Wyjazdy 2013
Tatry Zach. - jaskinia Nad Dachem
Koszmarnie długie a czasem wnerwiające dojście. Do jaskini dotarliśmy zjazdem od góry. Akcja załamała się już na pierwszym zacisku. Nad pierwszą studnią las lodowych stalaktytów (aby przedostać się dalej część z nich trzeba było strącić). Nasze gabaryty trochę zniechęciły nas do dalszych prób. Mimo wszystko wyjazd wypruł z nas wiele sił. Cały sprzęt do dziury rozłożony tylko na dwie osoby. Po drodze urozmaicone warunki pogodowe: piękne słońce, burza, na wychodzeniu ścianą zlewa z gradem, gęsta mgła i znów słońce. W każdym razie na dole czuliśmy wszystkie mięśnie jak po sytej akcji. Po ostatniej śnieżnej zimie warto chyba do tego systemu pójść ciut później.
Sokoliki: wspin
Misja odzyskania auta nieco się przedłużyła:). Fala kulminacyjna w Decinie miała prawie 11m wysokości, normalny poziom wody w Łabie wynosi 3m, a przy poziomie 4m droga dojazdowa do miejscowości Dolni Żleb zostaje zalana. Po szybkich obliczeniach wychodzi, że na drodze 6 czerwca było 7m wody!!!. Tak więc przez 2 tygodnie z wielką uwagą śledziliśmy poziom wody. Plan wstępny był taki żeby w piątek odebrać auto, niestety poziom Łaby był o 0,5m za wysoki. Tak więc zdecydowaliśmy się na wspin sobotni w Sokołach, a wieczorem podjechać już w okrojonym składzie po auto. Na miejsce dotarliśmy po 24.00, okazało się że droga jest nadal zamknięta. Nie dając za wygraną sprawdzamy sami czy da się przejechać, na szczęście okazało się że na droga jest zalana tylko w kilku miejscach (a nie na odcinku 2km), a głębokość wody nie przekracza poziomu rury wydechowej czerwonego Ferrari którym ruszyliśmy na misję ratunkową. Właściciel baru pod którym zostawiliśmy auto nie wierzył że przejechaliśmy drogą asfaltową(dojazd do wioski przez 2 tygodnie był możliwy jedynie drogą terenową prowadzącą przez góry), wiec przypuszczam że jako pierwsi przejechaliśmy ten odcinek autem (ślady jazdy rowerem widzieliśmy po drodze). W drodze powrotnej przyjrzeliśmy się jaki był poziom wody, faktycznie różnego typu zabrudzenia i trawy były widoczne do wysokości 7m na kratowym słupie wysokiego napięcia, po prostu strach się bać!!! W niedziele z samego rana wracamy w Sokoliki, gdzie budzimy resztę ekipy aby nieco się jeszcze powspinać.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Jakubina
Z dol. Chochołowskiej przez Trzydniowiański, Kończysty, Jarząbczy na Raczkową Czubę (2194) po stronie słowackiej (szczyt też ma nazwę Jakubina). Zejście przez Jarząbczą dolinę do Chochołowskiej. Cały dzień dobra pogoda. Ludzi na tym szlaku bardzo mało.
Jura: wspinanie w dol. Kobylańskiej
Cały dzień wspinamy w dol. Kobylańskiej. Ze względu na duchotę nie szalejemy z wycenami:) Z Alą odwiedzamy jeszcze wąwóz Podskalański w okolicach Tomaszowic z jaskinią Borsuczą (zalane wejście) i Wielką Skałą. Wracamy przez Olkusz - bardzo długi korek za Sławkowem...
Tatry Wysokie: śladami Witolda Henryka
Ze szlaku na Krywań wchodzimy do Suchej Doliny Ważeckiej. Stamtąd na Niewcyrską Przełęcz (2270), do Doliny Niewcyrka (nocleg) a następnie przez Dolinę Koprową do Trzech Studniczek i z powrotem do samochodu. Pogoda dopisała. Było jakoś dziwnie duszno, ale na głowy nie spadła nam ani kropla deszczu.
Nie da się ukryć, że wyczerpujący tydzień w pracy odbił się na tempie naszego poruszania się. W każdym razie, w pewnym sensie udało się nam wypocząć. W niedzielę dodatkowo przypomnieliśmy sobie smak słowackiej kuchni. Na drogach wielki ścisk. Jak tylko zobaczyliśmy kolejkę do bramek w Balicach, to natychmiast skręciliśmy na Olkusz.
ANGLIA: Peak District - spacery po rejonie Dark Peak
Korzystając z gościnności mojej siostry i jej domowników spędziliśmy urlop w Tintwistle – małej miejscowości położonej w północnej części Anglii (ok. 30 km na wschód od Manchesteru), u samych stóp Gór Pennińskich, tuż przy granicy z parkiem narodowym Peak District. Pogoda nas zaskoczyła i oprócz jednego dnia typowo angielskiej pogody mieliśmy aż 10 dni słońca i to jakiego – wróciliśmy spaleni!!! tym samym prawdopodobnie wykorzystaliśmy tegoroczny limit pogodowy dla tego rejonu (jeśli nie dla całych wysp)!
Peak District jest najstarszym parkiem narodowym w Wielkiej Brytanii i wg niektórych źródeł najczęściej odwiedzanym. Jednak nie odczuliśmy tego zupełnie. Przestrzeń, pustka i wiatr – to chyba określenia najlepiej oddające charakter tego miejsca. I podobno mgła (nie dane nam jednak było się o tym przekonać), z powodu której w czasie II wojny rozbijały się wojskowe samoloty, których wraki znajdowane są do dziś.
Na nasze możliwości teren okazał się idealny. Poza mniejszymi spacerkami po okolicznych wrzosowiskach, polach, łąkach, wśród baranów, owiec, krów, gęsi (ścieżki turystyczne prowadzą tam prawie zawsze przez czyjeś pole – i nikt nie robi żadnych problemów (jest porozumienie między właścicielami i parkiem) – trzeba tylko pamiętać , żeby zamknąć za sobą furtkę), udało nam się przejść dwie większe trasy zdobywając najwyższe w rejonie dwutysięczniki :)
Tintwistle – Bleaklow – Glossop – Hadfield – Tintwistle
Po porannej krzątaninie i codziennej dawce integracji z Rumcajsem (wielkim, puchatym owczarkiem podhalańskim), której Zosia za nic w świecie nie mogła odpuścić, udało nam się wyjść lekko po 12. Początkowo nasza trasa wiodła w górę rzeki Etherow, wzdłuż rezerwuarów i dość długo kluczyła licznymi pastwiskami. Ten odcinek był najtrudniejszy orientacyjnie, przez co często zatrzymywaliśmy się, żeby zweryfikować trasę z mapą. W końcu i tak wyszliśmy z pól w złym miejscu (ja przy okazji rozdarłam sobie spodnie o drut kolczasty). Po ponad godzinie wędrówki weszliśmy we właściwą dolinę i zaczęliśmy podejście. Uff. Widoki zaczęły robić się coraz ciekawsze jednak wkrótce musieliśmy zrobić pierwszy postój. Po krótkim odpoczynku, pełni optymizmu ruszyliśmy dalej, mimo żaru lejącego się z nieba (sołońce swietit, stoit strasznaja żara – mniej więcej tyle zostało mi po wakacjach sprzed 2 lat, gdy wypisywaliśmy kartki do domu;). Na szczęcie wiał orzeźwiający wiatr. Góry okazały się bardzo rozległe i bardzo..... płaskie w górnych partiach; powoli też zaczynało do mnie docierać jak długa jeszcze droga przed nami. Po osiągnięciu szczytu Bleaklow (oznaczonego wielkim kopczykiem - inaczej trudno byłoby znaleźć najwyższy punkt całego płaskowyżu), liczącego coś 2077 - ale stóp (czyli 633 m npm) i zorientowaniu kierunków mkniemy w dalszą drogę. Drugi postój przy strumieniu robimy nieco przykrótkawy z obawy przed nieubłaganie uciekającym czasem. Jednak równowaga w przyrodzie musi być zachowana... Zosia kategorycznie odmówiła więc dalszego transportu w chuście oraz wszelkimi innymi metodami (w tym pod pachą) i skoro postój był za krótki to ona pójdzie dalej sama. No i tak szliśmy :) i szliśmy.... ważne że do przodu! Nie to, że groził nam zachód słońca, o nie! Tam jest jasno do 23. Bardziej baliśmy się, że ucieknie nam ostatni pociąg i że będziemy zbyt zmęczeni żeby w ogóle do niego dojść! (tj. ja). Dzięki temu jednak mogliśmy w spokoju popodziwiać naprawdę ciekawe i niespotykane u nas krajobrazy. Niedługo przed skrętem ze Szlaku Pennińskiego, którym do tej pory szliśmy na ścieżkę do Glossop (na pociąg) natknęliśmy się na ornitologa z Nottingham, który zapytany "jak daleko jeszcze..." po dłuższym namyśle i obracaniu mapy na wszelkie sposoby odparł, że nie wie, ale że chętnie zawiezie nas do Glossop. :D Do głównej drogi było raptem 10 min spaceru, tymczasem do miasta dreptalibyśmy jeszcze dobre 1,5h. Po drodze pokazał nam jeszcze siewkę złotą i skowronka, po czym już przy samochodzie zorientował się, że gdzieś „posiał swój kijek i z misją dostarczenia nas do Glossop wysłał swoją żonę. Na stacji lądujemy dość szybko i od razu łapiemy pociąg, który po 6 min. dowozi nas do Hadfield. Jeszcze tylko 20 min spaceru i jesteśmy „w domu”. To się nazywa szczęście spotkać tak bezinteresownych ludzi!
The Grouse – Burnt Hill – Mill Hill – Kinder Scout – The Grouse
Na drugą wycieczkę podjeżdżamy busem i wychodzimy wprost na ścieżkę prowadzącą na Burnt Hill. Zośka zmęczona duchotą i ciepłem zasnęła, a my szybciutko osiągamy, wpierw Burnt, a potem Mill Hill. Już stąd rozpościera się piękna panorama na pobliskie wioski i miasteczka oraz Manchester! Od tej chwili wiatr urywa głowy i mocno skuleni wdrapujemy się na Kinder Scout (najwyższy szczyt Peak District, liczący 2087 ft – czyli całe 636m npm :), na którym stajemy po ok. 15 min. Szybko znajdujemy jakąś dziurę w ziemi i tam rozbijamy się obozem. Zośka prostuje kości i likwiduje nasze zapasy żywnościowe, a my robimy zdjęcia, napawamy się widokami i odczytujemy nazwy przewoźników z burt i skrzydeł samolotów kołujących powoli w kierunku lotniska w Manchesterze. Na szczycie spędzamy ok. 40 min. i pospiesznie pakujemy graty bo z południa nadciąga ZŁO. Po około 10 min. zejścia deszcz łapie nas i towarzyszy nam prawie do samego końca wędrówki. Ponieważ dzisiaj jesteśmy jeszcze bardziej ograniczeni czasowo (łączony transport publiczny) musimy się uwijać. Schodzimy w rekordowym tempie i na szczęście łapiemy się na busa który wiezie nas na pociąg do Glossop. Wypad bardzo udany – świetna trasa, niezwykłe widoki i piękne chmury – jeszcze długo w noc wspominamy wrażenia minionego dnia.
