Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Relacje:Damian 2013

ARGENTYNA: Wodospady Iguazu

28 - 29 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Znow formalnosci i wkrotce jestesmy oficjalnie w tym kraju. Ceny nas troche szokuja (na minus). 21 km jazdy w potwornym upale i jestesmy w parku narodowym Iguazu. Cena 130 peso (ok. 90 zl) ale co zrobic. Wodospady sa imponujace. Pomijajac cala komercje tego miejsca, mnostwo ludzi to warto zaznaczyc ze spadajaca z impetem rzeka robi wrazenie. Jest tu porobionych mnostwo kladek, mostow, punktow widokowych bez ktorych nie bylo by mozliwe dojscie w bezposrednie sasiedztwo wodospadow. Zmeczeni chodzeniem i upalem po obejsciu glownych traktow opuszczamy park narodowy kierujac sie na poludnie do miejscowosci Wanda. Tu mielismy nadzieje spotkac sie z polnia. Zmrok jedna nadchodzil nieublagalnie i za rada jednego z miejscowych trafilismy na fajny darmowy camping nad jeziorem. Obecnie jestesmy juz w Wandzie. Gosciny udzielila nam pani Marta Sawa w polskiej szkole. Mamy caly lokal dla siebie. Spedzimy tu dzien, popierzemy nasze ubrania i ruszamy jutro dalej na poludnie.

W wyprawie mozna poczytac rowniez na blogu - http://www.hilustour.blogspot.com.ar/p/blog-page_6.html sa tam tez zdjecia

PARAGWAJ: Maniana znaczy jutro

21 - 27 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Wkrotce tez przeprawiamy sie przez brazylijski punkt celny, nastepnie po moscie nad szeroka tu juz Parana przejezdzamy do paragwajskiego punktu granicznego gdzie otrzymujemy kolejne pieczatki w paszportach. Ciudad del Este bo tak nazywa sie to miasto za rzeka to juz inny swiat. Tu juz obowiazuje jezyk hiszpanski, ktorym Damian moze sie juz dogadac. Sporo Indian Guarani. Ich jezyk (guarani) jest drugim oficjalnym jezykiem kraju. Ruch duzo mniejszy niz w Brazylii, dominuja stare samochody a autobusy to w wiekszosci zabytki chyba sprzed 40 lat. Paragwaj mial byc dla nas krotkim epizodem bo 21 km na poludnie promem rzecznym chcemy przedostac sie do Puerto Iguazu, ktore lezy juz po stronie argentenskiej. To tzw. Zona Tres Fronteras (w miejscu gdzie wpada rzeka Iguazu do Parany stykaja sie granice Brazylii, Paragwaju i Argentyny. Szybko w skwarne poludnie dojezdzamy do zapyzialej osady Puerto Presidente Franco. Stromy zjazd do brzegu Parany gdzie rzekomo mial kursowac prom na strone argentyska. Tu czeka nas niespodzianka. Prom kursuje tylko od poniedzialku do piatku. Byla niedziela. Coz nam pozostalo. Musimy czekac do jutra. Maniana zadziala w tym przypadku. Wracamy pod gore do pierwszych zabudowan gdzie byl maly bar. Za reszte reali kupujemy zimna cola i od razu zalatawiamy sobie fajne miejsce na namiot w obejsciu gospodarzy knajpki. Czas wypelniamy czyszczeniem rowerow, wymiana lancuchow i przegladem bagazu. Fajnie uplywa czas do wieczora. Pierwsza czesc nocy to paragwajska impreza nieopodal. Muzyka na full, paragwajskie i hiszpanskie szlagry dlugo bedziemy pamietac. Potem wszystko cichnie a my spokojnie spimy. Nazajutrz, wskakujemy na rowery i zjezdzamy do promu. Pogranicznicy daja nam goracej wody wiec sniadanie wypada znakomicie. Tak na marginesie tu wszyscy racza sie yerba mate. Kazdy chodzi z termosem i ciagle dolewa wody do mate. Jeden gosc nas czestuje z czego skwapliwie korzystamy. Znow formalnosci graniczne, ktore w naszym wypadku odbywaja sie z wielkim namaszczeniem. Dwie pieczatki i podpis przedstawiciela wladzy. Atmosfera tu panujaca jest adekwatana do upalu. Kilku zolnierzy rozsiadlo sie w cienu saczac yerbe, kilka psow spi opodal. Wkrotce prom podplywa i kilka samochodow i pieszych leniwie rusza na dek. Parana ma dosc silny nurt. Moze po 15 minutach jestesmy w Argentynie.

