci z rozszyfrowaniem naszych paszportow, lokalni tylko pokazuja dowody osobiste). W Paragwaju jest nieco taniej wiec niektorze ludzie wybieraja sie tam na zakupy. My zabieramy same rowery. Z przystani ruszamy polnymi drogami wg wskazowek miejscowych w strone wodospadu Nacunday. To wodospad o wys gdzies 40 m malowniczo polozony w dzungli na rzece o tej samej nazwie, ktora wpada do Parany. Droga jest polna, o czerwonej nawierzchni bo gleba wokol jest czerwona. Jadac generalnie na poludnie (nie ma tam zadnych oznakwan)przez miejscowe zadupia docieramy po 30 km do celu (wg miejscowych mialo byc 15 km). Ostatni odcinek wiedzie nikla drozka lasem z wieloma tropikalnymi gatunkami roslin. Huk spadajacej wody doprowadza nas bezblednie do celu. Miejsce jest przeurocze. Nie ma tu zadnych ludzi. Woda calym swym szerokim korytem spada ok 40 m na skaly w dole. Krotki odpoczynek i ruszamy z powrotem. Upal jest jednak powalajacy. Baczac na droge by nie zbladzic w ostatnie chwili docieramy do brzegu Parany bo ostatnia lodz na strone argentynska wlasnie miala odplywac. Zmeczeni ale szczesliwi docieramy do naszej przytulnej bazy w Wandzie. U pana Firki myjemy rowery, ktore pokryte byly gruba powloka czerwonego kurzu, zreszta my sami tez . Pan Firka to wielki patriota, bylismy u niego dzien wczesniej przez kilka godzin. Ma w domu flagi Polski, ktore caluje, mimo ze tu mieszka od dziecinstwa to wciaz mysli o Polsce a jego opowiadania byly bardzo ciekawe.
ARGENTYNA: Wodospady Iguazu
Znow formalnosci i wkrotce jestesmy oficjalnie w tym kraju. Ceny nas troche szokuja (na minus). 21 km jazdy w potwornym upale i jestesmy w parku narodowym Iguazu. Cena 130 peso (ok. 90 zl) ale co zrobic. Wodospady sa imponujace. Pomijajac cala komercje tego miejsca, mnostwo ludzi to warto zaznaczyc ze spadajaca z impetem rzeka robi wrazenie. Jest tu porobionych mnostwo kladek, mostow, punktow widokowych bez ktorych nie bylo by mozliwe dojscie w bezposrednie sasiedztwo wodospadow. Zmeczeni chodzeniem i upalem po obejsciu glownych traktow opuszczamy park narodowy kierujac sie na poludnie do miejscowosci Wanda. Tu mielismy nadzieje spotkac sie z polnia. Zmrok jedna nadchodzil nieublagalnie i za rada jednego z miejscowych trafilismy na fajny darmowy camping nad jeziorem. Obecnie jestesmy juz w Wandzie. Gosciny udzielila nam pani Marta Sawa w polskiej szkole. Mamy caly lokal dla siebie. Spedzimy tu dzien, popierzemy nasze ubrania i ruszamy jutro dalej na poludnie.