Powoli kończy się nasz czas w Anglii. Na koniec jeszcze odwiedzamy pobliskie skały i nieśmiało się do nich przystawiamy (mamy topo). Podobno sam rejon jest dosyć chętnie odwiedzany przez angielskich wspinaczy. Jest tam wiele naturalnych skałek i całe mnóstwo opuszczonych kamieniołomów. Co do samych gór... może wysokością nie powalają, trzeba jednak zaznaczyć, że przewyższenia tam są dość znaczne i często startuje się niemal z poziomu morza. Z ciekawostek jeszcze można dodać, że cały Penine Way liczy ponad 430 km – zaczyna się w angielskim Edale a kończy w Kirk Yetholm w Szkocji. Będzie co robić na zaś!
Zabrze Grzybowice - spotkanie Dino-speleo
Sympatyczne spotkanie dawnego środowiska Spleoklubu Gliwice, którego członkami byli starsi koledzy obecnego RKG. Więcej szczegółów w AKTUALNOŚCIACH. Zdjęcia w GALERII
Jura: dolina Wisły
Zwiedzamy stare opactwo na Tyńcu. Skały, na których stoi klasztor są obite (stare kolucha), jest kilka ciekawych dróg. Ze względu na wyskoki poziom Wisły promy na rzece nie kursują.
TATRY: Jaskinia Czarna
Sobotni dzień, w którym pod opieką Ryśka i Tadka po raz pierwszy odwiedziliśmy jaskinię tatrzańską, zaczął się dla nas o godz. 5.00. Celem wyprawy były Partie Królewskie w Jaskini Czarnej. Nieco ponad godzinie później maszerowaliśmy już w Dolinie Kościeliskiej. Samo podejście pod otwór wycisnęło z nas trochę potu. Po przygotowaniach rozpocząłem zjazd i poręczowanie z otworu głównego. Następnie przemierzaliśmy kolejne przestrzenne sale i korytarze, z których największe wrażenie wywarła chyba sala Francuska. Co było do łatania, to zaopiekowali się tym Ksawery z Łukaszem. Tutaj znowu najciekawszymi etapami był chyba trawers Herkulesa, który wygląda trochę inaczej niż na zdjęciach oraz Komin Węgierski. Tym sposobem dotarliśmy do upragnionych Partii Królewskich, w których rzeczywiście jest coś z ich nazwy. Po zjeździe nad Studnią Smoluchowskiego rozpoczęła się droga powrotna. Światło słoneczne zobaczyliśmy ponownie w okolicach godz. 17.00 – 17.30. Następnie pozostało już tylko błotniste zejście do doliny, powrót na kwaterę i droga powrotna do domu.
Spała: Walne Zgromadzenie Delegatów PZA
W weekend miało miejsce sprawozdawczo-wyborcze zgromadzenie PZA. Pierwszego dnia występowałem jako członek ustępującego Zarządu. Nawet udzielono nam absolutorium. Drugiego dnia zmieniłem role, zwolniony z obowiązków członka Zarządu pobrałem mandat stając się reprezentantem naszego klubu.
Dyskusja, co ciekawe, niespodziewanie koncentrowała się na szkoleniu. Kontrowersyjne sprawy typu Golden Lunacy czy Broad Peak były zupełnie na marginesie. Marek Kujawiński, delegat z AKG Łódź, złożył kilka ciekawych pomysłów, które m.in. mają ułatwiać życie instruktorom PZA pracującym w klubach (zamiast na własny rachunek). Problem w zasadzie dotyczy wspinaczki powierzchniowej. Dyskutowano także o organizacji kursu instruktora Narciarstwa Wysokogórskiego (może ktoś w klubie się skusi? no?!). Podjęto decyzję o utworzeniu w ramach PZA Komisji Ochrony Przyrody pod przewodnictwem Miłosza Jodłowskiego.
Odbyły się wybory nowych władz. Mimo składanych mi propozycji, tym razem nie kandydowałem.
Ze względu na mój dobry kontakt z klawiaturą, to było już trzecie Zgromadzenie, które protokołowałem na bieżąco. W dwa dni zapisałem 19 stron, wobec czego do domu wróciłem z poważnym bólem głowy.
Jura: wspin w Rzędkowicach
Rejon wybrał Damian (poważnie!!!), ja tylko wybrałem poszczególne skałki. Zaczynamy od szeroko zakrojonych poszukiwań Leśnej Turni, po jakiś czasie błądzenia (podejścia w Tatrach bywają krótsze) odnaleźliśmy ją w końcu. Skałka wygląda okazale, aż nie chce się wierzyć że wcześniej tu się nie wspinaliśmy. Ze względu na wyczerpanie organizmu wielokilometrowym podejściem wspinamy jedynie dwie drogi Zza drzewka (VI.1+), oraz Negatyw (VI.1+). Obie ładne, ale wydawały nam się jakieś trudnawe. Potem szybka wstawka kontrolna w palczastą drogę na Solidarności pokazuje, że naderwane palce jeszcze nie są do końca wyleczone. Na koniec dnia przenosimy się na Flaszkę, gdzie dla poprawy humorów prowadzimy w lekkim deszczu Kant Flaszki (VI.1) oraz Prostowanie świni (VI.3).
Rumunia: jaskinie Parku Apuseni
Wyjazd z serii wypoczynkowych – Ola zabiera mnie z Wirka, gdzie witamy się jeszcze z Damianem, którego prawie namówiliśmy żeby pojechał z nami. Z Katowic wyjeżdżamy przed 22:00. Wybieramy drogę przez Nowy Sącz i po około 8 godzinach docieramy do Sudrigiu, gdzie w siedzibie Parku Narodowego Apuseni odbieramy pozwolenia i otrzymujemy wszelkie informacje pomocnicze, w tym o warunkach wodnych w jaskiniach („… uważajcie bo jest dużo wody”). Po wizycie u strażników, jedziemy prosto pod otwór jaskini Coiba Mare w wiosce Garda de Sus. Samochód zostawiamy 2 min. drogi od otworu jaskini. Już sam otwór jest dość imponujący – kilkudziesięciometrowy portal skalny, do którego wpływa górki potok. Zimna woda skutecznie wybudza nas ze stanu uśpienie po trudach podróży. Atrakcji w jaskini dostarczają piękne nacieki, zjazd kilkunastometrowym wodospadem i syfon doszczętnie zawalony belkami drewna, które ponoć przytargała tu woda z Coiba Mica – daje to trochę do myślenia o sile rwącej wody przepływającej przez jaskinię. Po akcji udajemy się na Poiana Glavoi/la Grajduri, gdzie zakładamy bazę wypadową na kolejne dni. Namioty udaje nam się rozbić w jeszcze dobrej pogodzie. Lecz po krótkiej chwili wali już gradem. Na szczęście chowamy się pod drewnianą wiatą. Dzień kończymy wspólną kolacją, którą serwuje nam Tomek Pawłowski z KW Kraków - Dzięki Tomku za wyśmienite smaki kuchni regionalnej:). Tomek, jako stały bywalec tutejszych jaskiń udziela nam cennych informacji o tutejszych jaskiniach, warunkach hydrologicznych, a nawet zwyczajach tutejszej ludności i relacjach między grotołazami węgierskimi i rumuńskimi. Na drugi dzień zaplanowaliśmy odwet za porwany gumiak Mateusza podczas akcji w Cetatile Ponorolui rok temu. Z powodu wysokiego stanu wody, poręczujemy już samo przejście przez rzekę wpadającą do jaskini. Dalej nawet puszczało, choć trzeba było stale uważać na rwący nurt. Sama jaskinia bardzo urodziwa. Otwiera ją imponujący portal o wysokości ok. 70m! Początkowe partie jaskini stanowią kaskady, następnie woda rozlewa się szeroko i w spokojnej już wodzie podziwiamy grę światła wpadającego z kolejnych otworów. Potem już na przemian trochę kaskad, trawers ze zjazdem do głębszej już wody i chwilę później brakuje nam już lin, a nurt jest zbyt szybki żeby poruszać się bez żadnych zabezpieczeń. Akcję kończymy dość wcześnie więc po rozwieszeniu mokrych rzeczy, udajemy się na spacer po okolicy. Po 20 min. docieramy na Poianę Ponor, na której znajdują się charakterystyczne dla obszaru krasowego okresowe jeziorka (polje/polja). Miejsce bardzo malownicze. Nad wodą znajdują się skałki obite i gotowe do wspinania. Trzeciego dnia Tomek zabiera nas do jaskini Peștera de la Zapodie. Niestety po kilku zjazdach lód zamyka korytarz uniemożliwiając nam odwiedzenie dalszych – ładniejszych partii. Żeby nie zmarnować akcji, pomagamy Tomkowi w wymianie punktów i trochę zmarznięci i z lekkim niedosytem wracam na biwak. Popołudniu znów wybieramy się na wycieczkę po okolicznych lasach. Tym razem odwiedzamy jaskinię Gheratul Focul Viu z dość imponującą kupą śnieżno-lodową. Do jaskini nie można wchodzić – zwiedza się ją z drewnianego balkoniku ustawionego przy otworze. Spacer trochę zaczyna się wydłużać z powodu braku mapy i tak przez przypadek natrafiamy na otwór jaskini Pestera Neagra i wychodzimy na początku polany Glavoi. Po powrocie ze spaceru, na bazie zastajemy dziwne poruszenie. Po chwili okazuje się, że w jaskini Avenul Bortig doszło do wypadku z udziałem olkuskich kolegów. Na szczęście ratownicy z Salvamont’u odbywali nieopodal ćwiczenia, więc szybko zjawili się na miejscu wypadku i to w bardzo dużej liczbie – chyba z 30 ratowników. Z opisu świadków, poszkodowany poślizgnął się na lodowym stożku i rozbił się o skałę. Efektem było złamanie ręki i nogi. Cała akcja ratunkowa trwała dobre 6 godzin, co daje do myślenia biorąc pod uwagę, że pod otwór jaskini było jedynie 30 min spokojnego marszu. A poszkodowany znajdował się na samym początku jaskini. Po niespokojnym wieczorze, plany na ostatni dzień dobieramy jakoś bardzo „czujnie”. Propozycje Mateusza: - Pestera Neagra – 5-6 godzin akcji - Avenul Bortig – szybka akcja, ale jakoś tak dziwnie iść do jaskini gdzie, jeszcze przed paroma godzinami doszło do wypadku Propozycje Oli i moje: - a może coś innego… W końcu decydujemy się na szybki kanion Oselu. Tomek zjeżdża z nami samochodem i pokazuje nam kaskady z dołu. Po krótkiej chwili namysłu decyduje się iść z nami, bo warunki wodne były optymalne. Cały kanion składa się z siedmiu kaskad, których wysokość dochodzi do około 20 metrów. Akcja rzeczywiście szybka, lecz mimo słonecznej pogody gdzieś w połowie kanionu zaczynam dygotać. Ostatni zjazd kończymy wśród widowni rumuńskich turystów. Szybkie suszenie i wracamy do Polski. Na miejscu jesteśmy jeszcze przed północą.
