Wyjazdy 2013
PARAGWAJ: W poszukiwaniu wodospadu Nacunday
Majac wspaniala baze w postaci szkoly w miejscowosci Wanda na lekko wybieramy sie na calodzienny rajd do Paragwaju w poszukiwaniu wodospadu Nacunday. Najpierw przeprawiamy sie lodzia na druga strone Parany do Paragwaju przechodzac rutynowe kontrole graniczne (trwalo to bardzo dlugo gdyz miejscowi funkcjonariusze mieli trudnosci z rozszyfrowaniem naszych paszportow, lokalni tylko pokazuja dowody osobiste). W Paragwaju jest nieco taniej wiec niektorze ludzie wybieraja sie tam na zakupy. My zabieramy same rowery. Z przystani ruszamy polnymi drogami wg wskazowek miejscowych w strone wodospadu Nacunday. To wodospad o wys gdzies 40 m malowniczo polozony w dzungli na rzece o tej samej nazwie, ktora wpada do Parany. Droga jest polna, o czerwonej nawierzchni bo gleba wokol jest czerwona. Jadac generalnie na poludnie (nie ma tam zadnych oznakwan)przez miejscowe zadupia docieramy po 30 km do celu (wg miejscowych mialo byc 15 km). Ostatni odcinek wiedzie nikla drozka lasem z wieloma tropikalnymi gatunkami roslin. Huk spadajacej wody doprowadza nas bezblednie do celu. Miejsce jest przeurocze. Nie ma tu zadnych ludzi. Woda calym swym szerokim korytem spada ok 40 m na skaly w dole. Krotki odpoczynek i ruszamy z powrotem. Upal jest jednak powalajacy. Baczac na droge by nie zbladzic w ostatnie chwili docieramy do brzegu Parany bo ostatnia lodz na strone argentynska wlasnie miala odplywac. Zmeczeni ale szczesliwi docieramy do naszej przytulnej bazy w Wandzie. U pana Firki myjemy rowery, ktore pokryte byly gruba powloka czerwonego kurzu, zreszta my sami tez . Pan Firka to wielki patriota, bylismy u niego dzien wczesniej przez kilka godzin. Ma w domu flagi Polski, ktore caluje, mimo ze tu mieszka od dziecinstwa to wciaz mysli o Polsce a jego opowiadania byly bardzo ciekawe.
Poprzednie relacje są dostępne w artykule na temat wyprawy Damiana i Krzysztofa, w dziale Wyprawy
AUSTRIA: Niskie Taury
Poświęciłem nieco czasu, aby zaplanować trzydniową wycieczkę narciarską w Totes Gebirge, z noclegami w zimowych chatkach Alpenverein. To jeden z najbliższych nam alpejskich masywów (617 km!). Wyjechaliśmy nocą z piątku na sobotę. Po niedługiej, ale jednak męczącej podróży, okazało się... że w tych górach nie ma śniegu. Jak ci Austriacy mogli do tego dopuścić? Przecież oni z tego żyją!!! No i chyba specjalnie nie odśnieżają miasteczka, żeby na kamerce internetowej wydawało się, że jest zima...
Trzeba było szybko wdrożyć plan awaryjny. W trzecim z kolei miasteczku nabyliśmy stosowną mapę i udaliśmy się w rejon Niskich Taurów, odwiedzanych przez nas niedawno, przy okazji świąt Bożego Narodzenia. Tam śniegu było ciągle dość, i to nawet miękkiego, lekko tylko zsiadłego. Były pewne wady tego miejsca. Położone najdogodniej miasteczko, Obertauern, jest wielkim kombinatem narciarskim. Chatki Alpenverein są w większości zimą zupełnie zamknięte (oprócz tych bardzo trudno dostępnych), a noclegi w pensjonatach zaczynały się od 52 EUR za osobę. Musieliśmy więc improwizować także jeśli chodzi o zakwaterowanie.
W każdym razie, udało się nam odbyć trzy jednodniowe wycieczki skiturowe. Przez pierwsze dwa dni dopisywała nam bardzo ładna pogoda. W sobotę (zaczynając późno, bo będąc świeżo po kosztującej jednak nieco czasu zmianie planów) zrobiliśmy trochę ponad 500 m wysokości, wchodząc na jeden z wierzchołków grani Sichelwand (ok. 2200). W niedzielę odbylismy bodaj najlepszą wycieczkę wyjazdu, na Lackenspitze (2459), z ok. 1200 metrami przewyższenia. Obydwa zjazdy były bardzo przyjemne (praktycznie brak twardego śniegu), a przy tym przy stosunkowo stabilnej sytuacji lawinowej.
