Wyjazdy 2017
IV kwartał
Beskid Mały - spacer na Potrójną i zakończenie 2017 u Zigi
Dżdżysty i mglisty dzień był ostatnim dniem roku 2017. Mimo kiepskich warunków ruszamy w góry. Z Rzyk leśnym szlakiem na Potrójną (889). Grząski i mokry śnieg towarzyszył aż do Chatki pod Potrójną. Tu odpoczynek z posiłkiem. Od chatki ja z Esą idziemy na skiturach a Heniek z Sonią klasycznie. Krótki, grudniowy dzień szybko dobiegał końca więc w ostatnich poświatach dnia zjeżdżamy nartostradą (po za nią zbyt mało śniegu do zjazdu) do doliny i wkrótce spotykamy przy autach z Heńkiem i Sonią. Sumarycznie zrobiliśmy ok. 600 m przewyższeń i 10 km dystansu. Potem krótki przejazd do Puszczy Wielkiej gdzie w chatce u Zigi "celebrujemy" zakończenie roku 2017. Po powitaniu 2018-ego ja z Esą wracam do domu reszta zostaje na miejscu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FPotrojna
Tatry - Skitury
W piątek próbujemy iść na Zawrat od strony doliny Pięciu Stawów, ale kończymy na przełęczy Schodki. Nic nie widać, wieje okropnie, śnieg mocno przewiany i poprzemieszczany. Warto było jednak przyjechać w Tatry w przedświąteczny piątek, aby ponapawać się pustką w górach. Była uderzająca. Przykładowo, podczas naszej pierwszej wizyty w schronisku (były dwie, jedna w drodze tam, druga z powrotem) w sali jadalnej był jeden człowiek... który zresztą potem sobie poszedł.
W sobotę poszliśmy w Zachodnie, do Starorobociańskiej. Z powodu ograniczonego czasu do Siwej Przełęczy nie dotarliśmy, ale i tak zjechaliśmy sobie miły kawałek w świetnym, świeżym śniegu (miejscami do 20 cm).
Tatry - Hala Gąsienicowa - Skitury
Niedzielny spacer przez Boczań i stawki na przełęcz Karb. Stamtąd zjeżdżamy do Czarnego Stawu i dalej przez Murowaniec nartostradą do Kuźnic. Warunki niezłe, ale też nie do końca dobre - świeży i jeszcze słabo związany śnieg na nierównej i zmasakrowanej przez halny skorupie. Udała się za to pogoda i było stosunkowo niewiele ludzi. Nartostrada w końcowej części dosyć szkodliwa dla nart, ale da się zjechać aż do busików, a może nieco dalej.
Beskid Śl. - wycieczka na Błatnią
Z Nałęża szlakiem "szklarskim" na Błatnią. Zejście czerwonym szlakiem grzbietowym do punktu wyjścia z przerwą w schronisku. Śniegu prawie nie ma.
Tatry - Jaskinia Czarna - Sala Łukowa i Partie Tehuby
Pierwsze kursowe wyjście do jaskini tatrzańskiej. Wszyscy radzili sobie bardzo dzielnie. Lód na Łomikach zmusił nas do poręczowania lasu, przez co pobiłem osobisty rekord czasu powrotu spod Czarnej do wylotu doliny (3h 45min). Inne przygody z tego dnia zostaną, mam nadzieję, jeszcze opisane!
NIEMCY/CZECHY: Szwajcaria Saksońska
Wędrówka wśród przepięknych skalnych iglic na terenie Czech i Niemiec. Szerszy opis później.
Tatry - Jaskinia Czarna - Spotkanie powyprawowe
W nieco ponad godzinę dzielne szwaczki - Iwona, Asia i Ola - z pobieżnie wykrojonych kawałków materiału uszyły w Sali Łukowej namiot na sześć osób, dwa palniki i duży garnek. W tym samym czasie Karol i Darek poręczowali kolejne przeszkody, Mateusz się obijał, Świstak i Olo spali. Nie wszystko poszło zgodnie z Planem i trochę się naczekaliśmy i zmarzliśmy przed dotarciem do Korytarza Żyrafowego. Tam rozbiliśmy się obozem, zjedliśmy uroczystą kolację i pooglądaliśmy zdjęcia - z 2017, 2016 i 2009. Potem trochę odpoczęliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Na dworze było zimno, śnieżnie i wietrznie (przewracająco). Dłuższy opis mile widziany, jeśli ktoś się czuje na siłach!
Beskid Żyw. - Romanka na skiturach
"Trójka" w Tatrach zasugerowała nam kolejny wypad w Beskidy. Za cel obieramy Romankę (1366). Z doliny Sopotni na wprost bez szlaku zupełnie nie przetartym terenem w stronę szczytu. U góry trochę kluczymy pomiędzy gęściej rosnącymi świerkami, które w zimowej szacie tworzyły piękne kompozycje natury estetycznej. Na Romance spotykamy kilka osób. Dalej zjeżdżamy na fokach w stronę Rysianki, która jest częstym celem różnego pokroju górołazów. Po dłuższym odpoczynku zjeżdżamy w stronę Trzech Kopcy a po krótkim podejściu mamy piękny zjazd po miękkim puchu halą Stefanka. Niżej śniegu znacznie mniej lecz do auta szusujemy leśną drogą w szybkim tempie. Po za tym nuda. Nigdzie nie zbłądziliśmy, nic się wielkiego nie stało... Aha, urwał mi się talerzyk w kijku a na grani wiał mroźny wiatr. Zrobiliśmy ok. 750 m deniwelacji i 14 km.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FRomanka
Jura - Kielniki
Korzystamy z wolnego dnia i ruszamy w okolice Olsztyna. Na celowniku kamieniołom w Kielnikach.
Pogoda dopisuje, mamy przepiękną, malowniczą zimę z delikatnym minusem na termometrze. Zachwyceni okolicznościami przyrody, pomimo uzbrojenia w mapę, opis dojścia i GPS gubimy się z dwa razy, ale finalnie (a częściowo przez przypadek) trafiamy do Jaskini Magazyn. Spędzamy w niej kilkanaście minut nie mając wiele do oglądania: jakieś resztki nacieków, trochę śladów zwierząt, o dziwo nie zauważamy żadnych śmieci. Wychodzimy „górnym otworem” i ruszamy w stronę kamieniołomu.
W kamieniołomie szybko lokalizujemy otwór wejściowy i wskakujemy do dziury. Jaskinia w Kielnikach okazuje się mniej niż średnio przyjemna: typowa szpara pomiędzy kamieniami. Sporo niebezpiecznych rzeczy wiszących nad głową, kilka ciaśniejszych miejsc, krucho i niewygodnie. Obiekt nie zachęca do poszukiwania ciekawych zakamarków i wpychania się czy to pod strop, czy pomiędzy leżące na spągu kamulce. Ogólnie w ciągu niecałej godziny mamy zwiedzony całą jaskinię.
Pomimo, że mieliśmy na celowniku jeszcze jeden obiekt, po opuszczeniu kamieniołomu jesteśmy zmuszeni do powrotu do domów. Nieprzewidziane zadania związane z pracą dopadły nas nawet na Jurze.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKielniki
Beskid Śl. - wycieczka skiturowa na Klimczok i Trzy Kopce
Z Biłej szlakiem na Klimczok. Po drodze spotykamy pana Józka Filipiaka, który tak nam się przedstawił. Jak się wkrótce okazało postać ze wszech miar ciekawa. Ma 88 lat i w roku zalicza średnio 270 wypadów w różne pasma górskie. Dziarsko podążał z nami na przeł. Siodło a potem razem siedzieliśmy w schronisku. Opowiadał o swoim nader ciekawym życiu oraz wyjawił kilka swoich sentencji jak np. ta: "Ruch i ruchanie + mądre odżywianie to dobrego życia zadanie". Z szczytu Klimoczoka zjeżdżamy w stronę Trzech Kopców a potem Stołowa. Warunki śnieżne u góry dobre, niżej wystają kamienie lecz nie ma zbyt tragicznie. Szlakiem narciarskim docieramy do przeł. Karkoszczonka skąd jeszcze krótkie podejście na Beskidek i zjazd nartostradą do Biłej. Warunki jak na razie nie złe lecz na pewno musi dopadać śniegu by było dobrze. Zrobiliśmy na nartach ok. 11 km i 650 m deniwelacji.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKlimczok
Beskid Śl. - wycieczka skiturowa na Soszów
Szybki i przyjemny wyjazd, idealny na początek sezonu. Warunki śnieżne dość dobre aczkolwiek zjazd możliwy jedynie polanami- w lesie zbyt mała pokrywa śnieżna.
SŁOWACJA - Skitour pod Salatynem
Trasą wzdłuż wyciągów a następnie przez kosówki podchodzimy Skrajną Salatynską Doliną. Wchodzimy w żleb opadający z Pośredniej Salatyńskiej Przełęczy, skąd wycofujemy się z wysokości ok. 1800. Powodem jest koniec dnia, brak widoczności oraz (nieznaczne) zagrożenie lawinowe. Mimo wszystko mamy bardzo dobry dzień w górach, który kończymy zjazdem po równej, nieczynnej jeszcze trasie w dwudziestocentymetrowym puchu.
Tatry Zachodnie - jaskinia Zimna
To nie był dobry dzień. Dużo by opowiadać, w każdym razie z powodu mojego tzw. braku pomyślunku Asia i Piter wymarzli tak bardzo, że zdecydowali się na odwrót do domu (wraz z Łukaszem). Ola, Bogdan i ja dotarliśmy do Korytarza Galeriowego.
Monstrum, albo turystycznej jaskini opisanie
Cóż za amatorszczyzna i pomyłka chora - tracąc z oczu szlak nieomylnej drogi znalazłem POTWORA! Paszcza rozwarta, kamiennymi zębami upstrzona, w oczekiwaniu na nierozważnego wędrowca do zamknięcia gotowa. Ale jak każda stwora i ta znalazła amatora. Wbrew pierwszej trwodze i odwaga wezbrała, więc wnet moja noga w środku zawitała. W paszczy niepotrzebne rzeczy zostawiając i czołówkę na łeb zakładając wcisnąłem się w gardziel wąską i długą. Niestety perystaltyka tu niedomagała, więc w przeciskaniu nie pomagała. Szczęśliwie do obszernej przestrzeni dotarłem o wysokim sklepieniu, co była żołądkiem po bliższym przyjrzeniu. Nie koniec na tym, bo ów poczwara niespodziankę dla mnie miała- zamiast jednego, aż trzy żołądki posiadała. W ostatnim z miną nietęgą żółtą maź z siebie ścierałem, gdy na jej głos zupełnie zdębiałem: „Teraz to ja cię strawię!”, a ja na to: „Osz ty chamie!”. Nie czekając na pogróżki tej spełnienie drogę ucieczki znalazłem niepostrzeżenie, gdy migające światełko drugi otwór wskazało. Nie muszę nikomu zapewne tłumaczyć, co ów otwór w pokarmowej drodze może znaczyć. Ale na dyskomfort nie zważałem, więc w mig na powierzchnię się wykopałem. Triumfalną pozę na koniec przybrałem i dziada kopem w tyłek poczęstowałem.
- Powyższy opis ma charakter humorystyczny, więc proszę czytelników o wyrozumiałość.
- Inspiracją dla tego opisu była jaskinia o nieznanej mi nazwie napotkana przypadkiem w okolicach Złotego Potoku
Tatry Zach. - Suchy Kondracki Wierch
Najwyższy czas zacząć sezon skiturowy. W Tatrach całkiem przyzwoite warunki śnieżne jak na listopad. Z Kuźnic przez dol. Kondratową szybko wchodzimy na Suchy Kondracki Wierch (1890). U góry znacząco pogorszyła się widoczność. Początek zjazdu nie łatwy. Brak widoczności i wywiany śnieg. Dalej żlebem wspaniale. Przy schronisku krótki rest i dalej w dół do Kuźnic a nawet niżej bo na nartach dojeżdżamy do samego ronda. Przy aucie jesteśmy przed pierwszą. Wracamy szybko do domu by załapać się jeszcze na kolejne prezentacje "LAWIN".