Mógłbym się jeszcze rozpisać na temat rumuńskiego podejścia do ekologii i spraw obijania jaskiń ale może pozostawmy te sprawy w rękach rumuńskich parkowców i speleologów, w końcu chyba wszystko zmierza w dobrą stronę. Podsumowując, w pamięci zostaną piękne nacieki, zabawy wodne i muzyka … gitarowe plumkanie Boba Dylana przy ognisku i bardzo głośne Guns n’ Roses puszczane z głośników samochodowych. Muszę jeszcze dodać, że przed wyjazdem byłem rozdarty – wyjazd do jaskiń Rumuni czy wspinanie w dol. Łaby z Karolem. Wolałem jednak zmoknąć trochę w pięknych jaskiniach i wrócić jak cywilizowany człowiek samochodem, niż wspinać się na deszczu i porzucić pojazd lokomocji na pożarcie przez rdzę.
CZECHY: wspin w Labaku część 1
Prognozy nie pozostawiały złudzeń, leje wszędzie od Franken po Osp, od Sokołów do Tatr. Ale napinka była tak duża, że nie było takiej możliwości aby odpuścić ten weekend. Wybieramy Labak, gdzie jeszcze nikt z nas się nie wspinał. Dojeżdżam do Wrocławia, gdzie odbiera mnie ekipa z Poznania. W Dolni Zleb jesteśmy tuż po wschodzie słońca, dokładnie przeszukujemy całą wioskę, niestety campingu u Janka nie odnajdujemy. Decydujemy się na drzemkę w aucie, rano gdy wreszcie namierzamy camping okazuje się być on nieczynny. Ostatecznie zatrzymujemy się w u Kosti, 2 pokoje, łazienka po prostu All inclusive. Labak podobnie jak inne piachy jest obity oszczędnie (delikatnie mówiąc), niestety nikt z naszej ekipy nie posiadał psychy ze stali, dlatego też cele wspinaczkowe wybieraliśmy bardzo starannie, ilość ringów na odcinku 10 metrów była pierwszą rzeczą którą braliśmy pod uwagę . Poza tym pogoda nie pozwoliła nam na zbyt dużo, w sumie w ciągu weekendu mieliśmy około 10h okna pogodowego. Najczęściej mocno padało z krótkimi przerwami na totalną zlewę, mżawkę uznawaliśmy za chwilowe załamanie niepogody. Jednak mimo tej pogody nie przewidzieliśmy jednego, a mianowicie tego że Łaba może odciąć całą miejscowość od świata. W sobotę rano zorientowaliśmy się że jedyna droga prowadząca do miasteczka jest kompletnie zalana (0,5m głębokości wody na odcinku około 1km, stan wody wynosił 430cm). Pomimo długich i intensywnych poszukiwań innej drogi ewakuacyjnej nie znaleźliśmy. Nie pozostało nam nic innego jak zostawić samochód i przez Niemcy wrócić pociągiem do domów. Stan wody gdy wyjeżdżaliśmy oscylował w granicach 500cm(obecnie poniedziałek godzina 18.17 wynosi 675cm!!!)
Wielka wyprawa - ostatnie dni
Polska to najpiękniejszy kraj świata. Okrążając naszą planetę wracamy po niemal 5 miesiącach do domu. Wystarczy.
Szerszy opis w WYPRAWACH:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#Wielka_wyprawa_-_ostatnie_dni
W lokalnej TV Sfera w programie Wydarzenia ukazała się relacja z finiszu wyprawy:
http://www.sferatv.pl/vod/wydarzenia/audycja/2556-wydarzenia-29-maja-2013.html
Orzech - Powrót Taty
Na miejscu dołaczyli do nas Damian Szołtysik i Krzysztof Hilus, którzy podobno objechali świat ale to nie jest pewne bo przyplątali się do naszego towarzystwa z nienacka i nie wszystko słyszałem co mówili, muszę przyznać że udało im się co prawda na chwilę być w centrum uwagi ale szybko wszystko wróciło do normy i znów JA byłem moderatorem eventu
Dnia 25.05. miał miejsce wyjazd klubowy do miejscowości Orzech koło piekar śl. A zaczęło się dość niepozornie, JUŻ SĄ powiedziała Tereska do słuchawki, mają telefon z polską kartą, wykonuję szybki telefon, i w słuchawce słyszę dawno zapomniany głos, jesteśmy w Orzechu.
Pierwsze zapisy o miejscowości Orzech znajdują się w księdze parafialnej kościoła św. Małgorzaty w Bytomiu i pochodzą z około 1224. Są to zarysy szkiców granic osady w pisowni Oreh w języku łacińskim. W 1277 biskup krakowski Paweł zakłada parafię kamieńską, do której zostaje włączona osada Orzech. Obecnie mieszka w miejscowości ok 1900 mieszkańców. W tym momencie następuje wiele zdarzeń spontanicznych.
Pozwolę sobie skrótowo je opisać w wersji chronologicznej:
(ja) Marzena jedziemy?
(Marzena) jedziemy!
Dzwonię do Tadka, jedziecie?
(tadek) Basia warzy łobiod na jutro ale poczekej spytom ją, ja jadymy
(ja) przyjedźcie do nas
(tadek) dobra
Drugi telefon do Tereski,
(ja) jedziesz
(tereska) ale ja teraz jadę do teściowej z obiadem
(ja) dobra przyjedź zaraz po tym do nas
(tereska) no dobra
W tym czasie pukanie do drzwi, wchodzi basia i aga
(basia) mocie pisak, bo momy baner "witamy w polsce" ale ino w ołówku
(ja) momy
Po chwili słychać - (basia) o kurcze pisak przebił kartka i pomarasioł serwet
(marzena) nie szkodzi
(aga) fajny mocie widok z balkonu
(teresa) już jestem
(ja) dobra jadymy na dwa auta, marzena czyści lodówkę bo na pewno są głodni.
Jedziemy windą na parter, basi się podobało, a na dole zaskoczenie - dojechał ziga,
(ja) cześć
(ziga) cześć jadymy
Orzech ul. Szkolna 4, jak się okazało ulica ma dziwny przebieg coś jak "S" na dolarze i nie było łatwo znaleźć nr 4 ale udało się. Dojechał jeszcze Heniek z towarzystwem no i jak już wspomniałem Damian i Krzysiek. Event miał miejsce na poboczu drogi, koło płotu wypasionej willi, dyskretnie odpaliliśmy szampana, trochę to wyglądało jak u Gombrowicza. Ja dyskretnie spoglądałem na zegarek (finał ligi mistrzów).
no to jadymy (ja)
no ja, musza dokonczyć łobiod (basia)
Myślę że atmosferę spotkania pokażą zdjęcia, które mam nadzieję dołączą uczestnicy.
Na zakończenie chciałbym wyrazić nadzieję, że mój opis pokaże młodzieży jak można zrobić coś z niczego
rw
PS. już mam trzy komplety garnków turystycznych
2 PS. mam pytanie do zarządu, czy to że moje nazwisko na liście do mosiru zostało napisane małymi literami to coś znaczy?
Tu fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2Fpowrot
Jura - Kursowy wyjazd do jaskini Koralowej oraz jaskini Wszystkich Świętych
Celem naszego wyjazdu było wejście do jaskini Koralowej i Wszystkich Świętych. Po zaparkowaniu samochodów na świeżo wyremontowanym parkingu leśnym i przebraniu się, pod przewodnictwem Asi ruszyliśmy w kierunku jaskiń. Po dotarciu do otworu jaskini Koralowej podzieliliśmy wstępnie zadania. W czasie gdy ja z Asią, Mateuszem i Łukaszem zajęliśmy się poręczowaniem całej jaskini Koralowej, Ksawery z Karolem i Tomkiem poręczowali studnię Warszawiaków w Wszystkich Świętych i trenowali elementy ratownictwa. Dotarli do nas pod koniec poręczowania WAR-u. Odwiedziliśmy jeszcze salę MMG i wracaliśmy na powierzchnię. Następnie wszyscy zjechaliśmy do jaskini Wszystkich Świętych. W czasie poręczowania trawersu na most Herberta, kto jeszcze nie miał okazji do treningu ratownictwa, to sprowadzał bezpiecznie na dno ofiarę „zasłabnięcia” na linie. Jak już wszyscy, po emocjonującym trawersie, stanęli na wspominanym moście, rozpoczął się powrót. Gdy pierwsi z ekipy opuszczali już jaskinię, chętni jeszcze odwiedzili salę Peny z interesującym zamkiem z piasku (widać, że komuś kiedyś się nudziło w kolejce do liny). Około godz. 17.30 udaliśmy się z powrotem w kierunku parkingu. Podsumowując, każdy poręczował, deporęczował i ratował, a cały wyjazd był ciekawy i udany.
Jura - 37-lecie klubu w Piasecznie
Kolejny już raz lecie odbyło się w dalekim Piasecznie. Obóz Nockowy rozbijamy na polanie w środku lasu. Ochronę dobytku [powierzyliśmy dwóm bestiom – ni to psy, ni to lwy … Problemy orientacyjne dały się we znaki wielu z nas. Niektórych trzeba było nawet wyciągać z piachu:) W sobotę Karol z Damianem wspinają się na Okienniku Wielkim. Reszta działa na skałkach przy obozie lub odbywa wycieczki piesze i rowerowe. Po przerwie obiadowej, Tadek zabiera kursantów do Jaskini Wielkanocnej – tym razem nikogo nie zasypało (chyba). Wieczorem standardowe ognisko oraz oficjalne przyznanie prestiżowych nagród – SPITów. (lista laureatów ukaże się już niedługo w dziale aktualności). Drugiego dnia kursanci ćwiczą poręczowanie pod czujnym okiem Tomka. Część osób udaje się do Podzamcza na wspin, część na wycieczki rowerowe. Reszta zaś, nie wiem co robi – może jednak kogoś tam zasypało… Wspinaczka w Podzamczu kończy się wizytą w szpitalu (szczegóły dopowiedzą Karol z Damianem). Na szczęście nic poważnego się nie stało. Cały weekend pogoda rewelacyjna. Bez kropli deszczu. Nawet co poniektórych delikatnie przysmażyło. Dzięki wszystkim za przybycie.
Tu foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2Flecie
Jura - Walne Zgromadzenie Delegatów Klubów i Sekcji Taternictwa Jaskiniowego
Zjazd przebiegał w niezwykle spokojnej, a może nawet sennej atmosferze. Jako że na zmiany w budżecie i tak już było za późno, dyskusje koncentrowały się wokół spraw Tatrzańskich, wyprawy centralnej, szkolenia, polityki w ramach PZA i promocji taternictwa jaskiniowego w szerokim świecie.
Wybrano nowy skład Komisji Taternictwa Jaskiniowego.
