Wyjazdy 2015
IV kwartał
Beskid Śląski - Piekło Czantorii
Kontynuując moją przygodę z górskim bieganiem postanowiłam w sobotę zmierzyć się z trasą górskiego półmaratonu o zachęcającej nazwie "Piekło Czantorii". Był to mój pierwszy w życiu start na tak długim dystansie. Trasa niezwykle ciekawa (dla zainteresowanych info na stronie - http://beskidzka160naraty.pl/ ), warunki pogodowe jesienno-zimowe. Bieg był jak najbardziej górski - trasa miała ok.2000 m przewyższenia, a finisz biegł pod słupami kolejki liniowej na Czantorię! Ku własnemu (a pewnie nie tylko) wielkiemu zdumieniu bieg ten wygrałam-dobiegłam na metę jako pierwsza kobieta (20 w całym biegu) wygrywając tym samym kategorię Open Kobiet oraz K1. Tu wyniki"https://drive.google.com/folderview?id=0B4P-qsW-UY4uVUN6eUU3OXU4V3c&usp=sharing", a tu trochę zdjęć: https://photos.google.com/share/AF1QipO0HtwYrO7px0ZEJmrMTLn8YWfOE25pt0tZIyZY2kNt-rgToHMJbltBvSUUglvqtA?key=UHo3QzFtcTBkeTZJSTRUQ002dEYwQU5aZG03ZFBB
Barania Góra
Jako, że obietnic trzeba dotrzymywać a jedyny jeszcze wolny dzień w tym tygodniu był w piątek postanawiamy uderzyć na Baranią. Wyjazd chwilę po 08.00 rano do Mikołowa po Martynę a następnie lecimy już w stronę Węgierskiej Górki. Na szlak wchodzimy o 10.10. Najpierw zielonym, który jako tako był do przejścia a następnie czarnym, który dosłownie wyglądał jak potok. Woda spływała całą szerokością szlaku. Po niecałych dwóch godzinach osiągamy szczyt i zaczynamy schodzić czerwonym szlakiem, który wygląda zupełnie tak samo jak czarny(wszędzie woda). Przy schodzeniu spotykamy jedynych tego dnia turystów wchodzących na szczyt i w tym momencie zaczyna padać śnieg, który na szczęście szybko ustępuje. Droga do samochodu to kolejne dwie godziny. Całość to 26.32km w czasie 4h19min gdzie całkowicie pod górę było 1363m.
Tatry - Iwaniacka Przełęcz
Jako, że nie mieliśmy nic lepszego do roboty (w przeciwieństwie do kolegów, którzy opuścili nas poprzedniego dnia po powrocie z jaskini) zostaliśmy na niedzielę w Tatrach. Zrobiliśmy sobie krótki spacer. Przeszliśmy Drogą pod Reglami z Kir do Doliny Chochołowskiej (ble...błoto), stamtąd na Iwaniacką Przełęcz (śnieeeeg!), dalej do Doliny Kościeliskiej. Tam spełniłam swoje małe marzenie i zobaczyłam w końcu Smreczyński Staw. Wróciliśmy na Halę Ornak (taaaak.... do schroniska) i po krótkiej przerwie (zupa o smaku ciepłym) Doliną Kościeliską wróciliśmy do Kir.
Tatry - kursowy trawers Czarnej
...
RUMUNIA: jaskinie gór Bihor
Bardzo owocny wyjazd do jaskiń Rumunii. W jego trakcie zjechaliśmy do Awenu Batfia. Zwłaszcza oglądając go z dołu robi wrażenie. Padła również Twierdza Ponoru (Cetatile Ponorului). Dotarliśmy wreszcie do końca jaskini głównie dzięki niskiemu stanowi wody choć pływania było bardzo dużo. Przy pokonywaniu niektórych wodnych progów warto zostawić linę gdyż powrót pod prąd może okazać się trudny lub nawet nie możliwy. To potężna i przepiękna jaskinia. Następnie przemieściliśmy się w okolice Rosii gdzie zwiedziliśmy nie wielką lecz bardzo urokliwą jaskinię Gurui. Jedynym niewypałem okazała się jaskinia Toplica (to druga, zasyfonalna część rozległej jaskini Ciur Ponor). Za imponującym otworem korytarz nagle obniża się a przepływająca woda tworzy dość ciasny syfon. Ostatnią jaskinią była B. Avenul. Przepiękna szata naciekowa w tej dziurze to fajny deser na zakończenie wyjazdu. Po za tym przez wszystkie dni rewelacyjna pogoda z upałami do 19 stopni. Noce chłodne lecz zawsze w pobliżu buzującego ogniska. Do tego fajna kompania co w komplecie stanowić będzie dobre wspomnienie kolejnej rumuńskiej przygody.
Tu galeria: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FRumunia
Jura -wspinanie
Ostatecznie zakończyłem sezon wspinania skałkowego, już tradycyjnie ostatni wyjazd odbył się na początku listopada. Podobnie jak w ostatnich latach starałem się w każdy weekend gdzieś się wybrać, dominowała Jura północna, lecz nie zapomniałem o odwiedzeniu Sokolików. Niestety ilość nie do końca przełożyła się na jakość… Z ciekawszych dróg jakie udało się zrobić: Obecność mitu VI.3+/4 – bulder ze słabymi stopniami; Anakonda VI.3- takich promocji to nawet w Tesco nie ma; Zapotrzebowanie na pozory VI.4+ - całkiem sympatyczne wspinanie; San Quentin VI.4 – niby proste, ale nie do końca; Bezpawle VI.3+ - kruche, przewieszone, fajne; Porozumienia Gdańskie VI.3- bulder, proste; Hula Gula 2+/3 – szybka piłka, Lewy kant Kuli VI.3 - droga jednego miejsca, Taniec ze Słoniem VI.3 – Doleżychówka fajniejsza; Filar Zjazdowej VI.3+ – klasyk, fajne wspinanie.
Tatry - Warsztaty pierwszej pomocy
Ostatnie w tym roku szkolenie organizowane przez PZA. W sobotę większość zajęć odbywała się na bazie. Rozpoczęliśmy od wykładów dotyczących roli świadka w łańcuchu przeżycia, podstaw prawnych udzielania pierwszej pomocy, mechanizmów urazu oraz oceny i badania poszkodowanego po urazie. Następnie odbywały się zajęcia w grupach. U różnych prowadzących ćwiczyliśmy usztywnianie kończyn, opatrywanie ran oraz badanie poszkodowanego po urazie. Po przerwie obiadowej odbył się wykład o hipotermii, a następnie kolejne zajęcia w grupach. Budowa namiotu cieplnego, ewakuacja poszkodowanego, zajęcia na fantomie - reanimacja i użycie aparatu do automatycznej defibrylacji (BLS-AED) oraz postępowanie w przypadku nagłych stanów internistycznych. Po kolacji podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza wyszła razem z instruktorami, druga miała dojść w wyznaczone miejsce po 15 min, tam zastaliśmy zaimprowizowany wypadek z 7 poszkodowanymi w różnym stanie. Po opatrzeniu wszystkich rannych, grupy zamieniły się rolami i ratownicy zasymulowali kolejny wypadek w górach, a wcześniejsi poszkodowani byli ratownikami.
Drugiego dnia wyszliśmy na akcje jaskiniowe. Działaliśmy w Jaskini Zimnej na odcinku od wejścia do ponoru. Instruktorzy zasymulowali w sumie 3 wypadki, uczestnicy byli podzieleni na trzy grupy, każda zajmowała się jednym poszkodowanym, działaliśmy niezależnie od siebie. Obowiązywał pełny realizm. Akcja rozpoczynała się w momencie znalezienia poszkodowanego - zbieraliśmy wywiad, opatrywaliśmy go, przenosiliśmy do bezpiecznego miejsce i zapewnialiśmy komfort cieplny. Każdorazowo dwie osoby z zespołu cofały się do wejścia w celu wezwania pomocy u podstawionych dyspozytorów służb ratowniczych. Po każdej z symulacji odbywało się krótkie omówienie, za każdym razem dowiadywaliśmy się nie tylko o błędach jakie popełnialiśmy, ale też o ocenie akcji (komfortu) z punktu widzenia poszkodowanego. Uwagi te były niezwykle cenne bo pokazały o jak wielu rzeczach trzeba pamiętać i myśleć podczas udzielania pomocy poszkodowanemu, szczególnie że wiele z nich ma wpływ nie tylko na zdrowie, ale też na życie osoby rannej.
Jura - Straszykowe Skały
Korzystając z pogody wybraliśmy się z Łukaszem na wspinaczkę na Straszykową Górę. Było słonecznie i zimno, ale nie na tyle, żeby palce zamarzały na skale. Pokonaliśmy kilka dróg, o wycenach od IV do V+.
Jura - wspinanie w skałkach mirowskich
Wspinamy kilka dróg "czwórkowo-piątkowych" na Klawiaturze i Skałkach z Grotą (m. in. Filar Klawiatury - IV, Zacięcie Groty - V+). Przepiękna pogoda i cudowne kolory. Oprócz nas w skałach zaledwie kilku wspinaczy. Do domu wracamy okrężną drogą przez Częstochowę gdzie odwiedzamy fajną knajpę.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMirow
Przełom Białki - wspinanie
Wybraliśmy się na Przełom Białki na wspinanie, znajdują się tam dwie skały rozcięte przez rzekę – Kramnica i Obłazowa Skała. Olga z Darkiem byli ostatnio na tej pierwszej, dlatego dziś zaczęliśmy od Obłazowej.
Muszę przyznać, że okolica bardziej urokliwa od Jury, skały też wyglądają fajniej. Nie tylko wyglądają, ale też są ,,fajniejsze”, od razu pominęliśmy Grotę Obłazowej z drogami 8+ i więcej - ,,na inny raz” i Filar Obłazowej - bo nikt nie miał ochoty asekurować w wodzie po kolana. Bawiliśmy się na Obłazowej, ale, że wszystkie drogi zaczynają się tu z przewieszenia to nasza cierpliwość to tej ściany szybko się skończyła i postanowiliśmy się przenieść na Kramnicę. Po drodze jeszcze zerknęliśmy do ,,jaskini” Obłazowej – małe schronisko skalne, normalnie nie warte wzmianki, ale ze względu na najstarszy na świecie bumerang, paliczek lewej dłoni, lwa i nosorożca wspominam (a kogo zaciekawiłam odsyłam do internetów).
Na Kramnicy było więcej ludzi, ale ściana większa (i wyższa) niż poprzednia więc się jakoś wpasowaliśmy. Drogi Kramnicy zaczynają się od VI-. Pod koniec dnia nikt nie mógł powiedzieć, że nie zaliczył jakiejś drogi. Choć muszę się przyznać, że chyba jedyną motywacja do wciągnięcia się na to VI- była perspektywa widoku na Tatry i 30 metrowego zjazdu :]
Tu zdjęcia: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/31102015ObAzowaKramnica?authkey=Gv1sRgCLLV6-nQj-bP6wE
Jura - Dziura w Dąbrowie
Spenetrowaliśmy odkrytą kilka lat temu jaskinię - Dziura w Dąbrowie. Mimo, że bez sprzętowa wymaga trochę doświadczenia. Osiągamy najniższy punkt i zaglądamy do poszczególnych odgałęzień. Generalnie krucho. Potem udajemy się jeszcze na wzgórze Cisownik w okolicach Żelazka gdzie również penetrujemy teren odnajdując jedną z znajdujących się tam jaskiń (Żelazkowa Szczelina) do której zresztą wchodzimy. Na Jurze cudowna, kolorowa jesień.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDziura-w-Dabrowie i tu: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/25102015JaskinieJuraDziuraWDabrowie?authkey=Gv1sRgCPnfpM_r09CD6QE
Tatry - centralne manewry ratownictwa jaskiniowego
W czwartek dowiaduję się iż jednak zostaję zaproszony na manewry (znajdowałem się na liście rezerwowych). Dlatego też ruszam w piątek po pracy i omija mnie unifikacja w Dziurze. Dołączam do innych w trakcie spożywania obiadu. Tego samego dnia zostajemy podzieleni na 4 pięcioosobowe zespoły, zostaje nam przedstawiony plan akcji w Zimnej, organizujemy potrzebny sprzęt i biwakujemy. Plan przewiduje rozpoczęcie transportu "ratowanego" od beczki, poprzez wielki komin, chatkę do górnego otworu. Mnie przypada najtrudniejszy odcinek, od prożku pomiędzy chatką, a widłami do górnego otworu. Tak zdecydowało kierownictwo, gdyż mam pewne doświadczenie jeśli chodzi o ten odcinek. Niestety duże braki w sprzęcie powodują, że nosze dochodzą, a my nie mamy zaplanowanych stanowisk wykonanych. Po jakimś czasie sprzęt dochodzi i jakoś powoli wynosimy na powierzchnię "ratowanego". Po wyjściu nasi koledzy, członkowie Grupy Ratownictwa Jaskiniowego dowiadują się o wypadku w jaskini Niedźwiedziej i byłoby dobrze, gdyby się pojawili. Zatem szybko wracamy do bazy, myjemy sprzęt potrzebny do akcji, pomagamy się chłopakom spakować i żegnamy. Niektórzy rozjeżdżają się do domów już w nocy, niektórzy zostają do rana poznając się lepiej... ja zostałem. Kolejne manewry za mną, czekam na następne... no i na moją ukochaną Zimną:)
Beskid Śląski - górska przebieżka
Korzystając z okazji, że piękny sobotni poranek wita mnie w Szczyrku, pomimo nieprzespanej nocy (wesele przyjaciół) pozwalam sobie na świetną zresztą (cudna jesień!!!) górską przebieżką. Robię pętle od parkingu w centrum Buczkowic-czerwonym szlakiem na Skrzyczne i dalej zielonym na Malinowską Skałę, by podążać znów czerwonym przez Przełęcz Salmopolską aż do Karkoszczonki. Dalej już niestety asfaltem, ale na szczęście nową ścieżką spacerową wzdłuż rzeki, aż do miejsca startu.
BRESTOVÁ VERTICAL 2015
W sobotę wzięłam udział w biegu górskim Oravaman Brestowa Vertical - 7.7 km, 1200 m przewyższenia. Start z Penzion Pribisko na szczyt Brestowej (1902 npm.). Startuję pod szyldem RKG Nocek i kończę bieg na 5 miejscu w klasyfikacji generalnej kobiet (tu wyniki: http://oravaman.sk/wp-content/uploads/2015/10/Brestova-Vertical-2015.pdf). W niedzielę z kilkuosobową ekipą głównie organizatorów i osób odpowiedzialnych za zawody Oravaman przebiegam 23 km na trasie Zverowka-Rakoń- Wołowiec-Rakoń-Grześ-sedlo pod Osobitą- Penzion Pribisko. Częściowo biegniemy po triatlonowej trasie w//w zawodów. W poniedziałek już tylko spacerem przemierzam trasę- Predny Sindlovec- Brestova-Salatyn-Banikovske sedlo-Predny Sindlovec. Cały weekend wyjątkowo udany. Samym bieganiem po górach bawiłam się przednio :).
Beskid Śląski - marszobieg
Trasa wiodła dookoła doliny Brennicy. Z Brennej na Kotarz (985), potem Beskid Węgierski, przeł. Karkoszczonka, Klimczok (1117), Trzy Kopce, Błatnia, Brenna (24 km). Ja całą pętlę pokonuję biegnąc lub szybko idąc a Esa z Łukaszem poruszali się szybkim marszem. Spotykamy się w Brennej centrum. Ola w Wojtkiem wyruszali w przeciwną stronę na imprezę w Chacie Wuja Toma. Pogoda była bardzo zmienna. Tu kilka zdjęć: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/17102015Klimczok?authkey=Gv1sRgCLfSof_mwLjucw
Tatry - manewry autoratownictwa
Pierwszego dnia zajęcia były prowadzone w jaskiniach położonych ,,wysoko”. Rano zostaliśmy podzieleni na grupy i przypisani do instruktorów. W tych zespołach mieliśmy działać przez dwa dni. Tomek prowadził zajęcia dla swojej grupy w jaskini Czarnej, ja natomiast zostałam oddelegowana do jaskini Wielkiej Litworowej.
Pogoda już jesienna, było zimno i pochmurnie, na szczęście nie padało. W jaskini jako pierwsza poszkodowana zjechałam na dno Studni Flacha, skąd byłam wyciągana najpierw przez jednego ratownika do góry studni, a następnie przez całą resztę grupy przez trawers do sali na dnie I Pięćdziesiątki. Tam czekał na mnie punk cieplny (namiot z foli NRC), chwila przerwy na ogrzanie się i zmiana poszkodowanego. Ja do wyciągnięcia poszkodowanego przyczyniłam się najpierw powyżej Pięćdziesiątki, opuszczając go z prożka zaraz za tą studnią i dalej na mniejszych studniach, raz będąc balansem, a raz wyciągając go samodzielnie.
Drugiego dnia wybraliśmy się do bliżej położonych jaskiń. Tomek poprowadził swoją grupę do Miętusiej Wyżniej. Ja ćwiczyłam w Kasprowej Wyżniej. Nasza czteroosobowa grupa podzieliła się na dwie dwójki i mając do dyspozycji dwa odcinki linowe ćwiczyliśmy na zmianę wciąganie i zjazdy z poszkodowanym. Na koniec pierwsza dwójka miała jeszcze okazję przećwiczyć zjazd z poszkodowanym na długim zjeździe na powierzchni. Po zakończeniu ćwiczeń szybki powrót na bazę i podsumowanie manewrów.
RUMUNIA - Bihor
Tomi poprosił mnie o indywidualne szkolenie z kartowania, czy raczej obróbki danych pomiarowych. Zaproponowałem, żeby zrobić je w plenerze - no i tak oto zaczęło się planowanie tego wyjazdu. Poza ćwiczeniami okołokartograficznymi, Tomi miał pomóc kolegom w eksploracji, Efi miała zobaczyć rumuńskie jaskinie, a Kaja pouczyć się szkicowania.