Zdjęcia w galerii: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSuchyKondracki
NEPAL: treking pod Everest Base Camp
Głównym celem naszego wyjazdu był trekking w rejonie Everestu, a konkretnie dojście do Everst Base Camp i przy okazji zdobycie turni widokowej Kala Patthar.Docieramy szczęśliwie do Kathmandu, gdzie pierwszy dzień po przylocie poświęcamy na uzyskanie pozwoleń. W Nepalu jest teraz krótko po szczycie sezonu więc w samym Kathmandu napotykamy się już na dość duże grupy turystów. Następnego dnia chcemy lecieć do Lukli, lecz niestety czekamy 8 godzin na lotnisku po to by dowiedzieć się na końcu że anulują lot z powodu zlej pogody. Na szczęście udaje nam się nazajutrz wylecieć. Lot do Lukli i z powrotem sam w sobie jest przygodą. Docieramy po całemu i już tego dnia rozpoczynamy nasz trekking. Tego dnia dochodzimy już po ciemku do Monjo tj. na granicy parku narodowego Sagarmatha. Następne 2 dni podchodzimy przez Namche Bazar do Dinboche gdzie robimy dzień przerwy na aklime. Widoki na trasie przepiękne na Ama Dablam , Lhotse, Nuptse, Thamserku i inne. Od wyjscia z lukli pogoda znakomita. W Dingboche robimy dzien przerwy i na wycieczke aklimatyzacyjna idziemy do czortenu Kukuczki kawałek za małą wioską Bibre. W ciągu następnych dni osiągamy najwyższy punkt na trasie Kala Patthar (5550) który oferuje super widok na Everest i Pumori. W zasadzie to stamtąd najlepiej widać Everest od południowej strony. Tego samego dnia osiągamy również Base Camp 5365 i schodzimy jeszcze dobre 700 m na nocleg do wioski Dhoukla gdzie spanie wchodzi nas 3 razy taniej niż 300 m powyżej. Stamtąd udaje nam się dobrze w 2 dni zejść do Lukli. Tam, po przebukowaniu lotu na 2 dni wcześniej docieramy do Kathmandu a potem autobusem na 1 dzień do Pokhary. Ogólnie podsumowując to trasa trekkingowa przepiękna, widokowo nie da się nic ująć, lecz niestety powala czasami ilość spotykanych tam turystów a przez to postępująca komercja w tym rejonie Nepalu. Zdecydowanie polecam również inne szlaki w tym rejonie np do Gokyo albo przez przełęcz Cho La, równie ciekawe a na pewno nie tak zatłoczone. My,z racji tego ze mieliśmy tylko 2 tyg do wylotu do przylotu, skupiliśmy się na normalnej trasie.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FNepal
Miejscowe ciekawostki - śladem rudzkiej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej
W naszej okolicy jaskiń oczywiście brak lecz jest sporo starych wyrobisk górniczych, które już dawno temu zostały zasypane lub zawalone czy też zamulone. Historia górnictwa na Śląsku jest jednak przebogata. Począwszy od XVIII wieku zaczęto drążyć szyby i sztolnie by dostać się do płytszych pokładów węgla. Dużym problem była woda, którą wypompować w tamtych czasach było bardzo trudno. Budowano więc sztolnie odwadniające a zarazem przeznaczone do transportu wydobytego urobku wodą. Tak więc w XIX w została wydrążona między Chorzowem a Zabrzem tzw. Kluczowa Sztolnia Dziedziczna o dł. 14 km co było wtedy niesamowitym majstersztykiem technicznym (do dziś zresztą budzi uznanie). Odwadniała miejscowe kopalnie. Przebiega także pod Świętochłowicami i Rudą Śląską. W Zabrzu niebawem spory odcinek zostanie udostępniony turystom. W Rudzie nie ma nawet najmniejszej tablicy informujacej o przebiegu sztolni i szybach, które tu się znajdowały. Szkoda bo to kawał historii naszego regionu. Budowniczowie sztolni głębili kilkudziesięciometrowe szybyki (tzw. Lichtlochy) by zapewnić sobie wentylację (na terenie Rudy jest ich 7). Korzystając z różnych źródeł zrobiliśmy rajd rowerowy po środkowej Rudzie lokalizując w terenie (czasem trudno dostępnym) miejsca dawnych szybów. Obecnie w żadnym z tych miejsc nic nie wskazuje, że były tu takie dziury w ziemi. Z reguły teren jest zarośnięty lub zagospodarowany w inny sposób. Tym nie mniej jednak pozwala wyrobić sobie pogląd na temat jej przebiegu i refleksji nad zmieniającym się środowiskiem.
Tu przebieg sztolni: https://www.google.com/maps/d/viewer?mid=1LhdazJa-UptvpfMWAQ518Sa7xDk&hl=en_US&ll=50.30188045258204%2C18.880107555419954&z=15
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKSD
Tu można poczytać o historii sztolni: http://www.gwarkowie.pl/pliki/glowna-kluczowa-sztolnia-dziedziczna-917.pdf
Jura - Jaskinie Wszystkich Świętych, Koralowa, Studnisko
Zaczęliśmy od Jaskini Wszystkich Świętych, do której dotarliśmy po krótkim marszu. Szliśmy kawałek w tyle za dość sporą grupą grotołazów, obserwując do jakiej dziury się wybiorą, by zacząć od czegoś innego i nie musieć czekać na swoją kolej do zjazdu. Nastraszeni trochę przez Emila co do długości potrzebnej liny, wzięliśmy na wlotówkę najdłuższą linę jaką mieliśmy, a zarazem najcieńszą, przez co na poręczowanie mostu Herberta został nam gruby drut, który nie chciał współpracować. Chwilę zwiedzamy salkę Penny, skąd wycofujemy się po odkryciu kilku śpiących nietoperzy.
Spod Wszystkich Świętych przenieśliśmy się do jaskini Koralowej. W środku, w końcu udało nam się porządnie zbrudzić kombinezony dzięki masie obślizgłego błota. Pod Warem pokontemplowaliśmy chwilę nad planem i dwoma kawałkami liny jakie mieliśmy, a w szczególności nad ich długością. Naszym niezdecydowaniem zbulwersowaliśmy jedyna osobę, która czuła się na siłach wspiąć WAR i straciliśmy jej zainteresowanie. Nie pozostało nam nic innego jak zerknąć do innych partii jaskini. Poszliśmy w kierunku sali zawaliskowej do której prowadzi pochylnia (obłocona), którą wyczołgała się w górę Iwona, która nie chciała odpuścić ani kawałka jaskini. Poczekaliśmy z Karolem w strategicznych miejscach u dołu pochylni, aby w razie konieczności złapać ślizgającą się Iwonę. Niestety (albo stety dla Iwony) nie mieliśmy okazji oglądać spektakularnego ślizgu, ponieważ Iwona sprawnie poradziła sobie z obłoconą zjeżdżalnią.
Dalsza część opowieści należy do Karola i Iwony: Po odwiedzinach w dwóch dziurach, czuliśmy pewien niedosyt, a że słonko za deszczowymi chmurami, jeszcze wesoło świeciło to postanowiliśmy odwiedzić Studnisko. Po pożegnaniu się z Asią i Łukaszem i pożyczeniu od nich lin, szybkim krokiem udaliśmy się w stronę jaskini. Na miejscu zastaliśmy gromadę ludzi, czyli widziany wcześniej kurs z Częstochowy. Pod zlotówką zagadał nas niejaki Jurek, który stwierdził, że mamy się nie wygłupiać z naszą liną, tylko wykorzystać ich rozwieszone, pod warunkiem, że będzie to niebieska lina. Nie zrozumiawszy od razu o co chodzi, wpiąłem się w linę i zacząłem zjazd. Na pierwszej przepince zobaczyłem o co Jurkowi chodziło. Całe Studnisko dookoła zaporęczowane jakby to był tor przeszkód. Pełno firanek, koszmar z kursu. Po kilku próbach zrezygnowałem i przepiąłem się na linę, która szła prosto w dół. Później, jak zjechała do mnie Iwona, to oboje troszkę pospacerowaliśmy po jaskini. Jednak wychodząc z powrotem namówieni przez resztę kolegów z Częstochowy wybraliśmy drogę przez firanki i ... nie było to takie straszne ;) Na tym zakończyliśmy sobotnie zwiedzanie Jury.
zdjęcia tutaj: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fjura
Sokole Góry - Jaskinia Wszystkich Świętych – Olsztyńska
Mój pierwszy wyjazd po dłuższej przerwie. Jedziemy na szybką akcję pod Olsztyn sprawdzić, czy uda mi się zaklinować w legendarnym BAKKu. W planach skromnie: jedynie Jaskinia Wszystkich Świętych z Olsztyńską.
Jaskinia Wszystkich Świętych: do Mostu Herberta docieramy bez problemu, na Moście ze względu na dłuższe kończyny przejmuję poręczowanie. Po dotarciu nad Salę Peny rozczarowanie: nie wystarczy nam liny by zjechać do samego Syfonu. Wracamy na górę decydując się podejście pod BAKK od strony Olsztyńskiej. Po wyjściu z Wszystkich Świętych spotykamy małżeństwo z rozmerdanym psem. Nowi znajomi zabierają się z nami do Olsztyńskiej zaopatrzeni w nasze zapasowe światła. Robimy krótki spacer po wygodniejszej części jaskini, Piter jak zwykle świetnie sprawdza się w roli przewodnika. Po wyprowadzeniu gości na powierzchnię, nurkujemy w dziurę na końcu której powinien być BAKK. Niestety zegarek bezlitośnie informuje, że nadchodzi pora wyjścia. Nie udaje nam się zrealizować planów.
W głównym ciągu zamieniamy jeszcze kilka zdań z kolejnymi turystami i powoli kierujemy się w stronę samochodu.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fwszystkich_swietych_olsztynska
Beskid Śl. - Jaskinia w Trzech Kopcach
Zapoznawcza wyprawa do jaskini w Trzech Kopcach jak dla mnie, tak i dla Basi była pierwszą taką przygodą, bo tak to można nazwać. Wejście do jaskini traktowałem jak swoisty sprawdzian samego siebie. Miałem na celu zaobserwować jak będę reagował na warunki tam panujące i co wbrew moim obawom zniosłem bez jakichkolwiek złych objawów, wręcz przeciwnie, wyszedłem zmęczony lecz zadowolony z takiego zmęczenia i usatysfakcjonowany :) Basia natomiast wychodząc stwierdziła: "TO JUŻ??? NIEE... WRACAMY, ZA KRÓTKO... JA CHCĘ JESZCZE" :)
Więc jednym zdaniem można napisać stwierdzając, że nam się podobało i chcemy więcej.
Wracając do sytuacji wewnątrz jaskini byłem pod wrażeniem tych wszystkich szczelin, ciasnych przesmyków czy wąskich korytarzy które wydawały mi sie bardzo ciasne zważając na to że byłem największy gabarytami z grupy ;)
Przewodnik Buli w żadnym momencie nie zniechęcił mnie do jaskiń choć starał się hahaha :) ogólnie bardzo pomógł podczas chwili zwątpienia, gdy nie wyobrażałem sobie iż można by przecisnąć się przez dziurkę od klucza, lecz Buli stanowczo kazał iść dalej i wciskać się... gdy pokonałem ową małą dziurkę, zapytał się mnie " CO MASZ MI DO POWIEDZENIA?" :)
Podsumowując wyprawę, była to bardzo dobra i ważna lekcja a na pewno był to wewnętrzny sprawdzian dla ciała i ducha :) Amen :)
z podziękowaniami
przyjaciele Irek i Basia
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FTrzyKopce
Tatry Zach. - Dol. Kościeliska
03.11 Udział w pogrzebie znanego klubowiczom bacy. Msza święta oraz złożenie ciała do grobu odbyło się w asyście OSP Dzianisz oraz strażaków, którzy brali udział w tragicznej akcji. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie…
04.11 Wycieczka do Doliny Kościeliskiej zwiedzanie wywierzyska, jaskini Smocza Jama, oraz posiłek na Hali Ornak. Nadmieniam, że mali grotołazi byli w pełni zabezpieczeni.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKosceliska
SZWAJCARIA: Rigi Kulm
Po raz drugi w tym roku odwiedzamy Szwajcarię, tym razem z okazji ślubu siostry Karola. Jeden luźny dzień wykorzystujemy na krótką wycieczkę. Wybieramy via ferratę na górę Rigi Kulm. Dojście pod via ferrate było drogą na orientację przez pastwiska, w kierunku wieży, która jest na szczycie. Sama ferrata nie miała w sobie trudnych elementów, nie było nawet potrzeby zakładania sprzętu. Ze szczytu mieliśmy widok na połowę świata ze względu na chmury, ale i tak było już widać ośnieżone szczyty wyższych partii Alp :)
I co najbardziej ekscytujące: po raz pierwszy w życiu zobaczyliśmy widmo Brokenu!
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSwiss
Tatry i Beskid Żywiecki
Wyczekiwany wolny weekend i wytęskniony wyjazd w góry. Jednak im bardziej zbliżaliśmy się do Tatr, to nasze miny były coraz bardziej kwaśne. Cały tydzień pięknego słońca, a na miejscu zastał nas deszcz. W taką pogodę zdecydowaliśmy się jedynie, na poszwędanie po Dolinie Kościeliskiej i zajrzenie w miejsca, które zawsze były odkładane na później (bo blisko, bo krótko, bo łatwo, bo dużo turystów). Nim doszliśmy do Jaskini Mylnej, nasze spodnie nadawały się do wykręcenia. Przed jaskinią przebraliśmy się w stroje grotołazów i wyruszyliśmy na EKSPLORACJĘ! W przeciwieństwie do turystów nie baliśmy się pobrudzić, a tym samym poprzeciskać przez wszelkie, mniejsze i większe przejścia, szczelinki i otwory. Po jakimś czasie dobrej zabawy, wyszliśmy drugim otworem, gdzie znowu przebraliśmy się w stroje turystów. Następnie poszliśmy do Wąwozu Kraków i do Smoczej Jamy.