Przed oficjalnym rozpoczęciem oraz w przerwach zrobiliśmy parę dróg na Bibliotece, jedną na Turni Motocyklistów i coś jeszcze na Górze Zborów. Na skałach generalnie tłumy - w końcu sezon w pełni.
UKRAINA: witaj Europo
Wreszcie Europa. Nasza kochana Europa. Z Kijowa pędzimy w stronę polskiej granicy osiągając ją 3 etapach: 210 km, 198, 165 km. Do Polski wjeżdżamy w Zosinie. Szerszy opis w dziale WYPRAWY:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#UKRAINA:_witaj_Europo
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FUkraina
KAZACHSTAN: góry, stepy i Szaryński Kanion
W trakcie naszego pobytu w Kazachstanie odwiedziliśmy Kanion Szryński. Poznaliśmy tu wielu wspaniałych ludzi. Bardzo piękny kraj. Szerszy opis:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FKazachstan
Poprzednie relacje są dostępne w artykule na temat wyprawy Damiana i Krzysztofa, w dziale Wyprawy
Jura - Szkolenie "kartowanie dla zaawansowanych"
W ramach szkoleń centralnych, firmowanych przez Komisję Taternictwa Jaskiniowego, zorganizowałem wspólnie z krakowskimi grotołazami szkolenie z dziedziny kartowania jaskiń oraz komputerowego przetwarzania danych pomiarowych. Szkolenie było przewidziane dla osób, które zetknęły się już wcześniej z kartografią jaskiniową - i rzeczywiście zdecydowana większość uczestników miała za sobą niejedną akcję pomiarową na niejednej zagranicznej wyprawie.
Baza szkolenia była zlokalizowana w miejscowości Wielka Wieś pod Krakowem. Szkolenie składało się z czterech głównych bloków: obróbka danych w programie Survex, warsztaty szkicowania na papierze, wektoryzacja szkiców w programie Inkscape oraz kartowanie w systemie całkowicie elektronicznym (tzw. paperless - DistoX + PDA). Mniej więcej połowę czasu szkolenia zajęły ćwiczenia przy komputerach. Niektórych pochłonęły one tak bardzo, że dokańczali treningowe zadania późnym wieczorem, w czasie przewidzianym na odpoczynek i integrację.
Jeśli chodzi o zajęcia terenowe, to dzięki uprzejmości zarządcy jaskini, otrzymaliśmy na ich potrzeby dostęp do Wierzchowskiej Górnej. Zajęcia te obejmowały szkicowanie papierowe (pierwszego dnia) na bazie takiego samego dla wszystkich ciągu poligonowego. Następnie (drugiego dnia) tworzyliśmy szkice jaskini w systemie całkowicie elektronicznym. Udało się zgromadzić na tyle dużo sprzętu, że działaliśmy w standardowych, dwuosobowych zespołach. W wyniku ćwiczeń terenowych powstało zatem parę alternatywnych wersji planu jaskini. Być może uda się na ich podstawie opracować ciekawy materiał o różnicach w percepcji przestrzeni przez zaawansowanych kartografów jaskiniowych.
CHINY: 52 dni w Kraju Środka
Chiny przejechaliśmy rowerami oraz innymi środkami lokomcji od Honkkongu do Korghas. 6000 km. Celem głównym było zlokalizowanie interesujących terenów krasowych, odwiedzenie tiankengu Xiaozhai, spływ rzeką Li wśród mogotów. Trasa wiodła w większości przez tereny górskie, czasem wysoko. Szersza relacja:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#CHINY:_nie_tylko_kras
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FChiny
Francuska majówka
Relacja dostępna w dziale wyprawy. http://nocek.pl//wiki/index.php?title=Relacje:Francuska_maj%C3%B3wka Zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FFrancuska%20maj%F3wka
AUSTRIA - Hoher Göll - Jaskinia Majowa
Na długi weekend wybraliśmy się pod północną ścianę masywu Hoher Göll, eksplorować otwór który tam odnaleźliśmy w trakcie ubiegłorocznej wyprawy. Ciężar plecaków świadczył o tym, że była to męska akcja - namiot, śpiwory, szpej, 100 m liny, 15 spitów. Na wysokości ok. 1 500 m przy sympatycznym strumyczku wybudowaliśmy platformę i rozbiliśmy obóz. O dziwo otwór (na wysokości ok. 1 650) wystawał ze śniegu. "Puściło" nam ok. 50 metrów kaskadującej, soczewkowatej studni o przekroju na ogół ok. 4 x 2 m. Gdyby nie lejąca się woda, byłaby to bardzo przyjemna eksploracja - 10 metrów zjazdu i półka, kolejne 10 m, kolejna połka itd. Nieco nad zapiarżonym dnem, na szczelinie na której rozwija się jaskinia znajduje się okno, w które należałoby się wcisnąć i jechać dalej. Niestety zostało nam pewnie z 20 metrów liny, a i byliśmy już na tym etapie zupełnie przemoczeni. Deszcz który zastaliśmy tuż po wyjściu na powierzchnię nie poprawił naszej sytuacji. Potem padało przez kolejne 12 godzin, wobec czego następnego dnia w momencie kiedy opad nieco osłabł zwinęliśmy namiot i zeszliśmy do doliny.
Tatry Zachodnie - trawers Jaskini Czarnej
Po wielu planowanych weekendach w końcu się udało zrealizować wyjazd na trawers Czarnej. W składzie Rysiek, Łukasz i ja wybraliśmy się w sobotni wieczór w kierunku Zakopanego by następnego dnia rano ruszyć na wspomniany trawers. Pogoda była iście wiosenna, ale jak się okazało tylko przed tatrami. Na podejściu śniegu przybywało i było go na północnych ekspozycjach lekko ponad kolana. Pokrywa zw. na plusowa temp była na tyle słaba iż zapadała się pod nogami. Gdy dotarliśmy pod otwór w naszych głowach kiełkował chytry plan by chociaż zbliżyć się do czasu przejścia wspomnianego trawersu przez Mateusza i Karola i dodając sobie do ich czasu kilka h powiadomiliśmy stosowne osoby o alarmówce. Do dziury pierwszy zjechałem ja, a za mną Łukasz. Rysiu jadąc ostatni zwinął za nami wlotówkę. Dalej poleciało równie sprawnie poręczując na zmianę, Łukasz, ja, a nawet Rysiek. W związku z faktem iż w jaskini było wyjątkowo mokro (woda ciekła praktycznie po każdej ścianie) zdecydowaliśmy się nawet nie sprawdzać co się dzieje między Studnią Imieninową a Brązowym Progiem (gdzie przy obfitych opadach tworzy się jeziorko (w skrajnych przypadkach ponoć i syfon)) i od razu zjechaliśmy Studnią Imieninową na dno korytarza Mamutowego. Z opisu wynikało iż miało być ok 40m zjazdu (liny), a jak się okazało starczyłaby nam jedna lina 55m złożona "na złodzieja". Fakt że zapasu byłoby tak góra 1m :) Pocieszającym było iż korytarz Mamutowy okazał się suchy w porównaniu z wcześniejszą częścią jaskini, to nie zmoczyliśmy stóp (czy innych części ciała). Na koniec został nam tylko Próg Latających Want, który mieliśmy podzielić między siebie ja i Łukasz. Łukasz zaczął i tak jakoś wyszło iż ja zająłem się deporęczem zamykając tyły a Łukasz wyłoił wszystko. Na koniec został nam malutki prożek przed samym wyjściem, na którym poleciało najwięcej słów na "k" :) ale to pewnie dlatego że każdy chciał już wyjść na zewnątrz. Wyjście oczywiście ubrudziło nas wszystkich, także też standard jak na tą akcję. Akcja trwała niecałe 9h, także do rekordu Mateusza i Karola nawet się nie zbliżyliśmy, ale po prostu nie spieszyliśmy się - tak sobie to tłumaczymy :) Powrót do bazy okazał się bezproblemowy (nie licząc zapadających się nóg w śniegu o którym pisałem na początku), było jeszcze jasno i nawet poręczówki były na wierzchu. Potem tylko auto i droga na Śląsk (dla niektórych "teleport", tylko kierowca nie mógł sobie pozwolić na spanie :) Akcja zakończona sukcesem, bez strat w ludziach czy sprzęcie, a dla niektórych był to pierwszy raz w Czarnej :)
Zdjęcia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FTatry-J.Czarna%28trawers%29-04.2013
CHINY: Syczuan - Rekonesans wokół Chongqingu
Więcej informacji w dziale Wyprawy
Jura: wspinanie w Mirowie
Po sobotnim wspinaniu w Świątyni Czystego VI.1 (Rzędki) tym razem wybór pada na Mirów. Ludzi mimo obiecujących prognoz mało!!! Pogoda zdecydowanie gorsza niż w sobotę, strasznie wiało!!! Pomimo wysokiej temperatury wiatr nie pozwalał na komfortowy wspin (puchówka+czapka obowiązkowo). Zaczynamy wspinanie od Trzech Sióstr, gdzie pokonujemy Niebo w Gębie (-V), Pozdrowienia z podziemia (VI+), potem szybkie patentowanie i w pierwszej próbie padają Tragiczne marzenia (VI.3+/4) - wycena mocno zawyżona. Następnie przenosimy się na Szafę, gdzie można się powspinać się w słońcu. Na koniec dnia wracamy na Trzy Siostry, gdzie udaje się poprowadzić Koksownia Przyjaźń (VI.3) – wspin po krawądkach, jak dla mnie droga bardzo wymagająca, ale godna polecenia.
Jura: wspinanie w Rzędkowicach
Po nieudanych próbach wyciągnięcia kogokolwiek na skitury czy rowery, około godziny 22:00 dostaje SMS-a z propozycją wyjazdu w skałki - zgadnijcie od kogo... Szybko sprawdzam prognozę na sobotę i nie jest zbyt optymistyczna, ale ile to już razy warto było zaryzykować. Na wszelki wypadek pakujemy też sprzęt jaskiniowy, aby w razie deszczu odwiedzić jaskiniowców w Piętrowej Szczelinie. Wyjeżdżamy niezbyt wcześnie, aby niepotrzebnie nie marznąć pod skałami, ale już o 8:00 jest ok. 10 st. Na parkingu w Rzędkowicach tylko 1 auto. Idziemy snieżno-błotną ścieżką, ale już po południowej stronie sucho. Cele wspinaczkowe okazują się optymalne: rozgrzewka na długiej i pięknej Nikodemówce za VI+, dalej 17 sekund za VI.2+ i Szatańskie Wersety za VI.4 (Karol). Cały czas obserwujemy niebo, ale z daleka widoczne deszcze szczęśliwie nas omijają. Wspinanie kończymy około 18:00 i po 2 minutach jazdy samochodem zaczyna lać. Sezon uważam za otwarty - pogoda wspinaczkowa, temperatura optymalna, skała sucha, nawet komary już gryzą:)
Beskid Śląski - kurs w 3 Kopcach i W Stołowie
7 kwietnia 2013 odbył się pierwszy w ramach kursu wyjazd do jaskini. W planie: zwiedzanie Jaskini w Trzech Kopcach oraz W Stołowie.