W wyprawie mozna poczytac rowniez na blogu - http://www.hilustour.blogspot.com.ar/p/blog-page_6.html sa tam tez zdjecia
PARAGWAJ: Maniana znaczy jutro
Wkrotce tez przeprawiamy sie przez brazylijski punkt celny, nastepnie po moscie nad szeroka tu juz Parana przejezdzamy do paragwajskiego punktu granicznego gdzie otrzymujemy kolejne pieczatki w paszportach. Ciudad del Este bo tak nazywa sie to miasto za rzeka to juz inny swiat. Tu juz obowiazuje jezyk hiszpanski, ktorym Damian moze sie juz dogadac. Sporo Indian Guarani. Ich jezyk (guarani) jest drugim oficjalnym jezykiem kraju. Ruch duzo mniejszy niz w Brazylii, dominuja stare samochody a autobusy to w wiekszosci zabytki chyba sprzed 40 lat. Paragwaj mial byc dla nas krotkim epizodem bo 21 km na poludnie promem rzecznym chcemy przedostac sie do Puerto Iguazu, ktore lezy juz po stronie argentenskiej. To tzw. Zona Tres Fronteras (w miejscu gdzie wpada rzeka Iguazu do Parany stykaja sie granice Brazylii, Paragwaju i Argentyny. Szybko w skwarne poludnie dojezdzamy do zapyzialej osady Puerto Presidente Franco. Stromy zjazd do brzegu Parany gdzie rzekomo mial kursowac prom na strone argentyska. Tu czeka nas niespodzianka. Prom kursuje tylko od poniedzialku do piatku. Byla niedziela. Coz nam pozostalo. Musimy czekac do jutra. Maniana zadziala w tym przypadku. Wracamy pod gore do pierwszych zabudowan gdzie byl maly bar. Za reszte reali kupujemy zimna cola i od razu zalatawiamy sobie fajne miejsce na namiot w obejsciu gospodarzy knajpki. Czas wypelniamy czyszczeniem rowerow, wymiana lancuchow i przegladem bagazu. Fajnie uplywa czas do wieczora. Pierwsza czesc nocy to paragwajska impreza nieopodal. Muzyka na full, paragwajskie i hiszpanskie szlagry dlugo bedziemy pamietac. Potem wszystko cichnie a my spokojnie spimy. Nazajutrz, wskakujemy na rowery i zjezdzamy do promu. Pogranicznicy daja nam goracej wody wiec sniadanie wypada znakomicie. Tak na marginesie tu wszyscy racza sie yerba mate. Kazdy chodzi z termosem i ciagle dolewa wody do mate. Jeden gosc nas czestuje z czego skwapliwie korzystamy. Znow formalnosci graniczne, ktore w naszym wypadku odbywaja sie z wielkim namaszczeniem. Dwie pieczatki i podpis przedstawiciela wladzy. Atmosfera tu panujaca jest adekwatana do upalu. Kilku zolnierzy rozsiadlo sie w cienu saczac yerbe, kilka psow spi opodal. Wkrotce prom podplywa i kilka samochodow i pieszych leniwie rusza na dek. Parana ma dosc silny nurt. Moze po 15 minutach jestesmy w Argentynie.
Tatry - Rysy
Od jakiegoś czasu planowałem wejście zimowe na Rysy, ale jakoś zawsze ekipa wykruszała się jak tylko przypominała sobie o 9 kilometrowym morderczym odcinku do Morskiego Oka. Któż zatem mógł podjąć te niezwykle śmiałe wyzwanie??? Jedynym sensownym rozwiązaniem było wskrzeszenie sławnej ,,szybkiej trójki’’(dla przypomina ta ekipa zapisała się w historii wczesnozimowego alpinizmu śmiałą próbą zdobycia Triglava) Akcja pod kryptonimem ,,polski Triglav’’ rozpoczęliśmy od sobotniego posiłku w nieśmiertelnym Mcdonaldzie . Zdrowo odżywieni sprawnie pokonaliśmy najtrudniejszy odcinek do schroniska. Mimo wielogodzinnej dyskusji nie udało mi się namówić Asie i Daniela do zobaczenia świtu na szczycie. Oboje chcieli się wyspać, więc wstaliśmy dopiero o 4.00:P (trza być twardym a nie miękkim). Podejście było przetarte jedynie do Czarnego Stawu, resztę drogi trzeba było torować. Pomimo nienajlepszych warunków spotkaliśmy na szlaku sporo turystów w tym dwóch szczególnie ciekawych. Pierwszy wybrał się na Rysy bez czekana i rękawiczek!!!(przy temperaturze -15 C) , drugi zgubił swój środek lokomocji - niebieskie jabłuszko. Z innych ciekawostek: dopiero w niedziele podczas zejścia z Moka spotkaliśmy samotnego przedstawiciela sekty skiturowej- czyżby narciarze w tym sezonie przerzucili się na szachy??? Kończymy wyjazd oczywiście w Mcdonaldzie, uzupełniając stracone kalorie (duże frytki 475kcal, Big Mac 520 kcal).