W niedzielę nasz głód gór był równie mocny, ale nie pociągało nas wielogodzinne moczenie się na tatrzańskim szlaku, dlatego zdecydowaliśmy się na trochę krótsze moczenie na Babiej Górze. Początkowo pełni nadziei, że najgorsze z czym będziemy się mierzyć to drobny deszczyk (nawet mieliśmy okazję oglądać tęczę!), szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię, po wyjściu poza granicę lasu, gdzie wiatr, deszcz i zimno uderzyły w nas z pełną mocą. Szkoda było odpuszczać, więc weszliśmy na szczyt, szybko zrobiliśmy trzy zdjęcia i pobiegliśmy z powrotem do auta. Całość zajęła nam niecałe 4h.
Beskidzka jesień - rowerowy spacerek
Tym razem pogoda wypaliła. Z Paweli Wlk. rowerami podjazd na Garlejów Groń (730) i dalej grzbietem z pięknymi widokami na najwyższe beskidzkie szczyty. W wielu miejscach dużo błota. Potem zjazd do Huciska i dalej lekko w dół piękną, leśną drogą do auta. W górach przepiękna jesień.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FPawel
MACEDONIA - Magaro
Przy okazji udziału w konferencji dot. współpracy Chin z Europą Środkową weszliśmy na Magaro (2254). Jest to najwyższy szczyt w parku narodowym Galičica, zlokalizowanym między jeziorami Ohrid i Prespa. Podchodzi się na niego z przełęczy Lipova (1568). Klimaty trochę jak z Tatr Zachodnich (wapień, urwiska), a trochę bieszczadzkie (połoniny) plus do tego widok na prześliczne jeziora. Na szczycie byliśmy przez pół godziny sami, choć po drodze spotkaliśmy kilka grupek turystów. Pogoda dopisała nam tego dnia od rana do wieczora. Był to zresztą długi i przyjemny dzień. Po wycieczce udało się nam dobrze zjeść z grilla u Turków i pozwiedzać (opactwo św. Nauma, leżące tuż przy granicy albańskiej - drewniany ikonostas z 1711 plus stare miasto w Ohridzie - kościół Bogurodzicy Perivlepty z freskami namalowanymi w 1295).
Zakopane - 51. Sympozjum Speleologiczne
Wysłuchałem około połowy referatów z sympozjum naukowego organizowanego przez mojego ulubionego speleologa. Ciekawe dla mnie były wątki tektoniczne (o Tatrach i Chinach) oraz biospeleologiczne (prelekcje nieco przybliżyły mi ten temat, którym dotychczas się mało interesowałem).
Rezerwat Sokole Góry - Jaskinia Studnisko
Słyszeliśmy o tej jaskini tyle dobrego, jak i złego, że w końcu postanowiliśmy sami sprawdzić czym nas może zaskoczyć.
Pierwszym zaskoczeniem jaskini był długi, wiszący zjazd. Drugim zaskoczeniem, przestrzeń jaka się otwiera po paru metrach tego zjazdu. Trzecim, nieprzyjemny zapach jaki czuć po zjechaniu do komory wejściowej. Czwartym, ,,pole kwiatów" pleśni na które się zjeżdża. Piątym, wyślizganie wszystkiego na czym można stanąć i czego można się złapać. Szóstym, że są w niej nacieki, choć bardzo zniszczone to i tak piękne. Siódmym, że teoretycznie w nieskomplikowanej jaskini udało nam się spędzić całkiem sporo czasu na znalezieniu wejścia do Ciągów Maryny. Ale tym sposobem przynajmniej zwiedziliśmy wszystkie zakamarki sal: Zawaliskowej, Ciasnej, Piaszczystych Nacieków, Kalcytowych Nacieków i Pochyłej. Ósmym, że choć to tylko jura to jednak przyjemnie się poczołgaliśmy, pozapieraliśmy, powspinaliśmy i spociliśmy. Dziewiątym, że choć spędziliśmy w jaskini tyle czasu to na powierzchni minęła tylko godzina.
Otwór jaskini nie wskazuje, że pod stopami znajduje sie taka przestrzeń. I choć oznakowany tabliczkami z ostrzeżeniami jak dom ogra w ,,Shreku" to i tak pewnie znalazł się niejeden ,,Osioł", który zignorował je wszystkie i podszedł bliżej, żeby popatrzeć.
Po wszystkim weszliśmy jeszcze na taras widokowy z widokiem na Zamek Olsztyński.
Tatry - korzystamy z pogody
W sobotę odwiedziliśmy "Ptasią Studnię". Długo zeszło nam na powierzchni, ostatecznie dotarliśmy tylko na -160. Założenia tego wyjścia zostały jednak zrealizowane. Chodziło bowiem przede wszystkim o to, aby miło spędzić dzień i pójść gdzieś daleko, wykorzystując do maksimum słoneczną pogodę. Następnego dnia przenieśliśmy się na Słowację, odbywając spacer po okolicach Żabiej Doliny Białczańskej. Towarzyszyło nam bardzo przyjemne, jesienne słońce, choć niektóre kałuże w lesie pozostały zamarznięte przez cały dzień. Tę wycieczkę również zaliczyliśmy do udanych, tym bardziej, że w dolinie Białej Wody spotkaliśmy na szlakach w sumie może trzydzieści osób. Zupełnie inaczej sprawy miały się na małopolskich drogach. Powrót w niedzielne popołudnie na pożądaną godzinę wymagał sporo strategicznego planowania i ciągłego sprawdzania stanu zakorkowania kolejnych odcinków w celu wyboru optymalnych objazdów...
Jura pn. - wspinaczki w Zastudniach
Wspinamy kilka dróg o trudnościach V - VI.1 na Lisich Skałach w okolicy Zastudni. Przepiękne miejsce i o dziwo żadnych innych wspinaczy. Pogoda dopisała idealnie choć skała już ciut zimna. Coraz więcej do powiedzenia ma jesień o czym świadczą m. in. te zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FZastudnia
Beskid Śląski: Niedzielny spacer
Zaraz obok Brennej, Bielsko Biała-Wapienica jest jednym z najbliżej mojego domu położonych punktów wypadowych w Beskidy. Wchodzę najpierw na Szyndzielnię (pustki), grzbietami przemieszczam się na Klimczok i Błatnią, po czym przez Przykrą schodzę do Jaworza. Stamtąd nieoznakowanymi leśnymi drogami wracam do Wapienicy.
III kwartał
WŁOCHY: Alpy Karnickie - kaniony okolic Tolmezzo
Na tegoroczny wyjazd canyoningowy, początkowo chętnych było 12 osób. Niestety, po przeanalizowaniu prognoz pogody, które jednoznaczne wskazywały na obfite opady deszczu, postanowiliśmy przesunąć wyjazd o kilka dni.
I tak, z 12 osób zostały 3. Wyruszamy z Mikołowa w środę po 20:00. Deszcz przestaje padać w połowie Austrii. Pozostaje jedynie obawa o ilość wody w kanionach oraz czas unormowania się w nich poziomu wody.
Jeszcze w środę w nocy, z drogi widzimy ostatni wodospad kanionu Brussine, znanego Tomkowi z ubiegłorocznego wyjazdu, kiedy to przypominał ciurkający strumień po połogiej ścianie. Obecnie wylatywała potężna siklawa, zasłaniająca ścianę kanionu. Rzeka Fella, zbierająca wodę z większości tutejszych kanionów, również znacznie się poszerzyła i nabrała rozpędu. Ale co tam, poczekamy do rana i zobaczymy.
Po przespaniu paru godzin, budzimy się i pytamy o warunki wodne lokalnych kanioningowców. Ci oznajmiaj, że wody jest dużo, ale szybko opada. Jeszcze raz więc podjeżdżamy pod Brussine i wodospad jakby mniejszy, ale rzeka, w której kończy się kanion jest zupełnie nie do przejścia. Wybór, ze względu na warunki wodne, ale również zmęczenie podróżą i brak doświadczenia części ekipy, pada więc na pobliski kanion Pattoc. Tomek był tam rok temu z Damianem i Maćkiem i nie wzbudził ich podziwu, ale była przynajmniej pewność, że się nie potopimy.
No właśnie, pewność szybko zmieniła się w lekkie obawy czy aby wyjdziemy z kanion bez szwanku na ciele jak i na psychice.
Kanion od ostatniego spotkania zmienił znacznie charakter - niewielkie progi zmieniły się w kaskady, które, mimo że nie wysokie stanowiły spore wyzwanie do pokonania. Kanion faktycznie okazał się na szczęście dość krótki. Prowadzi do niego ciekawa i krótka ścieżka, a powrót do samochodu odbywamy ścieżką rowerową poprowadzoną po trasie dawnej linii kolejowej. Nasze obawy zaczął jednak budzić zamierzony plan działania, bo jeżeli tak ciężko jest w jednym z najprostszych kanionów, to co będziemy robić przez najbliższe dni…
Na szczęście przewidzieliśmy w planie kilka alternatyw. Pierwszą z nich był dość daleko położony kanion Viellia, który decydujemy się przejść następnego dnia. Dojazd z miejsca biwaku zajął nam ponad 2 godziny. Spowodowane było to głównie korkiem oraz drogą wiodącą licznymi serpentynami. Dodatkowo dojście do kaniony trwa 2 godziny. Przez przeciwności losu (późny start oraz kaskada przypominająca rozpędzony pociąg, przez który trzeba byłoby zjechać) zostajemy zmuszeni do przejścia kanionu jedynie w jego niewielkiej acz ciekawej części. Dzień kończymy noclegiem pod kanionem Lavarie.
Na trzeci dzień wybieramy kanion Frondizzon. Z enigmatycznych opisów dojścia dostępnych w Internecie, próbujemy wybrać optymalną drogę, lecz odnajdujemy tylko jeden białoniebieski znak, którym oznakowane miało być bezpośrednie dojście nad kaskady kanionu. Podążamy więc trochę okrężną drogą przez urocze miasteczko Illegio, które ewidentnie szykowało się do jakiegoś lokalnego festynu. Kanion zaczynamy więc już w górnym odcinku, który przez dłuższy czas stanowi po prostu górski potok. Wijemy się więc między kamieniami spoglądając gdzieniegdzie na wybitne okazy geologicznych form odkrytych przez koryto rzeki. W końcu docieramy do głównych kaskad i okazuje się, że leniwie i szeroko rozlany górski potok nagle diametralnie się zwęża tworząc wodospad o potężnej sile. Niestety obicie nie pozwala na zjazd z ominięciem głównego nurtu wodospadu. Mocno zirytowani, szukamy rozwiązania. Decydujemy się na ominięcie kaskady brzegiem i powrót do kanionu w niżej położonej części. Niestety, jak to w kanionie brzegi bywają strome, tak było i tym razem. Po około kilkunastu metrach pozornie łatwego terenu, będącego de facto bardzo stromym jesiennym lasem, Ala zaczyna zjeżdżać w kierunku przepaści a ja widzę w myślach tylko twarze świeżo upieczonych teściów… Na szczęście udaje jej się wyhamować i dalej idziemy z podstawową asekuracją. Po przewspinaniu kilkudziesięciu metrów w runie leśnym, jakkolwiek głupi by to nie brzmiało, docieramy do prowadzącej gdzieś… ścieżki. Z początku jej kierunek jest zbieżny z kierunkiem kanionu, do którego chcemy wrócić, lecz szybko zmienia się na przeciwny. Decydujemy się więc na zejście ze ścieżki i na azymut dotrzeć do dna kanionu. Po paru chwilach owszem docieramy do dna doliny, ale jak się szybko okazuje nie tej właściwej! Pozostaje nam iść z biegiem rzeki i czekać na połączenie z „naszym” kanionem. Rzeka owszem łączy się z naszym kanionem, lecz bardzo wysoką kaskadą, na którą nie starcza nam liny. Pozostaje nam jedynie powrót pod auto. Ale i tym razem nie dajemy za wygraną i postanawiamy zwiedzić choć część kanionu, tym razem jednak od dołu. Udaje nam się wspiąć na kilka prożków z kaskadami i zobaczyć jaskiniową część kanionu. Po powrocie szybki obiad w promieniach włoskiego słońca i gdy już zamierzamy wrócić na miejsce noclegu akumulator odmawia posłuszeństwa. Szybka pomoc włoskich rolników, którzy użyczają nam trochę mocy z traktora, przynosi efekty i możemy wrócić pod cel na kolejny dzień.