W godzinach rannych (7:15) z centrum Bytomia wyjechaliśmy samochodem w kierunku Szczyrku. Po dotarciu na miejsce ruszyliśmy drogą pod górę na Przełęcz Karkoszczonkę. Po krótkiej przerwie spędzonej w ciepłym zaciszu Chaty Wuja Toma, skierowaliśmy się na północ wzdłuż czerwonego szlaku. W niecodziennej, jak na kwietniową porę, zimowej aurze dane nam było przeprawiać się w metrowym śniegu. Osiągając docelowe 972 m n.p.m. odnaleźliśmy otwór wejściowy Jaskini w Trzech Kopcach. Zwiedzanie bez większych niespodzianek przebiegło pomyślnie. Nowych partii nie odkryto. Dotarłszy w rejon Jaskini W Stołowie zlokalizowaliśmy trzy dobrze rokujące otwory które lokalizacją pasowały do namiarów. Niestety ze względu na brak sprzętu oraz trudne warunki zrezygnowaliśmy z zejścia. Z braku perspektyw na dalszą eksplorację zawróciliśmy w dół do samochodu. Jako dodatkową atrakcję mieliśmy przyjemność posilić się wyśmienitą szarlotką na gorąco w miejscowej kawiarni. Senni i zasłodzeni powróciliśmy do Bytomia.
Wszystkim uczestnikom serdecznie dziękuję za dobrą zabawę i miło spędzony czas w pięknych okolicach.
Beskid Śląski: Skitour na Klimczok
Z Szczyrku-Biłej przez Przełęcz Karkoszczonka podchodzimy na Klimczok. Trasę dobieramy tak, aby skontrolować odbywający się równolegle wyjazd kursowy do jaskini w Trzech Kopcach. Gdy ostatni kursant znika już pod ziemią, kierujemy się w stronę schroniska. Po posileniu się, zjeżdżamy następnie ciekawym wariantem przez Skałkę do Brennej Bukowej i podchodzimy z powrotem na Karkoszczonkę. W sumie wyszło ponad 950 m.
Beskidy o tej porze roku okazały się terenem bardzo przyjaznym narciarzom. Warunki śniegowe bardzo dobre (w lesie jest metr jak nic). Turystów dużo mniej niż w Tatrach, a i ludność lokalna miła i dużo bardziej gościom przychylna.
Tatry Wysokie: Skitour na Kozią Przełęcz i Zawrat
Z Kuźnic, przez Halę Gąsienicową podchodzimy na Kozią Przełęcz. Z niej zjeżdżamy do Doliny Pięciu Stawów, a następnie podchodzimy na Zawrat i zjeżdżamy z powrotem do Murowańca.
Śniegu w Tatrach dużo i warunki śniegowe generalnie dobre. Zjazd utrudniają miejscami wielkie lawiniska (nie świeże, a raczej ze starego opadu). W dniu naszej wycieczki dodatkowym kłopotem była gęsta mgła, która utrudniała orientację i odczuwanie nachylenia stoku. Na szczęście, dzięki GPS, nie spadliśmy w żadną przepaść.
Duża wilgotność powietrza skutkowała także bardzo słabym działaniem ludzkiego systemu chłodzenia i przez prawie cały czas było nam okrutnie gorąco. Co też warte odnotowania, mimo słabej pogody, w Tatrach były tłumy. Murowaniec i Betlejemka pękają w szwach od uczestników szkoleń z turystyki zimowej. Przy niemal każdym kawałku lodu przy szlaku stoi ekipa i wkręca śruby lodowe. Dużo także skiturowców, wielu na wypożyczonym sprzęcie.
AUSTRIA: Krótki skitour w Tennengebirge
Z Abtenau (wys ok. 700) przeszliśmy najpierw wzdłuż wyciągów na Karkogel do tzw. Berliner Kreutz (ok. 1600). Miła i szybka wycieczka w dobrej pogodzie. Pod koniec zjazdu śnieg mokry.
AUSTRIA: Ski-turling na trawie w okolicy Nauders
Przy okazji rodzinnego wyjazdu na święta wybraliśmy się na krótki skitour. W doskonałej pogodzie (słońce) z Nauders podeszliśmy w stronę szczytu Köpfle. Po przejściu ok. 700 Hm, z wysokości 2 100 m wycofujemy się. Pokonał nas śnieg, klejący się okrutnie do fok. Wycof był jedyny w swoim rodzaju. Zaczęliśmy zjeżdżać stokiem skierowanym niestety na południe i w efekcie po może 200 metrach trafiliśmy na zieloną trawę. Ćwiczyliśmy na niej nową dyscyplinę pod nazwą ski-turling na trawie. Polegało to na wykonywaniu ewolucji (przewroty, salta) na śliskiej trawie, z nartami w ręku. Obyło się bez urazów.
NOWA ZELANDIA: przez dwie wyspy
Na antypodach mieliśmy dość spokojną podróż, choć niemal ciągle przez góry. Pogoda jednak była wymarzona. Odwiedziliśmy tu krasowe tereny na Wyspie Południowej, przejechaliśmy Rainbow Trail (Tęczowy Szlak) oraz odwiedziliśmy naszego kolegi z wyprawy Great Dvide - Neala Taylora.
Szersze opisy tu:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#NOWA_ZELANDIA:_Wyspa_Polnocna
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FNowaZelandia
WŁOCHY: narty w dolinie Aosty
Wyjazd z nastawieniem na jazdę rekreacyjną - jeździmy po przygotowanych trasach i ... uwaga, do góry wjeżdża się wyciągiem, a nie zapycha z buta:) Codziennie szusujemy w innym ośrodku. Pod Monte Rosą, grupa Słoweńców zabiera mnie na wycieczkę freeriadową po okolicznych dolinkach, z pięknymi widokami, opuszczonymi sezonowo wioseczkami i zacnymi zjazdami. Generalnie wyjazd wypoczynkowy ze świetnymi widokami na najwyższe szczyty Alp.
AUSTRIA: Wysokie Taury, Kitzsteinhorn 2013
Po raz czwarty już miałem przyjemnosć krótko uczestniczyć w wyprawie eksploracyjnej Krakowskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego do jaskini Feichtnerschachthöhle. Jaskinia ta znajduje się na terenie kurortu narciarskiego na lodowcach pod górą Kitzsteinhorn (3203). Dzięki uprzejmości firmy Gletscherbahnen Kaprun AG, zarządzającej tym kurortem, baza wyprawy KKTJ zlokalizowana jest w centrum usługowo-gastronomicznym dla narciarzy na wysokości 2452 m npm. W podziemnej cześci tego obiektu, stanowiącej infrastrukturę socjalną dla pracowników całej stacji narciarskiej, dla uczestników wyprawy dostępne są ogrzewane pomieszczenia do spania, ubikacje, prysznic oraz sieć WiFi. Z całą pewnością jest to jedna z najbardziej komfortowych zimowych wypraw jaskiniowych na świecie. Co warte uwagi, specyficzny jest także rodzaj skały, w której rozwinięte są tutejsze jaskinie. Jest to tzw. margiel mikowo-wapienny, skała z jednej strony dosyć słabo rozpuszczalna przez wodę, a z drugiej bardzo twarda i niszczycielska dla sprzętu. Zimą otwory są zasypane śniegiem i trzeba je odkopywać. Na szczeście głównie przy użyciu ratraka.
Działalność jaskiniowa w tym roku skupiona była (jest) na wspinaczce w kominach nad tzw. Kryształową Galerią oraz w tzw. Galerii Srebrnej Wody. Obydwa te tematy potencjalnie mogą prowadzić do nowych otworów jaskini. Ja, w zespole z Bartkiem Berdelem z biwaku na głębokości ok. -450 m atakowałem ten pierwszy. W założeniu mieliśmy deporęczować te kominy, ale okazało się, że możliwa jest dalsza wspinaczka do góry. Była to dosyć męska przygoda, bo z biwaku było dosyć już daleko na "przodek". Na każde z dwóch wyjść musieliśmy podejść ok. 370 metrów do góry na linach. Łącznie podczas pobytu pod ziemią wspięliśmy 35 m, prawie całkowicie hakowo (wiertarka). Z pomiarów w jaskini oraz dostępnego nam trójwymiarowego modelu powierzchni terenu wynikało, że znajdujemy się praktycznie parę metrów pod powierzchnią ziemii. Coż, nie udało się nam przebić, ale nie jest to niczym dziwnym. W rejonie, w którym potencjalnie miałby znajdować się nasz "nowy otwór" jest znanych od powierzchni kilka lejów, które jednak kończą się zawaliskami. O tej porze roku na dodatek zasypanych paroma metrami śniegu. Wracając do niszczycielskiego charakteru tutejszej skały - na wyjściu na powierzchnię ja przetarłem croll'a, a mój partner gdzieś po drodze wytarł aluminiową rolkę Petzl'a "do śrubki".
Ze względu na dosyć krótki pobyt, w zasadzie po wyjściu z biwaku zostały mi niecałe trzy dni na powierzchni. Miałem ze sobą narty skitourowe, ale nie zdołałem zbytnio ich użyć. Chociaż Furek wymyślił bardzo ciekawą trasę na pobliski szczyt Hocheiser, ze względu na duże zagrożenie lawinowe poprzestałem tylko na solowej, tradycyjnej już popołudniowej wycieczce na szczyt Grosser Schmiedinger, górujący nad wschodnią częścią terenów narciarskich (500 Hm).
Tymczasem wyprawa cały czas jeszcze trwa. Kolejna ekipa, wspinając dalej komin, dotarła do zawaliska i tym sposobem definitywnie zakończyła naszą wspinaczkę. Jaskinia "puszcza" jednak ciągle w tym rejonie obejściami, a także wspominaną już Galerią Srebrnej Wody. Trzymam kciuki. No i trochę mi szkoda, że już mnie tam nie ma... Oby udało się znowu za rok.
AUSTRIA: Wysokie Taury, skitour w Goldberggruppe
Ola wpadła na świetny pomysł, żeby mój wyjazd na wyprawę połączyć z szybką akcją ski-tourową. Na bazę wybraliśmy położoną na wysokości 2446 mnpm Hagener Hütte. Jest to schronisko Alpenverein położone w Wysokich Taurach, w okolicy szczytu Goldberg. Chatka stoi na przełęczy, przez którą rzekomo starożytni Rzymanie poprowadzili niegdyś drogę. W zimie główny budynek schroniska jest zamknięty, ale dla skiturowców i ambitniejszych turystów Alpenverein udostępnia otwarty dla wszystkich schron zimowy, czyli sypialnię na ok. 20 osób, stół i ławę. Czegóż więcej trzeba? Jak okazało się na miejscu, schron był chwilowo w remoncie. Co miało i pewne minusy (zdemontowany piecyk i brak możliwości ogrzewania), ale i poważne plusy (nocleg za 0 EUR).