BRAZYLIA: Rowerami przez stan Parana

21 - 27 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Szybko minęły 2 piękne dni spędzone na wycieczkach do jaskiń i w wybornym towarzystwie naszych już brazylijskich przyjaciół z miejscowego klubu. Po serdecznym pożegnaniu ruszamy w drogę na zachód Brazyli do oddalonego o 600 km Foz do Iguaçu. Teren jest nadal górzysto - wyżynny a na domiar złego poprzecinany glębokimi dolinami rzek. Skutkuje to sporymi podjazdami a zjazdy zawsze wydają się za krótkie. Słonce też nieźle kąsa nasze ciała. Wieczorami do działa niszenia przystępują komary i jakieś inne robactwo, którego tu wszędzie pełno. Pierwsza noc po wyjeździe z Ponta Grossa spędzamy na posiadłości pewnego Ukranica (nawet trochę gadamy po rusku). Następny etap wiódł mocno pofałdowanym terenem do Virmond, gdzie liczyliśmy na biwak u polskiego księdza. Nie dość, że przejechalismy 150 km i po drodze Christoph złapał gumę, to na miejscu okazało się, że księdza nie ma. Zapadał już zmrok a z biwakiem było krucho. Miejscowe parafianki wskazały nam publiczne miejsce w pobliżu koscioła. Rozbiliśmy już nawet namiot, gdy niespodziewanie w pobliżu przyjechał trak z podejrzanymi typami. Wyglądało to jak lustracja. Było już ciemno. Zwijamy spowrotem namiot i wyszukujemy przy lokalnych zabudowaniach cichego i ciemnego kąta. Śpimy na dworze w sandałach i w każdej chwili gotowi do szybkiej ewakuacji na wypadek nie przewidywalnych zdarzen. Noc jednak minęla spokojnie. Ranek natomiast naszykował nowe niespodzianki. Obydwa rowery posiadały kapcie. Przy okazji naprawy Christoph zmienia opony przód - tył a Damian wymienia dętke.Przyczyną tych uszkodzeń są rozwalone opony a właściwie druty po nich. W południe ruszamy dalej. Upał i monotonna droga. Huśtawka góra - dól nadal trwa. Wybija to strasznie z rytmu. W okolicach Nova Laranjeiras wjeżdżamy na teren rezerwatu Indian Caingangi. Ksieża ostrzegali nas przed tymi Indianami. Przy drodze mają coś w rodzaju stoisk z swymi wyrobami (łuki, strzały, kosze, hamaki). Widzimy czasem pośród drzew ich sklecone ledwo chatynki lub nawet szałasy. Dużo sympatycznych dzieci. Mieszkają bardzo prymitywnie. W końcu rezerwat się kończy a my na biwak zatrzymujemy się nieopodal stacji benzynowej w Boa Vista. Na stacji korzystamy z prysznicu, co wspaniale poprawia nasz nastrój. Na super miekkiej trawie w poblużu prywatnej posesji rozbijamy namiot i spędzamy wygodnie noc. Dalsza droga bardziej się kładzie. Mijamy ruchliwe Cascavel i docieramy do Santa Tereza, gdzie znów przy pobliskiej stacji benzynowej na prywatnej posesji (chyba własciciela stacji) spędzamy noc. Dalej dosc monotonna droga. Ostatnia noc w Brazylii spedzamy na uroczej fazendzie u jeszcze bardziej uroczej pani, ktora przyniosla nam owocow i innych smakolykow. Po spokojnej nocy ruszylismy do pobliskiej juz granicy z Paragwajem. Po drodze jeszcze spotykamy 2 brazylijskich bikerow, ktorzy nas ostrzegaja przed kradziezami po drugiej stronie Parany.

Brazylia - podsumowanie

BRAZYLIA TO KRAJ NIE DLA ROWERZYSTOW. Choc w duzych miastach sa dobre sciezki rowerowe, z ktorych skwapliwie korzystalismy to jednak nie zmienia to ogolnej opini. Wiele razy mielismy niebezpieczne sytuacje na drodze. Kilka razy gdybysmy nie zjechali z drogi w chaszcze to chyba nie bylo by tych slow. Na szczescie glowne drogi maja szerokie pasy awaryjne i po nich mozna spokojnie jechac. Samochody ciezarowe sa z reguly przeladowane co skutkuje ciaglym rozrywaniem opon. Kilka razy jestesmy swiadkami takich zdarzen a raz to nie wiedzielsmy jak uniknac lecacych wszedzie szczatek opony. Klimat - w poblizu Rio fatalny. Goraco i wilgotno. Kilka razy bylismy na granicy udaru slonecznego. Potem dziennie deszcze. Na poludniu lepiej. Cieplo nadal ale powietrze suche.