W piątek odwiedziliśmy Cetățile Ponorului. Tomi, Efi i jeden z Rumunów poszli wspinać komin niedaleko III otworu, podczas gdy Kaja i ja mierzyliśmy i szkicowaliśmy szkoleniowo, podążając ich śladami. Pewnym kuriozum tego wyjścia był pies jaskiniowy Piatrăşca ("Kamyczek") z polany Glăvoi. Pies ten zamiast patyków woli aportować kamienie, ale to jeszcze nic! Otóż Petraszka odprowadził nas do Cetățile, poszedł z nami do jaskini i przeszedł kawałek rzeką, to skacząc z kamienia na kamień, to mocząc trochę łapy - właściwie to zupełnie tak, jak my. Zatrzymał go dopiero błotny próg, na który nie był w stanie się wdrapać. Usadowił się więc pod nim i zaczął ujadać. Konsternacja. Tego jeszcze nie przerabiałem w jaskini. Co tu zrobić? Pomóc wejść? Pogonić w ciemność? Próba odprowadzenia zwierzaka do otworu nie dała rezultatu. Pies wyraźnie nie był zainteresowany zakończeniem swojej jaskiniowej przygody tak szybko. W końcu zostawiliśmy mu włączoną czołówkę, żeby mu nie było smutno i żeby miał szanse przejść najgorszy chyba dla niego fragment rzeki, jeśli jednak zdecydowałby się wrócić do otworu. Oczywiście wszystko skończyło się dobrze i kiedy wyszliśmy na powierzchnię, spotkaliśmy Petraszkę radośnie bawiącego się kamieniami.
W sobotę odpoczywaliśmy od wszelakich nauk i daliśmy się Tomiemu oprowadzić po rumuńskich jaskiniach. Tak dokładniej, spędziliśmy ok. 8.5 godziny w Peșterze Zăpodie, docierając najpierw do czarnego kanionu, a następnie pod syfon łączący Zăpodie z jaskinią Neagră. Zăpodie jest dosyć zróżnicowana i niesamowicie ładna, nawet jak na rumuńskie standardy. Większość drogi do syfonu przebywa się wzdłuż aktywnego ciągu wodnego, bogato udekorowanego naciekami. Wody było podobno stosunkowo niewiele; tylko w jednym miejscu musieliśmy przejść kilka metrów jeziorem sięgającym po kolana.
Pomiędzy tymi dwoma wyjściami, jak również przed i po, przetwarzaliśmy dane, gotowaliśmy i spaliśmy. Mimo niesprzyjającej pogody, każde z "założeń" choć w części udało się zrealizować. Podsumowując: deszczowy, ale nawet w miarę udany wyjazd.
Jura - rajd rowerowy Smoleń - Udorz
Spod zamku Smoleń udajemy się rowerami do zapomnianych ruin zamku Udorz. Przez jurajskie pola i lasy, pofałdowanym dość mocno terenem osiągamy cel. Ruiny usytuowane są na wapiennym wzgórzu porośniętym bukowym lasem. Teren odosobniony i gdyby nie stara tablica informacyjna trudno było by tu trafić. Z zamku pozostały tylko resztki murów obronnych. Stąd wracamy przez Strzegową i dolinę Wodącej do Smolenia. Dzień słoneczny lecz dość zimny (5 st. C). Tu kilka zdjęć:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FUdorz
Jura - Góra Birów, Góra Adeptów, Straszykowa Góra – kurs wspinaczkowy
I dzień
Słoneczny, zimny czwartkowy poranek - spotkanie na Podzamczu z „Emkiem”. Rozpoczynamy szkolenie teoretyczne. Szukając ciepła przesuwamy się wokół góry zgodnie z kierunkiem przesuwania się promieni słonecznych. Koniec żartów, koniec teorii, instruktor rozdziela sprzęt i rozpoczęła się rozgrzewka na skałkach. Zaczynamy oczywiście z grubej rury od najmniejszych drogi Pierdolony rurociąg IV.1. Tyrolka IV.1. , Lewe dziurki IV.1. , Dziurki Kukuczki IV.1. Z biegiem czasu przesuwamy się coraz dalej, są postępy , trasy zaczynają się robić coraz trudniejsze i dłuższe, a tym samym fajniejsze. Krew zaczyna powoli buzować, rozkręcamy się z Łukaszem i znajdujemy przyjemność ze wspinania. Na razie wspinamy się na Podzamczu – góra Birów, ostatnia droga Jumanji IV+, a następnie zmiana miejsca. Jedziemy na górę Adept. Tu robimy dwie drogi, chyba Piątka V. W pierwszym dniu udało się nam przejść po 7 tras wspinaczkowych od VI kończąc na V. Z pełnym optymizmem jedziemy do domu.
II dzień
Słoneczny, zimniejszy piątkowy poranek - spotkanie na Straszykowej Górze. Znów szukamy słonecznych skał ,tym razem pada na Weselną. Rozpoczynamy rozgrzewką Prawym okruszkiem V. Potem Okropne klamry IV+ , Straszny filar V+ . Po drodze jeszcze kilka dróg, których nazw nie zapamiętałem. Razem z Łukaszem nawzajem sobie dopingowaliśmy, bo były wzloty i upadki. Na koniec Cicha rysa V na której się prawie udało, ale byliśmy już zbyt zmęczeni i wyziębnięci, więc postanowiliśmy dać jej trochę czasu. W tym dniu udało się nam przejść po 7 tras wspinaczkowych od VI +kończąc na V+. Z naderwanymi opuszkami palców jedziemy do domu. Oczywiście z pełnym optymizmem, przecież dopiero jutro zacznie się zabawa, jak będziemy montować własne punkty asekuracyjne : )
III dzień
Słoneczny, jeszcze zimniejszy sobotni poranek - spotkanie na Podzamczu. Rozpoczynamy szkolenie teoretyczne w temacie zakładania własnych punktów. Szukamy szczelin, otworów i innych dziur, gdzie można założyć różne dziwne ustrojstwa. Skaczemy w miejscu, żeby się rozgrzać. I zaczęło się: robimy pierwsze własne drogi i nawet całkiem sprawnie nam to idzie. Spotykając się u góry Łukasz stwierdził, że może dzisiaj wyjątkowo zakręcać karabinki ja nie mogę być dłużny też postanowiłem zakręcać : ). Czas szybko mijał, a nam w sumie udało się przejść po 3 trasy wspinaczkowe z własnymi punktami. Wyziębnięci, ale oczywiście z pełnym optymizmem jedziemy do domu. I zapomniałbym wspomnieć o tym, że rzucaliśmy HENIA z góry i próbowaliśmy go wyłapywać na asekuracji. Heniowi po piątym razie zaczęły wypadać wnętrzności ,ale przeżył i wrócił o własnych siłach na parking.
IV dzień
Niedzielny słoneczny poranek , teraz to już nieziemsko zimno ,wieje nieprzyjemny wiatr, spotkanie na Podzamczu. Szybkie rozgrzanie na Prawym filarze V- połączone z trawersowaniem półki. Następnie Komandos i jeszcze jedna droga od strony grodu (coś z ogrodami, ale nazwy dokładnie nie pamiętam). Ostatnią drogą, którą mieliśmy przyjemność przejść był Komin kursantów. Jeszcze kilka ćwiczeń w zakresie ratownictwa i koniec szkolenia. Całe szkolenie odbyło się z hasłem „Z uśmiechem na twarzy i pogardą dla śmieci w oczach”.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKurs-wspinaczkowy
Jura - jaskinia w Straszykowej Górze
Korzystając z okazji pobytu w pobliżu Ryczowa postanowiliśmy zwiedzić Jaskinię w Straszykowej Górze, której długość wynosi ok. 150m natomiast głębokość ok 21m. Dojście do jaskini bezproblemowe, bardzo ciekawa szata naciekowa oraz sam układ głównego korytarza. W jaskini napotkaliśmy jednego nietoperza. Zdjęcia tu:
Tatry - Tatry - Buczynowe Turnie - wspinanie
Wykorzystując chyba ostatnie tego roku dobre letnie warunki w Tatrach wybieramy się na długo planowaną przeze mnie drogę na Buczynowych Turniach - drogę lewym skrajem środkowego żebra południowej ściany Wielkiej Buczynowej Turni (W.C. 181).
Buczynowe Turnie? to tam są jakieś drogi wspinaczkowe? - tak, wiem, że wielu pewnie teraz zadaje sobie to pytanie. Owszem, są i o taką drogę właśnie chodziło. Mało popularną, w spokojnej, rzadko odwiedzanej okolicy (siedzieć całkiem samemu w Dolince Buczynowej, podczas gdy dookoła z każdej strony przechodzą tłumy turystów - bezcenne). Chcieliśmy zdobyć doświadczenie na mało popularnej, w miarę łatwej drodze z dobrą możliwością wycofu. Buczynowa Turnia okazała się być idealna. Droga max IV, poprzecinana w połowie ściany siecią trawiastych zachodów dających możliwość wycofu do jedynkowego żlebu sprowadzającego do podstawy ściany.
W ścianę wchodzimy dość późno, ale ze względu na późną jesień w górach pozwoliło nam to uniknąć porannych przymrozków i wspinać się w słońcu pięknie ogrzewającym południową ścianę. Na początku zgodnie z W.C. szeroką rynną pod płytową przewieszkę. Tutaj pierwsze miejsce, które zatrzymało nas na nieco dłużej. Wyjście z przewieszki asekurowalne z zawilgoconych pęknięć na duże frendy. Zakładam jednego, potem metr wyżej dokładam drugiego. Próbuję. Wyglądają na pancerne. Nieco wyżej dałoby się wrzucić w szczelinę w okapie jeszcze jednego frienda, ale ten pewnie już nie utrzymałby lotu. Wyjście z przewieszki w porównaniu do innych tatrzańskich czwórek jakie robiłem mogłoby być spokojnie wycenione przynajmniej na V.
A może to tylko odczucie psychiczne. Niepewność co będzie dalej. Idziemy bez schematu drogi, bo taki nie istnieje. Posługujemy się jedynie opisem słownym W.C oraz znajomością topografi góry zdobytą podczas wcześniejszych tygodni przeglądania zdjęć ściany ujętej z różnych perspektyw. Czujemy się trochę jak pionierzy i myślę, że wiele się nie pomylę, jeżeli napiszę, że nasze przejście było pierwszym przejściem tej drogi (a nawet ściany) od kilku, kilkunastu a może i kilkudziesięciu lat.
Spoglądam jeszcze raz na przewieszkę i po raz kolejny podchodzę pod jej próg. Stąd jeszcze możemy się wycofać. Zjechać do podstawy ściany. Nie wiem co czeka mnie nad przewieszką ale wiem, że stamtąd możliwości wycofu będą mocno ograniczone. Podchodzę wyżej, badam ścianę, moment zawahania, odpuszczam. Prowadzenie przejmuje Artur. Również kilka razy przystawia się do przewieszki i również rezygnuje. Ale udaje mu się pokonać ścianę innym wariantem, po stromych płytach z lewej strony przewieszki. Na prowizorycznej asekuracji wychodzi ponad przewieszkę i odcina sobie drogę łatwego wycofu. Teraz najbardziej emocjonujący fragment drogi - kilka, kilkanaście metrów połogich płyt, jednak wszystko co wydaje się dobrym chwytem lub miejscem na osadzenie asekuracji zostaje w rękach. Na prawdę wielki szacun dla Artura za poprowadzenie tego co prawda krótkiego, jednak jakże emocjonującego wyciągu. Artur ściąga mnie do stanowiska gdzie dając mu odpocząć psychicznie przejmuję od niego prowadzenie na wszystkich pozostałych wyciągach drogi. Na szczęście teraz ściana oferuje już wspinanie w litej skale i mogę przyśpieszyć nadganiając nieco stracony czas.
Drogę ze względu na zapadający zmrok kończymy na siodełku w połowie ściany, skąd zjeżdżamy do piarżystego, jedynkowego żlebu, którym już w zupełnych ciemnościach schodzimy (w kilku bardziej stromych miejscach zakładając krótkie zjazdy) do podstawy ściany. W samej Dolince Buczynowej gubimy się jeszcze w kosówkach, próbując znaleźć przecinkę wyprowadzającą z Dolinki na żółty szlak do Piątki i chodzimy to w tą to w drugą stronę wzdłuż ściany kosodrzewiny. Kto by pomyślał, że te małe drzewka mogą sprawić taką niespodziankę. Na szczęście jest piękna, gwieździsta noc. Na chwilę nawet gasimy czołówki by popatrzeć na miliony gwiazd. Jesteśmy przecież w Dolinie całkiem odciętej od innych źródeł światła - no może poza małym światełkiem schroniska daleko w Dolinie. Do schroniska docieramy koło północy i znajdujemy kawałek podłogi (a właściwie schodów) gdzie przeczekujemy do rana.
Refleksje z naszego przejścia? Na pewno jestem zadowolony, że udało się znaleźć partnera i spróbować tej drogi. Z Arturem wspinałem się pierwszy raz, ale myślę, że fajnie się uzupełnialiśmy. Na pewno sporo rzeczy mogło być zrobionych lepiej, a przede wszystkim szybciej, ale chodziło przecież o zdobycie doświadczenia na tego typu drogach - drogach typowo górskich, bez znajomości pełnego przebiegu drogi, w kruszyźnie itd. Cel został osiągnięty a zdobytego doświadczenia nikt nam nie odbierze. Droga typowo górska, bardzo pouczająca i ciekawa (poza jednym, mega kruchym wyciągiem nad przewieszką).
Tatry Zach. - jaskinia Wielka Śnieżna - kurs
Sobotni wieczór rozpoczynamy od wykładu o jaskiniach na całym świecie. Mateusz wprowadza nas w multimedialną podróż po wszystkich kontynentach świata , jednocześnie bardzo ciekawie opowiadając o swoich doświadczeniach jaskiniowych zdobytych podczas wypraw. Ciągle kręcąc się wokół osi ziemi, dzięki ogromnemu globusowi skaczemy z jednego kontynentu na drugi. Czas szybko biegnie w miłym towarzystwie, ale rano trzeba wcześnie wstawać. Jest niedziela, nadszedł ten dzień i powtórka z rozrywki - może tym razem się uda. Wyruszamy wcześnie rano, około 6,30, naładowani dobrą energią i zaskoczeni ciepłym porankiem. No to w drogę (bez nakręcanych niebieskich butów). Ciepły poranek był zmyłką, w drodze do jaskini zaczęło mocno wiać (prawie halny) i już tak miło nie było. W trakcie podejścia u Ksawerego nastąpił nawrót choroby i żeby nas nie stopować, postanowił zawrócić do bazy. Pożegnaliśmy go przy źródełku, rozdzielając jego sprzęt między sobą. Z łezką w oczach pomachaliśmy mu na pożegnanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Silny, zimny wiatr nic nam nie odpuszczał, chmury mknęły jak wyścigówki na autostradzie. Dotarliśmy przed otwór Wielkiej Śnieżnej nawet dość szybko w około 2,45 h. Chowając się za kamiennym murem, rozpoczęliśmy przebieranie się w stroje wizytowe, w końcu to Wielka Śnieżna. Poręczowanie pierwszego odcinka przypadło Łukaszowi (poszło szybko i sprawnie). Mnie przypadła wielka studnia, niby już to robiłem, ale ogrom dziury znów zrobił duże wrażenie – lecz tym razem było łatwiej. Mateusz przy zjedzie znów rozpoczął swój recital (maja haaa itd…). Następny odcinek rozpoczął Emil, a my w tym czasie nabieraliśmy siły konsumując gorącego Plusza przygotowanego przez Mateusza. Kolejny odcinek Piter, a końcówka znów należała do Łukasz. I tak przechodząc przez pierwszy płytowiec, drugi płytowiec , małe trawersy (tu odezwał się wewnętrzny poetycki głos Emila), wodociągi miejskie dotarliśmy do miejsca docelowego, czyli suchego biwaku. Mała chwila odpoczynku i znów podawano główne danie Mateusza, czyli gorącego plusza. Chwila refleksji i rozdzielenie zadań i powrót. Przy wielkiej studni mały korek , jak przed bramkami przy wjeździe na autostradzie A4. Siedząc na dnie utworzyła się Loża Vipów, która dopingowała wychodzących. Każdemu było wesoło dopóki nie musiał zawisnąć na cienkiej bujającej linie (nie dotyczy to Mateusza rzecz jasna, on jak wystartował ,to tylko przepinka go lekko spowolniła). Jak był wjazd na autostradę, to i musi być wyjazd z niej - tym razem przypadł przy wyjściu Lodospadem. Ola będąc już na górze krzyczała” jest jeszcze jasno” (tylko ona to widziała), a niżej zabawa zaczęła się od nowa. Emil znów się rozkręcał poetycko i nie tylko on. Ostatni wychodził Łukasz, ale jego zastała już totalna ciemność. Szybkie przebieranie się, pakowanie, założenie latarek na czoło i w drogę powrotną, na szczęście przestało wiać. Powrót szybki i bezpieczny. Wszyscy zadowoleni, choć mocno zmęczeni. Było super fajnie w doborowym towarzystwie. Z góralskim pozdrowieniem hej! czekamy na jeszcze.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSniezna-kurs
Tatry Polskie i Słowackie - jesienne spacery
W sobotę w tłumie turystów przemierzam trasę: Dolina Suchej Wody- Murowaniec- Przełęcz Krzyżne- Schronisko w Piątce-Szpiglasowa Przełęcz-Morskie Oko-Polana Białczańska. W niedzielę odpoczywam po Słowackiej stronie na trasie: Strednica-Kopske Sedlo-Biele Pleso-Chata pri Zelenom plese. Powrót tą sama drogą. W górach przepiękna jesień.