W piątek podeszliśmy do tej upatrzonej uprzednio chatki z parkingu w Bad Sportgastein. Był dosyć twardy śnieg i zaliczyliśmy parę wywrotek na podejściu, ale przynajmniej dopisała nam ładna pogoda. Ponieważ byliśmy dosyć zmęczeni po nocnej podróży i morzył nas sen, pierwszego dnia poprzestaliśmy jedynie na dotarciu do chatki (860 Hm) i błyskawicznej wycieczce na upatrzony z chatki, nienazwany pik (może parędziesiąt metrów przewyższenia). Za to sobota upłynęła nam na całodniowej naciarskiej przygodzie, i to "na lekko". Najpierw zjechaliśmy niejako na drugą stronę przełeczy do schroniska Jamnig Hütte (nieczynnego, 1748), skąd następnie weszliśmy na przełęcz Ulschartl (2491), zjechaliśmy po miękkim śniegu do wysokości ok. 2 000 m, a dalej za namową Oli jeszcze podeszliśmy na Greilkopf (2579), aby potem granią zjechać z powrotem do naszej bazy. Wszystkiego razem wyszło ok. 1350 m przewyższenia. Choć pogoda trafiła się lepsza niż w prognozach, okna w chmurach z ładnymi widokami pojawiały się tylko na chwilę. W każdym razie, przez większość czasu nic się z nieba na nas nie lało ani nie sypało i z tego się cieszyliśmy.
Sytuacja zmieniła się podczas ostatniej nocy naszego pobytu. Już pod wieczór zaczęło intensywnie śnieżyć i na twarde podłoże nasypało ok. 20 - 30 cm świeżego puchu. Celem na niedzielę stał się wobec tego tylko zjazd z powrotem do samochodu. Mimo tak prostego planu, najedliśmy się sporo strachu. Słaba widoczność z rana zmusiła nas do zjeżdżania z GPS-em w ręku. Na dodatek towarzyszyły nam grzmoty schodzących nieopodal lawin. Nie przesadzam. Z pewnością gdybyśmy byli w dolinach, a nie wysoko na przełęczy, tego dnia nie wybralibyśmy się w góry. Na szczęście znowu się udało. W około godzinę pokonujemy 800 m zjazdu, a następnie samochodem udajemy się gościńca pod jaskinią Lamprechtsofen. Tam, po uczczeniu naszego szczęśliwego powrotu z gór wysokokalorycznym kakao z bitą śmietaną, rozdzielamy się - Ola wraca do Polski, a ja czekam w chatce pod Lamprechtsofen na przyjazd ekipy z KKTJ-u.
AUSTRALIA: wypad do Sydney
Nasz pobyt w Australii ograniczył się do szybkiego wypadu z lotniska do Sydney. Tym niemniej spędzamy tu noc na spacerowaniu i ranek następnego dnia. Bardzo piękne "city".
Szerszy opis:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#AUSTRALIA:_krotki_epizod
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FAustralia
CHILE: w Cordiliera Central
Chile to fantastyczny kraj dla takich ludzi jak my. Wysokie góry, pustynie, wulkany, ocean a na południu nawet jaskinie. Również dobre jedzenie i jakoś tak bardziej europejsko (tu akurat nie wiem czy to dobrze czy źle, zależy jak na to patrzeć). Robimy tu kilka górskich wycieczek w okolicach Cerro Plumo.
Szerszy opis:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#CHILE:_Andy_-_w_Cordiliera_Central
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FChile
Tatry Zachodnie: Skitury w dol. Chochołowskiej
Ze względu na kiepskie prognozy pogodowe planujemy krótką wycieczkę na Bobrowiec przez Grzesia, ale jeszcze przed schroniskiem, na niebie ani chmurki. Jednogłośnie stwierdzamy, że tako pogodę trzeba wykorzystać. Cel pada na Wołowiec - góra prezentuje się przepięknie, zresztą jak i wszystkie szczyty otaczające dolinę. Niestety, już przed Rakoniem mgła gęstnieje, skutecznie ograniczając widoczność. Widzimy też jak grupka narciarzy katuje siebie i krawędzie nart na zlodowaciałym śniegu zboczy Wołowca. Zjazd zaczynamy więc z Rakonia. Nie jest on wymagający technicznie i może właśnie dlatego, że trochę go zlekceważyłem, zaliczam solidną glebę, koziołkując parę ładnych metrów. Po wydłubaniu śniegu z nosa i uszu, spostrzegam niekompletność mojego sprzętu, który częściowo dociera do mnie za pomocą Oli. Niestety odkrywam usterkę wiązania (chyba jakieś fatum - ostrzegam przed wyjazdem z Państwem G., jeśli zależy wam na waszym sprzęcie). Co prawda za pomocą zabawek Mateusza udaje się naprawić wiązanie, ale już na miękkich nogach zjeżdżam w dół. Odcinek ten prowadzi przez las, głównie wzdłuż ścieżki pieszej. Las wokół jest zbyt gęsty żeby zboczyć w bok. Ścieżką tą docieramy na dno doliny i zaczyna się odcinek, do pokonania którego trzeba głównie siły rąk i mnóstwa cierpliwości. Do auta docieramy gdzieś między 15 a 16. Muszę przyznać, że główny okres sezonu skiturowego właśnie się rozpoczął. W Tatrach mnóstwo śniegu, zagrożenie niewielkie, dzień jest ju dłuższy i puchówki też nie trzeba ze sobą taszczyć. Wyjazd udany:)
Tatry Zachodnie: skitour
Nareszcie weekend ze znośną pogodą w Tatrach. Najpierw podeszliśmy na Ciemniak przez Adamicę i Piec, a następnie zjechaliśmy z Twardej Kopy do Doliny Tomanowej. Było jeszcze dosyć wcześnie, wobec czego Furek zaproponował "szybkie" wejście na Ornak. W każdym razie, to nie ja na to wpadłem! Na początku szlaku na Iwaniacką Przełęcz dopadł mnie lekki kryzys energetyczny, ale od Przełęczy już jakoś poszło i w promieniach zachodzącego za górami słońca osiągnęliśmy i ten szczyt. Było tam naprawdę malowniczo. Niezła widoczność, gra słońca i chmur i brak ludzi. Warunki zjazdowe umiarkowanie dobre. Na ogół były betony, ale czasami pokryte cienką warstewką na której narty "jakoś łapały". Szczególnie początek zjazdu z Twardej kopy był bardzo miły. Jak można się domyślić, cała wycieczka zmęczyła nas konkretnie. Zabrakło nam raptem 50 metrów do przejścia 2 km deniwelacji. Dzień zakończyliśmy zasłużonym, uroczystym obiadem w "Adamo".
Na marginesie. Ciekawe były słowa ostrzeżenia przed lawinami, które otrzymaliśmy od mijanych po drodze na Ornak turystów. Północny stok Ornaku, którym prowadzi szlak, rzekomo pękł w poprzek (w pionie) i, jak nam opowiadano, mamy uważać, bo czort wie, co tam się może zdarzyć. Po bliższej inspekcji potwierdziło się nasze wstępne podejrzenie że to przecież wszystko tak nie działa. Pionowe pęknięcie okazało się być śladem po zjeździe z czekanem po betonowym śniegu, co stwierdziliśmy obserwując wyraźny odcisk od czterech liter w jego górnej części.
Tatry Wysokie: wspinanie
Wyjeżdżamy późno bo o 3.00, chciałem wyjechać o 1.00 ale Damian przekonał mnie, że nadrobimy te 2 godzinki podczas wspinaczki, bo na podejściu raczej to niemożliwe:). Pogoda i warunki śniegowe idealne, szybki odpoczynek w schronisku i obowiązkowy wpis w książce wyjść. Przed nami na drogę Potoczka (III) wyruszyły 2 zespoły, miały one nad nami godzinę przewagi. Niestety okazało się pod ścianą, że jesteśmy w kolejce dopiero na 4 miejscu. Czekamy cierpliwie jakieś 20-30min., ale widząc ,,szybkość’’ 1 zespołu decydujemy się zaatakować sąsiadkę czyli drogę Głogowskiego (III). Była to zdecydowanie bardzo dobra decyzja, piękne i wymagające wspinanie na 2 pierwszych wyciągach wynagrodziły wszystkie wcześniejsze trudy(brak snu i dłuuugie podejście). Droga ta pokazała mi, że także ze wspinania zimowego można czerpać sporo przyjemności.
Beskid Śląski - Skrzyczne, skitour
Skrzyczne stało się w tym sezonie najmodniejszym klubowym celem zimowym w Beskidach :). Tym razem na odpoczynek w schronisku docieramy zielonym szlakiem z centrum Szczyrku. Nadchodząca wiosna daje się mocno odczuć, niestety...Śnieg stał się już dość mokry i znikał w oczach.Przez całą wycieczkę było b.ciepło, czasem nawet słonecznie. Początkowo zjeżdżamy trochę lasem, ale dość szybko wracamy na nartostradę (na której warunki do zjazdu fatalne...). Zgodnie z planem była to "szybka akcja" - o 14.30 zaparkowałam pod domem.
Beskid Śląski: Skrzyczne, skitour
Ponieważ musieliśmy po południu wrócić do domu, zdecydowaliśmy się na szybką akcję w Beskidach. Weszliśmy na Skrzyczne "z tyłu", startując spod Małej Palenicy. Widoczność była bardzo słaba, ale przynajmniej nie padał na nas żaden deszcz czy śnieg. Warunki na zjedzie były zmienne - pod szczytem przyjemny puch, poniżej cięższy i trudny do manewrowania śnieg. Niestety dodatnia temperatura skompresowała istotnie warstwę świeżego opadu. Cała akcja zajęła nam nieco ponad dwie godziny (tempo treningowe), dzięki czemu z koła nie zeszło nam całe powietrze i zdążyliśmy jeszcze podjechać do wulkanizatora.
ARGENTYNA: Missiones, Corrientes i Mendosa
W tym kraju znalazłem się po raz drugi. W Missiones odwiedziliśmy wodospady Iguazu, stare redukcje jezuckie w San Ignacio, polonię w Wandzie. Potem autobusem przedostaliśmy się na zachód kraju gdzie odbyliśmy wycieczki rowerowe w Andach.
Tu więcej szczegółów:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013 http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#ARGENTYNA:_Wodospady_Iguazu
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FArgentyna
Beskid Śląski - Skrzyczne
Przy okazji wypoczynku z rodzinką w Szczyrku postanowiłem zrobić sobie wycieczkę na Skrzyczne. Pogoda całkiem całkiem - przebijające się przez wysokie chmury słońce w związku z czym widoczność bardzo dobra. Wyruszyłem szlakiem z centrum. Początkowo przetarty szlak lecz po późniejszym połączeniu z czerwonym całkowicie zasypany. W większości nawianym śniegiem. Miejscami naprawdę spore zaspy. Targane na plecach rakiety nareszcie okazały się niezbędne. W pewnym momencie szlak zostaje przecięty trasą fis. Po zalesieniu jakiejś dziury w siatkach zabezpieczających kawałek mozolnie idę trasą (momentami stromo). Na szczycie dość mocno wieje. Grzaniec w schronisku i wracam. Szybkie zejście pod wyciągiem i powrót do hotelu.