BRAZYLIA: Rowerami przez stan Parana
Szybko minęły 2 piękne dni spędzone na wycieczkach do jaskiń i w wybornym towarzystwie naszych już brazylijskich przyjaciół z miejscowego klubu. Po serdecznym pożegnaniu ruszamy w drogę na zachód Brazyli do oddalonego o 600 km Foz do Iguaçu. Teren jest nadal górzysto - wyżynny a na domiar złego poprzecinany glębokimi dolinami rzek. Skutkuje to sporymi podjazdami a zjazdy zawsze wydają się za krótkie. Słonce też nieźle kąsa nasze ciała. Wieczorami do działa niszenia przystępują komary i jakieś inne robactwo, którego tu wszędzie pełno. Pierwsza noc po wyjeździe z Ponta Grossa spędzamy na posiadłości pewnego Ukranica (nawet trochę gadamy po rusku). Następny etap wiódł mocno pofałdowanym terenem do Virmond, gdzie liczyliśmy na biwak u polskiego księdza. Nie dość, że przejechalismy 150 km i po drodze Christoph złapał gumę, to na miejscu okazało się, że księdza nie ma. Zapadał już zmrok a z biwakiem było krucho. Miejscowe parafianki wskazały nam publiczne miejsce w pobliżu koscioła. Rozbiliśmy już nawet namiot, gdy niespodziewanie w pobliżu przyjechał trak z podejrzanymi typami. Wyglądało to jak lustracja. Było już ciemno. Zwijamy spowrotem namiot i wyszukujemy przy lokalnych zabudowaniach cichego i ciemnego kąta. Śpimy na dworze w sandałach i w każdej chwili gotowi do szybkiej ewakuacji na wypadek nie przewidywalnych zdarzen. Noc jednak minęla spokojnie. Ranek natomiast naszykował nowe niespodzianki. Obydwa rowery posiadały kapcie. Przy okazji naprawy Christoph zmienia opony przód - tył a Damian wymienia dętke.Przyczyną tych uszkodzeń są rozwalone opony a właściwie druty po nich. W południe ruszamy dalej. Upał i monotonna droga. Huśtawka góra - dól nadal trwa. Wybija to strasznie z rytmu. W okolicach Nova Laranjeiras wjeżdżamy na teren rezerwatu Indian Caingangi. Ksieża ostrzegali nas przed tymi Indianami. Przy drodze mają coś w rodzaju stoisk z swymi wyrobami (łuki, strzały, kosze, hamaki). Widzimy czasem pośród drzew ich sklecone ledwo chatynki lub nawet szałasy. Dużo sympatycznych dzieci. Mieszkają bardzo prymitywnie. W końcu rezerwat się kończy a my na biwak zatrzymujemy się nieopodal stacji benzynowej w Boa Vista. Na stacji korzystamy z prysznicu, co wspaniale poprawia nasz nastrój. Na super miekkiej trawie w poblużu prywatnej posesji rozbijamy namiot i spędzamy wygodnie noc. Dalsza droga bardziej się kładzie. Mijamy ruchliwe Cascavel i docieramy do Santa Tereza, gdzie znów przy pobliskiej stacji benzynowej na prywatnej posesji (chyba własciciela stacji) spędzamy noc. Dalej dosc monotonna droga. Ostatnia noc w Brazylii spedzamy na uroczej fazendzie u jeszcze bardziej uroczej pani, ktora przyniosla nam owocow i innych smakolykow. Po spokojnej nocy ruszylismy do pobliskiej juz granicy z Paragwajem. Po drodze jeszcze spotykamy 2 brazylijskich bikerow, ktorzy nas ostrzegaja przed kradziezami po drugiej stronie Parany.