Niestety nie obyło się bez przykrych (i kosztownych) niespodzianek. Już pierwszego dnia wyjazdu Michałowi pękło wiązanie w sposób raczej nienaprawialny. Ostatni odcinek na szczyt Michał wchodził pieszo. Dobrze, że udało się jakoś zjechać na tym wiązaniu. Szczęściem w nieszczęściu było w tej sytuacji właśnie to... że znajdowaliśmy się w kurorcie narciarskim. W związku z czym wypożyczenie sprzętu skitourowego na kolejne dwa dni nie sprawiło żadnych trudności. Gdyby to stało się podczas trzydniowej "wyrypy" jaką oryginalnie planowaliśmy, nie byłoby tak łatwo...
W poniedziałek pogoda wyraźnie pogorszyła się i wiedzieliśmy, że nie możemy oczekiwać od ostatniego dnia wypadu zbyt wiele. Niebo zachmurzyło się zupełnie, widoczność była słaba plus padał intensywnie śnieg. Udało się nam podejść kawałek (ok. 400 Hm) w stronę szczytu Glockerin. Niestety trochę pogubiliśmy drogę i wpakowaliśmy się w bardzo stromy i dosyć jednak groźny w tych warunkach żleb. Ostatecznie udaje się nam trafić do jeziorka Wildsee (ok. wys. 1925), przynajmniej tak wynikało z mapy i GPS, bo jeziorka dostrzec się nie udało. Być może dlatego, że widoczność spadła do 30 - 50m. Zjechaliśmy na szczęście bezpiecznie, przez niezwykle stromy, ale przyjemnie dla narciarza rzadki las. Wczesnym popołudniem zdaliśmy wypożyczony sprzęt i wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o nieśmiertelną restaurację w czeskich Lechovicach.
Tatry - Rysy
Od jakiegoś czasu planowałem wejście zimowe na Rysy, ale jakoś zawsze ekipa wykruszała się jak tylko przypominała sobie o 9 kilometrowym morderczym odcinku do Morskiego Oka. Któż zatem mógł podjąć te niezwykle śmiałe wyzwanie??? Jedynym sensownym rozwiązaniem było wskrzeszenie sławnej ,,szybkiej trójki’’(dla przypomina ta ekipa zapisała się w historii wczesnozimowego alpinizmu śmiałą próbą zdobycia Triglava) Akcja pod kryptonimem ,,polski Triglav’’ rozpoczęliśmy od sobotniego posiłku w nieśmiertelnym Mcdonaldzie . Zdrowo odżywieni sprawnie pokonaliśmy najtrudniejszy odcinek do schroniska. Mimo wielogodzinnej dyskusji nie udało mi się namówić Asie i Daniela do zobaczenia świtu na szczycie. Oboje chcieli się wyspać, więc wstaliśmy dopiero o 4.00:P (trza być twardym a nie miękkim). Podejście było przetarte jedynie do Czarnego Stawu, resztę drogi trzeba było torować. Pomimo nienajlepszych warunków spotkaliśmy na szlaku sporo turystów w tym dwóch szczególnie ciekawych. Pierwszy wybrał się na Rysy bez czekana i rękawiczek!!!(przy temperaturze -15 C) , drugi zgubił swój środek lokomocji - niebieskie jabłuszko. Z innych ciekawostek: dopiero w niedziele podczas zejścia z Moka spotkaliśmy samotnego przedstawiciela sekty skiturowej- czyżby narciarze w tym sezonie przerzucili się na szachy??? Kończymy wyjazd oczywiście w Mcdonaldzie, uzupełniając stracone kalorie (duże frytki 475kcal, Big Mac 520 kcal).