Ludzie - W wiekszosci przypadkow sympatyczni, zyczliwi. Zawsze nas pozdrawiali. Gorzej na peryferiach wielkich miast. Favele to dzielnice nedzy. Dla nich tacy jak my to glowny lup. Trzeba patrzec na wszystkie strony i unikac niebezpiecznych sytuacji. W stanie Parana jest bardziej europejsko. Wiele polskich nazw. Spotkalismy nawet Polakow ale nie mowili z wyjatkiem kilku slow po polsku. Fajne wspomnienia mamy z Ponta Grossa gdzie z miejscowym grotolazami chodzilismy do jaskin. W Curytybie bylismy wspaniale goszczenie przez ks. Kazimerza.

Przyroda - z reguly droga wyznacza granice miedzy cywilizacja a dzungla ze swoim zyciem. Weze, jaszczurki, robactwo, duze mrowki. Czasem polozylismy chleb a juz setki mrowek bylo na nim. Na poludniu lasy tylko miejscami. Duzo uprawnych pol.

Teren - Wiekszosc naszej trasy przez Brazylie to tereny gorzyste lub wyzynne. Dalo nam sie to w znaki. Najspokojniejszy a zarazem najiekniejszy odcinek wedrowki wiodl z Jaqui do Apiau. Na poludniu teren monotonny.


BRAZYLIA: w jaskiniach Ponta Grossa

19 - 21 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Po wylewnym pozegnaniu z ksiedzmi z polskiej placowki misyjnej w Curtytybie (pozdrawiamy) ruszylismy na zachod do Ponta Grossy gdzie bylismy umowieni z grotolazami Grupo Universitário de Pesquisas Espeleológicas – GUPE . Droga byla ruchliwa ale latwa. Mkniemy przeto jak szaleni, kilometry szybko uciekaly a my szybko zblizamy sie do naszego celu. W trakcie jednego z odpoczynkow w pobluzu stacji benzynowej mamy ciekawe spotakanie z miejscowa fauna. Pijac kawe zauwazamy duze jaszczrki (takie wielkosci duzego psa). Sa jednak plochliwe i przy probie zrobienia zdjecia ucziekaja. Noc poprzedzajaca przyjazd do Ponta Grossa spedzamy w namiocie rozstawionym w lesie na skraju parku narodowego Villa Velha. Noc minela spokojnie. Nazajutrz spotykamy sie w umowionym wczesniej (dzieki ksiedzowi Kazimierzowi) miejscu z grotolazami z Ponta Grossa. Byli to Mario, Henrique i Lais. Mario zabiera nasze bagaze i nas. 2 noce spimy w mieszkaniu u Mario. W pierwszy dzien udajemy sie do tzw. dolines (skalne studnie wymyte w piaskowcach). Pod wzgledem geologicznym to bardzo ciekawy przypadek dzialania wody na skalne podloze. Studnie maja od 50 do 80 m glebokosci i srednice od 30 do 50 m srednicy. Byly to Poco dos Andorinahas, (dwie blizniacze studnie obok siebie, do jednej schodzimy na dno), Gemes i najciekawsza Buraco do Padre. W tej ostaniej w jednej ze scian jest duzy otwor skad z duza moca wylywa woda tworzac fantastyczny wodospad. Sciany sa w wielu miejscach przewieszone potegujac przez to piekno tego zakatka. Gra swiatel dopelnia reszty. Jestesmy zauroczeni tym spektaklem. Brodzimy w wodzie na dnie studni. Drugi dzien spedzamy na zwiedzaniu jaskini Olhos D'Agua typowo krasowej mytej w wapieniu. Przechodzimy glowny ciag jaskini ktorym plynie rzeka meandrujaca w uroczym korytarzu ozodbionym bogata szata naciekowa. Jaskinia posiada 5 otowrow w postaci pionowych studni. Ostatni, obszerny otwor wyprowadza nas na powierzchnie. Nizej znajduje sie wywierzysko jaskiniowej rzeki. Wracamy do aut a potem jedziemy do bodegi (degustacja win) na kawe i ciasto. Dzien konczymy udajac sie do bardzo ciekawego kompleksu skal. Znajduje sie tu mnostwo drog wspinaczkowych. Pod obszernym okapem zachowaly sie rysunki wykonane przez Indian okolo 5000 lat temu. Oprocz aspektu jakiniowego musimy podkreslic niezwykla gosicnnosc gospodarzy. Byli przesympateczni. Pomogli nam zaltawic niezbedne zakupy np. ladowarka do aparatu Canon. Mario udzielil nam schornienia w swoim mieszkaniu a jego zona zadbala o nasze podniebienie w krolewski sposob. Henrique i Lais udzielili nam wyczerpujacych informacji na temat tego regionu, jego geologii i spraw dotyczacych tutejszego ruchu speleologicznego.