Beskid Żywiecki - MTB w okolicach Sporysza
Trasa: Żywiec Browar - Grojec (612) - Sporysz - Jastrzębica (758) - Wikarówka - Świnna - Żywiec. Ponieważ sypła się akcja jaskiniowa a pogoda była rewelacyjna to realizuję kolejną akcję rowerową tym razem na w/w trasie. Ostra rozgrzewka na Grojec wypruła ze mnie sporo sił (przez moment nawet trzeba było nieść rower na plecach), dużo technicznej jazdy. Potem zjazd i kolejny długi podjazd na Jastrzębicę (okolice Przełękowa). Kilka stromych podejść. Z Jastrzębicy przepiękny zjazd do Świnnej i powrót drogą do Żywca. Trasa dość trudna. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMTB-BeskidZywiecki
III kwartał
Tatry Zach. - jaskinia Mietusia Wyżnia
Akcję rozpoczęliśmy o poranku w Kirach. Idąc szlakiem dało się zauważyć wysoki stan w potokach. Zdarzało się, że woda płynęła radośnie samym szlakiem. Na końcowej części podejścia mieliśmy do pokonania na przełaj mokrą od deszczu kosówkę, co nie było najprzyjemniejszym doznaniem tego dnia. Do otworu dostaliśmy się krótką wspinaczką gdzie we względnie suchych warunkach dało się przebrać. Korytarze o rozwinięciu poziomym, czasem ciaśniejsze, w większości na tyle niskie, że nie dało się wyprostować. Naszym pierwotnym planem było zejście na dno -108m pokonując kolejno zalane syfony. Po dotarciu do pierwszego z nich życie zweryfikowało nasze założenia. Ze względu na intensywne opady z ostatnich dni, poziom wody w syfoniku był wyjątkowo wysoki. Do tego węże do przelewania, które podobno tam zawsze były, w jakiś nieznany sposób zniknęły. Wspólnie podjęto decyzję, że przelewanie wody worami niewiele pomoże i nie będziemy w stanie przejść przez kolejne syfony bez ryzyka potopienia się. Zostało nam zrobić pamiątkowe zdjęcie nad wodą i zawrócić. W drodze powrotnej zdecydowaliśmy zaliczyć suche dno. Zejście szybkie i sprawne, jedynie Lucas musiał odpuścić ze względu na naglącą fizjologiczną potrzebę wydostania się na zewnątrz w tempie ekspresowy. Powrót do otworu poszedł sprawnie, gdzie część postanowiła się przebrać w ubrania, a druga część zdecydowała że przebierze się w coś bardziej galowego dopiero na polance poniżej. Droga do bazy przebiegła bez dodatkowych atrakcji. Po przepakowaniu pozostało jedynie zapakować się do samochodu i pomknąć w kierunku Śląska. Akcja udana, tylko tych syfonów szkoda.
Jura - rajd rowerowy w okolicach Niegowonic
Trasa: Niegowonice - Grabowa - Kanki - Rokitno Szlacheckie - Niegowonice. Dość urozmaicona trasa wiodąca szlakami pieszymi i rowerowymi. W lasach kilka ciekawych obiektów skalnych. Na skałkach niegowonickich obitych jest kilkanaście dróg wspinaczkowych. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNiegowonice
Jura - rowerem w podkrakowskich dolinkach
Trasa z mojego ulubionego przewodnika po Jurze: Dolina Będkowska-Brzezinka-Rudawa-Nielepice-Kleszczów-Las Zabierzowski-Dolina Bolechowicka-Zelków-Biały Kościół-Bębło- Będkowice. Trasa po asfalcie, lesie, błocie i wodzie-czyli jak dla mnie idealnie poprowadzona :). Oczywiście sobie tylko znanym sposobem mimo mapy i dość dokładnego opisu kilka razy robię mały, własny wariant proponowanej przez przewodnik trasy.
Tatry - Centralny obóz tatrzański KTJ
Działania rozpoczęliśmy w czwartek rano od omówienia planowanych akcji jakie miały się odbyć podczas obozu. Pierwszego dnia znalazłam się w jednej z dwóch grup idących do jaskini Ptasiej. Wyszliśmy jako pierwsi aby wywspinać i zaporęczować Próg Mułowy, którym miały się poruszać wszystkie grupy w trakcie obozu. Droga do jaskini przez Wantule i Wielką Świstówkę była bardzo przyjemna dzięki słonecznej pogodzie. W samej jaskini mieliśmy zrobić porządki. Początkowo bardzo sprawnie zjechaliśmy wszyscy do jaskini i rozdzieliliśmy się za Mokrą Czterdziestką. Pierwsza grupa udała się do Sali Dantego, druga (moja) na dno Studni z Mostkiem Piratów, po drodze okazało się ,że mamy małe zamieszanie z linami i ze szkicem technicznym. Po trzykrotnym rozpoczynaniu poręczowania, pominięciu dwóch batinoksów zjechałam w deszczu i... zawisłam 5m nad dnem Studni z Mostkiem Piratów. Po uporaniu się z tym problemem i sprzątaniem szybko wyszliśmy z jaskini i wróciliśmy na bazę na Polanie Rogoźniczańskiej.
Piątek również był bardzo słonecznym dniem. Obóz działał w jaskiniach: Śnieżna, Ptasia i Wysoka. Ten dzień był przewidziany na prace ekiperskie. Byłam w jednej z dwóch grup idących do jaskini Wysokiej. Wszyscy zachwycali się Wąwozem Kraków, a później widokami z plato pod otworem. Zanim weszliśmy do jaskini zademonstrowano nam sposób wklejania batinoksów. W samej jaskini pierwsza grupa poszła poprawić oporęczowanie w rejonie tyrolki w Wielkiej studni, moja natomiast oddzieliła się w Sali Gotyckiej i poszła w kierunku Górnych Partii. Prace prowadziliśmy w kominie za trawersem w stropie Sali Trzech Kominów. Część z nas poszła jeszcze zwiedzić Salę Naciekową. Z powodu późnego wejścia do jaskini nie spędziliśmy w niej za dużo czasu, jednak udało się wykonać większość zaplanowanych prac.
W sobotę nastąpiło załamanie pogody (mgła i mżawka na przemian z deszczem), grupy wybrały się na trawersy Czarnej (z dwóch stron), deporęczowanie progu Mułowego oraz do Bańdziocha. Ku mojej wielkiej radości trafiłam do tej ostatniej. Weszliśmy dolnym otworem i poszliśmy na III dno. Wspólnym wnioskiem było to, że jest to jaskinia w której nie można się nudzić. Największych wrażeń dostarczyły: Wyżymaczka, początkowy ciasny zjazd do studni Brody (a raczej pokonanie tej części do góry), Zamulony Syfon przed partiami Afrykańskimi, z którego osobiście miałam okazję wybierać wodę oraz same (ciasne) Partie Afrykańskie – zabłocona rura, którą w dół pokonuje się jak zjeżdżalnię . Na III dnie zebraliśmy niepotrzebne już rzeczy, obejrzeliśmy syfon i system służący do jego opróżniania i ruszyliśmy w drogę powrotną. Była ona znacznie bardziej męcząca z powodu małej ilości odcinków linowych a dużej prożków do wywspinania. Na zewnątrz pogoda dalej nie sprzyjała, ale raczej nikt nie zwracał uwagi na deszcz. Na bazę wróciliśmy późno w nocy.
W niedzielę zajmowaliśmy się czyszczeniem i porządkowaniem sprzętu jaskiniowego oraz pomagaliśmy w porządkach i zamknięciu obozowiska na Polanie Rogoźniczańskiej.
Jura - jaskinia Trawertynowa
Mała jaskinia jest ciekawostką geologiczną (jedyna w Polsce) w skale trawertynowej w pobliżu miejscowości Laski. Stąd na rowerach zataczamy ciekawą pętlę (Laski - Błędów - Kuźniczka - Krzykawa - Laski) wiodącą częściowo wzdłuż Białej Przemszy. Tereny bagienne w dolinie, w lasach wiele fragmentów piaszczystych . Tu kilka zdjęć okolicy: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FLaski
Tatry Zachodnie - Trawersy
W dwóch grupach (jedna poręczująca od Śnieżnej, druga od Nad Kotlinami) dokonaliśmy trawersu otworów przez Suchy Biwak. W jaskini spędziliśmy ok. 14 - 16 godzin, niektórzy więcej, niektórzy mniej. W każdym razie, pod wpływem zmęczenia musieliśmy zmienić dalsze plany. W założeniu, w niedzielę miał być Wielki Kłamca, a stanęło na trawersie Czarnej - przy czym wybrała się tam tylko część ekipy: Eva, Povi, Ors, Pal, Anett, Asia i ja. Tym razem poszło nam bardzo sprawnie i zamknęliśmy się w sześciu godzinach.
Beskid Wyspowy - rowerem na Mogielicę
Pretekstem do tego wyjazdu był pobyt w Polsce a konkretnie w Starej Wsi k. Limanowej kolegi z Arizony (poznanego podczas mojej wyprawy na Great Divide) Jacka Jońca. Jacenty obchodził akurat urodziny więc oprócz celu górskiego łapiemy się na "indiańską" imprezę w prawdziwym tipi (siostra Jacka przemysłowo produkuje tipi, może nawet sprzedaje Indianom, jeżeli ktoś nie czytał literatury o Dzikim Zachodzie to tipi jest takim indiańskim namiotem). Gitara i śpiewy kończą się przed północą a ja z Esą śpię właśnie na derkach w owym tipi. W niedzielę auto zostawiamy w Zalesiu i ruszamy rowerami górskimi początkowo trasą wiodącą wokół Mogielicy (najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego - 1171) a potem prosto na szczyt. Ostatnie podejście dość ostre i po kamieniach. Na wierzchołku jest wieża widokowa lecz mgła skryła wszystko wkoło. Niemal ciągle w deszczu zjeżdżamy innym szlakiem do Zalesia i stąd wracamy do domu.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2015/Mogielica
AUSTRIA: Alpy Salzburskie - wyprawa Göll'2015
Odbyła się kolejna wyprawa eksploracyjna do jaskiń masywu Hoher Göll. W trakcie jej trwania dokonano dalszych odkryć w jaskini Gammsteighölle. Do transportu ludzi i sprzętu na bazę w tzw. Zakrystii użyto śmigłowca co znacząco przyśpieszyło nasze działania. Dobra organizacja oraz założenie linii telefonicznej z biwaku w jaskini na bazę znacznie przyczyniło się do osiągniętego wyniku. Więcej szczegółów w dziale WYPRAWY: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Wyprawa_Jaskiniowa_Hoher_G%C3%B6ll , zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGoll
WŁOCHY: Alpy Karnickie - kaniony na sucho
Niespodziewanie wracając z wyprawy jaskiniowej na Göll (zejście z Zakrystii kosztuje sporo sił) jedziemy w Alpy Karnckie w pn. Włochach. Pierwszy biwak przy ognisku w dolinie pięknej rzeki gdzie spotykamy się z Tabaką i Marcinem. Ponieważ ja nie byłem przygotowany na akcje kanoningowe (miałem tylko wracać z Pauliną autem do domu) schodzę tylko do kanionów do miejsc gdzie mogę poruszać się tradycyjnie. Potem się wycofuję i zjeżdżam autem po Zbyszka i Paulnę. Przy okazji dokonuję rozpoznania terenu a jest on super ciekawy pod względem różnorodności i obfitości kanionów. W ogóle cały ten region jest przepiękny pod każdym względem. Drugi biwak znów nad piękną rzeką. W trakcie tych dni odwiedziliśmy kaniony Cosa, Gasparini i Quajpedi. Ostatnią noc spędzamy w aucie w drodze do domu. Natomiast wyprawa na Göllu trwała jeszcze tydzień a opis zrobiła Asia: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Wyprawa_Jaskiniowa_Hoher_G%C3%B6ll.
CZECHY: Skalne Miasto
Dystans ogromny ale było warto. Zwiedziliśmy Skalne Miasto startując z Teplic. Jeden dzień to za mało ale i tak pooglądaliśmy masę przepięknych rzeczy.
Tu filmik: https://vimeo.com/141228121
Tatry Wys. - Kościelec
Turystyczne wejście na Kościelec od Czarnego Stawu Gąsienicowego z zejściem do Doliny Zielonej G. Dużą część trasy jesteśmy praktycznie sami na szlaku, mimo na oko dość sporej ilości turystów. Na szczycie spędzamy ponad godzinę - w końcu po to tam przyszłam... nic nie robić, tylko posiedzieć między kamolami... jak najdłużej. Po południu wracamy na kwaterę do dzieci. Wojtek niestety odjeżdża jeszcze tego dnia wieczorem, ja natomiast zostaję z bąblami na parę dni.
Jura - wspinanie w dol. Kobylańskiej
Udany wyjazd w doborowym towarzystwie - piękna pogoda, mało ludzi... Cały dzień wspinamy na "Kuli" - długie drogi jak na Jurę. Tym razem bez ciśnienia i bez rekordowych przejść:)
SŁOWACJA: Słowacki Raj, Tatry Wyskoie
Wyjazd rodzinny " pod namiot". Zrobiliśmy parę tras w Słowackim Raju (startując z Podlesoka i z Dedinek), odwiedziliśmy Jaskinię Lodową. Po paru dniach podjechaliśmy w rejon Wysokich Tatr i tam spędziliśmy kilka dni na campie w Tatranskiej Strbie. Zrobiliśmy wycieczkę do schroniska przy Popradskim Plesie. Zaliczyliśmy długi przejazd Tatranska elektricką do Starego Smokowca, tam wjechaliśmy także na Hrebieniok i doszliśmy do chaty Zamkhego. Wracając z Tatr zahaczyliśmy o Jaskinię Bielańską. Okazało się, że w Tatrach Wysokich da się porobić parę fajnych rzeczy z marudzącymi dzieciakami, w prawie 40 stopniowym upale. Ścieżki dydaktyczne ułatwiają sprawę i mobilizują znudzonych maluchów. Przepiękne widoki to dla rodzica wystarczjąca nagroda za próby mobilizacji do marszu. Oczywiście był też czas na aquaparki podczas naszych wakacji: Szaflary, Tatralandię i Zakopane.
FRANCJA/WŁOCHY – wspinanie w Alpach i Dolomitach
Po niezwykle udanym zeszłorocznym wyjeździe w Alpy Delfinatu postanawiamy pojechać tam znowu, lecz tym razem pod strony Ailefroide. Po długie podróży zatrzymujemy się na jednym z największych kampingów w Europie, na którym szczęśliwie udaje nam się znaleźć fajne miejsce na rozbicie namiotów. Ludzi jest naprawdę dużo, zdecydowanie najwięcej jest Francuzów, lecz Polaków niejednokrotnie też udało nam się spotkać. Pogoda z początku rozpieszczała, więc bez większej napinki rozpoczynamy rozwspinanie od 300m drogi położonej o 15min z kampingu La snoopy direct (6b). Szczęśliwie Damian z Kasią znają francuski, dzięki czemu dowiedzieliśmy się o obrywie na Pic Sans Nome, który wyeliminował ze wspinania kilka polecanych dróg. Ponadto w biurze przewodników poinformowano nas o tym, że totalnie nie ma warunków w tym roku na drogach alpejskich, szkoda bo zamiast sprzętu zimowego mogliśmy zabrać sprzęt do kanioningu. Tak więc dojść drastycznie ograniczyła nam się ilość celów jakie sobie zaplanowaliśmy. W tak zwanym międzyczasie zwiedzamy okoliczne rejony sportowe w których niestety nie potrafiliśmy znaleźć miękkiej cyfry. Pierwszą i jak się okazało później ostatnią górską drogą jaką zrobiliśmy byłą 350m Ventre a Terre (6a) na Aiguille de Sialouze (3576m) . Startuje ona z wysokości około 3200 mnpm, więc musieliśmy jakimś cudem pokonać 1700m przewyższenia…. Ze względu na nasze bogate doświadczenie górskie i niezwykłą kondycję rezerwujemy sobie na to podejście cały dzień. Śpimy w pięknej bezludnej dolince z widokami na pobliskie lodowce. Ściana robi wrażenie…, droga na ,,papierze’’ wygląda na rozgrzewkową, lecz już na początku pokazuje, że lekko nie będzie. Droga startuje ze stromego śniegu co ze względu na brak raków troszkę przeciągnęło start w drogę (konieczność kopania stopni). Mała ilość śniegu spowodowała, że już sam początek drogi jest trudny – w topo miejsce A0, lecz udało się je pokonać klasycznie. Powagę drogi zdecydowanie zwiększa lotna asekuracja. Po 4 lub 5 wyciągu na chwilę gubimy drogę, Damian montuje czuje stanowisko z gatunku lepiej nie obciążać. Po 15m trawersie bez przelotu udaje się nam znowu znaleźć się na właściwej drodze. Kolejne wyciągi oferowały wyśmienite wspinanie w sporej ekspozycji. Niestety nie odnaleźliśmy linii zjazdów, więc byliśmy zmuszeni na żmudne i ryzykowne zjazdy w linii drogi. Tego samego dnia docieramy na kamping jeszcze za dnia, choć w tej kwestii zdania są podzielone - ciemno jest wtedy kiedy musisz odpalić czołówkę:) W tym czasie dziewczyny ambitnie zwiedzają okoliczne szlaki i schroniska. We czwórkę robimy jeszcze ciekawą via ferratę, biegnącą nad malowniczą rzeką. Niestety prognozy na następne dni nie pozostawiają złudzeń – będzie padać …. decyzja o odwrocie zostaje podjęta wyjątkowo szybko. Szybkie sprawdzenie prognoz pogody i rejon wybrany – Dolomity. Przepak i droga zajmują nam właściwie cały dzień. Podróż po autostradach we Włoszech uświadamia nam, że nasza A4 wcale nie jest najdroższą i najbardziej rozkopaną autostradą w Europie. Zatrzymujemy się na kampingu w Cofosco, który jest czysto turystyczny i zatłoczony jak całe Dolomity. Pogoda idealna, więc szybko organizujemy topo i robimy na pierwszej turni Sella drogę Schobera i Kleisla (VI-) 180m. Wspinanie bardzo przyjemne poza kruchym pierwszym wyciągiem. Kolejnego dnia robimy drogę 300m drogę Gluck (VI) na drogiej turni Sella, która była znacznie bardziej ,,górska’’ od poprzedniej, przede wszystkim ze względu na kruszyznę i jakość asekuracji. Dziewczyny w tym czasie zdobywają swój pierwszy trzytysięcznik Piz Boe (3152m). Następnego dnia Damian z Kasią idą na via ferrate na Marmoladzie (ta wycieczka zasługuje na osobne omówienie:)), ja z Anią restujemy wspinając się w rejonie Capanna Bill, udaje się tam poprowadzić Amico fragile (7a+ OS). Wracając nie możemy ominąć sprawdzonej knajpy w Czechach, w której solidny obiad poprawia wszystkim humory pomimo nieubłaganego końca urlopu.