Brazylia - podsumowanie
BRAZYLIA TO KRAJ NIE DLA ROWERZYSTOW. Choc w duzych miastach sa dobre sciezki rowerowe, z ktorych skwapliwie korzystalismy to jednak nie zmienia to ogolnej opini. Wiele razy mielismy niebezpieczne sytuacje na drodze. Kilka razy gdybysmy nie zjechali z drogi w chaszcze to chyba nie bylo by tych slow. Na szczescie glowne drogi maja szerokie pasy awaryjne i po nich mozna spokojnie jechac. Samochody ciezarowe sa z reguly przeladowane co skutkuje ciaglym rozrywaniem opon. Kilka razy jestesmy swiadkami takich zdarzen a raz to nie wiedzielsmy jak uniknac lecacych wszedzie szczatek opony. Klimat - w poblizu Rio fatalny. Goraco i wilgotno. Kilka razy bylismy na granicy udaru slonecznego. Potem dziennie deszcze. Na poludniu lepiej. Cieplo nadal ale powietrze suche.
Ludzie - W wiekszosci przypadkow sympatyczni, zyczliwi. Zawsze nas pozdrawiali. Gorzej na peryferiach wielkich miast. Favele to dzielnice nedzy. Dla nich tacy jak my to glowny lup. Trzeba patrzec na wszystkie strony i unikac niebezpiecznych sytuacji. W stanie Parana jest bardziej europejsko. Wiele polskich nazw. Spotkalismy nawet Polakow ale nie mowili z wyjatkiem kilku slow po polsku. Fajne wspomnienia mamy z Ponta Grossa gdzie z miejscowym grotolazami chodzilismy do jaskin. W Curytybie bylismy wspaniale goszczenie przez ks. Kazimerza.
Przyroda - z reguly droga wyznacza granice miedzy cywilizacja a dzungla ze swoim zyciem. Weze, jaszczurki, robactwo, duze mrowki. Czasem polozylismy chleb a juz setki mrowek bylo na nim. Na poludniu lasy tylko miejscami. Duzo uprawnych pol.
Teren - Wiekszosc naszej trasy przez Brazylie to tereny gorzyste lub wyzynne. Dalo nam sie to w znaki. Najspokojniejszy a zarazem najiekniejszy odcinek wedrowki wiodl z Jaqui do Apiau. Na poludniu teren monotonny.
Beskid Żywiecki - Oszust
Zimowy biwak w Beskidach był już zaplanowany na wcześniejszy weekend ale w związku z chorobą Tomka Zięcia trzeba było pozmieniać trochę plany. A że od tygodnia byłem już spakowany i napatoczył się kuzyn wiec ustaliliśmy nowy termin. Wyjeżdżamy w środę rano. Lecz przedarcie się przez Śląsk przy porannym szczycie trochę trwało. Wiec z Soblówki wychodzimy dopiero grubo po 11 i idziemy na Przełęcz Przysłop. Może jak na warunki zimowe to śniegu nie było jakoś mega dużo, ale szlak nie przetarty i poruszanie się w rakietach obowiązkowe (na koniec wyjazdu doszliśmy do wniosku, że bez rakiet przejście tego odcinka trwałoby przynajmniej kilka godzin dłużej). Na przełęczy krótki odpoczynek i ruszamy na Świtkową. Podejście na tą górkę robi naprawdę jak na warunki Beskidu wrażenie - długie i strome, . Po godzinie 15 na spokojnie rozbijamy biwak przed Pańskim Kamieniem. Następnego dnia budzi nas piękna pogoda - słoneczko i błękitne niebo. Po śniadaniu ruszamy na Oszust i dalej do drogowego przejścia granicznego ze Słowacją. Tam odbierają nas znajomi z Torunia i nockę spędzamy z nimi w prywatnym schronisku Gawra na końcu świata w Złatna gdzieś niedaleko starej Huty. Następnego dnia w piątek spokojnie ruszamy do domu.