Z każdym dniem mogliśmy obserwować ciągły spadek poziomu wody. Jednak trudno było nam szacować czy dany poziom jest już wystarczający na bezpieczne przejście każdego z kanionów. Ostatniego dnia udajemy się jednak do kanionu Rio Simon, klasyki rejonu! Szybki dojazd i dość długie podeście zabierają nam około 2 godzin. Jesteśmy więc wcześnie i w dodatku spotykamy parę kanioningowców z Austrii, którzy twierdzą, że wody jest dużo, ale da się. Ruszamy więc za nimi, tym razem tylko ja i Tomek, lecz szybko nam uciekają. Cały kanion zajmuje nam 5,5 godziny co i tak uważamy za sukces bo nie traciliśmy czasu na szukanie punktów, czy dywagacje typu skakać, czy zjeżdżać, tempo marszu również było rześkie. Kanion na 90% swej długości przedstawia typową formę kanionu – wysokie skalne ściany i praktycznie brak szans na ewakuację. Dodaje mu to grozy, ale i zdecydowanie piękna, w szczególności w porównaniu ze znacznie krótszymi okolicznymi kanionami, które charakteryzują się zbliżoną skalą trudności. Nie odbyło się też bez walki i strachu przed potęgą spadającej wody. Dla mnie przejście tego kanionu, jak również tych mniejszych, ale o większej wodzie pozwoliło na nabranie znacznego doświadczenia w zabawie z kanionami. Mam nadzieję wrócić w te strony po kolejne przejścia, lecz następnym razem wybiorę pewnie bardziej letni okres – nocami bywały 3 st. C no i dzień trochę krótki.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FAlpyKarnickie_kaniony
Beskid Sądecki - spacer
Wyjeżdżamy w piątek po pracy. Docieramy do Rytra ok.20, a po 22 jesteśmy już zameldowani w schronisku Cyrla. Pyszna szarlotka, kąpiel i spać. Następnego dnia wychodzimy przed 10. Trasa: schronisko Cyrla, czerwonym szlakiem Zadnie Góry, Hala Pisana, Pod Sokołowską Górą, schronisko PTTK Hala Łabkowska. Następnie niebieskim Łomnica Zdrój, Piwniczna Zdrój. Dalej żółtym na Niemcową, tutaj zbaczamy do Chaty pod Niemcową...bardzo, ale to bardzo specyficzne miejsce:) I znów czerwonym w kierunku schroniska Kordowiec i na koniec Rytro ok.20 i do domu. Na początku dosłownie trochę popadało, a tak to piękna pogoda i czasem bardzo dobra widoczność i piękne widoki. W schroniskach OSP Nowy Sącz wraz z fundacją "Safe Water, Safe Land" przeprowadził w schroniskach Beskidu Sądeckiego przeprowadzał szkolenia z pierwszej pomocy i to naprawdę na wysokim poziomie i na ładnych sprzęcie. Najbardziej urzekło mnie to co zobaczyłem na ścianie w schronisku Hala Łabkowska...a było to AED :) Fajny wyjazd, spontaniczny i ładnie zmęczyło nas. Do następnego.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fbeskid
Bieszczady - górskie wędrówki
Początkowo mieliśmy jechać na Jurę powspinać się. Jednak pogoda miała być kiepska, więc stwierdziliśmy, że może to lepiej, spędzimy weekend między puszką farby do malowania a sklepem meblowym. Ostatecznie jednak wygrał kolega dzwoniąc w południe w piątek z propozycją wyjazdu w Bieszczady ;) I tak po pracy szybko się spakowaliśmy i wieczorem byliśmy w drodze na wschód. W pierwsza noc rozbiliśmy namioty na parkingu. Pogoda rano była idealna, nie za ciepło, słonecznie. Z Ustrzyk Górnych wybraliśmy szlak czerwony na Tarnicę. Przez całą drogę mieliśmy piękne widoki na wszystkie strony świata. W dół schodziliśmy przez Bukowe Berdo cały czas rozglądając się wokół. Kolejną noc spędziliśmy w Schronisku Pod Wysoką Połoniną, całkiem fajne miejsce. Na drugi dzień mimo zachmurzenia i niewielkiego deszczu weszliśmy na Połoninę Wetlińską. Pogoda już nas aż tak bardzo nie rozpieściła, ale mimo wszystko było warto.
W połowie września nie zastaliśmy w Bieszczadach złotej polskiej jesieni, ale po czerwonozłotych trawach połonin widać, że powoli już się skrada w te strony.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FBieszczady
Tatry Wysokie - Lodowy Szczyt
Z Hrebienoka przez Chatę Tery'ego, a następnie tzw. Konia wchodzimy na Lodowy Szczyt. Następnie schodzimy granią do Lodowej Przełęczy i Dolinką pod Sedielką z powrotem do Tery'ego.
Beskid Żyw. - dookoła Pilska
Teresa pieszo wychodzi na szczyt Pilska gdzie spotyka naszych klubowych przyjaciół - Karola i Iwony Pastuszków. Ja samotnie pokonuję rowerem górskim trasę: Korbielów - Przeł. Przysłopy - Sopotnia Wlk. - Rysianka - przeł. Beskid Orawski - Mutne - Randowa - przeł. Glinne - Korbielów. Ponad 50 km zróżnicowanego terenu górskiego. Wszystkie atrakcje jazdy górskiej: niesienie roweru po wąskich i stromych ścieżkach, zjazdy po korzeniach i dużych kamolach, strumienie, błoto, i wiele innych urozmaiceń. Po stronie słowackiej masyw Pilska jest dziki i mało uczęszczany przez turystów (na całym tym odcinku spotkałem zaledwie kilka osób. Nawigacja czujna gdyż błąd oznacza nadłożenie wielu kilometrów zbędnej drogi. Trasa kondycyjnie dość wymagająca (po którymś tam podjeździe musiałem walczyć z ostrymi skurczami 'czwórek"). Na odcinku do granicy zrosił mnie trochę deszcz. Szczęśliwie jednak docieram do Korbielowa gdzie w umówionym miejscu spotykam się z Esą.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FMTBPilsko
WĘGRY: Mátyás-hegyi-barlang
Przy okazji wizyty w Budapeszcie odwiedzamy jaskinię Mátyás-hegyi-barlang. Poza tym, podczas nieco przedłużonego weekendu na Węgrzech udało się nam pójść do zoo, na krótki spacer w Góry Bukowe, wykąpać w jaskini no i pozwiedzać miasto Eger.
NORWEGIA: treking po Hallingskarvet
Opis w WYPRAWACH: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:NORWEGIA_2017
Beskid Żyw. - rowerami przez Boraczą
W dość upalny dzień z Węgierskiej Górki szlakiem rowerowym wzdłuż Soły jedziemy do Milówki. Stąd podjazd najpierw asfaltową drogą, potem terenową a w końcu ciekawą ścieżką. Szlak piękny choć w kilku miejscach musimy zsiąść z rowerów bo teren był zbyt trudny do podjazdu. Przy schronisku na Hali Boraczej (845) robimy dłuższy odpoczynek. Zjeżdżamy do doliny Żabnicy. Zjazd przepiękny. Pęd, wiatr we włosach, umykający, wspaniały pejzaż. Kto jeździ po górach ten wie. Do samej Węgierskiej Górki ograniczamy się jedynie do hamowania w bardziej stromych miejscach.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FBoracza
GOLL dla wszystkich
Kiedy po raz pierwszy Kiero w 2015r. wspomniał o wyprawie, nie zastanawiałam się długo. Wokół tego miejsca krążyło wiele opowieści. Mimo uszu puszczałam tak zwane „dobre rady”, którymi raczono mnie niemal cały czas. „Po co tam jedziesz, dostaniesz w dupę” – twierdzili jedni, „Jedź z nami, tam się wykończysz” – roztaczali bardziej ponurą perspektywę drudzy. „Jakie masz korzyści jak wchodzisz w skalne rozpadliny. Ciasno, ciemno, brudno i niebezpiecznie. Zwiedzanie jaskiń stanowi bez wątpienia objaw psychicznych dewiacji”” – dowodzili inni - niezwiązani z jaskiniami. W 2016 roku mnie nie zabiło, więc pojechałam tam również w sierpniu 2017r. i wiem, że nie był to ostatni raz.
Co wyróżnia Göll od innych wypraw? Wszędzie odkrywamy jaskinie, poznajemy wspaniałych ludzi, z którymi działamy również poza wyprawami.
Co takiego jest na Göllu:
Kierownik wyprawy, który każdego nowego uczestnika wprowadza w życie obozowe i jaskiniowe. Na samym wstępie informuje cię, że jesteś tu na wakacjach. Dzięki niemu nawet osoby prosto po kursie z kartą taternika chodzą po jaskiniach, a osoby, które są na wyprawie po raz pierwszy, szybko ogarniają wszystko i działają tak, jakby jeździli tu od lat.
Kierownik eksploracji, który ustala grafiki biwaków – tak, aby jemu pasowało – ale dziwnym trafem pasuje wszystkim ;).
Kierownik nastroju, który sprawia, że wszystko działa bez zarzutu. Masarze, gry i zabawy oraz pozostałe magiczne sztuczki dodają wyprawie niesamowity klimat.
Atmosfera na wyprawie sprawia, że każdy chętnie i bez ociągania robi wszystko: zaczynając od eksplorowania jaskiń, szycht w kuchni, aż po sprzątanie wszystkiego. Mamy różne udogodnienia w postaci: transportu helikopterem; zlewu z bieżącą ciepła wodą (jak masz pecha to jest i zimna ;)); normalnej toalety z kocim żwirkiem oraz przepięknym widokiem; prysznica z ciepłą wodą; świeżego powietrza na twoim jedzeniu; Serca obozu – Chatki Miłosza (nie ma osoby na Göllu, która by w niej nie spała i nie urzędowała ;) ).
Dzięki wszystkim udogodnieniom w tym roku działaliśmy w jaskiniach: Gamssteighöhle; Dependance; Mondhöhle oraz Gruberhornhöhle.
Jaskinia Gamssteighöhle: zejście za meandrem Syf-On na głębokość -605m, odkrycie Chińskich Gangów (92 m) za Salą Niedoszłych Samobójców, wspinaczka w Kominach Ostatnich Pięciu Sprawnych (20m) oraz ok 70 m partii skartowanych i jeszcze nienazwanych (a jak wiemy, każda część jaskini musi sobie zapracować na nazwę).
Jaskinia Dependance: w zeszłym roku udało nam się znaleźć tę mityczną jaskinię. Wszyscy wiedzieli o jej istnieniu, ale nikt nie wiedział, gdzie jest. W tym roku postanowiliśmy w niej zadziałać. Odkryliśmy i skartowaliśmy ok 140 m nowych korytarzy. Jaskinia Mondhöhle: w ubiegłym roku nie udało się nic tu zrobić z powodu korka śnieżnego. W tym roku jaskinia była łaskawa. Na razie zaporęczowaliśmy 20 % oraz zabezpieczyliśmy otwór, by działać tu w przyszłym roku ;).
Jaskinia Gruberhornhöhle: Jaskinia została do końca zdeporęczowana, a kolejne śmieci po poprzednich eksploratorach – wyniesione. Pomimo wszystkich ułatwień nie jest łatwo. Mamy swój meander zwany Zemstą Klappachera, dojście na biwak na ok -285 wymaga kondycji oraz sprawności fizycznej. Pogoda na zewnątrz nie rozpieszcza (pewnie dlatego każdy woli siedzieć na biwaku niż na bazie ;)).
Co daje mi do myślenia: speleologiczna pasja przybiera raczej charakter nałogu i po kilku dniach spędzonych na powierzchni ziemi, wśród obozowego życia, odczuwamy nieprzepartą chęć zanurzenia się w ciemnościach oraz w błocie nowych, ciekawych i obiecujących wiele emocji jaskiń, których nie zdążyliśmy jeszcze do końca poznać.
Po górach SŁOWACJI
Tydzień przepełniony przepięknymi wrażeniami ale i sporym wysiłkiem. Jadąc od wschodu Słowacji robiliśmy wypady piesze i rowerowe w poszczególne pasma górskie oraz inne ciekawe miejsca. Zdołaliśmy wyjść na Kremenec w Bieszczadach, Lodowy Szczyt w Tatrach oraz Salatin w Niżnych Tatrach. Po za tym objechaliśmy m. in. rowerami pasmo Holicy i wjechaliśmy na Ruskie Sedlo. Niemal cały tydzień przepiękna pogoda.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSlowacja
Tu więcej szczegółów:
Bieszczady:
Od polskiej strony (z Żubraczego) wyjeżdżamy dol. Solinki pod Kiczerkę, zjazd do Roztok Górnych i na graniczną przeł. – Ruskie Sedlo. Poniżej znajdują się źródła rzeki Cirochy. Miejsce bardzo piękne. Zjazd do Majdanu i obwodnicą do Żubraczego gdzie mieliśmy auto. Śpimy w Woli Michowskiej na „polu namiotowym”. Następny dzień przejechaliśmy autem do najdalej na wschód wysuniętej miejscowości na Słowacji – Nowej Sedlicy. Tu kończy się droga jezdna a zaczyna szlak na Kremenec (1221). Szlak jest dość długi lecz bardzo piękny. Upał był znaczny więc w Stużyckiej Riece robimy sobie kąpiel. Szlak prowadzi starym karpackim borem wzdłuż granicy z Ukrainą. Na szczycie od strony polskiej dość tłumnie przybywają turyści. My spotkaliśmy nie wiele osób. Schodzimy inną drogą przez Ciertaż. Noc spędzamy przy ostatnim budynku Sedlicy. W nocy atrakcją są spadające Perseidy. Mamy w nocy nawet odwiedziny kilkunastu Słowaków, którzy kieliszkami trunków fetowali kolejny spadający obiekt.