NORWEGIA/SZWECJA - wszystkiego po trochu
Z Polski do Norwegii jedziemy samochodem Heńka na wyspę Flø do miejscowości o tej samej nazwie (koniec drogi, "koniec świata"). Stamtąd Jeepem Adama (który tu mieszka i pracuje od 2 lat) przez Szwecję na północ. Po drodze niekończące się lasy i bagna tej części Szwecji a na biwakach roje komarów. Przez północną Finlandię (tundra) znów wjeżdżamy do Norwegii docierając na północny cypel Europy, przylądek Nordkapp (jest tu wysoki klif a samo miejsce komercyjnie zagospodarowane). Dalej pędzimy na południe na wyspy Lofoty. W okolicach Kalle wspinamy się trochę (2 jednowciągowe drogi do zapoznania z tutejszą skałą o znakomitym zresztą tarciu). Wychodzimy również na wieńczący ten rejon wyspy szczyt Vøgakallen (948). Droga na niego nie jest całkiem łatwa a start z poziomu morza. Atrakcją jest przejście po "kalenicy dachu" w dużej ekspozycji. Z Lofotów udajemy się promem do Bodø i dalej na południe gdzie w okolicach Molde wchodzimy do największej w tym rejonie kraju jaskini: Trollkrjeka. Jest nie komercyjna choć dostępna dla lepiej wyposażonych "grotołazów". W tak krótkich czasie zrobiliśmy autami niemal 8000 km więc sporo czasu spędziliśmy w aucie. O tyle dobrze, że było chłodno a dni bez deszczu były zaledwie 3 (w przeciwieństwie do upałów w Polsce było całkiem rześko). W trakcie jazdy 9 przepraw promowych, setki wielokilometrowych tuneli (w tym kilka pod dnem fiordów), potężne mosty i oczywiście wspaniałe pejzaże. Termometr pokładowy zanotował skrajne temperatury od +5 st. do +27 (ale to była tylko chwila przed burzą).
Do GALERII wrzuciłem dość sporo zdjęć (może lepiej oddają skandynawską rzeczywistość) więc jak się komuś chce to oglądać to tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNorwegia
Tatry: Obóz Kursowy
DOJAZD [Łukasz]
Środa godzina 17.00 wyjeżdżam z domu by po kolei zabrać Bogdana, Mateusza i Asię aby następnie kilka minut po godzinie 18.00 jechać już w stronę Zakopanego. Trasa pomimo ulewy jaka zastała nas na autostradzie przebiega sprawnie i na Polanie Rogoźniczańskiej jesteśmy jeszcze sporo przed zmrokiem. Wieczór mija na przygotowaniu sprzętu, rozmowach. Po kolacji udajemy się spać. W nocy dojeżdżają do nas Aga z Piotrem i Emilem.
DZIEŃ I
Wstajemy z samego rana, po szybkim śniadaniu udajemy się do Kir aby jak najwcześniej być na szlaku. Nasz cel jaskinia Pod Wantą. Wędrówka szlakiem przebiega sprawnie a na postojach poznajemy topografię tatr. Po dojściu na ostatnią prostą na niebieskim szlaku prowadzącym na Małołączniak wyciągamy opis dojścia i zaczynamy szukać otworu jaskini. Po ”jakimś” czasie udaje mi się go zlokalizować i doprowadzić do niego resztę. Pod otworem szybko się szpejujemy i po chwili pierwsza osoba już poręczuje wlot. Do jaskini wchodzę jako ostatni. W bardzo szybkim czasie wszyscy stajemy na dnie jaskini zwiedzając wszystkie zakamarki najniższej salki. Po ustaleniu kolejności wyjścia przypada mi deporęczowanie lin do samej studni wlotowej gdzie zmienia mnie Aga i deporęczuje ostatni odcinek. Była to moja pierwsza okazja wyjścia z jaskini na samym końcu przez co czekając na dole Dzwonu na hasło „lina wolna” miałem okazję sprawdzić jak to jest z tą ciemnością w jaskini, która nie może się równać z żadną inną, którą znają ludzie nie związani z taternictwem. Niesamowite uczucie. Po wyjściu wszystkich na powierzchnię przepakowujemy sprzęt, przebieramy się i po chwili jesteśmy gotowi do drogi. Wracamy na polanę tą samą trasą. GPS, którego przy sobie nosiłem wykazał, że przeszedłem w tym dniu 16km. Po powrocie na polanie spotykamy Łukasza oraz Ksawerego z dziewczyną, którzy przyjechali na szkolenie z pracownikiem TPN-u, które miało odbyć się w następnym dniu. Po szybkim prysznicu, na który nie mogłem się doczekać spotykamy się na kolacji, po której udajemy się do namiotów.
Dzień II [Emil]
Drugi dzień naszego pobytu był poświęcony szkoleniu TPN. Skład wzmocniony nowoprzybyłymi Nockowiczami dziarsko ruszył samochodami w stronę Doliny Kościeliskiej, gdzie czekał już na nas pracownik Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jakimś magicznym sposobem, udało nam się spóźnić tylko kilka minut. Szkolenie miało formę spaceru Doliną do Polany pisanej. W trakcie przemarszu mieliśmy okazję poznać historię Tatr – nie tylko tą geologiczną, ale także związaną z działalnością człowieka. Całość materiału uzupełniły informacje dotyczące flory i fauny, dzięki którym wiemy jakiego zielska użyć chcąc wykończyć Instruktora, oraz jak się zachować, gdy w krzaczku dopadnie człowieka niedźwiedź-sexturysta. Robiąc mądre miny godne uczestników sympozjum neurochirurgicznego, chłonęliśmy wiedzę jak gąbka, wzbudzając podziw wśród przemieszczających się Doliną turystów. Nawet stado pędzącej w naszym kierunku rogacizny jakby potulniej spuściło łby, czując respekt przed przewalającą się naszych głowach wszechwiedzą. Zależnie od ilości posiadanych zasobów siłowych, popołudnie spędziliśmy na leżeniu w cieniu, namiocie, lub nad rzeką. Jedynie Mateusz z Asią jako osoby którym nigdy dość, wyruszyli na zwiedzanie kolejnej dziury. Wieczorowa pora tradycyjnie minęła na przygotowaniu sprzętu do kolejnej wyprawy, oraz ustaleniu przebiegu samego zejścia do Wielkiej Litworowej.
Dzień III [autor ciągle tworzy] W tym dniu Bogdan, Łukasz, Emil, Piotr i Aga odwiedzili Jaskinię Litworową.
Dzień IV [Bogdan]
Czwarty dzień, śpimy godzinę dłużej, ponieważ sprzęt jest już przed otworem jaskini Śnieżnej. Z rana jeszcze dyskusja, do którego miejsca w jaskini mamy zamiar dojść (dyskusja dość burzliwa, ponieważ część grupy czuje zmęczenie penetrowania poprzednich jaskiń: pod Wantą i Wielkiej Litworowej). Stwierdzając, że ostateczną decyzję podejmujemy pod jaskinią, wyruszamy w drogę. Agnieszka zrezygnowała z jaskini, ale zdecydowała, że odprowadzi nas do Niżnej Świstówki i dalej pójdzie na Kondracką Kopę . Rozdzielając się idziemy do Wielkiej Śnieżnej (pierwszy oczywiście pędzi Mateusz, a my powoli, bardzo powoli za nim). Przed otworem znów rozpoczęła się bardzo burzliwa dyskusja, do którego miejsca mamy dojść. Grupa odczuwała duże zmęczenie i nawet propozycja Mateusza, że pomoże nam zaporęczować pierwszy odcinek, nie przekonała grupy. I tak zostałem w mniejszości 2:1. Decyzja ostateczna: idziemy do dna wielkiej studni (tego chyba nigdy nie przeżałuję – być tak blisko, a jednak tak daleko). Łukasz rozpoczął poręczowanie pierwszego odcinka, podczas którego niefortunie uderzył się w kolano, co skutkowało jego „wielkim wkurzeniem”, ale postanowił dokończyć przydzielone mu zadanie. Dalej szedłem ja. Rozpocząłem poręczowanie Wielkiej Studni. Widok ogromu dziury zrobił bardzo duże wrażenie - nogi zrobiły się jak z waty. Duży szacunek dla jaskiń. Zjazd do pierwszej przepinki w porządku, tylko nie mogłem dosięgnąć batinoksa, ale tu z pomocą przyszedł Mateusz, który z góry mnie rozhuśtał. Drugi odcinek pokonywałem już przy śpiewach Mateusza, który sprawdzał akustykę Wielkiej Studni. Stopa na dnie – wielka ulga i spojrzenie do góry, a w głowie myśli, jak z stąd wyjść J. Po dotarciu Mateusza otrzymałem wiadomość, że koledzy zrezygnowali. Zwiedziłem jeszcze zakamarki jaskini, pamiątkowe zdjęcia wykonane przez Mateusza, mała niespodzianka z kaskiem i szykowanie się do powrotu. Tu znowu trochę żalu, że będąc tak blisko nie można iść dalej. Wyjście ze studni okazało się nie takie straszne. Po wyjściu pokazały się chmury i mały deszcz, więc było szybkie pakowanie sprzętu, nakręcenie butów i droga powrotna po super śliskich kamieniach. Miała być kolacja, ale nie wypaliło ,więc udajemy się do domu. I tak w miłej atmosferze i wspaniałym towarzystwie Mateusza, Agnieszki, Łukasza, Piotra, Emila kończy się pierwszy obóz kursowy. Prawie zapomniałbym, ale była jeszcze Asia (Kierownik Kursu – dobrze, że mi się przypomniało, bo miałbym przechlapane) ,Łukasz Czarnobrody J, Ksawery z dziewczyną i Sebastian.
GRUZJA/ROSJA: Kaukaz - wyjście na Elbrus i Kazbek
Wyjście na Elbrus i Kaukaz drogami "normalnymi". Szersza relacja w WYPRAWACH: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=G%C3%B3ry_Kaukaz_-_Elbrus_i_Kazbek
WŁOCHY: Kanioningowe wagary w okolicach Tolmezzo
Jeszcze nikt nie zrobił opisu ani nie wrzucił zdjęć z Korsyki, film mam poskładany w 40% a już nadarzyła się okazja na kolejny wyjazd w kaniony. To mój drugi wyjazd z ekipą V7A7. Wybraliśmy się w okolice Tolmezzo/Włochy pomimo tego że plany były na wyjad do Słowenii. Mieliśmy tylko 2 dni urlopu + weekend a udało się zrobić aż 6 kanionów. Rio Negro, Rio Leale, Torrente Cosa, Rio Carlo Gasparini, Pichions + Vinadia, oraz Rio Brussine.
Słowniczek dla niewtajemniczonych:
S->Saut(skok)
T->Toboggan(dupozjazd)
D->Descent(zjazd na linie)
Rozpoczęliśmy w piątek z rana od Rio Brussine [z ciekawszych rzeczy ciasne S10 i D50] na który poszli nowicjusze z opieką, reszta mogła zająć się spożyciem :D. Kosztowało to szczególnie mnie bardzo złym samopoczuciem na drugim celu wyjazdu tego samego dnia czyli Rio Negro. Tutaj za bardzo nie pamiętam co się działo, były jakieś skoki, kanion wielki i bardzo fajny z tego co mówili inni, na koniec można zrobić 4m syfon i S10 z tamy (foto z galerii). W kolejne 2 dni padły Rio Leale i Torrent Cosa, oba świetne, szczególnie Cosa do którego zdecydowanie warto iść nawet jak się jest bez doświadczenia nawet jaskiniowego. Bezwzględnie trzeba iść w samo południe gdy przez wąską szczelinę idealnie pada słońce.W ostatni dzień w zmniejszonej już ekipie zrobiliśmy Rio Carlo Gasparaini i Pichions połączone z dolną częścią Viniadii.
Zdecydowanie udany wyjazd, no i kaniony :D a film się kiedyś poskłada...
Zdjęcia w galeri: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FTolmezzo
Tatry - Jaskinia Marmurowa - wyjazd kursowy
-Druga wyprawa w Tatry, odbywająca się w ramach Kursu. Na celowniku Jaskinia Marmurowa i jej najniższe partie – Piaskownica.
Przygotowania do wymarszu rozpoczynają się już dzień wcześniej. Na Polanie Rogoźniczańskiej dzielimy sprzęt, dokładnie rozplanowując kolejność zejść poszczególnych członków ekipy. Po uporaniu się z worami, rozpoczyna się krótkie szkolenie kartograficzne, oraz wykład o pszczółkach. W temacie owadów – komary tego wieczora są łaskawe. Jedyną ofiarą jakichkolwiek pogryzień jest jedynie nasz prowiant, pochłaniany ze smakiem pod skąpanym w blasku zachodzącego słońca niebem.
O 5 rano wyskakujemy z namiotów, by po solidnym śniadaniu ruszyć z Doliny Kościeliskiej w stronę Jaskini Marmurowej. Pomimo obaw dotyczących pogody, ta wydaje się nam sprzyjać. Wykorzystując fakt, że burze najwyraźniej są zajęte zlewaniem innych części kraju, w ekspresowym tempie podążamy w stronę Czerwonych Wierchów. Z podejściem wiążą się dwa wielkie sukcesy: po pierwsze nikt nie dostał zawału, a po drugie – sprawniejsza część ekipy nie zanudziła się na śmierć podczas oczekiwania na dojście tych sprawnych inaczej. Ogólnie, niewiele brakowało, by podczas liczenia czasu dojścia do jaskini przydatniejszy od zegarka okazał się kalendarz.
Finalnie udaje nam się dojść w okolice otworu jaskini i nawet odnaleźć sam otwór. Sympatyczna paszcza ziejąca chłodem wygląda na tyle zachęcająco, że wszyscy ochoczo wyskakują ze spodni, chcąc jak najszybciej przyodziać swoje wyjściowe – jaskiniowe kreacje.
Droga w dół przebiega prawie bez problemów. Z naciskiem na „prawie”. Co prawda nikt nie traci życia, za to konieczne jest wprowadzenie kilku poprawek na wykonanym poręczowaniu. Szczęśliwie efekt końcowy jest na tyle stabilny, że w jak najbardziej kontrolowany sposób kierujemy się w stronę dna jaskini.
Niewielką Piaskownicę osiągamy po około 2.5 godz. Pamiątkowa fotka, cukierek, ustalenie kolejności wyjścia i ruszamy w drogę powrotną.
Wyjście z jaskini wydaje się o wiele barwniejsze od zejścia. Mokre liny uroczo ciągną w dół, worki starają się stawać w poprzek każdego otworu, a przepchnięcie się przez zaciśnięty wykop nad Studnią Kandydata wydaje się niemożliwe. Na szczęście upór i niezwykle bogactwo językowe pozwalają na przebrnięcie przez problematyczną część jaskini. Dalsza droga w górę przebiega już bez większych zgrzytów i zaklinowań.
Wydostanie się z jaskini zajmuje nam w sumie około 3 godzin. Z radością witamy ciepłe powietrze i promienie słońca ogrzewające nasze wilgotne ciuchy. Solidny posiłek wzmacnia nas przed drogą powrotną, która przebiega o wiele sprawniej. W 2.5 godziny osiągamy Kiry.
Szczęśliwi pakujemy się do samochodów, odwiedzając w drodze powrotnej sympatyczną Niewiastę handlującą pierwszej klasy przetworami z owczego cyca.
Tatry żegnają nas potężną burzą, którą obserwujemy z wnętrza suchego samochodu gnającego w stronę domu.
Jura - Dolina Dłubni na rowerach
Słoneczny a co gorsza upalny dzień wykorzystujemy na rowerową wycieczkę górnym odcinkiem doliny Dłubni (pn. dopływ Wisły w rejonie Jury krakowskiej). Malownicza dolina z czystą rzeczką urozmaicona gdzie nie gdzie skałkami, starymi budowlami, piękną przyrodą. Sam trakt też urozmaicony od asfaltu po wodne przeprawy. Nasza trasa wiodła pętlą od Glanowa do Imbramowic (ciekawy klasztor z XIII w.) następnie Wysocice i powrót przez Ulinę i wąwóz Orszyni do Glanowa. Generalnie ciekawy zakątek naszej Jury.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDlubnia
Włochy - Giro d`Italia
Tygodniowe MTB w rekordowych upałach i cudowej scenerii gór, jezior i kilkumetrowych kwitnących oleandrów. Połowa wyjazdu w oklicach Riva del Garda, połowa w nieznanym mi dotąd rejonie Dolomitów-Alpe Di Siusi (Sudtirol).Dla orzeźwienia korzystamy z otaczających nas jezior- wygrywa bezkonkurencyjnie Lago di Tenno (lazurowa woda, 6 metrowe skoki, niewielu ludzi).Dla urozmaicenia znajdujemy też fajną via ferattę wiodącą na Cime Sat.
Podlesice - ćwiczenia z poręczowania na Bibliotece
Niedzielny poranek. Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące, (...) jako trzody owiec na murawie śpiące. A my ruszamy z miejsca zbiórki ku Podlesicom, gdzie prężąc swą pierś stoi dumna Biblioteka. Barbarzyńsko wczesna pora wyjazdu ma swoje plusy: nie ma zbyt dużego ruchu na drodze, więc szybko docieramy do celu.
Po solidnej powtórce węzłów, pod czujnym okiem Tomka wchodzimy na skały z których mamy schodzić przy użyciu najbardziej wyuzdanych, znanych nam technik poręczowania. Rozpoczyna się festiwal dyndania, sapania, oraz wypominania kto komu jak głęboko w co wsadzi za namówienie na udział w kursie.
Wyblinki, ósemki i odciągi sieją się gęsto, tu i ówdzie motyl przeleci, liny trzeszczą, pot kapie, czasami łza przerażenia i bezsilności po policzku się potoczy, gdy przy łączeniu lin zamiast potrójnej ósemki wychodzi coś zbliżonego kształtem do dwóch pijanych, bijących się ośmiornic. Szczęśliwie wszyscy zaliczają swój pakiet wejść i zejść bez większych strat na zdrowiu i psychice, więc zabieramy się jeszcze za tyrolkę.
Pogoda cały czas dopisuje. W zasadzie jest skwar jak diabli, na kaskach można robić jajka smażone, karki spiekają się w piękne wzorki od pasków mocujących nakrycia głowy.