BRAZYLIA: w jaskiniach Ponta Grossa
Po wylewnym pozegnaniu z ksiedzmi z polskiej placowki misyjnej w Curtytybie (pozdrawiamy) ruszylismy na zachod do Ponta Grossy gdzie bylismy umowieni z grotolazami Grupo Universitário de Pesquisas Espeleológicas – GUPE . Droga byla ruchliwa ale latwa. Mkniemy przeto jak szaleni, kilometry szybko uciekaly a my szybko zblizamy sie do naszego celu. W trakcie jednego z odpoczynkow w pobluzu stacji benzynowej mamy ciekawe spotakanie z miejscowa fauna. Pijac kawe zauwazamy duze jaszczrki (takie wielkosci duzego psa). Sa jednak plochliwe i przy probie zrobienia zdjecia ucziekaja. Noc poprzedzajaca przyjazd do Ponta Grossa spedzamy w namiocie rozstawionym w lesie na skraju parku narodowego Villa Velha. Noc minela spokojnie. Nazajutrz spotykamy sie w umowionym wczesniej (dzieki ksiedzowi Kazimierzowi) miejscu z grotolazami z Ponta Grossa. Byli to Mario, Henrique i Lais. Mario zabiera nasze bagaze i nas. 2 noce spimy w mieszkaniu u Mario. W pierwszy dzien udajemy sie do tzw. dolines (skalne studnie wymyte w piaskowcach). Pod wzgledem geologicznym to bardzo ciekawy przypadek dzialania wody na skalne podloze. Studnie maja od 50 do 80 m glebokosci i srednice od 30 do 50 m srednicy. Byly to Poco dos Andorinahas, (dwie blizniacze studnie obok siebie, do jednej schodzimy na dno), Gemes i najciekawsza Buraco do Padre. W tej ostaniej w jednej ze scian jest duzy otwor skad z duza moca wylywa woda tworzac fantastyczny wodospad. Sciany sa w wielu miejscach przewieszone potegujac przez to piekno tego zakatka. Gra swiatel dopelnia reszty. Jestesmy zauroczeni tym spektaklem. Brodzimy w wodzie na dnie studni. Drugi dzien spedzamy na zwiedzaniu jaskini Olhos D'Agua typowo krasowej mytej w wapieniu. Przechodzimy glowny ciag jaskini ktorym plynie rzeka meandrujaca w uroczym korytarzu ozodbionym bogata szata naciekowa. Jaskinia posiada 5 otowrow w postaci pionowych studni. Ostatni, obszerny otwor wyprowadza nas na powierzchnie. Nizej znajduje sie wywierzysko jaskiniowej rzeki. Wracamy do aut a potem jedziemy do bodegi (degustacja win) na kawe i ciasto. Dzien konczymy udajac sie do bardzo ciekawego kompleksu skal. Znajduje sie tu mnostwo drog wspinaczkowych. Pod obszernym okapem zachowaly sie rysunki wykonane przez Indian okolo 5000 lat temu. Oprocz aspektu jakiniowego musimy podkreslic niezwykla gosicnnosc gospodarzy. Byli przesympateczni. Pomogli nam zaltawic niezbedne zakupy np. ladowarka do aparatu Canon. Mario udzielil nam schornienia w swoim mieszkaniu a jego zona zadbala o nasze podniebienie w krolewski sposob. Henrique i Lais udzielili nam wyczerpujacych informacji na temat tego regionu, jego geologii i spraw dotyczacych tutejszego ruchu speleologicznego.