Góry Lubowelskie:
Po zwiedzeniu uroczego Bardejowa zagłębiamy się w Jarabinowy przełom. Miejsce dość ciekawe lecz płynący tu potok był bardzo mętny. Wieczorem leje. Śpimy na kampingu w Czerownym Klasztorze.
Pieniny – pasmo Holicy:
Od klasztoru (ciekawy obiekt historyczny) jedziemy ruchliwym ale i pięknym szlakiem rowerowym wiodącym przełomem Dunajca. Potem zataczamy 30-kilometrową pętlę dookoła pasma Holicy i wracamy do punktu startu.
Tatry Wys.:
Późnym popołudniem szybko wychodzimy do Chaty Theriego w dol. Zimnej Wody. Mocno wiało. Śpimy na glebie (11 euro). O świcie ruszamy na Lodwy Szczyt. Rysiek przez komórkę przedstawił opis więc posiłkując się tymi informacjami pustą doliną ruszamy na szczyt. Śpiwory ukrywamy między wantami i zabieramy tylko niezbędny sprzęt. Po przez rozległe piarżyska docieramy do żlebu a nim na przełęcz (dość nieprzyjemne podejście po osuwających się kamykach). U góry nadchodzi cwangla utrudniając widoczność. Tu robimy poważny błąd kierując się dość wyraźną precią zmiast granią (należy iść ciągle granią). Zachodnia strona grani po ostatnich deszczach i nocnych przymrozkach była w wielu miejscach zalodzona. Ścieżka trawersuje góra-dół po osuwiskach nad potężnymi „lufami”. Zaczynało robić się trudniej, pojawiła się duża kruszyzna i nic nie zgadzało się z opisem (że rzekomo łatwo). Gdy teren był trudny i eksponowany a widoczność mocno ograniczona postanawiamy wrócić na przełęcz by spróbować granią. Grań z wyjątkiem tzw. Konia jest banalna. Jako, że zabrałem linę to na Koniu się asekurujemy (wiało). Tracąc niepotrzebnie godzinę w końcu jednak wychodzimy na Lodowy (trzeci szczyt Tatr – 2627 m. n. p. m.). Dopiero jednak na zejściu wiatr rozrywa chmury i widzimy znacznie więcej. Mamy nawet szczęście na widmo Brockena. Zejście do doliny już w pięknym słońcu. Docieramy szczęśliwie do Terinki gdzie już jest rojno od ludzi. Schodzimy wśród tłumów do Starego Smokowca.
Przed laty wspinając się na Kościółku w dol. Batyżowieckiej natknęliśmy się na szczątki kadłuba rozbitego w 1944 roku radzieckiego samolotu. Wtedy zainteresowałem się tą historią (np. można tu o niej poczytać: http://www.ezakopane.pl/wiadomosci/tygodnik/64.html ). Pozostało jeszcze pójść na groby żołnierzy. Odbijamy więc do Gerlachowa. Przy cygańskich domach na końcu wsi znajduje się cmentarz gdzie w jego centralnej części jest wyszczególnione miejsce z grobami ofiar tamtej tragedii. Kilka razy już chcieliśmy tu przyjść aż w końcu nadarzyła się okazja.
Niżne Tatry:
Po nocy na fajnym kampingu Raczkowa Dolina (Zach. Tatry) jedziemy jeszcze do Ludrovej doliny. Tu idziemy na Salatin (1630 m, nie mylić z tym w Tatrach Zach.). Szlaki są nader rzadko uczęszczane choć teren jest przepiękny. Zdarza się nam więc zbłądzić. Schodzimy ponownie w dół i z drugiej strony podjeżdżamy najpierw rowerami ile się da a potem przez piękny, wapienny wąwóz a dalej rozległymi polanami i finalnie stromy zboczem wychodzimy na Salatina. Zejście jest bardzo szybkie a ostatni zjazd rowerami do auta upojny.
Jura - techniki jaskiniowe i wspin w Olkuskich Igłach
Zacienione i puste skały Olkuskich Igieł były idealnym miejscem na ćwiczenia technik jaskiniowych oraz wspinaczki w skwarny, sierpniowy dzień. Przećwiczyliśmy podstawowe operacje z sprzętem jaskiniowym a potem zrobiliśmy kilka pięknych dróg wspinaczkowych od V do VI.2.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FOlkuskieIgly
SZWAJCARIA: Alpy - Strahlhorn (4190)
Tegoroczne wakacje rozpoczęliśmy od pobytu w Szwajcarii, korzystając z gościnności siostry Karola, Kasi, mieszkającej na stałe w Lucernie. Mieliśmy szczęście, bo Kasia razem ze znajomymi już od dawna chciała pójść na czterotysięcznik, umówili przewodnika i akurat pokryło się to z naszym wyjazdem, więc dołączyliśmy się do nich z radością. To miał być nasz pierwszy raz na takiej wysokości, a szczytem który zdobywaliśmy był Strahlhorn (4190m). W sobotę dotarliśmy do Saas-Fee, malutkiej miejscowości, z niesamowitymi widokami na ośnieżone szczyty, pełnej drewnianych domków, po której można się poruszać tylko za pomocą małych elektrycznych samochodów. Stamtąd dotarliśmy do Britannia Hütte na 3030m. To co mnie urzekło w tym schronisku, to stojaki na kijki, czekany przy wejściu, a potem szafki na buty, gdzie nikt się nie bał, że coś mu zginie ;)
W sam raz jak dotarliśmy złapał nas deszcz, nie widzieliśmy gór. Za to po wieczornej burzy góry się odsłoniły, pokazały się kozice i było pięknie. Niedziela rano: pobudka o 3, śniadanie, i wymarsz. Pogoda marzenie – bezchmurne niebo pełne gwiazd, a na horyzoncie rysujące się góry. Szliśmy w 2 grupy po 4-5osób. Jak na początku powiedział przewodnik, żeby dojść na szczyt musimy iść. Choćby powoli, ale musimy iść. Podejście było długie, mozolne, niezbyt strome, a jednak w ostatnią godzinę każdy z nas już odczuwał zmęczenie i wysokość, wtedy szliśmy już bardzo powoli :P. A jednak udało nam się zdobyć szczyt! I było warto, bo widoki przez cała drogę były piękne, ale to co czekało na nas na szczycie oprócz strasznego zimna, było niczym w porównaniu do poprzednich widoków. Schodząc poczuliśmy trochę innego klimatu wysokich gór. Słyszeliśmy pękanie lodowca, skakaliśmy nad szczelinami, widzieliśmy małą „lawinę” kamieni. Cała akcja od wyjścia ze schroniska do przyjścia na stacje kolejki trwała ok. 13-14 h. Będąc już na dole, byliśmy porządnie zmęczeni, ale również zadowoleni z siebie. Następny dzień spędziliśmy restowo, jednak przed powrotem do Luzerny zrobiliśmy szybko jedną via ferratę (k3/K4), aby rozgrzać się na kolejne dni. Wieczorem dorwaliśmy przewodnik po szwajcarskich „żelaznych drogach” i podjeliśmy decyzje co robimy w następne dni. Na pierwszy ogień podjechaliśmy do pobliskiej miejscowości Engelberg, gdzie na celownik wzięliśmy dwie krótkie (średnio ok. 1h każda), ale treściwe drogi. Jedna o trudności K2/K3 (w 6-stopniowej skali trudności) była idealna aby przeżyć swoją pierwszą przygodę z ferratą, więc mieliśmy po niej wielki niedosyt, pomimo iż było na niej kilka atrakcji jak linowe mosty.
Druga droga o trudności K4 była za to bardzo fajna, bo poprowadzona była w ciągłej ekspozycji, przez to dostarczała emocji.
Pomimo tego, wciąż mieliśmy mało, więc ruszyliśmy kolejnego dnia dalej, w stronę Grindelwaldu, miejscowości leżącej u podnóża Eigeru. Po znalezieniu kempingu i rozbiciu namiotu, szybko wyruszyliśmy szukać przygody. Tym razem wybraliśmy via ferratę Eiger Rotstock (trudność K3), która prowadziła w na szczyt góry Rotstock, znajdującego się w cieniu słynnej północnej ściany Eigeru. Widoki były przepiękne. Powrót urozmaiciły nam koziorożce, które w przeciwieństwie do naszych kozic w tatrach, nie uciekają przed ludźmi, tylko raczej są gotowe bronić swoich samic i terenu, lecz na szczęście do rękoczynów nie doszło ;)
W drodze powrotnej przyglądając się majestatycznej północnej ścianie Eigeru, Iwona wypatrzyła kilka punktów, co oznaczało że śmiałków na ścianie nie brakowało.
Kolejnego dnia wybraliśmy się na drogę prowadzącą na szczyt Schwarzhornu, umiejscowionego po drugiej stronie doliny (K3). Ciekawostką było to, że podejście do ferraty było poprowadzone przez dolinę, nazwaną doliną świstaków. Ku naszej radości świstaki nie występowały tam tylko w nazwie doliny, ale faktycznie było je widać na każdym kroku. Ferrata sama w sobie nie była trudna, ale może wydawało nam się to przez to, że byliśmy już po kilku i byliśmy wprawieni w bojach. Po powrocie do Luzerny, zrobiliśmy szybkie pranie i przepakowanie, żeby być przygotowani na drugą część naszego urlopu, czyli pierwsza nasza wyprawa w życiu – Goll 2017 J Jednak wrażanie z niej opiszemy w osobnym wpisie ;)
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSzwajcaria
KIRGISTAN/TADŻYKISTAN: Pamir - Pik Lenina (7134)
Wyjście na Pik Lenina w górach Pamir. Szersza relacja w WYPRAWACH - http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:KIRGISTAN_2017
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FLenin
AUSTRALIA: 17-ty Międzynarodowy Kongres Speleologiczny
W dniach 23 - 29.07.2017 w Penrith, nieopodal Sydney, miał miejsce 17. Międzynarodowy Kongres Speleologiczny. W imprezie wzięło udział ponad 450 speleologów oraz grotołazów z 46 krajów.
W ramach programu speleologicznego przez cztery dni, w czterech-pięciu salach równolegle, uczestnicy od rana do wieczora przedstawiali 20-minutowe prelekcje. Tematyka obejmowała m.in. geomorfologię i hydrologię krasu, życie w jaskiniach, odtwarzanie historii klimatu na podstawie analizy osadów i nacieków, paleontologię i archeologię prowadzoną w jaskiniach, mierzenie i sporządzanie planów jaskiń, ratownictwo jaskiniowe, ochronę jaskiń, historię speleologii i wyprawy eksploracyjne. Oprócz prelekcji, zaplanowano wycieczki terenowe, uroczysty bankiet, pokazy filmów i walne zgromadzenie Międzynarodowej Unii Speleologicznej. W namiocie wystawowym można było podziwiać prace nadesłane na konkurs fotograficzny i kartograficzny, nabyć sprzęt, książki o jaskiniach i speleo-akcesoria, jak również spróbować swoich sił w wyścigu po linie na 30 metrów i w sztucznych zaciskach. Oraz zobaczyć modele 3D największych sal jaskiniowych świata.
Nie sposób było uczestniczyć w całym programie kongresu. Mnie najbardziej interesowały wątki kartograficzne i eksploracyjne, choć odwiedziłem też pojedyncze prelekcje z sesji geologicznych i ratowniczych. Na sesjach dotyczących miernictwa i sporządzania planów bardzo dużo mówiło się oczywiście o skanowaniu 3D jaskiń. Skanery laserowe są coraz tańsze i coraz bardziej dostępne - choć mówimy nadal o progach cenowych, które są do przejścia raczej przez instytucje naukowe czy przemysł, niż nasze kluby. Rozwijają się jednak również algorytmy fotogrametryczne, do których działania potrzebne są tylko i wyłącznie dobre zdjęcia. Technika Surface from Motion już dziś sprawia wrażenie sensownej alternatywy do tradycyjnego miernictwa pod wodą. O ile tylko widać ściany, z dobrze doświetlonego filmu z nurkowania można uzyskać niezłej jakości model 3D.
W ramach sesji eksploracyjnych przedstawiłem prelekcję podsumowującą ostatnie cztery lata polskiej działalności w austriackich Alpach. Oczywiście chciałoby się powiedzieć o wszystkich polskich projektach, ale w dwadzieścia minut naprawdę nie sposób ich przedstawić. Trzeba było coś wybrać, a jednak siłą rzeczy do Alp mi najbliżej. Większość pozostałych polskich wypraw została na szczeście opisana w okolicznościowym wydaniu "Polish Caving". Zeszyty, które wręczałem każdemu, z kim zamieniłem kilka słów, stanowiły lwią część mojego bagażu w drodze do Australii.