Późnym popołudniem opuszczamy Organy, zaliczając u ich podnóża ponowne, krótkie szkolenie z tworzenia tyrolki. Nawet jest okazja, by każdy mógł spróbować własnoręcznego stworzenia maleńkiej, maciupeńkiej minityroleczki.
Wczesnym wieczorem rozjeżdżamy się do domów wbijając sobie do łba, by następnym razem nie zapomnieć kremu z filtrem.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDlubnia
Tatry Zach. - jaskinia Magurska
"Załapałem" się na wyjście na zezwolenie naukowe Darii, która zamierza pobrać próbki wody z kilkunastu tatrzańskich jaskiń. W jaskini spędziliśmy ok. 4h. Dosyć tam błotniście, ale urokliwie i chwilami całkiem obszernie.
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna; Krakowskie Kominy
Przepiękna pogoda. Przed otworem Śnieżnej spotkaliśmy wychodzącą ekipę z Łodzi. Potem sprawnie w dół do I Biwaku. W Krakowskich Kominach osiągamy Salę Śmiałka (- 130 względem otw. Śnieżnej). Ponieważ byliśmy pod presją czasu więc szybko pomykamy z powrotem najpierw w dół do Wodociągu a potem do wyjścia. Cała akcja zamyka się w 7,5 h. Jeszcze za dnia wracamy do auta. Może Asia napisze coś więcej.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2015/Sniezna
SŁOWACJA - Tatry: Szarpane Turnie - wspinanie
Opis niebawem
Jura pd. - wspin w wąwozie Ostryszni
Zrobiliśmy 12 dróg o trudnościach od IV do VI. Skały w cieniu porośniętego lasem wąwozu więc mimo upału było przyjemnie. Bardzo fajny rejon, mnóstwo obitych dróg w stylu "dla każdego coś miłego". Ludzi nie wielu. Zakosztowaliśmy również trochę off-roadu.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FOstrysznia
II kwartał
Tatry, Wodogrzmoty Mickiewicza - Warsztaty z autoratownictwa kanioningowego
W weekend odbyły się warsztaty z autoratownictwa kanioningowego. Niestety mogłem wziąć udział tylko w 2, praktycznym dniu szkolenia na Wodogrzmotach Mickiewicza. "Perła polskich kanionów" okazała się być bardzo przyjemna i ciekawa.
Podzieleni na 4 grupy pod patronatem TOPRu ćwiczyliśmy transport poszkodowanego przez standardowe trudności spotykane w kanionach. Każda grupa miała wyznaczoną swoją część kanionu na transport, resztę pokonywaliśmy na sportowo. Niewysokie skoki, ciekawe tobogany i całkiem duży przepływ z cofkami i odwojami dał dużo radochy. Na moście naturalnie wywołaliśmy dużą sensację, a pod nim niczym rasowe żule obaliliśmy "bezalkoholowego" szampana z okazji 300-tnego kanionu Ola. Na koniec wparowaliśmy prosto do schroniska w dol.Roztoki w mokrych piankach na obiad. Miny ludzi bezcenne, tak samo jak gdy przebieraliśmy się w pianki przy WC Serwisach :D [lokowanie produktu]
Podsumowując - świetne szkolenie, szczególnie dla osób zaczynających ten sport. Nie obyło się oczywiście bez sobotniej imprezy, chrztu nowicjuszy i fantastycznej atmosfery. Zdecydowanie polecam!
Podzamcze - Centralny Kurs Autoratownictwa Jaskiniowego
Kolejne z cyklu szkoleń PZA w jakim miałam okazję uczestniczyć. Ćwiczenia rozpoczęły się w piątek na Suchym Połeciu (Góra Birów) od zaporęczowania stanowisk na dzień następny. W związku z tym, że dotarłam do Podzamcza dość późno, nie uczestniczyłam w tej zabawie, za to zdążyłam rozbić namiot przed deszczem.
W sobotę zostaliśmy podzieleni na grupy i ćwiczyliśmy po kolei na pięciu różnych stanowiskach. Na pierwszym uczyliśmy się ratować poszkodowanego z trawersu oraz tyrolki. O ile to pierwsze nie sprawiło nikomu trudności, to już przy trawersie trzeba było ,,się naszarpać”. Kolejne stanowisko było powtórką z kursu podstawowego: ściąganie z przyrządów do zjazdu, z przyrządów do wchodzenia metodami croll w croll i przeciwwagi. Trzecie stanowisko podobało mi się najbardziej, zjazd z poszkodowanym przez przepinki i wyciąganie ofiary z ucha przepinki. To drugie niechcąco musiałam przećwiczyć przed demonstracją instruktora, kiedy wjechałam z moim poszkodowanym zbyt nisko w przepinkę. Na ostatnich dwóch stanowiskach ćwiczyliśmy wyciąganie poszkodowanego do góry, łącznie z przepinkami, metodami ruchomego bloczka i hiszpańskiej przeciwwagi. Drugiej metody nie zdążyłam już przećwiczyć z powodu końca zajęć, które i tak były przedłużone. Po wszystkim musieliśmy jeszcze zdeporęczować stanowiska.
Drugi dzień ćwiczeń to akcje pozorowane w jaskiniach: Józefa, Rysiej, Szpatowców i na Świniuszce. Byłam w grupie idącej do jaskini Rysiej i już w sobotę wieczorem zostałam wyznaczona na pozoranta. Żeby akcje były jak najbardziej realne i aby wyeliminować jakąkolwiek pomoc ze strony poszkodowanych, to wszyscy pozoranci mieli mieć zasłonięte oczy w trakcie akcji. Na pocieszenie kierownik wyjścia pozwolił mi poręczować początek zjazdu do jaskini (wybranie najmniejszej osoby do tego zadania i tak było najlepszym pomysłem przy dość ciasnym zjeździe). Przy wchodzeniu na drugą poręczówkę ,,stałam się ofiarą” tzn. miałam zasłonięte oczy, a wszyscy uczestnicy dostali informację, że przestałam widzieć i mam uszkodzoną jedną rękę, co w sumie było bardziej moim zmartwieniem niż ratowników, ponieważ to ja nie mogłam jej używać do wymacywania ścian i chodzenia (z zasłoniętymi oczami!). Najpierw zostałam ściągnięta z liny, a później zaprowadzona pod studnię wlotową. Muszę przyznać, że było to dość zabawne, przez cały czas miałam przy sobie jakieś osoby, które mnie prowadziły i pomagały, choć mając sprawne nogi i jedną rękę, z instrukcjami i asekuracją musiałam się wspinać na prożki, przeciskać przez zaciski i robić zacieraczki. Wyciąganie do góry poszło bardzo sprawnie i szybko, choć moje rozmiary na pewno ułatwiły sprawę, większa osoba, nie widząc jak ma się ustawić mogła by się częściej klinować i nie była by tak łatwo wyciągnięta przez zacisk przy wejściu.
Po powrocie na bazie instruktorzy szybko omówili zmagania obu dni, później szybko spakowaliśmy się w deszczu i wyjechaliśmy przed największą ulewą.
Góry Bardzkie - klubowy spływ kajakowy po Nysie Kłodzkiej
Kolejny klubowy spływ kajakowy odbył się na górnym odcinku Nysy Kłodzkiej. W 2 dni spłynęliśmy tą rzeką od Młynowa przez Przełom Bardzki do Barda a dalej po biwaku w okolicy Suszki do zbiornika w Topoli gdzie przy moście skończyliśmy spływ. Rzeka o zmiennym charakterze w dolinie o stromych zboczach. Wiele bystrzyn i płycizn urozmaicających spływ. W Bardzie nawet kąpiel kilku kajakarzy w rzece. Zwiedzamy też po drodze starą sztolnię. Pierwszy dzień kończymy w deszczu. Lało całą noc aż do godzin dopołudniowych w niedzielę. Drugi etap znów po wartkim nurcie niemal do samej mety. Mimo niezbyt dobrej pogody wspaniała atmosfera w ekipie i świetne humory do końca.
Tu relacja foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNysa
Tatry Zach. - Czerwone Wierchy
W niedzielę rano po wyjeździe kilku osób do domu nasza trójka postanawia wyjść jeszcze na szlak. Cel: Czerwone Wierchy. Trasa z Kir zielonym szlakiem na Cudakową Polanę, następnie Ścieżką nad Reglami na Miętusi Przysłop. Stamtąd niebieskim szlakiem(gdzie po drodze na przemian było słonecznie, pochmurnie, padał grad, śnieg lub deszcz.) na Małołączniak . Dalej czerwonym szlakiem na Krzesanicę i Ciemniak skąd schodzimy z powrotem na Ścieżkę nad Reglami czerwonym szlakiem i dalej do Kir zielonym.
Trasę 16.81 km pokonaliśmy w 6g:32m, przewyższenie 1222m.
Foto (są tu też zdjęcia z akcji do Czarnej): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FCzarna-kurs
Tatry Zach. – Jaskinia Czarna Kurs - Partie Tehuby
Fajny wyjazd, dzięki :) Myślę, że gdyby ktoś postawił piwo Emilowi to w 10 min powstanie niezapomniany elaborat... a warto jednak, żeby jakaś dłuższa notka się tu znalazła ;) - obyło się bez piwa.
Pierwsza tatrzańska jaskinia odwiedzana w ramach kursu.
W sobotni poranek udaje nam się w miarę sprawnie i o dziwo bez opóźnienia wystartować z Bytomia. Wielki Asfaltus, bóstwo autostrad, jest dla nas łaskawy - pod Dolinę Kościeliską docieramy bez większych korków.
Szybka reorganizacja plecaków, wciągamy po kanapce i ruszamy w stronę jaskini.
Pogoda nawet sprzyja: pomimo że początkowo nieco straszyło deszczem, udaje nam się w drodze załapać trochę słońca. Po godzinie mozolnego człapania Doliną docieramy na Polanę Niżnią Pisaną, skąd po wchłonięciu kolejnego szybkiego posiłku ruszamy bezpośrednio pod otwór jaskini. Po 10-15 minutach wędrówki w miarę cywilizowanym szlakiem skręcamy w las i zaczynamy się wspinać zboczem w stronę Czarnej. Około godzinne przeciskanie się pod górę pomiędzy drzewami pozwala nam na nowo zerknąć na temat kursu i zapewnień w stylu: „będzie fajnie” i „fantastyczna przygoda”. Ogólnie przeprawa przez las daje szansę na zastanowienie się jak daleko mam do zawału; z czym wiąże się wylew w górach oraz czy to coś, co ruszało się w krzakach to przeżarty turysta, czy też będziemy zaraz uciekać przed niedźwiedziem. W międzyczasie udaje się także wymyślić kilka nowych przekleństw, w których główną rolę odgrywają drzewa, góry, pajęczyny oraz wsadzanie gór i wędrówek w miejsce, do którego promień słoneczny nie sięga.
Powoli docieramy pod otwór Czarnej, gdzie... po kolejny posiłku (czy my tam cały czas jemy?!) przebieramy się, by po chwili ruszyć w głąb jaskini.
Jakimś magicznym sposobem udaje się nikomu nie zabić, co jest szczególnie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie wszelkie poręczowania wykonywane były przez kursantów. Widocznie czujne oko Asi sprawiło, że nikt nie odważył się na jakieś większe błędy. Do Studni Ewy docieramy z małym poślizgiem, wynikającym z nie do końca sensownego rozdzielenia worów i lin. Można było spokojnie urwać 10-15 minut czasu, które zostały zmarnowane na czekanie.
Finalnie udaje nam się dotrzeć do celu i zaczynamy zwiedzać Partie Tehuby. Na pierwszy ogień idzie kierunek zachodni, skąd po dotarciu w okolice Labiryntu Wiatrów ruszamy na wschód, docierając pod Syfon Tehuby. Wyprawa odbywa się bez problemów. W trakcie jej trwania mamy okazję zaliczyć szybkie przypomnienie wiązania kilku podstawowych węzłów, znajdujemy salkę z McDonaldem oraz dla równowagi - nadziewamy się na speleokupę pozostawioną zapewne przez jakiegoś człowieka pierwotnego.
Z jaskini wychodzimy po około sześciu godzinach. W międzyczasie na powierzchni padał deszcz, co sprawia, że droga w dół zbocza dostarczyła nam wielu nowych doznań. Mamy więc festiwal poślizgów, przyziemień oraz możliwość obserwacji jaki styl ślizgowy poszczególni uczestnicy wykorzystują podczas schodzenia w dół.
Około godzinne zejście do doliny Niżniej Pisanej kończy się szczęśliwie, kolejny posiłek pozwala nam zregenerować siły na powrót Doliną Kościeliską. Za Kirami spotykamy się jeszcze z kolejną grupą Klubowiczów wracających z wyprawy do Ptasiej. Po kilku minutach rozmowy i wykonaniu pamiątkowego zdjęcia, ruszamy do schroniska, skąd późną, wieczorową porą wychodzimy na poszukiwanie otwartego przybytku gastronomicznych rozkoszy.
Następnego dnia, w godzinach porannych, czwórka z nas wraca do domu gnana obowiązkami, a reszta ekipy spędza jeszcze jeden dzień wędrując po Tatrach.
W galerii Czarna-kurs dodane są zdjęcia Bogdana.
Tatry Zach. - jaskinia Ptasia
Wbrew pesymistycznym prognozom, pogoda okazała się całkiem przyzwoita. Wszystko poszło sprawnie i szybko. W jaskini dotarliśmy do Starego Dna (-255) przez Salę Dantego i Studnię Taty. Od otworu wycof zjazdami (200 m) przez Próg Mułowy do Wielkiej Świstówki. W dolinie Kościeliskiej spotkaliśmy naszych klubowych kolegów i koleżanki wracających z jaskini Czarnej. Tego samego dnia wróciliśmy do domu.
Schemat zjazdu: od otworu jaskini Ptasiej trawersem trawiastą półką udajemy się do końca (na zachód). Z 2 ostatnich batinoksów zjazd (potrzeba 2 x 100 m liny) na dużą skalna platformę z charakterystyczną wnęką skalną (dobra osłona przed deszczem lub spadającymi kamieniami). Trochę poniżej po lewej orograficznie stronie znajdują się następne 2 batinoksy. Stąd zjazd po skosie orograficznie w lewo ok. 30 m na półkę z kolejnymi 2 batinoksami. Stąd już bezpośrednio do kotła ok. 60 m. Warto też mieć „łoki toki” do komunikacji w ścianie. Tu orientacyjny schemat: http://foto.nocek.pl/image.php?showall=&path=.%2F2015%2FPtasia%2Fschemat%20zjazdu.jpg&startat=
Tu zdjęcia (Udało się odzyskać skasowane zdjęcia Tadka i dołączono do GALERII): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FPtasia
Beskid Śląski - Klimczok
Trasa z Brennej czarnym a następnie zielonym szlakiem na Błatnią dalej żółtym przez Stołów, Trzy Kopce na Klimczok. Zejście czerwonym szlakiem na przełęcz Karkoszczonkę i zejście żółtym szlakiem do Brennej. Dystans 18km pokonane w 5h11min z drobnymi przerwami.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKlimoczk
MTB- Jura/Beskid Śląski
Rowerowy weekend. Pierwszego dnia z pełną premedytacją błądzę na rowerze po łąkach, polach i lasach Podzamcza. Pięknie, letnio i zadziwiająco pusto. W niedzielę po wizycie w Śląskim Centrum Rehabilitacji i Prewencji, robię trasę-Ustroń Zawodzie-Równica-Orłowa-Trzy Kopce Wiślane- powrót żółtym szlakiem do Wisły Centrum,a dalej trasą rowerową wzdłuż Wisły do Ustronia. Trasa stosunkowo kamienista na trasie Równica-Trzy Kopce Wiślane (na tyle, by skutecznie przekonała mnie wreszcie do zakupu rowerowych... spodenek :))
Tatry Zachodnie - jaskinia Kozia
Najdłuższa jak na razie z naszych "szybkich akcji". Od samochodu do samochodu 11 godzin. Wejście do jaskini na podstawie odrębnego zezwolenia.
Nocek na Motosercu
Tym razem RKG ,,Nocek” wystąpił jako partner Motoserca, czyli akcji zbiórki krwi prowadzonej przez klub motocyklowy Invaders z Rudy Śląskiej. Impreza miała miejsce na terenach przylegających do Aquadromu na Halembie. Początkowo planowaliśmy zbudować mały park linowy, jednak z powodu niedomówień z gospodarzem terenu musieliśmy powstrzymać wyobraźnię i zejść na ziemię (dosłownie).
W czasie kiedy na głównym placu odbywały się koncerty i pokazy (różne dziecięce zespoły, wystawa motocykli, starych samochodów itp.) oraz zbiórka krwi, na trawie nieopodal, w cieniu drzew działaliśmy my. Atrakcje jakie zafundował Nocek dzieciom można zobaczyć na zdjęciach: http://foto.nocek.pl/index.php?showall=&path=.%2F2015%2Fmotoserce&startat=1 Zbudowaliśmy z Łukaszem i Olą, która dołączyła do nas później (całe szczęście, bo miała wenę do plątania lin), ogromną pajęczynę, pomiędzy którą dzieciaki musiały przechodzić i zbierać taśmy z karabinkami. Druga konkurencja była bardziej związana z działalnością jaskiniową – trzeba było wciągnąć wór jaskiniowy (ciężki wór jaskiniowy) parę metrów nad ziemię. Wszystkie dzieciaki radziły sobie wspaniale, podobało im się na tyle, że część z nich wracała parę razy. Ja jednak nadal czuję niedosyt związany z brakiem trudnych przepraw nadziemnych, jednak mądrzejsza o zaistniałą sytuację jestem pewna, że nadrobimy następnym razem.
Beskid Śląski - MTB
Korzystając z pobytu w Szczyrku robię pętlę górską na trasie: Szczyrk - Meszna - Bystra - szlak ziel. na przeł. Kołowrót a dalej zboczami Szyndzielni na Klimczok - zjazd ziel. szlakiem do Szczyrku. Nie łatwy był podjazd na przeł. Kołowrót gdzie na szlaku zalegało sporo gałęzi, ściętych konarów drzew a także duże kamienie. Zjazd z Klimoczka natomiast boski. Powstała tam nawet jakaś nowa leśna droga.