Beskid Żywiecki-Hala Boracza
Plan zakładał podejście z Żabnicy Skałki na Halę Boraczą i dalej niebieskim na Prusów i zjazd do Żabnicy. Przed wyjazdem zastanawiałem się, na ile jest to realne do wykonania. Nie miałem nart skiturowych z fokami, więc całą trasę pod górę musiałem pokonać z nartami przytroczonymi do plecaka. Początkowo szlak czarny prowadzi boczną drogą dojazdową, więc idzie się nieźle. Potem droga odbija w prawo a szlak na Halę Boraczą idzie prosto. Na szczęście są ślady i śnieg nie zapada się głęboko więc idzie się w miarę sprawnie. Nie śpiesząc się osiągam schronisko w czasie wyznaczonym przez znaki. Tu zatrzymuję się na jakieś pół godziny by posilić się i nabrać sił. Połowa podejścia za mną. Niestety cały czas pada drobny śnieżek i nie ma widoczności na dalsze pasma. Dalsza trasa prowadzi grzbietem na Prusów. Do schroniska wchodzi grupa osób w rakietach. Pytam skąd przyszli. Mówią, że z Węgierskiej przez Prusów, że po ich przejściu jest już przetarte. Jest jeszcze w miarę wcześnie, więc postanawiam spróbować. Kilkaset metrów za schroniskiem spotykam osobę, która idzie z tamtego kierunku. Przedziera się po pas w śniegu. Pyta którędy najlepiej do schroniska, a ja pytam o warunki na szlaku. Dowiaduję się, że najgorsze jest tylko parę metrów przede mną. Tu wiatr cały czas nawiewa nowy śnieg i tworzą się zaspy. Dalej, choć śniegu jest przynajmniej z metr, to nie zapada się on specjalnie i nie ma problemu z przejściem. Idę dalej. Idzie się łatwo i przyjemnie. Poza paroma krótszymi odcinkami śnieg nie jest uciążliwy. Dookoła pięknie ośnieżone lasy i mniejsze polany. Idąc rytmicznym krokiem na szczyt Prusowa docieram szybciej, niż informowały znaki dotyczące czasu letniego. Teraz przede mną już tylko droga w dół. Przypinam narty i rozpoczynam zjazd. Początkowo planowałem zjechać na przełaj polanami miedzy Boruczem a Palenicą, ale ostatecznie jechalem cały czas szlakiem niebieskim aż do Żabnicy. Większa część odcinka bardzo przyjemna, tylko ostatni odcinek szlaku prowadził zarastającym młodym lasem, gdzie nie dało się za bardzo poszaleć. Lepsza powinna być chyba opcja nieco wcześniejszego odbicia ze szlaku i zjazdu szeroką Polaną Pasionki, ale to już ewentualnie opcja na inny wyjazd.
Beskid Śl.: skitury
My natomiast z braku czasu i zbyt dużego zagrożenia, wybieramy pobliskie Beskidy. W planie był zjazd przecinką na Szyndzielni. Niestety podjeżdżając pod Szyndzielnię okazuje się, że śniegu w lesie jest z jakieś 10 cm! Szybko weryfikujemy plany i stwierdzamy, że Szczyrk leży trochę wyżej. No i rzeczywiście różnica w grubości śniegu kolosalna - na Skrzycznem ilości śniegu... no nie wiem, lekko ponad metr. Podchodzimy na Małe Skrzyczne starając się omijać trasy narciarskie. Przed szczytem spotykamy Krakusów, z którymi zdobywamy Skrzyczne i grzejemy się w schronisku. Zjazd również wybieramy wspólnie i trafiamy w 10! Początek zjazdu to naprawdę bardzo stromy żleb, dalej stary rzadki las. Warunki bardzo dobre - lekko zsiadły puch. Na nartach docieramy pod sam samochód.
Tatry Wysokie: Skiturki
Z powodu trudnych warunkow (gleboki i ciagle padajacy snieg, 3-ci stopien zagrozenia lawinowego, slaba widocznosc) cele trzeba bylo dobierac czujnie.
W sobote z Brzezin doszlismy droga do Psiej Trawki, skad skrecilismy w strone Polany Panszczyca, mimo nart na nogach torujac do pol lydki, a miejscami po kolana. Z Polany przeszlismy nastepnie na Wolarczyska i podeszlismy kilkadziesiat metrow Zadnim Uplazem w kierunku Zoltej Turni. Z wysokosci ok. 1700 zjechalismy do Doliny Gasienicowej (super, gleboki puch!) i dalej droga do auta.
Niedzielna ski-turka rozpoczela sie z Toporowej Cyrhli. Poszlismy na Wielki Kopieniec (hurra, przetorowane!!) i zjechalismy bardzo przyjemnie na Polane Kopieniec i dalej na Polane Olczyska. Stamtad dotarlismy do nartostrady do Kuznic i podeszlismy nia na Krolowa Rowien. Pysznym zjazdem, znow mijajac Wywierzysko Olczyskie, osiagnelismy Jaszczurowke i po uiszczeniu niewielkiej oplaty (3 zl / os.) wrocilismy do samochodu.
Jak na panujace w Tatrach warunki, byl to bardzo udany weekend. Snieg pada caly czas. Czy to nie cudownie?
Tatry Wysokie: Zmarzły Staw
Warunki w Tatrach bardzo trudne. Musieliśmy redukować plany. Najpierw miała być Żółta Turnia, potem jednak Zawrat, a w końcu zawróciliśmy spod Zmarzłego Stawu. Padało całą noc i przez cały dzień. Zimno, nic nie widać, lawiny. W czasie naszej wycieczki (ok. 8h) na samochód spadło 20 cm śniegu. Zjazd do Czarnego Stawu Gąsienicowego mieliśmy przez większość trasy po pas w puchu (nie przesadzam) - trzeba przyznać, że to było ciekawe doświadczenie. Dużo mniej ciekawe było natomiast napotkane po drodze na Halę Gąsienicową zasłabnięcie starszego turysty. Staraliśmy się pomóc w reanimacji, a przynajmniej nie przeszkadzać, aż do przybycia ratowników TOPR. Niestety nie udało się go uratować...
AUSTRIA: Niskie Taury
Poświęciłem nieco czasu, aby zaplanować trzydniową wycieczkę narciarską w Totes Gebirge, z noclegami w zimowych chatkach Alpenverein. To jeden z najbliższych nam alpejskich masywów (617 km!). Wyjechaliśmy nocą z piątku na sobotę. Po niedługiej, ale jednak męczącej podróży, okazało się... że w tych górach nie ma śniegu. Jak ci Austriacy mogli do tego dopuścić? Przecież oni z tego żyją!!! No i chyba specjalnie nie odśnieżają miasteczka, żeby na kamerce internetowej wydawało się, że jest zima...
Trzeba było szybko wdrożyć plan awaryjny. W trzecim z kolei miasteczku nabyliśmy stosowną mapę i udaliśmy się w rejon Niskich Taurów, odwiedzanych przez nas niedawno, przy okazji świąt Bożego Narodzenia. Tam śniegu było ciągle dość, i to nawet miękkiego, lekko tylko zsiadłego. Były pewne wady tego miejsca. Położone najdogodniej miasteczko, Obertauern, jest wielkim kombinatem narciarskim. Chatki Alpenverein są w większości zimą zupełnie zamknięte (oprócz tych bardzo trudno dostępnych), a noclegi w pensjonatach zaczynały się od 52 EUR za osobę. Musieliśmy więc improwizować także jeśli chodzi o zakwaterowanie.
W każdym razie, udało się nam odbyć trzy jednodniowe wycieczki skiturowe. Przez pierwsze dwa dni dopisywała nam bardzo ładna pogoda. W sobotę (zaczynając późno, bo będąc świeżo po kosztującej jednak nieco czasu zmianie planów) zrobiliśmy trochę ponad 500 m wysokości, wchodząc na jeden z wierzchołków grani Sichelwand (ok. 2200). W niedzielę odbylismy bodaj najlepszą wycieczkę wyjazdu, na Lackenspitze (2459), z ok. 1200 metrami przewyższenia. Obydwa zjazdy były bardzo przyjemne (praktycznie brak twardego śniegu), a przy tym przy stosunkowo stabilnej sytuacji lawinowej.
Niestety nie obyło się bez przykrych (i kosztownych) niespodzianek. Już pierwszego dnia wyjazdu Michałowi pękło wiązanie w sposób raczej nienaprawialny. Ostatni odcinek na szczyt Michał wchodził pieszo. Dobrze, że udało się jakoś zjechać na tym wiązaniu. Szczęściem w nieszczęściu było w tej sytuacji właśnie to... że znajdowaliśmy się w kurorcie narciarskim. W związku z czym wypożyczenie sprzętu skitourowego na kolejne dwa dni nie sprawiło żadnych trudności. Gdyby to stało się podczas trzydniowej "wyrypy" jaką oryginalnie planowaliśmy, nie byłoby tak łatwo...
W poniedziałek pogoda wyraźnie pogorszyła się i wiedzieliśmy, że nie możemy oczekiwać od ostatniego dnia wypadu zbyt wiele. Niebo zachmurzyło się zupełnie, widoczność była słaba plus padał intensywnie śnieg. Udało się nam podejść kawałek (ok. 400 Hm) w stronę szczytu Glockerin. Niestety trochę pogubiliśmy drogę i wpakowaliśmy się w bardzo stromy i dosyć jednak groźny w tych warunkach żleb. Ostatecznie udaje się nam trafić do jeziorka Wildsee (ok. wys. 1925), przynajmniej tak wynikało z mapy i GPS, bo jeziorka dostrzec się nie udało. Być może dlatego, że widoczność spadła do 30 - 50m. Zjechaliśmy na szczęście bezpiecznie, przez niezwykle stromy, ale przyjemnie dla narciarza rzadki las. Wczesnym popołudniem zdaliśmy wypożyczony sprzęt i wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o nieśmiertelną restaurację w czeskich Lechovicach.
PARAGWAJ: nie trzeba się śpieszyć
Paragwaj to taka Albania Południowej Ameryki. Na Paranie kwitnie zapewne kontrabanda a wiele ciekawych rzeczy można kupić na paragwajskim brzegu. Nasze 2 krótkie pobyty w tym kraju sprowadzały się do przejechania do promu na Paranie oraz bardzo ciekawy rajd do wodospadu Nacunday. Tu szersze opisy:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013 http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#PARAGWAJ:_W_poszukiwaniu_wodospadu_Nacunday
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FParagwaj
Tatry - Rysy
Od jakiegoś czasu planowałem wejście zimowe na Rysy, ale jakoś zawsze ekipa wykruszała się jak tylko przypominała sobie o 9 kilometrowym morderczym odcinku do Morskiego Oka. Któż zatem mógł podjąć te niezwykle śmiałe wyzwanie??? Jedynym sensownym rozwiązaniem było wskrzeszenie sławnej ,,szybkiej trójki’’(dla przypomina ta ekipa zapisała się w historii wczesnozimowego alpinizmu śmiałą próbą zdobycia Triglava) Akcja pod kryptonimem ,,polski Triglav’’ rozpoczęliśmy od sobotniego posiłku w nieśmiertelnym Mcdonaldzie . Zdrowo odżywieni sprawnie pokonaliśmy najtrudniejszy odcinek do schroniska. Mimo wielogodzinnej dyskusji nie udało mi się namówić Asie i Daniela do zobaczenia świtu na szczycie. Oboje chcieli się wyspać, więc wstaliśmy dopiero o 4.00:P (trza być twardym a nie miękkim). Podejście było przetarte jedynie do Czarnego Stawu, resztę drogi trzeba było torować. Pomimo nienajlepszych warunków spotkaliśmy na szlaku sporo turystów w tym dwóch szczególnie ciekawych. Pierwszy wybrał się na Rysy bez czekana i rękawiczek!!!(przy temperaturze -15 C) , drugi zgubił swój środek lokomocji - niebieskie jabłuszko. Z innych ciekawostek: dopiero w niedziele podczas zejścia z Moka spotkaliśmy samotnego przedstawiciela sekty skiturowej- czyżby narciarze w tym sezonie przerzucili się na szachy??? Kończymy wyjazd oczywiście w Mcdonaldzie, uzupełniając stracone kalorie (duże frytki 475kcal, Big Mac 520 kcal).