Poprzednie relacje są dostępne w artykule na temat wyprawy Damiana i Krzysztofa, w dziale Wyprawy
Radzionków- biegówki na Księżej Górze
Z powodu ciągle niedogodnych warunków skiturowych trenujemy kondycje na nartach w Parku Księża Góra. To był mój drugi raz na biegówkach więc szło mi jako tako, ale zabawa przednia. Za tydzień amatorskie zawody, więc jak warunki skiturowe się nie zmienią to może się skuszę - ktoś chętny?
Tatry, Kopa Kondradzka- skitoury
Miałem zrobić sobie krótką wycieczkę w Beskidzie Sądeckim ale po telefonie Mateusza szybko zmieniłem plany - cel: Tatry. Spotkaliśmy się o 9.00 u wylotu doliny Małej Łąki. Szybko się zebraliśmy, narty na nogi i koło 9.20 rozpoczęliśmy podejście. Krótki popas zrobiliśmy przy odbiciu do Snieżnej, okazało się że wyżej nie ma żadnych śladów. Na szczęście śniegu nie było specjalnie dużo więc nie trzeba było torować, ale i tak po dojściu na Przełęcz Kondradzką miałem lekko dosyć. Krótka przerwa, obejrzenie trasy zjazdu i ruszamy dalej. Jak dotarliśmy na Kopę miałem już nogi z kamienia, na szczęście został nam już tylko zjazd :). Najpierw granią na Małołącką Przełęcz a następnie już w dół pod Śnieżną (całkowicie zasypany otwór) i przez Przechód. Dla mne był to najcięższy zjazd jaki do tej pory robiłem. Do parkingu dojechaliśmy po 5 godzinach. Całą wycieczkę nie spotkaliśmy praktycznie nikogo.
BESKIDY - Pilsko
Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra!
BESKIDY - Skrzyczne i Czantoria
Rano wychodzimy szybko na szczyt Skrzycznego zielonym szlakiem, z centrum Szczyrku. Pogoda w czasie naszej wędrówki była przyjemna, choć pod wierzchołkiem zastaliśmy mgły i opad śniegu. Ponieważ w lesie było nieco za mało śniegu na zjazd, po herbatce w schronisku zjeżdżamy trasą narciarską. Całkiem zresztą kamienistą - jak oni mogą na coś takiego wpuszczać narciarzy zjazdowych? Po zjeździe, przemieszczamy się przez Salmopol do Ustronia i jeździmy dwie godziny wyciągowo na Czantorii. Tego dnia, po zamknięcu kolejki, odbywały się tam pierwsze w tym sezonie zawody skiturowe PZA. Po południu zostajemy więc na miejscu kibicować bliskim i znajomym, aż do zakończenia zawodów.
Ustka - krajoznawczo
Korzystając z okazji, chciałem przedłużyć sobie wyjazd służbowy w okolice Ustki. Plan był bliżej niesprecyzowany i nieco chaotyczny. W grę wchodziło m. in. jedno lub dwudniowy spływ Słupią, wycieczka rowerem po okolicach Słowińskiego Parku Narodowego itp. no i oczywiście tak się poumawiać z klientem żeby starczyło mi na to czasu. Niestety wymagania klienta były dość wygórowane, a i on sam nie wykazał się zbytnią elastycznością, dlatego pozostało mi pospacerować po wyludnionych plażach i zobaczyć Słupię z brzegu (zresztą nikt nie chciał mi wypożyczyć kajaka na 1 dzień w "szczycie" sezonu). Pomimo tych niepowodzeń udało mi się zdobyć wszystkie najwyższe okoliczne wydmy (prawie jak Rysy), zajrzeć do kilku bunkrów Bluchera (prawie jak Śnieżna), no i natrafiłem też na ul. Zaruskiego (wątek z historii taternictwa). Można by wziąć ten opis za dość żałosny, ale póki co tylko to mi pozostaje. PÓKI CO!
Tatry Zachodnie - doroczny trawers Jaskini Czarnej
Czas akcji 4h 20m.