BRAZYLIA - Przeprawa do Curytyby

16 - 18 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Tu mozna poczytac wiecej i obejrzec foty - http://hilustour.blogspot.com.br/p/blog-page_6.html

Zjazd do Ribeiry byl cudny lecz przed nami byly nowe pasma gorskie przekraczajace wysokoscia znacznie ponad 1200 m. Jedyna asfaltowa droga wiodla teraz z glebogiej doliny Rio Tunas na wierzchowiny gor. 25 km podjazdu kosztowalo nas sporo wysilku. Potem wprawdzie sa zjazdy ale krotsze. 62 km to wszystko co mozemy zrobic jednego dnia. Kilka slow o totejszych gorach. Sa po prostu bezkresne. Nie ma sciezek, drog nie mowiac o jakiejkolwiek infrastrukturze turystycznej. Zmeczeni gorskim etapem osiagamy miejscowosc Tunas de Parana. Tu przesympatycznie mechanicy udzielaja nam pomocy (namiot, woda, telefon). Drugi dzien to jazda do Curytyby. Troche mniejsze przewyzszenia lecz nada gory. Na horyzoncie pojawiaja sie wysokie szczyty ale je omijamy. Poznym popoludniem docieramy do polskiej placowki misyjnej w Curytybie. Mamy tu serdeczne przyjecie przez ks. Kazimierza i innych ksiezy. Warunki wysmienite. Odpoczniemy tu jeden dzien i wylizemy rany.

BRAZYLIA - rowerowa konkwista

05 - 16 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Rio de Janerio - ucieczka z piekla (pisze z portugalskiej klawiatury, moze ktos poprawi bledy)

Po odespaniu na polskiej parafii trutow podrozy ruszamy w droge. Zaczyna sie rowerowa konkwista. Jazda rowerem po Rio to wyczyna sam w sobie. To przebiegamy przez ulece na druga strona, to jestesmy spychani na pobocza. Czasem musimy sie zatrzymac by przpuscic autobus badz ciezaroweke. Tunele to prawdziwy horror. Wzdoz Copacabany a potem Ipanemy (nie wiem co ludzie tu widza pieknego) jedziemy najpierw rowerowa sciezka na zachod. Potem sciezka sie konczy i pakujemy sie w jednokierunkowa droge pod prad. To co tu przezywamy to temat na osobna opowiesc. Przez nadmorskie kurorty ale takze fawele kierujemy sie w strone Igautai. Bardzo ruchliwymi drogam, czasem traktami rowerowymi. Czesto bladzimy. Kilka razy wjezadzamy w ochydne fawele pelne podejrzanych typow. Jest straszny upal. Powietrze lepkie. Pijemy potezne ilosci plynow. W Rio i ksiadz i Polacy tam mieszkajacy ostrzegali na przed spaniem w namioce. Kazdy z nich byl juz tu napadniety lub pobity. Opowiesci mrozace krew w zylach. Gdy spragnienie i zmeczeni na granicy udaru slonecznego docieramy do knajpy z ktora bylo niby camping (taki w wydaniu brazylijskim). To juz takie brazylijskie klimaty. Nie mam czasu sie rozpisywac ale jakos przespalismy pierwsza noc znosnie. Dalsze 2 dni to zmaganie z upalem i pragnieniem. Czym dalej na zachod tym lepiej. Droga ma pas awaryjny a aglomeracja Rio z calym swoim chaosem na szczescie za nami. Jezel byl by ktos tak glup by kopiowac ten wyczyn to radzimy tego NIE ROBIC.

Wybrzeze Atlantyku.

Wciaz w tropikalnych upalach podazamy wzdoz gorzystego wybrzeza Brazylii. Podjazdy, zjazdy, czasem bardzo stromo. Otacza na roslinnosc tropikalna. Nie mozna sobie tu tak wejsc to lasu jak u nas. Wszystko jest splatane, ostre, nieprzystepne. Jest tu rowniez sporo wezy. Widzymy kilka rozjechanych na drodze. Budzi to respekt. Tu coraz czescie a wlasciwie dziennie pada deszcz. Czasem to prawdziwe ulewy. Spimy w obejsciach ludzi. 2 razy spimy na dziko zamaskowani jak komandosi. Generalnie ludzie bardzo zyczliw, pomocni. Pozdrawiaja nas. Robia sobie z nami zdjecia. Nikt tu nie widzial takich wariatow (dos locos). W koncu docieramy do Santos.