Beskid Śląski – gdy nie ma dzieci
Jeden dzień urlopu od domowych obowiązków udaje nam się poświęcić na bardzo przyjemną pętlę: z Wisły Czarne przez Cieńków, Zielony Kopieniec, Malinów na Salmopol i dalej przez Jaworzynę, Smerekowiec i Czupel z powrotem do Wisły. Ponieważ na trasę wyruszamy dopiero przed 13, upał dość mocno daje nam się we znaki. Na szczęście za Cieńkowem Wyżnim, kawałek poza szlakiem przygarnia nas bardzo sympatyczna ławeczka. Dzięki nowej znajomości opalam sobie jedną nogę, a kilka najgorętszych godzin mija niepostrzeżenie w milczącym towarzystwie Baraniej. Na Malinowskiej Skale wymarzona pustka i przestrzeń i ruszamy się stąd dopiero koło 19, licząc jeszcze na to, że uda się zejść przed całkowitym zmrokiem (szukaliśmy czołówek, ale chyba zostały wmontowane w któryś stosik z zabawkami). Podchodząc na Smerekowiec mam już dość. Na Czuplu żałujemy, że nie znaleźliśmy się na nim godzinę wcześniej – niezły byłby stąd zachód słońca. Niestety rzeczywisty szlak zielony prowadzi nieco inaczej niż na mapach, przez co zamiast do Wisły Malinki sprowadza nas przez Grapę do Nowej Osady. O 23 wsiadamy do auta i nic już więcej nie pamiętam.
AUSTRIA: alpejskie kaniony
Pomysł na wyjazd kanioningowy zrodził się oczywiście z zazdrości. Jako, że nie byliśmy wstanie wybrać się na profesjonalny wyjazd z Prezesem na czele postanowiliśmy zrobić wyjazd alternatywny. Wybieramy rejon położony miedzy Linz a Monachium, nad pięknym jeziorem Attersee. Niestety podobnie jak w Polsce również w Austrii w długi weekend wszyscy gdzieś wyjeżdżają, wiec mieliśmy mały problem ze znalezieniem miejsca na kampingu. W pierwszym dniu robimy kanion Burggrabenklamm (v3, a3, III) który startuje ze szlaku, więc publiczność mieliśmy gwarantowaną. Kanion całkiem fajny, szczególnie efektowny 18 metrowy zjazd, końcowa część prowadzi pod komercyjną drogą poprowadzoną na stalowych podestach nad dnem kanionu (sława, zachwyty publiczności itp.). Po tej rozgrzewce byliśmy gotowi na główny cel wyjazdu czyli kanion Jabron (v4,a4, III) , który okazuje się znacznie bardzie wymagający od poprzednika. Spotykamy w nim grupę przewodników, którzy sprawdzali pierwszy raz w sezonie stan całego kaniony przed rozpoczęciem sezonu z klientami, to się nazywa profesjonalne podejście. W Jabronie jest kilka ciekawych skoków, lecz większość z nich odpuściliśmy, za to mogliśmy podziwiać wyczyny jednego z przewodników, który zaprezentował nam np. 6 metrowy, ryzykowny (śliski start, duża odległość pozioma) skok z pełnym saltem !!!. W sobotę wybieramy kanion Strubklamm(v1,a3, III), który najbardziej nas zaskoczył, od samego startu był nietypowy. Rozpoczynał się nie podejściem ale zejściem z zapory, ponadto pokonaliśmy go bez użycia liny za to trochę sobie popływaliśmy. Pokonanie kanionu zajęło nam około 2,5h z czego ponad godzinę trzeba było pływać!!! Najdłuższy odcinek do przepłynięcia miał 300m,nie pamiętam kiedy wcześniej tyle przepłynąłem:) Kanion też obfitował w duża ilość fajnych skoków, w tym jeden 8 metrowy. Muszę tu wspomnieć również o przepięknym wodospadzie, który spadał z jednej ze ścian prosto do kanionu. Dzięki odpowiedniemu usytuowaniu słońca mogliśmy podziwiać podwójną tęcze, która nieomal się zamykała. Niestety w tym dniu zapomnieliśmy zabrać aparatu ……Koniec kanionu ponownie nas zaskoczył, ponieważ niespodziewanie znaleźliśmy się na zatłoczonej plaży i znowu te zachwyty tłumu, autografy….W niedziele bardzo leniwie zbieramy się do drogi powrotnej, w trakcie której odwiedzamy sprawdzoną knajpę w Czechach z przepysznym jedzeniem np. kotlet nadziewany szynką …jak dla mnie mistrzostwo, szczególnie że od 4 dni nie jadłem mięsa:)
SZWAJCARIA: Alpy Penninskie - próba wejścia na Dom
Być może to wstyd ale nie wyszliśmy na Dom (4545). Pokrótce: 24 godziny w aucie przez Niemcy gdzie musieliśmy nadrobić niemal 300 km by zabrać 2 osoby (z Marsbergu). Już w Szwajcarii do doliny Matter przedostajemy się tunelem (autami wjeżdża się na specjalne wagony i pociągiem przejeżdżamy na druga stronę masywu) i docelowo nocujemy na kampingu w Randzie. W następny dzień podeszliśmy dość ciekawym szlakiem (w górnej części po swego rodzaju ferattcie) do schroniska Domhutte (2940). Schronisko jest nieczynne lecz otwarte. Tu spotykamy trójkę wspinaczy z KW Katowice, którzy siedzieli tu już od dnia poprzedniego i wybierali się na Dom przez Festigrat. Jak się okazało mieliśmy otwierać sezon pod Domem. Po miłej pogawędce oni ruszyli w górne partie lodowca a my rozbiliśmy namioty na morenie powyżej (jest tu kilka platform osłoniętych kamieniami – wys. 3120). Trochę padał deszcz. Nazajutrz wstajemy o drugiej by przed czwartą ruszyć na lodowiec Festi przy przepięknej pogodzie. Filip zrezygnował z dalszego podejścia i wcześniej zszedł do Randy. Po śladach kolegów z KW docieramy wkrótce do ich obozu. Akurat szykowali się do dalszej drogi. Jeszcze w nocy kilka godzin szukali przejścia w skalnych ścianach nim natrafili na batinoksy w skałach nad miejscem, z którego zjechała lawina. Razem z katowiczanami wspinamy się na grań (niemal 3800 m). Nie będąc pewni czy idziemy właściwą drogą tracimy sporo czasu (2 godz) na kombinowaniu. Oni idą dalej na grań Festigrat a my analizujemy sytuację. W międzyczasie z grani wiodącej od Graben obrywają się potężne seraki bombardując Festi. „Normalna” droga wiedzie lodowcem Hobärg okrążając górę. Lodowiec jednak jest nieskalany. Aby się przez niego przedostać trzeba by kluczyć między szczelinami, które w czerwcu jeszcze są dobrze zamaskowane. Nie mając śladów musielibyśmy szukać drogi co łączyło by się z dalszymi stratami. Szacunek planowanego czasu do straconego jest na tyle niekorzystny (musieliśmy dzisiaj wracać do Niemiec), że podejmuję decyzję o odwrocie. Schodzimy tą samą drogą likwidując po drodze biwak. Randę opuszczamy późnym popołudniem i znów 24 godziny (tym razem z małą przerwą na sen w Marsbergu) docieramy do domu. Choć nie wyszliśmy na górę to wycieczkę uważam za ciekawą. Rozterki oczywiście mam. Cel ciekawy choć nie koniecznie w 24 godziny.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FFesti
AUSTRIA: Kaisergebirge - MTB i via ferraty
W Tyrolu już prawie lato. W ciągu dnia bardzo ciepło i słonecznie, wieczorami "letnie" burze. Spędzamy 3 dni na rowerach-odwiedzając tereny znane mi z zimowych wypadów na narty. W niedzielę łączymy wypad rowerowy z via ferratą na Kitzbüheler Horn.
Beskid Śląski- wyjazd kursowy
Pierwszy, dłuższy wyjazd w ramach kursu. Do odwiedzenia cztery jaskinie: Trzy Kopce, Dującą, Salmopolska i Malinowska.
Sobota.
Bez większych problemów docieramy do schroniska. Skromny stan przedzawałowy i łza rozpaczy tocząca się po policzku w trakcie podejścia do schroniska, wyraźnie sygnalizują, że zaczyna się zabawa z przeprawą przez tereny, które nie mają wiele wspólnego z wygodnym, płaskim chodnikiem i budkami z kebabem rozstawionymi co kilkaset metrów. Po zrzuceniu części bagażu do schroniska i delikatnej redukcji zawartości plecaków ze sprzętem, ruszamy w stronę Trzech Kopców. Pogoda sprzyja. Docieramy pod Trzy Kopce bez większych niespodzianek. Żaden zwierz leśny ni gadzina pełzająca nie stają na naszej drodze. Mijamy jedynie kilka grupek turystów, sympatycznie pozdrawiających nas w drodze do jaskini. Jest gorąco… Po szybkim posiłku wchłoniętym przed wejściem do Trzech Kopców, przebieramy się w wyjściowe ciuszki i kolejne wskakujemy do przyjemnie chłodnej dziury. Trzy Kopce witają nas licznymi szczelinami, zawaliskami, oraz stadem odstających, twardych krawędzi idealnych do tego, by przypomnieć sobie o konieczności uważania na łokcie, kolana, czy inne wystające elementy organizmu. Zwiedzanie jaskini przebiega bez większych problemów: jest okazja do przeciśnięcia się przez kilka ciaśniejszych miejsc, znajdujemy lokalizację idealną do rozprostowania nóg w pozycji leżącej, dającą jednocześnie możliwość wygodnej obserwacji umordowanych osób wypełzających z dojścia do końcowych partii jaskini. Tradycyjne poszukiwania wyjścia przez kursantów kończą się fiaskiem. Na szczęście Buli orientuje się z grubsza którędy do góry, więc nie grozi nam śmierć głodowa. Po zwiedzeniu sporej części Trzech Kopców, gramolimy się na powierzchnię, gdzie wita nas deszcz przechodzący po chwili w burzę. Gdy myślimy, że nie może być gorzej, pojawia się grad. Na szczęście znajdujemy minimalne schronienie pod pobliskimi drzewami. Kilkanaście minut (i kanapek) później ruszamy w stronę Dującej.
Rozpogadza się.
Niedaleko celu naszej podróży znów rzucamy się na szybki posiłek. Po kilkunastu minutach naciągnąwszy na grzbiety nieco wilgotne kombinezony, idziemy szukać wejścia. Niewielki otwór z przerzuconą przezeń kłodą, nie zapowiada wrażeń, które czekają nas na dole. Kolejno wskakujemy w ciemność, uprzednio żegnając się z jakimś sympatycznym pytongiem górskim, który urządził sobie legowisko na kamieniu obok wejścia. Dująca wyraźniej daje się nam we znaki. O ile jeszcze Smukła Szczelina w drodze na dół nie wydaje się wielkim wyzwaniem, tak posiadacze dłuższego organizmu, już na Ciągu Twardzieli mogą mieć problemy ze złamaniem swego cielska w taki sposób, by dostać się do dalszych partii jaskini. Podobnie jak w przypadku Trzech Kopców, zwiedzamy Dującą bez większych niespodzianek. Problem pojawia się dopiero przy wyjściu, gdy to mój skromny organizm nijak nie daje rady przepchnąć się w górę przez Smukłą Szczelinę. Łukasz i Asia dzielnie ciągną mnie za fraki do góry, co przy jednoczesnym wypychaniu mnie od spodu przez Buliego sprawia, że jakimś sposobem udaje się mnie wypchnąć z otworu, z którym nijak nie jestem kompatybilny gabarytowo. Wychodząc na powierzchnię, jesteśmy tradycyjnie witani… deszczem. Tym razem bez burzy i gradu. Droga powrotna przebiega bez większych komplikacji. Nikomu nie udaje się poważniej zgubić, nikt nie zostaje pożarty przez zwierzynę leśną, bezpiecznie docieramy do schroniska, skąd po doprowadzeniu swoich powłok cielesnych do stanu, w którym nie powodujemy ataków paniki postronnych osób, ruszamy w stronę cywilizacji, by zjeść ciepłą kolację. Jak się okazuje, znalezienie wieczorową porą otwartej knajpy w Szczyrku jest trudniejsze, niż znalezienie Dującej. Na szczęście udaje nam się trafić do miejsca, gdzie zostajemy nakarmieni i napojeni. Kolacja kończy się pożegnaniem – opuszczają nas Bogdan, Asia i Łukasz, zmuszeni obowiązkami do powrotu. Reszta rusza w stronę schroniska, gdzie ku chwale Morfeusza zwala się na materace, chwile później pochrapując radośnie.
Niedziela.
Po wciągnięciu solidnego śniadania, opuszczamy schronisko i przemieszczamy się w stronę Jaskini Salmopolskiej. Pogoda jak najbardziej sprzyja. Być może tym razem uda się nie zmoknąć… Po przebyciu niedługiego odcinka drogi, prowadzącego od parkingu do okolic otworu wejściowego, wskakujemy w kombinezony, których stan jednoznacznie wskazuje na to, co przeszły poprzedniego dnia. Chwilę później kolejno zanurzamy się przyjemnie chłodną jaskinię. Zwiedzanie Salmopolskiej nie zabiera wiele czasu: sprawnie docieramy do północnej części jaskini, następnie po nawrocie kierujemy się ku studni końcowej. Tam czeka nas niespodzianka: nad studnią objawia się okienko prawdopodobnie prowadzące do dalszych partii, których nie mamy oznaczonych na mapie. Część z nas decyduje się na szybki rzut okiem w stronę otworu. Chwilę później zawracamy, kierując się już w stronę wyjścia. Wydostajemy się na powierzchnię – szok. Nie pada! Mało tego – słońce świeci! Ruszamy raźno do ostatniej jaskini, którą mamy zamiar zwiedzić. Naszym celem jest Malinowska.
Bez większych problemów znajdujemy jaskinię. Przy pomocy znajdującej się w środku drabiny, kolejno schodzimy w dół. Malinowska ze względu na swoje rozmiary, nie zabiera nam wiele czasu. Krótki podziemny przemarsz można w zasadzie potraktować bardziej jak niedzielny spacerek. Po zwiedzeniu całości jaskini wdrapujemy się na powierzchnię, gdzie w końcu można wyłączyć czołówki na dłuższy czas. Idealnym zakończeniem weekendu jest postój na tradycyjnej szarlotce w miejscu, gdzie nie da się skończyć konsumpcji na jednym ciastku. Po wchłonięciu kalorii w ilości mogącej zasilić średniej wielkości miasteczko, pakujemy się do samochodów i ruszamy w stronę domów…
Zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fbeskid
Jura - pontonem po Białce Lelowskiej
Białka Lelowska to rzeczka biorąca swój początek na Jurze a uchodząca do Pilicy w okolicach Koniecpola. Na odcinku od Lelowa do Białej Wielkiej rzeczka została przystosowana do spływów pontonowych. Jednak na wielu odcinkach rzeka posiada mielizny, zatopione pnie i gałęzie. Najpierw nurt jest znośny, później zwalnia. Na jednej z zatopionych gałęzi rozerwaliśmy dno pontonu i po chwili szybko nabieraliśmy wody. Odwracamy więc ponton dnem do góry zamieniając go w swoistą tratwę. Siedząc na dnie (dziura była nad wodą) docieramy po 2 godz. do celu w Białej Wielkiej. Trochę nas postraszyło deszczem ale generalnie pogoda OK. W sam raz wycieczka na sobotnie popołudnie.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBialkaLelowska
Katowice - Szopienice
Tym razem trochę oderwane od gór i skał ale pogoda miała być nie najlepsza więc za namową Augusta Jakubika (ultramaratończyk z naszego miasta i prezes TKKF "Jastrząb" Ruda Śląska) wziąłem udział w turnieju badmintona w ramach Wojewódzkich Zawodów Klubów TKKF. Po dość zaciętych bojach udało mi się wywalczyć II miejsce. Zawody odbywały się również w wielu innych dyscyplinach. W każdym razie w punktacji ogólnej wywalczyliśmy I miejsce.
Jura: Pazurek - Warsztaty z kanioningowych technik linowych KK PZA
W trakcie weekendu od piątku do niedzielnego popołudnia byliśmy uczestnikami warsztatów z technik kanioningowych, szczególnie potrzebnych nam do zbliżającego się w następnym tygodniu wyjazdu. Rozpoczęcie w piątkowy wieczór w Jurajskim Dworku od unifikacji sprzętowej, kilku prelekcji, filmów i dużej ilości ppysznej wódki do późnych godzin nocnych. Bardzo ciężki poranek, zawadzamy o sklepy i cały dzień na Pazurku ćwiczymy po kolei, zjazdy, poręcz, deporęcz, odciągi itp. Później długo oczekiwana kiełbasa z ogniska i powrót na noclegownię, jadłospis jak uprzednio :D
Niedziela znów w skale, tym razem uczymy się trawersów, i deporęczowalnych odciągów, wszystko naturalnie na najlepszym przyrządzie do wszystkiego czuli 8-ce! :D da się nawet na niej bardzo sprawnie podchodzi na linie! Miłe towarzystwo i bardzo fajna kadra, gorąco polecam tego typu sprawy każdemu kogo to interesuje, ja się piszę na kolejne!!!