BRAZYLIA: rowery i jaskinie
Brazylia to pierwszy kraj w naszej wokółziemskiej podróży, który przemierzyliśmy na rowerach z Rio de Janerio do Foz do Iguazu. Po drodze odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc. W części jaskiniowej wyprawy spotkaliśmy się z członkami klubu z Ponta Grossa - Grupo Universitário de Pesquisas Espeleológicas ( http://www.gupe.org.br/#! ). Razem z Mario, Henrique i Lais odwiedziliśmy kilka studni wymytych w skałach krystalicznych oraz jaskinie krasowe. Zostaliśmy tu bardzo mile przyjęci. Więcej szczegółów dot. wyprawy można przeczytać tu:
http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013 http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Damian_2013#BRAZYLIA:_w_jaskiniach_Ponta_Grossa
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2013%2FBrasil
Beskid Żywiecki - Oszust
Zimowy biwak w Beskidach był już zaplanowany na wcześniejszy weekend ale w związku z chorobą Tomka Zięcia trzeba było pozmieniać trochę plany. A że od tygodnia byłem już spakowany i napatoczył się kuzyn wiec ustaliliśmy nowy termin. Wyjeżdżamy w środę rano. Lecz przedarcie się przez Śląsk przy porannym szczycie trochę trwało. Wiec z Soblówki wychodzimy dopiero grubo po 11 i idziemy na Przełęcz Przysłop. Może jak na warunki zimowe to śniegu nie było jakoś mega dużo, ale szlak nie przetarty i poruszanie się w rakietach obowiązkowe (na koniec wyjazdu doszliśmy do wniosku, że bez rakiet przejście tego odcinka trwałoby przynajmniej kilka godzin dłużej). Na przełęczy krótki odpoczynek i ruszamy na Świtkową. Podejście na tą górkę robi naprawdę jak na warunki Beskidu wrażenie - długie i strome, . Po godzinie 15 na spokojnie rozbijamy biwak przed Pańskim Kamieniem. Następnego dnia budzi nas piękna pogoda - słoneczko i błękitne niebo. Po śniadaniu ruszamy na Oszust i dalej do drogowego przejścia granicznego ze Słowacją. Tam odbierają nas znajomi z Torunia i nockę spędzamy z nimi w prywatnym schronisku Gawra na końcu świata w Złatna gdzieś niedaleko starej Huty. Następnego dnia w piątek spokojnie ruszamy do domu.
Radzionków- biegówki na Księżej Górze
Z powodu ciągle niedogodnych warunków skiturowych trenujemy kondycje na nartach w Parku Księża Góra. To był mój drugi raz na biegówkach więc szło mi jako tako, ale zabawa przednia. Za tydzień amatorskie zawody, więc jak warunki skiturowe się nie zmienią to może się skuszę - ktoś chętny?
Tatry, Kopa Kondradzka- skitoury
Miałem zrobić sobie krótką wycieczkę w Beskidzie Sądeckim ale po telefonie Mateusza szybko zmieniłem plany - cel: Tatry. Spotkaliśmy się o 9.00 u wylotu doliny Małej Łąki. Szybko się zebraliśmy, narty na nogi i koło 9.20 rozpoczęliśmy podejście. Krótki popas zrobiliśmy przy odbiciu do Snieżnej, okazało się że wyżej nie ma żadnych śladów. Na szczęście śniegu nie było specjalnie dużo więc nie trzeba było torować, ale i tak po dojściu na Przełęcz Kondradzką miałem lekko dosyć. Krótka przerwa, obejrzenie trasy zjazdu i ruszamy dalej. Jak dotarliśmy na Kopę miałem już nogi z kamienia, na szczęście został nam już tylko zjazd :). Najpierw granią na Małołącką Przełęcz a następnie już w dół pod Śnieżną (całkowicie zasypany otwór) i przez Przechód. Dla mne był to najcięższy zjazd jaki do tej pory robiłem. Do parkingu dojechaliśmy po 5 godzinach. Całą wycieczkę nie spotkaliśmy praktycznie nikogo.
Beskid Żyw. - Pilsko
Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra!
Beskid Śl. - Skrzyczne i Czantoria
Rano wychodzimy szybko na szczyt Skrzycznego zielonym szlakiem, z centrum Szczyrku. Pogoda w czasie naszej wędrówki była przyjemna, choć pod wierzchołkiem zastaliśmy mgły i opad śniegu. Ponieważ w lesie było nieco za mało śniegu na zjazd, po herbatce w schronisku zjeżdżamy trasą narciarską. Całkiem zresztą kamienistą - jak oni mogą na coś takiego wpuszczać narciarzy zjazdowych? Po zjeździe, przemieszczamy się przez Salmopol do Ustronia i jeździmy dwie godziny wyciągowo na Czantorii. Tego dnia, po zamknięcu kolejki, odbywały się tam pierwsze w tym sezonie zawody skiturowe PZA. Po południu zostajemy więc na miejscu kibicować bliskim i znajomym, aż do zakończenia zawodów.
Ustka - krajoznawczo
Korzystając z okazji, chciałem przedłużyć sobie wyjazd służbowy w okolice Ustki. Plan był bliżej niesprecyzowany i nieco chaotyczny. W grę wchodziło m. in. jedno lub dwudniowy spływ Słupią, wycieczka rowerem po okolicach Słowińskiego Parku Narodowego itp. no i oczywiście tak się poumawiać z klientem żeby starczyło mi na to czasu. Niestety wymagania klienta były dość wygórowane, a i on sam nie wykazał się zbytnią elastycznością, dlatego pozostało mi pospacerować po wyludnionych plażach i zobaczyć Słupię z brzegu (zresztą nikt nie chciał mi wypożyczyć kajaka na 1 dzień w "szczycie" sezonu). Pomimo tych niepowodzeń udało mi się zdobyć wszystkie najwyższe okoliczne wydmy (prawie jak Rysy), zajrzeć do kilku bunkrów Bluchera (prawie jak Śnieżna), no i natrafiłem też na ul. Zaruskiego (wątek z historii taternictwa). Można by wziąć ten opis za dość żałosny, ale póki co tylko to mi pozostaje. PÓKI CO!
Tatry Zachodnie - doroczny trawers Jaskini Czarnej
Czas akcji 4h 20m.
Zakopane i okolice
Babia Góra – wschód słońca : Logistycznie sobota była mocno skomplikowana, gdyż ja z Damianem, Asią i Marcinem na przełęcz Krowiarki dojeżdżaliśmy ze Śląska, natomiast Sławek, Ania oraz Łukasz z Wisły. Żeby było ciekawiej po wejściu na Babią, ja z Anią i Damianem ruszamy do Zakopanego, natomiast Sławek z Asią i Marcinem jadą do Szczyrku a Łukasz wraca do Wisły. Generalnie historia zawiła jak losy bohaterów Mody na Sukces. Sama Babia przywitała nas idealną pogodą , zero chmur, brak wiatru i było w dodatku ciepło, jedyny minus to zalodzony szlak. Na szczycie było nieco tłoczno około 30 osób wraz z nami przywitało wschód słońca. Szybki przepak i ruszamy mocno zaspani do Zakopca, gdzie jest już ekipa z Poznania.
Na bazie dzielimy się na dwa zespoły Damian z Anią wyruszają do Wielkiej Śpiworowej, ja z Pauliną idziemy na jaskiniowy spacer doliną Kościeliską, zwiedzamy m.in. jaskinię Raptawicką, Obłazkową oraz Mylną. Wieczorem ruszamy na narty na stok w Witowie, śniegu (oczywiście sztucznego) sporo podobnie jak i ludzi. Pomimo dużych obaw nie zabiłem się , ani żadnego innego narciarza. Sukces ten z pewnością jest zasługą moich instruktorów narciarstwa. W niedzielę Ania z Damianem idą do pięknej niedalekiej jaskini, którą można pokonać bez sprzętu, Paulina zwiedza wraz z kursem jaskinie Śpiących Rycerzy, ja natomiast eksploruje Wielką Śpiworową. Wieczorem wszyscy wybraliśmy się do term w Szaflarach. Korki na drogach + mało atrakcji + dzikie tłumy = porażka, krótko mówiąc zdecydowanie nie polecamy tego miejsca. W sylwestra budzimy się o nieludzkiej porze, aby wejść na Krywań. Prawie dwie godziny dojazdu i jesteśmy na miejscu, podchodzimy zielonym szlakiem z Trzech Źródeł. Śniegu więcej niż po polskiej stronie, szlak okazał się przetarty dzięki czemu nie mieliśmy problemów z orientacją. Od wysokości około 1600 m n.p.m. podchodzimy w gęstej mgle na szczęście wychodzimy ponad poziom chmur jeszcze przed przełęczą. Na szczycie widoczność idealna, zero ludzi po prostu genialnie. W drodze powrotnej udaje się nam trafić na otwartą jeszcze restauracje i zjeść zasłużony obiad. Nowy rok witamy przy wylocie doliny Kościeliskiej. Ze względu na obawę przed gigantycznymi korkami wracamy na Śląsk z samego rana (czytaj jak tylko się obudziliśmy:))
Beskid Śl. - nocny rajd sylwestrowo - noworoczny na skiturach
Zabawa przednia. Z Wisły Nowej Osady podchodzimy zielonym szlakiem generalnie wzdłuż pustej nartostrady na szczyt Grapy - 711 m.n.p. (w zasadzie tylko tu jest śnieg). Na sam wierzchołek nie ma szlaku, śniegu zresztą też brakło. Kryjemy więc narty pod liśćmi i na szczyt wychodzimy na lekko. Góra porośnięta bukami ale niezła widoczność na sąsiednie wzniesienia. Potem tylko krótki zbieg do nart i piękny zjazd po przygotowanej przez ratrak "specjalnie dla nas" nartostradzie. Przy pustym bufecie na stoku witamy rok 2013 (w dole rozbrzmiewa ognista feeria) a w chwilę później mkniemy w dół do auta. Jeszcze przed świtem jesteśmy w domu. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FStaryRok