Beskid Żywiecki - Oszust
Zimowy biwak w Beskidach był już zaplanowany na wcześniejszy weekend ale w związku z chorobą Tomka Zięcia trzeba było pozmieniać trochę plany. A że od tygodnia byłem już spakowany i napatoczył się kuzyn wiec ustaliliśmy nowy termin. Wyjeżdżamy w środę rano. Lecz przedarcie się przez Śląsk przy porannym szczycie trochę trwało. Wiec z Soblówki wychodzimy dopiero grubo po 11 i idziemy na Przełęcz Przysłop. Może jak na warunki zimowe to śniegu nie było jakoś mega dużo, ale szlak nie przetarty i poruszanie się w rakietach obowiązkowe (na koniec wyjazdu doszliśmy do wniosku, że bez rakiet przejście tego odcinka trwałoby przynajmniej kilka godzin dłużej). Na przełęczy krótki odpoczynek i ruszamy na Świtkową. Podejście na tą górkę robi naprawdę jak na warunki Beskidu wrażenie - długie i strome, . Po godzinie 15 na spokojnie rozbijamy biwak przed Pańskim Kamieniem. Następnego dnia budzi nas piękna pogoda - słoneczko i błękitne niebo. Po śniadaniu ruszamy na Oszust i dalej do drogowego przejścia granicznego ze Słowacją. Tam odbierają nas znajomi z Torunia i nockę spędzamy z nimi w prywatnym schronisku Gawra na końcu świata w Złatna gdzieś niedaleko starej Huty. Następnego dnia w piątek spokojnie ruszamy do domu.
Radzionków- biegówki na Księżej Górze
Z powodu ciągle niedogodnych warunków skiturowych trenujemy kondycje na nartach w Parku Księża Góra. To był mój drugi raz na biegówkach więc szło mi jako tako, ale zabawa przednia. Za tydzień amatorskie zawody, więc jak warunki skiturowe się nie zmienią to może się skuszę - ktoś chętny?
Tatry, Kopa Kondradzka- skitoury
Miałem zrobić sobie krótką wycieczkę w Beskidzie Sądeckim ale po telefonie Mateusza szybko zmieniłem plany - cel: Tatry. Spotkaliśmy się o 9.00 u wylotu doliny Małej Łąki. Szybko się zebraliśmy, narty na nogi i koło 9.20 rozpoczęliśmy podejście. Krótki popas zrobiliśmy przy odbiciu do Snieżnej, okazało się że wyżej nie ma żadnych śladów. Na szczęście śniegu nie było specjalnie dużo więc nie trzeba było torować, ale i tak po dojściu na Przełęcz Kondradzką miałem lekko dosyć. Krótka przerwa, obejrzenie trasy zjazdu i ruszamy dalej. Jak dotarliśmy na Kopę miałem już nogi z kamienia, na szczęście został nam już tylko zjazd :). Najpierw granią na Małołącką Przełęcz a następnie już w dół pod Śnieżną (całkowicie zasypany otwór) i przez Przechód. Dla mne był to najcięższy zjazd jaki do tej pory robiłem. Do parkingu dojechaliśmy po 5 godzinach. Całą wycieczkę nie spotkaliśmy praktycznie nikogo.
BESKIDY - Pilsko
Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra!
BESKIDY - Skrzyczne i Czantoria
Rano wychodzimy szybko na szczyt Skrzycznego zielonym szlakiem, z centrum Szczyrku. Pogoda w czasie naszej wędrówki była przyjemna, choć pod wierzchołkiem zastaliśmy mgły i opad śniegu. Ponieważ w lesie było nieco za mało śniegu na zjazd, po herbatce w schronisku zjeżdżamy trasą narciarską. Całkiem zresztą kamienistą - jak oni mogą na coś takiego wpuszczać narciarzy zjazdowych? Po zjeździe, przemieszczamy się przez Salmopol do Ustronia i jeździmy dwie godziny wyciągowo na Czantorii. Tego dnia, po zamknięcu kolejki, odbywały się tam pierwsze w tym sezonie zawody skiturowe PZA. Po południu zostajemy więc na miejscu kibicować bliskim i znajomym, aż do zakończenia zawodów.
Ustka - krajoznawczo
Korzystając z okazji, chciałem przedłużyć sobie wyjazd służbowy w okolice Ustki. Plan był bliżej niesprecyzowany i nieco chaotyczny. W grę wchodziło m. in. jedno lub dwudniowy spływ Słupią, wycieczka rowerem po okolicach Słowińskiego Parku Narodowego itp. no i oczywiście tak się poumawiać z klientem żeby starczyło mi na to czasu. Niestety wymagania klienta były dość wygórowane, a i on sam nie wykazał się zbytnią elastycznością, dlatego pozostało mi pospacerować po wyludnionych plażach i zobaczyć Słupię z brzegu (zresztą nikt nie chciał mi wypożyczyć kajaka na 1 dzień w "szczycie" sezonu). Pomimo tych niepowodzeń udało mi się zdobyć wszystkie najwyższe okoliczne wydmy (prawie jak Rysy), zajrzeć do kilku bunkrów Bluchera (prawie jak Śnieżna), no i natrafiłem też na ul. Zaruskiego (wątek z historii taternictwa). Można by wziąć ten opis za dość żałosny, ale póki co tylko to mi pozostaje. PÓKI CO!