Jura - obchody 39-lecia klubu
W tym roku obchody 39-lecia klubu odbywało się nie z naszej woli w dwóch miejscach. W sobotę rano na Bońku w Górach Sokolich gorliwością wykazała się miejscowa policja. Jej dzielni przedstawiciele w brawurowej akcji zakwestionowali pobyt kolegów w/w miejscu wystawiając stosowne druczki na określoną kwotę. Dalsze więc obchody przeniesione zostały 30 km na południe do zacisznego Piaseczna. Tu już niepokojeni przez nikogo, działając w różnych grupkach chodziliśmy do jaskiń (Piaskowa i Wielkanocna), wspinaliśmy się do woli w skałkach, jeździli na rowerach górskich lub też odpoczywaliśmy mniej lub bardziej czynnie na łonie przepięknej, majowej przyrody.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FLecie
Asia: Z okazji otrzymania paru zdjęć wykonanych przez Emila postanowiłam jednak opisać działalność ,,sekcji Jaskiniowej” podczas Lecia Klubu. Pierwotny plan zakładał wizytę w kilku jaskiniach okolic Olsztyna. Jaskinie miały być poziome (dostępne dla kursantów), ale zarazem brudne, zimnie i ciemne żeby zobaczyli w co się wpakowali. Razem z przeniesieniem miejsca imprezy musieliśmy zmienić plany. Szybka i spontaniczna decyzja – pójdziemy w niedzielę do Piętrowej Szczeliny. Tymczasem w sobotę wieczór wybraliśmy się do pobliskiej Jaskini Piaskowej i po kilku przygodach (pamiętałam dojście tylko do połowy, mimo wszystko trafiłam bliżej niż zaprowadził nas później GPS) udało nam się w końcu z pomocą Damiana znaleźć wejście. Jaskinia jest dość mała i ciasna, co zweryfikowało stosunek niektórych osób do tego rodzaju rozrywek. W niedzielę w bardziej kursowym składzie (Tadek, Ja, Iwona z Karolem, Emil, Aga i Łukasz) pojechaliśmy do Piętrowej Szczeliny, po drodze okazało się, że droga, którą mieliśmy jechać jest zamknięta. Nie pozostało nam nic innego jak odwiedzić kolejna jaskinię znajdującą się w Piasecznie – Jaskinię Wielkanocną. Z nowym członkiem ekipy (Prezes) i dosztukowanym sprzętem, podawanym sobie do góry po każdym zjeździe, trafiliśmy na dno ok. 10 m studzienki. W środku spędziliśmy parę chwil, powciskaliśmy się we wszystkie szczeliny, popodziwialiśmy skąpą (ale ciekawą!) szatę naciekową i szkielet jakiegoś zwierza, posłuchaliśmy opowieści Tadka o jaskiniach, ludziach i naszym klubie. Mając tyle ciekawych planów, które nie wyszły czuję jaskiniowy niedosyt, jednak mam nadzieję, że mimo wielu nieprzewidzianych zwrotów akcji, jednak te wizyty coś wniosły w ,,edukację” nowych grotołazów.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fwielkanocna
Jura: Łutowiec - Szkolenie z kartowania jaskiń
Szkolenie podstawowe wg sprawdzonego programu, opracowanego w 2013 roku. Dwa intensywne dni wykładów, ćwiczeń przy komputerach oraz dwa wyjścia w teren do jaskiń: Ludwinowskiej, Ostrężnickej, Trzebniowskiej i w Sokolnikach. Pojęcia nie mam, czy wyszło dobrze, bo to się niestety okaże dopiero po czasie. Kadrze bardzo dziękuję za pracę przy szkoleniu. Dziękuję również kierownikom wypraw w Prokletije (Krzysztof Najdek z WKTJ) oraz w Hagengebirge (Marek Wierzbowski), a także Sławkowi Parzonce z WKGiJ za udostępnienie sprzętu na szkolenie.
SŁOWACJA: Niżne Tatry - jaskinia Wielka Staniszowska
Jurek Ganszer z SBB zorganizował 26 już spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego. Z uwagi na nasunięcie się tego wydarzenia z obchodami naszego lecia klubu wzięliśmy udział tylko w akcji do jaskini Wielkiej Staniszowskiej w słowackich Niżnych Tatrach. Dziura znajduje się w Janowej Dolinie. Po pewnych problemach z otwarciem stalowych drzwi udało nam się dość dokładnie zwiedzić jaskinię (podobno 3 km ciągów). Długie i przestronne korytarze, ładna szata naciekowa stawia tą jaskinię w gronie ciekawszych jaskiń Słowacji. Po akcji ja z Esą jadę do Polski na Jurę (300 km) a reszta weteranów na dalsze bale do Kir. Duże podziękowania dla Jurka z zorganizowanie tej fajnej imprezki. Tu więcej szczegółów:
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FWeterani
Tatry Zachodnie - jaskinia Czarna
Podejście w ulewie, przejście na mokro. Czas trawersu 3h 10m, kilkanaście minut jest jeszcze spokojnie do urwania.
Nocny rajd rowerowy
Wracając autem z naszej tatrzańskiej wyrypy zadzwoniła moja rowerowa koleżanka Ewa: "Jedziesz na nocny rajd?" Tak więc o 22 peleton około 100 cyklistów (w tym czwórka nockowiczów) przejechał czerwonym szlakiem rowerowym z Halemby przez Wirek do Kochłowic na Rybaczówkę. Tu już czekało ognisko i kiełbaski. Fajna imprezka (zorganizowana przez MOSiR), pogoda i humorki dopisały. Choć byliśmy ściachani trochę po nartach to nie żałujemy.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNocny_rajd
Tatry Wys. - Mylna Przełęcz
Mimo, że autem jechaliśmy w deszczu to w Tatrach pesymistyczne prognozy nie zupełnie się sprawdziły i warun był całkiem przyzwoity. Z Kuźnic przez Skupniów Upłaz na Halę a dalej już po śniegu do kotła zamykającego dolinę pod Świnicą i Kościelcem. Mimo, że przez ostatni tydzień śniegu ubyło bardzo dużo to i tym razem intuicja mnie nie zawiodła gdyż żleb opadający z Mylnej Przełęczy (2104) był dobrze wyśnieżony. Na samą przełęcz dość strome podejście a żleb u góry wąski. "Trzyosobowa przełęcz" (gdzieś tyle tam miejsca dla ludzi z sprzętem) wcięta jest między grań Zadniego Kościelca i Zawratowej Turni. Każdy startuje trochę inaczej. Najpierw się trochę zsuwamy a potem już piękna jazda w dolne partie doliny. Ciekawostką były moreny, które rozpędem pokonywaliśmy do góry z znaczną szybkością z fajnym uczuciem działania siły odśrodkowej. W kilka chwil mijamy stawy i docieramy do końca śniegu w okolicach skrzyżowania szlaków na Kasprowy. Potem już na butach przez dol. Jaworzynki do Zakopca. Tatry puste powyżej Hali, niżej spotykamy kilka osób. Cóż, i tu wiosna już zawładnęła górami. W tej akcji zrobiliśmy ponad 1000 m deniwelacji i 17 km.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMylnaPrzelecz
AUSTRIA - Stubaier Alpen, Ötztaler Alpen
Dodaliśmy jeden dzień do długiego weekendu i spędziliśmy go na skiturach w Austrii. Naszą bazą noclegową były zimowe chatki samoobsługowe przy schroniskach Alpenverein. Trasy dobieraliśmy po prostu z map topograficznych. Pierwszego dnia, po nocnym przejeździe z Polski w Alpy Sztubajskie przeszliśmy z parkingu w St. Sigmund (1516) na ciężko do Pforzheimer Hütte (2308) i dalej w kierunku szczytu Zwiselbacher, kończąc wycieczkę na bezimiennym szczycie na 3050 m. Pogoda nam dopisała, męczyliśmy się tylko trochę w związku z niewyspaniem i nagłą zmianą wysokości. Drugi dzień to niskie chmury i deszcze. W tragicznej z początku widoczności ("na przyrządy") wchodzimy z Pforzheimer na Schartlkopf (2831), po czym zjeżdżamy po nasz dobytek z powrotem do chatki i dalej do samochodu.
Przemieszczamy się w Alpy Ötztalskie, niedaleko ośrodka narciarskiego Pitztal. Tam z parkingu pod kolejką podziemną na lodowiec (1675) wychodzimy do Taschachhausu (2435), gdzie docieramy późną nocą i na dodatek kompletnie przemoczeni. Ta "chatka" zrobiła na nas szczególne wrażenie: dwa piętra, jadalnia i trzy sypialnie.
Sobota to ponownie dużo słońca -- i dużo lawin. Planujemy wyjście na Ölgrubenkopf (3392), ale nieco powyżej 3100 m rezygnujemy z ataku na szczyt z uwagi na zagrożenie lawinowe. Niestety, po nocnym suszeniu się nie udało się nam wstać wystarczająco wcześnie na ten cel. Zjeżdżamy po morenach na lodowiec w dolinie, na ok. 2820 i na pocieszenie atakujemy jeszcze przełęcz Wannetjoch (3110). Tu znowu rozsądek nakazuje nam zawrócić na ok. 30 czy 40 m przed granią, ale zjazdy są więcej niż wystarczającym pocieszeniem. Po osiągnięciu dna doliny Monika wraca do chatki, a mężczyźni doprawiają się jeszcze podejściem ok. 200 m pod wielkie seraki wystające z lodowca Sexegertenferner.
Ostatniego dnia prognozy przewidywały znowu deszcze, ale pogoda pozytywnie nas zaskoczyła i umożliwiła podejście niemalże na Bliggspitze (3454) w dobrej widoczności i bez opadów. Tym razem zawracamy z 3330, rozsądek zatriumfował po wykopaniu przez Marka próby lawinowej. Naszemu zjazdowi z chatki do samochodu towarzyszyły zresztą głuche odgłosy lawin schodzących i blisko i daleko, może i w żlebie prowadzącym na Bliggspitze.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMajowkaMG
Tatry Zach. - Wołowiec: wyjazd rowerowo - narciarski
Misternie spakowani w aucie (rowery, narty i sprzęt górski) ruszyliśmy na podbój Wołowca (2064). W Chochołowie łapiemy gumę a po wymianie koła okazało się, że w zapasie jest też mało powietrza. Łukasz jedzie szukać kompresora do Czarnego Dunajca a reszta obserwuje życie niedzielne Chochołowa. Później jednak wszystko idzie zgodnie z planem. Przy Kirowej Wodzie przepak. Z przytroczonymi do rowerów nartami chyżo mykamy do góry przez pełną ludzi dolinę Chochołowską. Przy schronisku zostawiamy rowery i dalej już z buta a później na nartach przemierzamy Wyżnią Chochołowską dolinę aż na grzbiet wiodący na Wołowiec. Wyżej pogoda uległa pogorszeniu lecz widoczność wciąż dobra. Na zjazd wybieramy centralny żleb przedzielający pn-wsch. ścianę Wołowca. Dość duże nachylenie lecz śnieg dobry. Trochę emocji było, gdyż najpierw nie byliśmy pewni czy żleb nie jest w dole podcięty. Stromizną osiągamy kocioł a potem pod ścianami Wołowca skośnym zjazdem chwytamy szlak podejścia. Później w kosówce i w lesie równie wspaniała jazda. W dolnych partiach koledzy zdejmują definitywnie narty a ja równoległym duktem w lesie niemal ciągle po śniegu zjeżdżam w pobliże schroniska. Spotykamy się przy rowerach i wkrótce gnamy jak szaleni w dół osiągając w kilkanaście minut Kirową Wodę. Tu już tylko kąpiel obłoconego sprzętu i powrót do domu (dość długi z uwagi na po majówkowe korki). W naszym odczuciu był to przewspaniały wyjazd. Łącznie zrobiliśmy 25 km i 1165 m deniwelacji.
Tu fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FWolowiec
AUSTRIA - Totes Gebirge - skitury
Krótki acz treściwy wyjazd skiturowy do znanego mi już dość dobrze schroniska Prielschutzaus. Po piątkowo-deszczowym podejściu, śniadaniu przy świecach(!) z obsługą schroniska i wyczekaniu na właściwe okno pogodowe (udało się :)) Klaus zaprasza mnie na bardzo udaną wycieczkę w nieznany mi obszar tego rejonu serwując wymagający technicznie, bardzo długi a zarazem świetny zjazd (trasa od schroniska, obok szczytu Temlberg aż pod ściany Bösenbühel + zjazd linią na Dietlhölle- polecam). Zdjęcia: https://drive.google.com/folderview?id=0B-E32_yA9P0MfjRpX2FPVUNpenUyWW9iTlVuYU9faTVFSkxjQXAyd0NPU3F6WnBpRlQtM1U&usp=sharing
SZWECJA/DANIA: Rejs po Bałtyku
Jak co roku w maju rozpoczynamy sezon żeglowania, po raz kolejny po Morzu Bałtyckim. Tym razem płyniemy fajną jednostką - Delphia 43 Baltica-Yachts IV – ponad 14m długości po pokładzie, super łajba, dużo miejsca nawet przy dwunastoosobowej załodze. Wypływamy wieczorem z mariny w Kołobrzegu. Pogoda nas nie rozpieszcza. Zaczyna padać deszcz, zero wiatru i wokół nas mgła (widoczność na 20m , dobrze że, łajba wyposażona jest w radar ,przynajmniej nie zaskoczą nas statki widma). Pierwszym celem po 36 godzinach płynięcia jest marina w Kalmar (Szwecja). Tutaj zwiedzanie miasta, zamków i podziwianie długiego mostu przechodzącego przez Cieśninę Kalmarską (ponad 6300m ). Następnie wypływamy do Karlskrony (Szwecja), hurra, hurra- zaczęło wiać i zaczęła się zabawa w halsowanie. Jeden minus ,że to północny wiatr, czyli bardzo zimny, nawet zimowe ubrania nie pomagają, gdy się stoi za sterem bez ruchu cztery godziny, ale dajemy radę. Dopływamy do mariny w Kalskrone. Tu znów małe zwiedzanie zabytków ( wszędzie widać armaty), uzupełnienie zapasów i w drogę, a raczej w morze. Następnym celem jest mała wysepka Christianso (Dania). Znów zaczęło fajnie wiać, pojawiła się duża fala (dobrze bujało), co niektórzy z załogi znaleźli sobie takie męskie zajęcie - karmienia rybek przez burtę J. Po dotarciu o drugiej w nocy do wysepki rozpoczął się krótki odpoczynek, a nad ranem zwiedzanie wysepki. Oprócz tubylców nikogo nie było, a bardzo zimny wiatr znowu dał o sobie znać. Wysepka bardzo fajna, ale polecam ją latem, gdy będzie cieplej. Teraz czas na Bornholm, do miejscowości Allinge-Sandvig. Z wysepki nawet szybko dotarliśmy, bo w sześć godzin (sprzyjał nam kierunek wiatru). Tu też krótkie zwiedzanie miasteczka ,zakup pamiątek i szykowanie się do drogi powrotnej. Niestety powrót był już tylko na silniku, bo nic nie chciało nam wiać. Rejs był super, tylko trochę było zimno i szkoda, że wszystko było przed sezonem, bo tak naprawdę to byliśmy jedynymi ludźmi w portach, ale i tak polecam wszystkim przeżycie takiej morskiej przygody.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FRejs
NIEMCY: Frankenjura-wspinanie
W piątek ruszamy bezpośrednio po pracy, decydujemy się na nocleg na przytulnym parkingu na autostradzie – cisza, spokój i ławeczki o szerokości idealnie pasującej do karimaty. Z rana docieramy na camping ,,Eichler’’ od razu robi pozytywne wrażenie (brak tłumu). Generalnie miejscówka godna polecenia, warto podkreślić przemiłą obsługę (Opa Eichler). W sobotę ruszamy na najbliżej położoną skałkę (Zehnerstein), która niestety nie zachwyciła. W kolejnych dniach zwiedzamy kilka rejonów – Soranger Wand, Grune Holle, Richard Wagner Fels, Marietaler Wande, które potwierdziły że Franken oferuje pierwszorzędne wspinanie. Pogoda mimo paskudnych prognoz okazała się łaskawa. Warto nadmienić, że skała szybko schnie a liczne przewieszenia pozwalają wspinać w deszczu co nie mieści się w głowie człowiekowi przyzwyczajonemu do polskiej jury. Z ciekawszych przejść padły m.in. Umleitung 8- (crux w płycie bleee), Pickelsau 9- (przewieszenie, same wiadra, asekuracja lotna), Second Chance 8- (przyjemne zgięcia po dwójkach), Die alte Sau 8- FL (zróżnicowana, nieco ciagowa), Isolation 8- OS (przewieszony klasyk), Solid rock 8- OS (klasyk, super ruchy, mega czujny początek – pierwsza wpinka 6m nad glebą), Katzensudan 7+ OS (długa, techniczna, rekord Damiana)
Podzamcze - Warsztaty poręczowania KTJ PZA
Warsztaty rozpoczęły się w piątek wieczorem od unifikacji sprzętu. W związku z dość późną porą (przesunięcie zbiórki z 20 na ok. 22) padło tylko kilka uwag i sugestii dotyczących konfiguracji i stanu poszczególnych kompletów uczestników. Wszystkie dłuższe omówienia zostały przełożone na dzień następny.
Drugiego dnia od rana rozpoczęliśmy zajęcia na Górze Birów. Wszyscy uczestnicy zostali sparowani i obdzieleni zadaniami (poręczowanie dróg z określonymi rodzajami przepinek, węzłów i ewentualnymi sytuacjami awaryjnymi – koniec liny/ przetarta lina). Po zakończeniu pracy przez wszystkie zespoły nastąpiło omówienie błędnych konfiguracji i sugestie jak należy takie sytuacje rozwiązywać. Przez cały dzień każdy zespół zaporęczował jeszcze dwie drogi i każde z następnych omówień było krótsze od poprzedniego dzięki zastosowaniu w naszych poręczówkach omówionych elementów. W międzyczasie wysłuchaliśmy jeszcze kilka zdań o pomocnych elementach wyposażenia jaskiniowego, czy o przydatnych przygotowaniach przed rozpoczęciem poręczowania.
W niedzielę nie mieliśmy już tylu okazji do samodzielnego działania, a więcej słuchaliśmy prowadzących, głównym powodem był niedobór czasu jak i ogrom wiedzy i tematów jakie miały być nam przekazane. Zostaliśmy podzieleni na trzy grupy, tak by w mniejszym gronie omówić wszystkie zagadnienia. Na pierwszym stanowisku były omawiane różne rodzaje wycofów w zależności od sytuacji i dostępnego sprzętu (różne konfiguracje ,,złodzieja”, zjazd w półwyblince, zjazd z przeciwwagą). Na drugim stanowisku omawialiśmy różne rodzaje punktów (spity, kotwy, kilka rodzajów plakietek i ringi) oraz jak należy poprawnie je dobierać w zależności od miejsca osadzenia i jakich węzłów używać. Na trzecim stanowisku omawiany był zjazd kierunkowy (zakładanie tyrolki, flaszencug) niestety z braku czasu nie wszyscy mieli okazję przećwiczyć zakładanie tego układu. W dalszej kolejności obserwowaliśmy (i słuchaliśmy) instruktorów w zaimprowizowanej sytuacji tzn. jak sprawnie przeprowadzić akcję w przypadku wspinania i poręczowania do góry. Ostatnim stanowiskiem było poręczowanie z cienkich lin (9 i mniej mm), gdzie może być stosowane, jak się poprawnie po nim poruszać i jakich węzłów używać.