Niestety z braku czasu nie udało mi się pójść do żadnej jaskini. Problemem był ograniczony czas i odległości. Choć Australia to najmniejszy kontynent, to jednak jest to kontynent z prawdziwego zdarzenia, a nie jakaś marna wysepka, jak mogłoby się wydawać z oddali. Mając do dyspozycji jeden dzień przed, jeden dzień po i jeden dzień pośrodku kongresu, nie miałem możliwości oddalenia się na więcej niż 200 czy 300 km od Sydney. I tak się cieszę z wycieczek, które udało mi się zrobić. Zajrzałem do centrum Sydney i do koalowego parku Tilligerry, choć żadnego pożeracza eukaliptusów tam nie spotkałem. Przeszedłem po jednym szlaku w parkach narodowych: Gór Błękitnych, Brisbane Water, Nattai, Morton oraz Murramarang. Szczególnie w tym ostatnim było wspaniale: przez trzy godziny wędrowałem wzdłuż brzegu Pacyfiku, częściowo po skalistych tarasach, ale i sporo boso po drobniutkim piasku. Nie spotkałem ani jednego człowieka, zapewne dlatego, że na antypodach jest teraz środek zimy - a kto interesowałby się oceanem o temperaturze Bałtyku latem. Po powrocie do samochodu zastałem na parkingu wypasające się stado kangurów, zgodnie zresztą z tym, co obiecywali miejscowi. Zwierzęta pozwalają zbliżyć się na odległosć dwóch metrów. Po przekroczeniu tej granicy zaczynają powolutku się oddalać, jeśli natomiast przyspieszy się kroku i podejdzie na bliżej niż jeden metr, kangur odskakuje zupełnie jak w filmie animowanym. Podczas godzinnej sesji fotograficznej trafiły mi się też dwie wściekle kolorowe papugi, które postanowiły sprawdzić, czy nie mam czasem czegoś do jedzenia. Podobnie jak we wszystkie pozostałe dni, było słonecznie, temperatura sięgała 17 - 20 C. Swoją drogą, podczas moich dziewięciu dni pobytu na okolice Sydney nie spadła ani kropla deszczu.
Następny kongres UIS będzie miał miejsce w 2021 roku w Lyonie (Francja). Po drodze jednak, pod koniec sierpnia 2018 (w Austrii) oraz w 2020 odbędzie się EuroSpeleo. Generalnie uczestniczenie w tych spotkaniach jest świetnym sposobem na pogłębienie swojej wiedzy o jaskiniach we wszelkich możliwych obszarach. Poznaje się przy tym bardzo dużo ludzi, z którymi potem można ... pójść do jaskini! Czasami - jak choćby w ubiegłym roku w Anglii - jest też łatwo pójść do jaskiń w nowym dla siebie rejonie. Zdecydowanie polecam zarezerwowanie sobie czasu i pieniędzy na tego typu imprezę.
Mój wyjazd do Australii dofinansowany został w ok. 50% ze środków Polskiego Związku Alpinizmu, za co serdecznie Zarządowi PZA dziękuję.
SŁOWACJA: Tatry wys. - Łomnica (2634)
Wyszliśmy drogą tradycyjną na drugi szczyt Tatr - Łomnicę.
Z domu wyjechaliśmy po północy i mimo pustych dróg na miejscu w Tatrzańskiej Łomnicy jesteśmy około czwartej. Równo z brzaskiem (ok. 4.30) ruszamy w górę wzdłuż wyciągów. O tej porze nie ma żywej duszy i tylko dwie sarny czmychnęły przez szlak. Nie ociągając się dość szybko osiągamy Łomnicką Przeł. i dalej klucząc po piargach docieramy do skał wieńczących szczyt Łomnicy (druga co do wys. góra w Tatrach). Stąd do samego szczytu są łańcuchy (potrzebne raczej bardziej przy zejściu). Po ósmej jesteśmy na szczycie kompletnie sami (zdarzyło mi się to tu pierwszy raz). Czas podejścia - 3.40 h. Pogoda jest idealna. Mimo wczesnej pory cieplutko i bezwietrznie. Przepiękne pejzaże na tle lazurowego nieba. Zejście bezproblemowe. Pierwszych turystów spotykamy na najniższych łańcuchach. W zejściu chłodziła nas przyjemna bryza. Przy Skalnatym Plesie pojawiło się już setki ludzi (uruchomiono wyciągi). Nie śpiesząc się w trochę krótszym czasie jesteśmy przy aucie (o godz. 12.30). Jeszcze ochłoda w pobliskim strumieniu i dość uciążliwy jak to na "zakopiance" bywa powrót do domu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FLomnica
Tatry - Orla Perć
I choć wstaliśmy pełni przekonania, że pobudka o 3:30 zagwarantuje nam pustą drogę aż na Krzyżne, a przynajmniej na Kozi Wierch, to ruch na parkingu w Kuźnicach sprowadził nas i nasze oczekiwania na ziemię.
Wyruszyliśmy w lekkim deszczyku, ale w Dolinę Jaworzynki weszliśmy już suchą stopą. Szybko przemknęliśmy koło pierwszych ospałych turystów. Śniadanie przy Murowańcu. Tam pogoda z ,,rokującej nadzieje" zmieniła się w ,,depresyjną wilgoć i z mroźnymi podmuchami". Powyżej Czarnego Stawu Gąsienicowego, przy podejściu Zawratowym Żlebem natrafiliśmy na pierwsze spowolnienia na łańcuchach. Na szczęście na Zawracie część turystów popadła w kontemplację, część chyba zrezygnowała i tak, weszliśmy na Orlą Perć samotnie.
Od tego momentu pogoda zaczęła się poprawiać, po drodze napotykaliśmy grupy turystów, które w miarę możliwości wyprzedzaliśmy. Za Kozim Wierchem, gdzie mieliśmy pierwszą długą przerwę szło się szybciej, mniej łańcuchów i więcej możliwości na mijanie. Od granatów już całkiem sporo turystów z przeciwnej strony. Na Buczynowych turniach naszło mnie trochę zwątpienia w to co robię: ,,góra, dół, góra, dół - jakby nie wystarczyło na jedną górę wejść na raz? ", ale gdy wdrapałam się na kolejną ,,górę", to znowu zaczęłam pojmować ,,jakiś" sens.
Po przejściu całej Orlej Perci, na przełęczy Krzyżne, siadamy trochę wyżej, trochę z boku, żeby choć trochę odpocząć i uciec od tłumu. Ostatnie nużące zejście do Doliny Pańszczycy, zamieniło się w całkiem przyjemny spacer za Wielką Kopką, gdzie teren się wypłaszczył. I było przyjemnym spacerem aż do Murowańca. Droga powrotna, dla odmiany przez Skupniów Upłaz. Tam nabraliśmy tempa, był to jedyny sposób, by nie dać się wciągnąć w dziki nurt ludzi przemieszczający się w dół szlaku. Na parking przy Rondzie doszliśmy po godzinie 18, kończąc tym samym nasz ponad 14 godzinny marsz.
|Trochę widoków z naszego wyjazdu można zobaczyć TUTAJ
Tatry - Wielka Litworowa
Dojście do Sali pod Płytowce, szerszy opis może wkrótce....
Kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2F22.07.2017%20Litworka
Beskid Śląski - Brenna
Przejażdżka rowerowa z Brennej na Karkoszczonkę i z powrotem.
Jura - wspin w skałkach mirowskich
Wspinamy kilka średniej trudności dróg. Skałki oblężone przez wspinaczy. Na parkingu spotkaliśmy Michała Maksalona z rodziną.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FMirow
GRECJA: wyspa Rodos - jaskinia Koumelo
Podczas urlopu z rodzinami, jak zawsze, staramy się wygospodarować trochę czasu na jakieś inne przyjemności - np. jaskinie. Tym razem byliśmy na Rodos, w miejscowości Afandou i dowiedzieliśmy się, że w okolicy sąsiedniego miasteczka (Archangelos) leży, podobno warta zwiedzenia, jaskinia Koumelo. Niestety w internetach nie odnaleźliśmy szczegółowych informacji o jej lokalizacji, pozostało więc zasięgnąć języka u okolicznych mieszkańców.
Okazało się, że jaskinia ma wejście na wysokości 180m, niedaleko szczytu niewielkiego wzniesienia nad samym brzegiem Morza Śródziemnego. Po półtoragodzinnym spacerze w 40 stopniowym upale i kolejnych 30 minutach poszukiwania znaleźliśmy w końcu wejście do jaskini, która powitała nas przyjemnych chłodem.
Z informacji do jakich dotarliśmy wynika, że w jaskini prowadzono prace wykopaliskowe do głębokości 2,6m (czego dowodem są 2 niezasypane równo wykopane dziury), podczas których ustalono, że jaskinia wykorzystywana była periodycznie poczynając od okresu neolitu. Na kolejnych warstwach odnaleziono także pył wulkaniczny wybuchu wulkanu Santorini.
Zwiedzanie jaskini zajęło nam ok.1,5h.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FRodos
Jura - jaskinia Rysia
Dobór jaskini nieprzypadkowy – miało być trochę ciężko, trochę ze zjazdami i tak żeby się trochę spocić i jeszcze, żeby nie trwało za długo, a wszystko dlatego, że przez ,,pracującą niedzielę” mogliśmy wyjechać dopiero po południu, a pod otworem byliśmy dopiero po godzinie 16. Na miejscu spotkaliśmy rodzinę Szmatłochów, która działała w jaskini Józefa.
Z naszej strony wrażenia z jaskini Rysiej niezmienne – fajnie, że na Jurze jest takie miejsce, w którym można się trochę pobawić z linami, ciaśniejszymi przejściami i odrobiną wspinaczki. W jaskini spędziliśmy około 2,5h poręczując wszystkie batinoksy jakie zobaczyliśmy.
Po wyjściu spotkaliśmy się z resztą klubowych kolegów, którzy dojechali w czasie naszej nieobecności.
Jura - wspin w okolicach Ryczowa
Po raz pierwszy wspinaliśmy się na Brzuchackiej Skale. Piękna skała z trudnymi drogami. Z OSa robimy Forum Kynologiczne (V+). Nawet nie źle jak na początek. Potem robimy jeszcze kilka dróg (V - VI) "z dołem" w skałkach z obeliskiem. Wracając odwiedzamy w Rodakach naszych klubowych kolegów, którzy byli w jaskiniach Józefa i Rysiej. Do wieczora siedzimy przy ognisku i razem wracamy do domu.
Tu kilka zdjęć z Brzuchackiej Skały: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FRyczow
Jura - jaskinia Józefa
Dojazd do dziury off-road z doliny Centurii. Dokonano kompleksowego przejścia jaskini Józefa. Po akcji spotkanie z Asią Przymus i Łukaszem Piskorkiem, którzy startowali do jaskini Rysiej (zapewne będzie opis). Pod wieczór dojechał Damian z Esą. Zdjęcia wkrótce.
Spływ kajakowy dolnym odcinkiem Liswarty
Spływ odbył się na trasie Danków - Wąsocz Gorny. Zrobiliśmy ją zw. na obecność dzieci (6~8 lat) dla których to spływ był organizowany w dwóch odcinkach gdzie noclegiem była polanka za Zawadami. Pierwszy dzień (odcinek 17 km) to 3 przenioski i jedno utopienie kajaka. Drugi (prawie 19 km) to spokojne wiosłowanie przez malowniczy i kręty dolny odcinek Liswarty zanim wpada do Warty. Na całej trasie dosyć płytko, nawet Warta nie grzeszyła głębokością. Pogoda ogólnie dopisała. W sobotę złapał nas tylko kilkuminutowy deszcz i dopiero niedzielny poranek przywitał nas lekkim ale długotrwałym opadem, który skończył się ok 11:00 i po tej godzinie mogliśmy spakować rzeczy by ruszyć dalej. Oczywiście nie obyło się bez dwóch biwaków, ogniska, gitary z bębnami i wspólnym śpiewaniu.
Tatry Zach. - obserwacje meteo
Jak w temacie. Tylko deszcze. Z jaskini nici.
II kwartał
Jura - wspina na Górze Birów
Szybki wyjazd. Wspinamy drogi do VI.3, w tym kilka klasyków. Piękna pogoda, mało ludzi.
Tatry Zach. - Koprowa Studnia
Koprowa Studnia (-52) nie jest zapewne popularnym celem speleologicznych wypadów o czym może świadczyć brak jakiejkolwiek ścieżki w żlebie. Nam jednak udaje się bez większych problemów dotrzeć pod otwór. W jaskini jesteśmy raptem 2 godziny. Na uwagę zasługuje sporych rozmiarów korek śnieżny w dolnych partiach studni. Ponieważ pogoda była przecudowna to potem podchodzimy jeszcze Koprowym Żlebem na grzbiet Kondrackiej Kopy a dalej zahaczamy o Giewont i przez Grzybowiec schodzimy do Mł. Łąki co w sumie okazało się piękną wycieczką. Wszędzie dominuje soczysta zieleń. Lato w pełnej krasie. Kilka zdjęć (robiliśmy tylko telefonami) jest tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKoprowa
Wspinanie w Sokolikach i Podzamczu
Na ten długi weekend mieliśmy z Iwoną różne plany, ale ze względu na moje obowiązki zdecydowaliśmy spędzić czas w Polsce. Kilku kumpli wybierało się w Sokoliki, więc się do nich dołączyliśmy. W sokolikach byliśmy przeszło rok temu i mamy dobre wspomnienia z nimi związane. W nocy z środy na czwartek dojechaliśmy na tabor pod Krzywą i po rozbiciu namiotów poszliśmy spać. Następnego dnia pogoda była cudna, a że kolejne dni nie zapowiadały się aż tak ciekawie, postanowiliśmy spędzić cały dzień w skałach.