Tatry Zachodnie - doroczny trawers Jaskini Czarnej
Czas akcji 4h 20m.
Zakopane i okolice
Babia Góra – wschód słońca : Logistycznie sobota była mocno skomplikowana, gdyż ja z Damianem, Asią i Marcinem na przełęcz Krowiarki dojeżdżaliśmy ze Śląska, natomiast Sławek, Ania oraz Łukasz z Wisły. Żeby było ciekawiej po wejściu na Babią, ja z Anią i Damianem ruszamy do Zakopanego, natomiast Sławek z Asią i Marcinem jadą do Szczyrku a Łukasz wraca do Wisły. Generalnie historia zawiła jak losy bohaterów Mody na Sukces. Sama Babia przywitała nas idealną pogodą , zero chmur, brak wiatru i było w dodatku ciepło, jedyny minus to zalodzony szlak. Na szczycie było nieco tłoczno około 30 osób wraz z nami przywitało wschód słońca. Szybki przepak i ruszamy mocno zaspani do Zakopca, gdzie jest już ekipa z Poznania.
Na bazie dzielimy się na dwa zespoły Damian z Anią wyruszają do Wielkiej Śpiworowej, ja z Pauliną idziemy na jaskiniowy spacer doliną Kościeliską, zwiedzamy m.in. jaskinię Raptawicką, Obłazkową oraz Mylną. Wieczorem ruszamy na narty na stok w Witowie, śniegu (oczywiście sztucznego) sporo podobnie jak i ludzi. Pomimo dużych obaw nie zabiłem się , ani żadnego innego narciarza. Sukces ten z pewnością jest zasługą moich instruktorów narciarstwa. W niedzielę Ania z Damianem idą do pięknej niedalekiej jaskini, którą można pokonać bez sprzętu, Paulina zwiedza wraz z kursem jaskinie Śpiących Rycerzy, ja natomiast eksploruje Wielką Śpiworową. Wieczorem wszyscy wybraliśmy się do term w Szaflarach. Korki na drogach + mało atrakcji + dzikie tłumy = porażka, krótko mówiąc zdecydowanie nie polecamy tego miejsca. W sylwestra budzimy się o nieludzkiej porze, aby wejść na Krywań. Prawie dwie godziny dojazdu i jesteśmy na miejscu, podchodzimy zielonym szlakiem z Trzech Źródeł. Śniegu więcej niż po polskiej stronie, szlak okazał się przetarty dzięki czemu nie mieliśmy problemów z orientacją. Od wysokości około 1600 m n.p.m. podchodzimy w gęstej mgle na szczęście wychodzimy ponad poziom chmur jeszcze przed przełęczą. Na szczycie widoczność idealna, zero ludzi po prostu genialnie. W drodze powrotnej udaje się nam trafić na otwartą jeszcze restauracje i zjeść zasłużony obiad. Nowy rok witamy przy wylocie doliny Kościeliskiej. Ze względu na obawę przed gigantycznymi korkami wracamy na Śląsk z samego rana (czytaj jak tylko się obudziliśmy:))
Beskid Śl. - nocny rajd sylwestrowo - noworoczny na skiturach
Zabawa przednia. Z Wisły Nowej Osady podchodzimy zielonym szlakiem generalnie wzdłuż pustej nartostrady na szczyt Grapy - 711 m.n.p. (w zasadzie tylko tu jest śnieg). Na sam wierzchołek nie ma szlaku, śniegu zresztą też brakło. Kryjemy więc narty pod liśćmi i na szczyt wychodzimy na lekko. Góra porośnięta bukami ale niezła widoczność na sąsiednie wzniesienia. Potem tylko krótki zbieg do nart i piękny zjazd po przygotowanej przez ratrak "specjalnie dla nas" nartostradzie. Przy pustym bufecie na stoku witamy rok 2013 (w dole rozbrzmiewa ognista feeria) a w chwilę później mkniemy w dół do auta. Jeszcze przed świtem jesteśmy w domu. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FStaryRok