Przez cały weekend pogoda dopisywała, dopiero w niedzielę parę minut po powrocie na bazę spadł deszcz i w oddali słychać było burzę, w związku z czym większość ekipy miała wątpliwą przyjemność zwijania się w deszczu. Bardzo sympatyczne towarzystwo zarówno ze strony kadry szkolącej jak i uczestników, do współpracy w ciągu dnia oraz do rozmów wieczorem przy ognisku. Polecam takie wyjazdy wszystkim! Jest to dobra okazja do poznania grotołazów z innych klubów, nauczenia się czegoś nowego/ uzupełnienia wiadomości, porównania doświadczenia innych grotołazów ze swoim, czy chociażby tylko do odświeżenia swojej wiedzy.
Tatry Wysokie - Krzyżne
Samotne wejście na Krzyżne. Od wyjścia z Betlejemki do samej przełęczy nie spotykam nikogo. Zjazd rozpoczynam jeszcze przed południem, dzięki czemu warunki śniegowe mam całkiem znośne.
Tatry Zach. - Kondracka Kopa
Z Kuźnic przez Kalatówki (zatrzęsienie krokusów) podchodzimy na halę Kondratową. Potem na nartach na Kondracką Przełęcz i dalej granią na Kopę Kondrcką (2005). Pogoda nie zła. Śniegi robią się firnowate więc zjazd mamy przewspaniały. Śmigamy Długim Żlebem i dalej do schroniska. Tu krótki odpoczynek i następnie na nartach zjeżdżamy niemal do samych Kuźnic wskakując na nartostradę z Goryczkowej. Niżej robi się gorąco i po śniegu są już tylko wspomnienia.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKopaKondracka
Tatry Wysokie - Kozia Przełęcz
Podchodzę w sobotę w nocy na Halę Gąsienicową, śpię w Betlejemce (brr! zimno!) i rano spotykam się w Murowańcu z "imprezowiczami" z sobotnich zawodów skiturowych. Na dłuższą wycieczkę chętna jest tylko Monika, dużo bardziej zresztą niż ja (w ogóle się nie wyspałem...). Na samą przełęcz wchodzić nie było sensu - przepięliśmy się do zjazdu jakieś 40 m niżej... korzystając w pełni z przybyłego w nocy 30 cm świeżego śniegu. Pysznie.
Jura pn. - jaskinia Studnia w Zagórzu i jaskinia w Sokolnikach
Jako cel obraliśmy dwa nie wielkie obiekty jaskiniowe. Studnia w Zagórzu to 10-metrowa studnia o eliptycznym przekroju. Zjechaliśmy na dno. Gdzieś do połowy jej ściany porośnięte są mchami. Potem zwiedziliśmy jaskinię w Sokolnikach. Otwór znajduje się w starym kamieniołomie. Tu procesy niszczenia widać gołym okiem. Odwiedzamy jeszcze kawałek dalej podobnie usytuowaną jaskinię lecz nie znamy jej nazwy.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FStudnia_w_Zagorzu
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Sławkowski Szczyt
Z uwagi na III stopień zagrożenia lawinowego Sławskowski Szczyt (2452) ze względu na konfigurację terenu stał się kompromisowym celem naszej wycieczki skiturowej w Tatry. Pogoda była świetna. Jedynym rozczarowaniem było brak śniegu na nartostradzie z Hrebieniokia (nie jest naśnieżana). Na nartach podchodzimy od wysokości 1400. Południowe zbocza Sławskowskiego to ogromne wantowisko więc od wys. 2100 m narty niesiemy bo nagromadzenie głazów utrudniało poruszanie się na nich (Teresa nawet zostawiła je między głazami). W niespełna 5 godzin osiągamy wierzchołek Sławka znanego z przewspaniałych widoków. Łukasz z uwagi na dolegliwości gastryczne został na Królewskim Nosie. Teresa szybko zbiega w rakach w dół a pozostała trójka trochę później rozpoczyna piękny zjazd z szczytu. Choć śnieg był czasem dość tępy to nastromienie rekompensowało tą niedogodność. Od Królewskiej Przełęczy jedziemy trochę razem. Potem ja z Teresą zjeżdżam mniej więcej drogą podejścia a pozostała trójka jedzie na wprost w dół. Ciekawostką były ogromne kule śniegu (nawet wielkości człowieka), które toczyły się razem z nami podczas jazdy. Później tylko na kilkaset metrów zdejmujemy narty by dojść do dobrze zaśnieżonej acz nieczynnej nartostrady wiodącej do samego Smokovca. Kilka chwil upojnej jazdy i kończymy naszą przygodę. Wkrótce też na parking dochodzi reszta ekipy. Zrobiona deniwelacja: 1465 m, czas podejścia: 4,45 h, czas zjazdu/zejścia: 2,20 h.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSlawkowski
NORWEGIA: Folgefonna nasjonalpark - Wielkanocne skitury
Od 2005 r. lodowiec Folegfonna (znajdujący się na terenie Hordaland, powierzchni 214 km², trzeci pod względem wielkości w Norwegii) należy do Parku Narodowego Folgefonna. Lodowiec dzieli się na następujące części: północna Folgefonna 25 km², środkowa Folgefonna 9 km² i południowa Folgefonna 180 km². My zwiedziliśmy część południową startując z miejscowości Odda (3 godziny busem od Bergen, jeden prom, duża liczba tuneli) w kierunki samoobsługowej górskiej chatki Holmaskjer. Następnie przemierzamy niemały odcinek lodowca decydując się na wersje maximum czyli mijamy chatkę Fonnabu i kierujemy się do Sauabrehytta. Reszta wyjazdu to zwiedzanie okolic-tych górskich (Klaus zwiedza wyciągi narciarskie w okolicy Bergen -Eikedalen Skisenter-czekając na mój przyjazd [2 dni później], lodowcowych, a na koniec wyjazdu również miejskich (Odda, Bergen). Jak to się Nockowiczom czasem zdarza [gdziekolwiek by nie byli...], w drodze do domu spotykam na lotnisku Łukasza Majewicza z Adą. Zdjęcia: https://drive.google.com/open?id=0B-E32_yA9P0MXzV2azRESW1HTVU&authuser=0
Beskid Śląski - wycieczka narciarska na Malinów
Jak na kwiecień zrobił się super warun. Z Soliska zielonym szlakiem wyszliśmy na Malinów (1114). Zjazd szlakiem a potem nartostradą przez Golgotę do auta. W drodze do domu prawdziwe śnieżyce. Przynajmniej jednego dnia świąt udało nam się nie zmarnować.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMalinow
Tatry - "zajączek" w Tatrach
W tym roku postanowiliśmy szukać zająca wielkanocnego w Tatrach. W pierwszym dniu rozpoczęliśmy trasę w Brzezinach przez Dolinę Suchej Wody na Halę Gąsienicową. W Murowańcu mały odpoczynek i dalej na Kasprowy Wierch .Pogoda nas nie rozpieszczała . W połowie drogi zrobiło się biało i tak też było na szczycie. Próba zejścia zielonym szlakiem do Kuźnic nie powiodła się, zero widoczności. Postanowiliśmy wracać tą samą trasą do samochodu. W połowie powrotnej drogi znów zaczęło się przejaśniać i było widać szczyty. Zająca tu nie było, ale atmosfera w Murowańcu świąteczna.
W drugi dzień atak na Dolinę Pięciu Stawów. Początek w Palenicy Białczańskiej. Do Wodogrzmotów Mickiewicza wiało nudą i śniegiem ,ale już na szlaku zrobiło się ciekawie. Podejście od Rzeżuchy do schroniska było małym wyzwaniem, biorąc pod uwagę ,że mieliśmy tylko jeden zestaw raków i czekan na trzy osoby. W schronisku odzyskaliśmy siły i ruszyliśmy w drogę powrotną . Udało się 2/3 drogi ze schroniska do Rzeżuchy zjechać na czterech literach – była to wielka frajda. Dalej złapała nas śnieżyca ,co widać na zdjęciach. A zając jak to zając - uciekł.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FZajaczek
I kwartał
Tatry Wysokie - pod Krzyżne
Widzieliśmy kilka obrazków do poręcznika z meteorologii (chmury falowe), jak również do podręcznika z bezpieczeństwa wycieczek górskich (w godzinę i dziesięć minut pogoda zmieniła się z niebieskiego nieba na mgłę i opady śniegu). Zawracamy z ok. 1 800 m: brak widoczności, brak kontrastów, późna godzina.
Beskid Żywiecki - wycieczka piesza na Pilsko
W ramach ,,zimowego zdobywania szczytów” wybraliśmy się z Bulim na Pilsko. Prognozy były złe – miał padać deszcz. W środę w klubie Ola wróżyła nam źle- będzie okropna pogoda. Po drodze okazało się, że jest…. źle ! Deszcz, szaro buro i ponuro. Do plecaka zapakowałam kurtkę przeciwdeszczową i spodnie nieprzemakalne, jakby cały czas miało być tak źle, a puchówkę w której jechałam miałam zostawić w aucie (no bo w końcu jest już wiosna), żeby mi posłużyła jak wrócę cała przemoczona z wycieczki. Jakaś magiczna siła (albo po prostu rozsądek) spowodował, że jednak wsadziłam ją do plecaka.
Wybraliśmy się żółtym szlakiem z Korbielowa. Podejście początkowo po płatach starego zmrożonego już śniegu, albo w potokach utworzonych ze spływającej z gór wody. Po jakimś czasie śniegu zaczęło przybywać, aż w końcu szliśmy tylko po nim. Gdzieś w miejscu połączenia z zielonym szlakiem zorientowaliśmy się, że już idziemy po świeżym śniegu – parę milimetrów, ale różnica była widoczna, szło się o wiele lepiej i dookoła było ładniej. Kawałek dalej zorientowaliśmy się, że śnieg jest tak świeży jak tylko świeży może być padający śnieg. Trochę wytyczając własny szlak (bo mgła, bo nartostrada, bo niewidoczne oznaczenia szlaku) dotarliśmy do schroniska na Hali Miziowej na herbatę i kanapki. Po wyjściu na atak szczytowy okazało się, że jest taka mgła, że nie było wiadomo gdzie iść, a po paru krokach i spojrzeniu w tył to nawet schroniska nie było widać. Na szczęście wybraliśmy podejście czarnym szlakiem wzdłuż stoku i najpierw trzymaliśmy się brzegu nartostrady, a później orczyka. Im wyżej tym bardziej cieszyłam się z puchówki i tym bardziej nasza wycieczka zamieniała się w prawdziwą zimową wyprawę. Śnieg z podejścia był wywiany, więc miejscami szliśmy po zmrożonej skorupie, wiało i sypało śniegiem w twarz. Doszliśmy na szczyt (a tak przynajmniej myślałam – teraz po sprawdzeniu internetu okazało się, że jednak trochę nam zabrakło – przynajmniej jest powód żeby wrócić), zrobiliśmy zdjęcia i uznaliśmy, że trzeba się jak najszybciej ewakuować. Najszybciej się biega, wiec tak pokonaliśmy odcinek dzielący nas od schroniska, dalej już szybkim marszem z przerwami na wytchnienie dla bolącej nogi Buliego zeszliśmy do samochodu.
Tak dla odmiany zdjęcia robione dopiero od szczytu w kierunku zejścia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fpilsko . Zdjęcia z podejścia może kiedyś sie ukażą (jak Buli wykończy film w swoim zenicie i go wywoła).
Beskid Śl. - wycieczka pieszo - narciarska na Baranią Górę od wschodu
Jeszcze tydzień temu jadąc pod Gerlacha widziałem białe zbocza Baraniej Góry od wschodu. Jednak przez ostatni tydzień ocieplenia śnieg został zmasakrowany. Z Kamesznicy szlakiem podchodzimy z buta niosąc narty na plecach. Śnieg o trwałej powłoce jest wysoko. W niemal 3 godziny jesteśmy na szczycie Baraniej (1226). Po lustracji terenu z wieży ustalamy drogę zjazdu (była taka jaką planowałem). Doliną pod Baranim Groniem (nie ma tam żadnego szlaku) zjeżdżamy dość nisko. Potem trzeba kombinować więc Esa narty niesie a ja przedzieram się narciarsko ile się da do dołu co mi się zresztą udaje. Tylko ostanie kilkaset metrów idę bez nart do auta. Pogoda nawet nie zła lecz jak się nic nie zmieni z śniegiem to na skitury zostają tylko Tatry.
Tak to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBaraniaGora
Tatry Zachodnie - Jaskinia Czarna-Partie Tehuby
Wyruszamy z Rudy już w piątek, aby w sobotę wcześnie rano móc uderzyć do Czarnej. Sprawnie i szybko podchodzimy do otworu-przy końcówce zakładamy raki. O 10 zjeżdżamy zalodzoną zlotówką. Z Sali Ewy trawersujemy do Partii Tehuby. Mniej lub bardziej ciasnymi fragmentami dostajemy się do Korytarza Dziewiczego, zwiedzając po drodze mniejsze odgałęzienia. Z Korytarza Dz. schodzimy dość stromą pochylnią w dół-okazuje się, że jest to Komin Wariatów, który w połowie drogi opuszczamy, ze względu na brak liny. Wycofujemy się ostrożnie, aczkolwiek sprawnie do góry. Po powrocie do Korytarza Dziewiczego pokonujemy prożek z ciekawym stalagmitem, do którego słabość poczuł Rysiek. Ze spotkania ze stalagmitem wyszedł jednak bez szwanku, więc możemy iść dalej. Po chwili dochodzimy do sali Dobrej Nadziei-tutaj Asia P. próbuje zbadać dalsze partie jednak postanawiamy, że nie będziemy się pchać do Korytarza Kosmonautów i idziemy oglądać dalsze atrakcje. Wracamy znów do Korytarza Dz. i piękną Rurą za Stalagmitem schodzimy do dolnej części Partii Tehuby. Zwiedzamy Salkę z Kredensem i kierujemy się do Salki Teresy (czuć już zimny powiew powietrza) a potem w stronę Syfonu Tehuby, do którego jednak nie dochodzimy, ze względu na brak czasu. Chcemy jeszcze zobaczyć jeziorko Tehuby, więc szybko mijamy Salkę z Kredensem i podziwiamy jeziorko. Jeszcze zwiedzamy Salę Taty i ruszamy w kierunku otworu głównego. Po 21 docieramy do Rudy-szczęśliwi i usatysfakcjonowani.
Tatry Zachodnie - Kasprowy Wierch
Wychodzimy z Markiem na nocne foki na Kasprowy. Gdzieś w okolicach Zakosów dogania nas wściekła Monika i wyzywa nas od najgorszych, bo nie chcieliśmy na nią zaczekać pół godziny. Kąśliwych uwag słuchaliśmy też w przerwach podczas zjazdu, bardzo przyjemnego, choć po wyratrakowanej na płasko trasie. Wcześniej, w SMSie, Monika napisała mi wprawdzie, że jeśli nie zaczekamy, to "zrozumie", no ale chyba tak po prostu wygląda to "zrozumienie" mężczyzn przez kobiety :))
Następnego dnia odbywam jeszcze krótką, samotną wycieczkę w kierunku doliny Miętusiej. Pogoda, zgodnie z prognozami, obrzydliwa. Ludzi spotkałem tylko w dolinie Kościeliskiej.
Jura - Podzamcze - Góra Birów
Gościnny udział w egzaminie na KT na kursie jaskiniowym prowadzonym przez Katowicki Klub Speleologiczny.
Tatry Wys. - Zawrat i okolice
Z Zabrza wyjeżdżamy po 4:00. Około 8:00 ruszamy niebieskim szlakiem do Gąsienicowej. Na szlaku i przy schronisku sporo turystów. W Murowańcu wypełniamy standardową już ankietę nt. wpływu skituringu na środowisko TPNu. Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku Czarnego stawu i dalej do progu pod Zmarzłym Stawem. Tam Łukasz z Adą postanawiają zażywać kąpieli słonecznych oraz wejść i zjechać z okolic Żółtej Przełęczy. Ja w tym czasie ruszam za tłumem na Zawrat. Na przełęcz docieram bez raków. Widoki cudne. Zjazd z samej przełęczy zaczynam lawirowaniem między wystającymi skałkami, a potem między podchodzącymi turystami. Cały zjazd bajecznie piękny. Gdy docieram do reszty ekipy, wspólnie wracamy w kierunku schroniska. Pod koniec stawu, postanawiam jeszcze podejść na Karb, niestety jestem już dość mocno zmęczony więc dochodzę jedynie do 2/3 wysokości, skąd szybko zjeżdżam do stawu. Z Gąsienicowej do Kuźnic docieramy nartostradą. Zjazd ten sprawia nam dużą przyjemność. Cały dzień wspaniała pogoda, czego skutki czujemy na mocno przyrumienionych twarzach.
Dziś okazało się, że Ada podczas wyjazdu odniosła dość poważną kontuzję. Zerwane więzadła nie wróżą szybkiego powrotu na skitury...
P.S. Deniwelacja=1161m:)
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Gerlach
Start z miejscowości Vyżne Hagy. 200 m od parkingu zakładamy narty i podchodzimy na nich aż ponad Batyżowickie Pleso. Dalej w rakach. Narty zakopaliśmy w śniegu pod Batyżowieckim Żlebem. Część progu otwierającego drogę do żlebu zasypana śniegiem a część pokryta efektownym lodospadem. Skalny próg powyżej, latem banalny obecnie był pokryty twardym śniegiem tudzież czystym lodem. Asekurujemy się liną na sztywno. Jasiu jako pierwszy dziarsko pokonał trudności. Powyżej żleb jest dobrze wyśnieżony. Idziemy z lotną asekuracją (odpinał mi się rak). Dochodzimy do grani i nią kawałek na szczyt króla Gerlacha (2654). Jest tu już kilkanaście osób. Pogoda była cudowna więc widoki równie obł