Santos

To tez duze miasto. 2 przeprawami promowymi (takie jak w Swinousciu) przedostajemy sie na glowna arterie Santos. Santos to takze wielki port. Wplywaja tu potezne statki. Jedziemy fajna sciezka rowrowa wzdoz plazy. Leje deszcz. Krzyskowi nagle strzelila opona (markowa Maraton plus). Na szczesie przy patrolu policyjnym. Krzysiek zdejmuje resztki opony a Damian jezdzi po miescie i zdobywa nowa opone i detke. Jedna zaraz kupujemy na zapas. Szybko wszystko zakladamy i pragniemy przed noca uciec z Santos. Ale to tez ogromne aglomeracja. Bladzimy czasem. Dobrze ze jest tu dluga trasa rowerowa ktora wyprowadza nas bezpiecznie z centrum. Ale przy zapdajacym zmroku wjezdzamy w dzielnice biedoty. Widzac ze nie mamy szans wydostac sie z slumsow wracamy kilka km do motelu uprzednio upatrzonego (byl to w zasadzie miejscowy burdel). Jest jednak poogradzany murami i drutami kolczastymi a bram jak w forcie. Wszystko strzezone jak przed napadem Apaczow. Nazajutrz szybko sie pakujemy i jedziemy dalej. W Mongagua szukajac drogi znow znalezlismy sie w fawelach. Tu byla niebezpieczna sytuacja jak kilkku mlodych czarnych nas nagle otoczylo gdy pytalismy o droge. Nie czakajac na odpowiecz uciekamy na kladke i nia na druga strona autostrady. Dalej pasem awaryjnyn autostrady do Peruibe. Stad juz na szczescie oddalamy sie od morza. Niemal ciagle leje.

Interior

Przez nie wyskokie gory dojezdzamy do Jacugi (autostrada Sao Paulo - Curytyba. Tu zjezdzamy z ruchliwej drogi i czujemy sie jak w raju. Ruchu wlasciwe nie ma. Na noc zatrzymujemy sie w uroczej gorskiej kotlince na malej fazendzie (brazylijskie ranczo). Dalsza droga to pusta szosa do Sete Barras. Gory porosniete tropikalna puszcza. Odglosy stad dochodzace sa niesmowite. W dolinie plynie duza rzeka. Z Sete Barras gruntowa droga jedziemy przez bananowe plantacje do Eldorado. Na noc zatrzymujemy sie przy malej chatynce gdzie z miejscowymi chlopakami garmy w pilke mecz Polska - Brazylia. Obie druzyny odspiewuja hymny. Gramy 2 na 2 na jedna brame. W bramce byl miejscowy chlopak. Po 100 km pedalowanie udej sie nam drugi raz w historii ograc Brazylie 7 - 2. Deszcze przerwal mecz. Dalej jedziemy w deszczach. Po drodze mijamy sporo bagnisk. Iporanga to male miasteczko gdzie zycie saczy sie swoistym miejscowym rytmem. Caballero na mulach, ludzie wysiaduja pod scianami domow. Robimy tylko zakupy i dalej do Parku narodowego PETAR - to gory Serra Paranacacaiba. Tu wystepuja zjawiska krasowe. Droga znow grontowa. Leje. Nie zwiedzamy tu zadnych jaskin bo dostep do nich jest obwarowany dziwnymi przepisami. Znajduje sie tu jedna otowr jaskinie o wysokosci 215 m. (podobno najwyzszy na swiecie). Docieramy w koncu do Apiau (tu zdjecie do lokalnej gazety) i pieknym dlugim zjazdem do Ribeiry (po drodze widzimy chlopca jak na kiju taszczyl sporego weza) na granicy stanu Sao Paulo i Parana. Stad pisze te relacje

Na razie wszystko OK. Czujemy sie dobrze. Jestesmy zgrani. Staramy sie dobrze odzywiac choc ceny brazylijskie sa nawet na warunki niemieckie nie mowioac o polskich duze. Nawet wode trzeba kupowac. Jestesmy tez pokaszenie przez komary i inne owady. Brudni i prawie caly czas mokrzy. Nic nie chce schnac. Jak tylko bedzie okazja zrobimy pranie. O czystosc dbamy. Staramy sie myc w kazdym mozliwym miejcu z czysta woda.

Teraz zmierzamy do Curytyby. 120 km.

Pozdrawiamy serdecznie

zaloguj się