A jakie skały są w Sokolikach? Cudne! Przepiękne! Mnogość form skalnych: rysy, krawądki, kominy itp. Całkowicie inne wspinanie niż na jurze. Prawdziwy przedsmak tatrzańskiej przygody. Mieliśmy ze sobą najmłodszego brata Iwony- Błażeja, którego zapoznawaliśmy z tajnikami wspinaczki. Błażej okazał się pojętnym uczniem. W sumie mu zazdroszczę, że w jego dość młodym wieku (16 lat), ktoś go zapoznaje ze wspinaczką w tak arcyciekawych terenie. Oby złapał bakcyla ;) Cały dzień był owocny, szczególnie dla Iwony, która pokazała hart ducha, przechodząc OS-em klasyki na Sokoliku dużym. Piątek zaś był pechowy. Od rana padał deszcz, ale był to dość ciepły dzień, więc skały szybko obeschły. Mimo, iż nic tego nie zapowiadało, to popołudniu zerwał się wiatr i przywiał kolejne deszczowe chmurki, które zostały z nami do wieczora. Prognozy pogody na sobotę nie były jeszcze gorsze, więc pomiędzy kolejnymi falami deszczu zwinęliśmy w piątek namioty i wróciliśmy do Katowic.
Nie był to nasz jedyny wypad wspinaczkowy w ten weekend. W niedzielę zawiesiliśmy ekspresy na skałkach w Podzamczu. Pomimo bardzo fajnego wspinu, szkoda nam było, że tak krótko gościliśmy w Sokolikach...
Klubowy spływ kajakowy dolną Rabą
Spływ odbył się na trasie Dobczyce (poniżej zapory) do Chełmu. Rzeka na tym odcinku ma typowo górski charakter i wije się pośród wzgórz. Spływ ciekawy. W pierwszy dzień chłodno i przelotne deszcze. Odnotować należy trzy wywrotki na tym odcinku. Przepiękne miejsce biwakowe mieliśmy na leśnej polanie w okolicach Pierzchowa (ujście Stradomki do Raby). Biwak, ognisko, nie zastąpiony Grzegorz przygrywał na gitarze. Wszystko dość brutalnie przerwał kolejny opad deszczu. Drugi dzień to już przepiękna pogoda i kajakowy spacerek do Chełma gdzie kończymy spływ. W spływie wzięło udział łącznie 27 osób. Warto dodać, że firma KajakiDunajcem profesjonalnie nas obsłużyła.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FRaba
Tu filmik: https://vimeo.com/222730711
Dolny Śląsk / Czechy - Rowery
Przejechaliśmy z grubsza wzdłuż szlaku ER-10 z Lwówka Śląskiego do miasta Frydlant w Czechach. Przejażdżka rowerowa jest bardzo dobrym sposobem zwiedzania i tego regionu Polski. Wiele okolicznych miasteczek datuje swoją historię od średniowiecza. Mirsk uzyskał prawa miejskie w 1337, Lwówek Śląski w 1217, Lubomierz w 1291... Dziś życie tu nie jest łatwe, ale w wielu miejscach zachował się średniowieczny układ miast, z pręgierzami i zabytkowymi budynkami (oby jeszcze kiedyś wróciły do dawnej świetności). Powrót mniej więcej tą samą trasą, w sumie wyszło nam 149 km.
Mała Fatra - Ferrata HZS
Krótki wypad w Małą Fatrę. Głównym celem była ferrata HZS, której nie mieliśmy okazji przejść będąc poprzednim razem na Słowacji. Wyruszyliśmy rano, mijając na szlaku nielicznych Słowaków.
Droga prowadzi początkowo wąwozem przez las. Upał dawał się nawet tam we znaki. Po dojściu do tablicy informującej o początku ferraty założyliśmy uprzęże z lonżami i ruszyliśmy dalej w górę rzeki. Wybraliśmy wariant trudniejszy (B/C), jednak łatwość przejścia trochę nas rozczarowała. Poza jednym fragmentem wspinaczki na ścianie przy wodospadzie, większych emocji dostarczyło nam jedynie moje poślizgnięcie się na mokrych kamieniach. Choć brak trudności nie odebrał kanionowi uroku.
Po wyjściu na szlak wpisaliśmy się do pamiątkowej książki i ruszyliśmy na Wielką Lukę. Na szczycie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Drogę w dół, składającą się z monotonnych zakosów, urozmaiciliśmy sobie wyszukując liczne skróty stromymi ścieżkami dla rowerzystów. Cała wycieczka zajęła nam około 6 godzin. |Zdjęcia z ferraty tutaj.
SZWAJCARIA: rowerem dookoła kraju
Głównym celem wyjazdu było objechanie Szwajcarii, podążając długodystansowymi ścieżkami rowerowymi. Szwajcaria ma całą sieć takich ścieżek i bez problemów można przemierzać cały kraj na rowerze. Jako punkt start/metę wybrałem Bazyleę ponieważ tam były najdogodniejsze połączenia pociągiem. Od Bazylei już na rowerze w stronę Neuchatel i Lozanny. Pierwsze dni dają popalić. Teren bez przerwy góra - dół, do tego upał ponad 30 stopni. Trzeciego dnia cały czas deszcz i nawałnice. Przez Lozannę i Montreux docieram do Martigny. Tam na sczeszcie wypogadza się i wiatr zmienia kierunek. Zaczynają się wysokie góry. Tego dnia docieram za Sierre. Niestety, ostatnie kilometry to awaria przerzutki i walka by dotrzeć do zaplanowanego noclegu. Rano 18km to samo aż do sklepu rowerowego w Visp gdzie wymieniam przerzutkę. Tego dnia słonecznie, dojeżdżam na camping w Oberwald przed Furka Pass. Kolejnego dnia wcześnie pobudka i solidny podjazd na przełęcz Furka (2429) a następnie na Operalppass (2044) . Od Andermatt kieruję się ścieżka krajową nr 2 wzdłuż Renu. Po drodze na krótko odwiedzam Lichtenstein i obok Jeziora Bodeńskiego, granicy niemieckiej docieram z powrotem do Bazylei.
Jura - centralny kurs autroatownictwa jaskiniowego PZA
W sobotę ćwiczenia na górze Birów. Niedziela autoratownictwo w jaskiniach: Świniuszka, Studnia Szpatowców, Filipa, Rysia, gdzie prowadziłem zajęcia.
Nocek na Motosercu
Rudzki Klub Grotołazów po raz drugi wsparł akcję zbiórki krwi Motoserce. Impreza miała miejsce na terenach parkingowych Biedroni na Wirku w Rudzie Śląskiej. Na wszystkich uczestników imprezy czekały ciekawe atrakcje oraz występy różnych grup na scenie oraz przed nią. Najważniejszym miejscem był jednak autobus stacji krwiodawstwa. Podczas kilku godzin imprezy udało się zebrać prawie 18 litrów krwi. Po południu nastąpiło wręczenie nagród (w tym losowanie motocykla dla jednej z osób oddających krew) oraz podziękowania dla wszystkich, którzy zdecydowali się wesprzeć akcję.
Rudzki klub Grotołazów miał do swojej dyspozycji spory kawałek zieleni, na którym przygotował tor przeszkód dla dzieci. Wszystkich chętnych witała pani manekin ubrana w strój grotołaza oraz tablica, gdzie można było poczytać objaśnienia dotyczące jej stroju. Wszystkie dzieciaku oczekujące na swoją kolej mogły poćwiczyć wiązanie węzłów oraz sprawdzić swoją wiedzę dotyczącą wystroju jaskini na specjalnie do tego przygotowanej planszy.
Na trasie poza przeszkodami do pokonania, dzieci miały do wykonania zadania dodatkowe, takie jak: szukanie ukrytych karabinków oraz bieg z worem jaskiniowym z liną.
Na wszystkich uczestników naszej zabawy czekały drobne upominki, a najlepszym (dzieci były podzielone na cztery kategorie wiekowe) po południu zostały wręczone nagrody.
kilka zdjęć w nockowej galerii: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fmotoserce
oraz artykuł ze zdjęciami: https://rudaslaska.com.pl/i,motoserce---zebrali-1785-litra-krwi,200274,1284672.html
Beskid Śl. - górska przebieżka rowerowa
Przy pięknej pogodzie start z Szarculi (obok Kubalonki), dalej szlakami pieszymi bądź rowerowymi przez Istebnę, dolinę Olzy, wzdłuż granicy do Jaworzynki. Następnie przez Koniaków i Stecówkę na miejsce startu. Trasa zmienna, zauważyć można coraz więcej wyasfaltowanych szlaków co jak dla mnie jest złą tendencją. Zrobiliśmy 40 km i 1360 m deniwelacji.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/MTB-BeskidSl
Jura - obchody 41-lecia RKG w Piasecznie
Odbyło się kolejne spotkanie klubowiczów Nocka z okazji 41-lecia klubu. Część osób przyjechała w piątek. W sobotę odbył się egzamin kursowy na kartę taternika jaskiniowego do którego przystąpili nasi kursanci – Iwona i Karol oraz 6 osób z TKTJu. Wszyscy zdali egzamin pomyślnie pod okiem instruktorów PZA za co należą się gratulacje. Pozostali wspinali się na różnych skałach tudzież zapędzili się do jaskini Wielkanocnej. Wieczór upływa przy ognisku. Jak zwykle mnóstwo wspomnień, anegdot, żartów. Został również podsumowany klubowy plebiscyt „SPITY’2016”. W kategorii: zdjęcie roku zwyciężyła Basia Szmatłoch za zdjęcie z 40-lecia klubu w Łutowcu, w kategorii: opis roku zwyciężył Sylwester Siwiec za opis akcji w jaskini Śnieżnej oraz Paweł Szołtysik w kategorii: wyczyn roku za wyjście na najwyższy szczyt Ameryki Płd. – Aconcagua. Niedziela upływa na wycieczkach rowerowych, wspinaczce, pogawędkach i wypoczynku. Zarząd serdecznie dziękuje wszystkim za przybycie i zaangażowanie w działalności klubowej.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FLecie (jeżeli ktoś posiada jeszcze zdjęcia to proszę zamieścić w Galerii lub posłać Damianowi, można również dodać opisy)
Jura - rajd z młodzieżą szkolną
Odbyliśmy kolejny rajd pieszy po północnej Jurze na trasie Zalew Porajski - Góry Sokole (biwak w jaskini Olsztyńskiej) - Krasawa - Ostrężnik - Trzebniów - Łutowiec - Mirów (biwak pod skałami). W pierwszy skwarny dzień dotarliśmy w Góry Sokole gdzie niespełna 1 km przed jaskinią dopadła nas ulewa. Biwak w jaskini jednak był znośny gdyż udało się rozpalić ognisko i posuszyć bardziej mokre rzeczy. W drugi dzień przez zmienny teren docieramy do Mirowa gdzie biwakujemy pod skałami. Przed południem wracamy do domu. W trakcie rajdu młodzież mogła zapoznać się z charakterem długodystansowej wędrówki, biwakowaniem w terenie bez namiotu, oraz terenem krasowym naszej pięknej Jury. Przebyliśmy ponad 50 km.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FRajd-Jura
Bytom: Nocek na GONItwie
Rudzki Klub Grotołazów uczestniczył w organizacji biegu charytatywnego GONItwa, podczas którego zbierano datki na remont Ośrodka Rehabilitacyjno - Edukacyjno - Wychowawczego OREW w Bytomiu. Poza samym biegiem, przygotowano wiele atrakcji dla małych i dużych. Dmuchane zamki i zjeżdżalnie, tor przeszkód Runmagedonu, radiowozy, wozy strażackie czy ratownicze to tylko niektóre z nich. Wiele emocji wzbudził występ zespołu tanecznego z Teatru Tańca Integra,a po nim losowanie nagród (i wygranie nagrody głównej przez jeden z naszych losów).
Nocek wystawił namiot z ,,jaskiniowymi atrakcjami". Dla najmłodszych stworzyliśmy do zabawy tunel oraz kącik z kolorowankami, trochę starsi mieli okazję zmierzyć się z trudniejszymi zadaniami m.in. musieli dopasowywać nazwy do elementów wystroju wnętrza jaskini czy spróbować zawiązać węzły na podstawie instrukcji obrazkowych. Poza tym przygotowaliśmy garść jaskiniowych ciekawostek oraz zaprezentowaliśmy ubiór grotołaza.