Zakopane i okolice
Babia Góra – wschód słońca : Logistycznie sobota była mocno skomplikowana, gdyż ja z Damianem, Asią i Marcinem na przełęcz Krowiarki dojeżdżaliśmy ze Śląska, natomiast Sławek, Ania oraz Łukasz z Wisły. Żeby było ciekawiej po wejściu na Babią, ja z Anią i Damianem ruszamy do Zakopanego, natomiast Sławek z Asią i Marcinem jadą do Szczyrku a Łukasz wraca do Wisły. Generalnie historia zawiła jak losy bohaterów Mody na Sukces. Sama Babia przywitała nas idealną pogodą , zero chmur, brak wiatru i było w dodatku ciepło, jedyny minus to zalodzony szlak. Na szczycie było nieco tłoczno około 30 osób wraz z nami przywitało wschód słońca. Szybki przepak i ruszamy mocno zaspani do Zakopca, gdzie jest już ekipa z Poznania.
Na bazie dzielimy się na dwa zespoły Damian z Anią wyruszają do Wielkiej Śpiworowej, ja z Pauliną idziemy na jaskiniowy spacer doliną Kościeliską, zwiedzamy m.in. jaskinię Raptawicką, Obłazkową oraz Mylną. Wieczorem ruszamy na narty na stok w Witowie, śniegu (oczywiście sztucznego) sporo podobnie jak i ludzi. Pomimo dużych obaw nie zabiłem się , ani żadnego innego narciarza. Sukces ten z pewnością jest zasługą moich instruktorów narciarstwa. W niedzielę Ania z Damianem idą do pięknej niedalekiej jaskini, którą można pokonać bez sprzętu, Paulina zwiedza wraz z kursem jaskinie Śpiących Rycerzy, ja natomiast eksploruje Wielką Śpiworową. Wieczorem wszyscy wybraliśmy się do term w Szaflarach. Korki na drogach + mało atrakcji + dzikie tłumy = porażka, krótko mówiąc zdecydowanie nie polecamy tego miejsca. W sylwestra budzimy się o nieludzkiej porze, aby wejść na Krywań. Prawie dwie godziny dojazdu i jesteśmy na miejscu, podchodzimy zielonym szlakiem z Trzech Źródeł. Śniegu więcej niż po polskiej stronie, szlak okazał się przetarty dzięki czemu nie mieliśmy problemów z orientacją. Od wysokości około 1600 m n.p.m. podchodzimy w gęstej mgle na szczęście wychodzimy ponad poziom chmur jeszcze przed przełęczą. Na szczycie widoczność idealna, zero ludzi po prostu genialnie. W drodze powrotnej udaje się nam trafić na otwartą jeszcze restauracje i zjeść zasłużony obiad. Nowy rok witamy przy wylocie doliny Kościeliskiej. Ze względu na obawę przed gigantycznymi korkami wracamy na Śląsk z samego rana (czytaj jak tylko się obudziliśmy:))
Beskid Śl. - nocny rajd sylwestrowo - noworoczny na skiturach
Zabawa przednia. Z Wisły Nowej Osady podchodzimy zielonym szlakiem generalnie wzdłuż pustej nartostrady na szczyt Grapy - 711 m.n.p. (w zasadzie tylko tu jest śnieg). Na sam wierzchołek nie ma szlaku, śniegu zresztą też brakło. Kryjemy więc narty pod liśćmi i na szczyt wychodzimy na lekko. Góra porośnięta bukami ale niezła widoczność na sąsiednie wzniesienia. Potem tylko krótki zbieg do nart i piękny zjazd po przygotowanej przez ratrak "specjalnie dla nas" nartostradzie. Przy pustym bufecie na stoku witamy rok 2013 (w dole rozbrzmiewa ognista feeria) a w chwilę później mkniemy w dół do auta. Jeszcze przed świtem jesteśmy w domu. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FStaryRok