Kajakiem przez stawy kochłowickie
W lasach południowej części naszego miasta jest kilka dużych stawów, które obraliśmy sobie za cel kajakowej przeprawy. Może to nie Mazury lecz przyroda jak na przemysłowy Śląsk dość ciekawa. Przepływamy ciąg stawów robiąc po drodze kilka przenosek. Największym utrudnieniem okazali się moczykije, których doprowadzaliśmy do furii strasząc ich złote rybki. Widząc ich fanatyzm rezygnujemy nawet z dwóch ostatnich stawów (płacą za nie składki). Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FStawy
JURA: Wąwóz Ostryszni - wspinanie
Nasz pierwszy w tym roku wspinaczkowy wyjazd w skały. Nie obyło się bez przygód: przespanie budzika (jednego, drugiego, trzeciego…), popsutej szyby i kluczenia po wsiach naokoło Imbramowic. Do Wąwozu Ostryszni dojechaliśmy dość późno i zaczęliśmy wspinaczki od pierwszej napotkanej skały - Fortepian. Po zrobieniu kilku dróg przenieśliśmy się kawałek dalej na Kowadło. Mimo szczerych chęci przewspinania większej ilości dróg, ograniczał nas czas i na tej skale musieliśmy zakończyć. W ciągu naszego pobytu spotkaliśmy ludzi: 0, w tym wspinaczy: 0, jednego zająca oraz zaskrońca. Brak ludzi przemawia zdecydowanie na korzyść tego miejsca, jednak sprawia, że drogi są nieprzechodzone, obrośnięte mchem (ślisko), a niektóre chwyty wymagają odchwaszczenia, przedmuchania albo wymiecenia pajęczyn, co trochę wydłużało wspinaczkę.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fostrysznia
SŁOWACJA: Murańska Płanina - spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego
To było 28 spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego organizowane tym razem przez Speleoklub Brzeszcze oraz Jurka Ganszera (SBB) przy współpracy grotołazów słowackich. W sobotę przeprowadziliśmy akcję w jaskini Bobackiej, która przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Piękna szata naciekowa, narowisty strumień, prożki, wodospad a na końcu syfon. Wieczorem na bazie odbyło się pasowanie kolegi i koleżanki z SBB na weteranów. Wieczór i noc upływa na śpiewach i gawędach. W niedzielę odbywamy również podziemną wycieczkę tym razem do zapomnianego tunelu, którym nigdy nie przejechał pociąg (był kuty w latach 1940 - 45 aby połączyć koleją dwie doliny lecz po wojnie na wskutek zmiany granicy słowcko-węgierskiej inwestycja okazała się zbędna). Ma 2 km długości a na ostatnich 400 m jest zatopiony na wskutek obrywu skał. Po południu wszyscy się rozjeżdżają a nocki udają się jeszcze na pikinik do przepięknej doliny Hrdzavy. Więcej szczegółów na stronie SBB - http://www.speleobielsko.pl/index.php/sprawozdania11/jaskinie/item/2600-2017-05-19-21-wyjazd-dla-weteran%C3%B3w-nr-28-na-s%C5%82owacj%C4%99-mur%C3%A1%C5%88ska-planina.html
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FWeterani
Podzamcze - Centralne Warsztaty Poręczowania Jaskiniowego KTJ
Warsztaty odbywały się w stałym już miejscu, na Górze Birów w Podzamczu. Ze względu na ścianę obitą pod ćwiczenie poręczowania jaskiniowego jest to najlepsze miejsce dla takich zajęć. Przyjechaliśmy z Bogdanem na miejsce w piątek wieczorem, zgodnie z informacją jaka została przesłana przez organizatora. Jednak ze względu na absencję wielu osób, wszelkie wprowadzenia i omówienia zostały przełożone na dzień następny.
W sobotę zostaliśmy podzieleni na dwójki i przez cały dzień wykonywaliśmy poręczowania w różnych konfiguracjach, na różnych drogach i z użyciem różnych elementów (v-ki, poręczowanie szeregowe, odciąg). Pokazane również zostało poręczowanie zjazdu kierunkowego, oraz omówione zostały węzły używane do poręczowania.
W niedzielę, ćwiczyliśmy poręczowanie cienkimi linami (w tym również na cienkich linach – 8 mm) oraz poręczowanie i deporęczowanie trawersów w zespole i wycofanie się ze ściany. W ramach teorii zostało nam pokazane kilka rodzajów plakietek oraz przedstawiono zasady ich osadzania, wwiązywanie liny w punkt bez użycia karabinka oraz stanowiska samonastawne.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fauto
Tatry Wys. - Niżne Rysy
W Tatrach jeszcze sporo śniegu a rejon Rysów jest wciąż legalnie dostępny dla skiturowców. Szybki spacerek żmudnym asfaltem do Moka mija na ciekawych dyskusjach. Tuż powyżej Moka wchodzimy na śnieg. Cel Rysy lub Niżne Rysy (2430). Ponieważ na podobny pomysł wpadło wielu skiturowców tudzież kwalifikowanych turystów to Rysa siłą rzeczy była zajęta przez wszelkiej maści łazików. Natomiast na Niżne Rysy nikt nie zmierzał więc ostatecznie na ten szczyt się udajemy. Dość stromym stokiem w nieszczególnej widoczności osiągamy cel. Zjazd piękny lecz śnieg mokry, przepadający lecz zarazem wybaczający. Upojne chwile zjazdu mijają jak zwykle szybko. Od Moka z buta. Do Palenicy Damian z Esą piechotą a Tomek z Łukaszem na hulajnogach co jest znakomitym o tej porze rozwiązaniem. Zrobiliśmy 1400 m deniwelacji i 23 km dystansu.
Fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FNizneRysy
Tatry: Kursanci przechodzą Czarną
W końcu nasze przekładane wejście do J.Czarnej doszło do skutku. Oficjalnie – to ostatni wyjazd w ramach kursu. Kto by pomyślał, że czas tak szybko zleci! Wyruszyliśmy w sobotę rano wszyscy razem. Po szybkiej kawie u znajomych gospodarzy Ryśka podążając opustoszałą doliną przypominamy sobie poszczególne punkty topograficzne. Na szczęście mimo złych prognoz nie łapie nas burza po drodze. Nie ma więc obawy, że zostaniemy wpisani na kartach historii jako drudzy rażeni piorunem na zlotówce ;). W miarę sprawnie docieramy do Prożku Rabka, którego tym razem wspinam ja, podobnie Trawers Herkulesa. Komin Węgierski wspina Sylwek z Karolem. W tym miejscu zaczyna się tworzyć loża szyderców, początkowo należą do niej Tadek i Rysiek. Przed Smoluchem robimy małą przerwę. Do Szmaragdowego Jeziorka poruszamy się swobodniej, jako że byliśmy tu już wcześniej z Mateuszem. Po tym fragmencie miło było wejść w partie jaskini, w których wcześniej nie byliśmy. Trawers Szmaragdowego Jeziorka należy do Sylwka. Kolejno idzie Karol, który przez małe nieporozumienie męczy się z ściągnięciem karabinka z pierwszego przelotu (miał się przepiąć). Było mu o tyle ciężej, że Rysiek na dole go głośno dopingował na różne sposoby, a my z Tadkiem dołączyliśmy do niego tłumiąc śmiech, gdy rękawiczki Karola były pozbawiane kolejnych palców. Przewieszoną Wantę jako pierwszemu udaje się przejść Sylwkowi stosując technikę szpagatową. Potem idzie Karol, a następnie Rysiek, który z wielką dumą udowadnia chłopakom (a przynajmniej próbuje), że próg można przejść nawet bez użycia rąk! Choć daleko nie zaszedł i ku wielkiej szyderczej mojej i Tadka uciesze odpada ze ściany. Do Sali św.Bernarda dochodzimy Przez Studnię Imieninową. Ostatnią wspinaczkę prowadzi Karol. Tym razem obyło się bez większych złośliwości ;) Wyjazd musimy zdecydowanie zaliczyć do udanych. Nawet mimo zapowiadanych burz, pogoda nie spłatała nam figla i nie złapał nas deszcz ani na wejściu ani na zejściu. Teraz jedyne co pozostaje, to zdać egzamin.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FCzarna-maj
Słowacja - Mała Fatra Krywańska
Nigdy wcześniej nie będąc w Małej Fatrze zaplanowaliśmy sobie kilka tras, które chcieliśmy zrobić w tych górach. Niespokojnie obserwując prognozy pogody oraz kamerki internetowe (śnieg, wszędzie śnieg), szukaliśmy nawet alternatyw dla naszego majówkowego wyjazdu. Ostatecznie jednak spędziliśmy ten czas w Małej Fatrze Krywańskiej, nieznacznie tylko modyfikując pomysły po uwzględnieniu informacji o zamkniętych szlakach zamieszczonej na stronie HZS (słowacki odpowiednik TOPR).
W niedzielę rozgościliśmy się we wsi Terchová, żeby móc w poniedziałek z samego rana zacząć eksplorować szlaki. W pierwszej kolejności udaliśmy sie chyba na najbardziej popularny szlak - Dolne diery biegnący w malowniczym wąwozie potoku Hlbokiego. Poza wrażeniami estetycznymi szlak dostarcza wiele uciechy w postaci konieczności przebycia go skokami po kamieniach, przejściami po kładkach i wspinaczkami po drabinkach. Po krótkiej przerwie (polana Podziar), weszliśmy w Horne diery - jeszcze więcej drabinek, skoków i wspinaczek. Z sedla Medzirozsutce roztaczała się panorama na Tatry. Weszliśmy na Maly Rozsutec i znaleźliśmy kawałek szczytu dla siebie, żeby napić się herbaty i pooglądać widoki. Po powrocie na siodło Miedzirozsutce, z westchnieniem minęliśmy zamknięty szlak na Velky Rozsutec i zadowoliliśmy się tylko obejściem go bokiem aż na sedlo Medziholie, stamtąd do wsi Stefanova i z powrotem do Dolnych dierów przez Nove diery. W nocy rozpoczęła się ulewa i trwała cały następny dzień (z krótkimi przerwami, które kończyły się deszczem za każdym razem, kiedy byliśmy gotowi do wyjścia).
Prognozy na resztę tygodnia były równie deszczowe jak cały poprzedni dzień, dlatego wybierając środową trasę, zaślepiona chęcią zobaczenia/przejścia jak największej liczby ciekawych miejsc, nie wzięłam pod uwagę rozsądnego doboru trasy, co poskutkowało tym, że łączna suma podejść tego dnia przekroczyła wysokość najwyższego szczytu jaki zdobyliśmy. Początkowo wysokość zdobywaliśmy szybko wspinając się po skałkach (i łańcuchach) szlaku z Tiesnavy (w Dolinie Vratniej) na Male Noclachy i pierwszy szczyt Sokolie. Siedlo Prislop było prawdopodobnie tym miejscem, w który moje rozsądne ,,JA" zdecydowało by się zejść z powrotem do doliny i wybrać jakiś krótki szlak na dalszą wycieczkę. W zamian tego odsuwając od siebie myśl o możliwym deszczu i burzy zaczęliśmy się piąć na kolejne szczyty: Baraniarky, Zitne i Kraviarskie (piękny szlak, ale miejscami bardzo wąska grań, której nie chciałabym pokonywać w śniegu, ani deszczu), aż do sedla za Kraviarskym. Podchodząc na sedlo Bublen spotkaliśmy się z największą na naszej drodze ilością śniegu, mokrego, płynącego śniegu, na którym trzeba było stawiać stopy dokładnie tam gdzie widniały ślady poprzedników. Stąpnięcie w każdym innym miejscu groziło zapadnięciem się po pas w mokry, płynący śnieg i kosówkę. Dalej na Pekelnik i Velky Krivan, którym jednak nie mogliśmy się nacieszyć tak jak chcieliśmy, z powodu pierwszych kropel deszczu, które nas tam dopadły. Do górnej stacji kolejki na Snilovskym sedle szliśmy już w ulewie, która ustała dopiero w połowie szlaku biegnącego wzdłuż wyciągu kolejki i wróciła kiedy szliśmy drogą wzdłuż potoku Varinka do samochodu (to ten sam potok, który w wyniku osunięci się do niego mas ziemi spowodował w 2014 roku ogromne szkody w całej dolinie).
Ulewa nawracała przez całą noc i przedpołudnie dnia następnego, zniechęcając do jakiegokolwiek spaceru. Popołudniowe wypogodzenie postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzenie wsi -w tym wieży widokowej i spawanego pomniku Janosika.
Ostatniego dnia naszego pobytu w Małej Fatrze zdecydowaliśmy się kontynuować wycieczkę granią, ze Snilovskiego sedla, na które dostaliśmy się wspomnianą wcześniej kolejką. I stamtąd przez kolejne szczyty: Chleb, Hromove, Steny, aż na Poludnovy grun, cały czas gnani przez wizję kolejnej ulewy (objawiającej się ciężką, burzową chmurą nad Velkim Kryvaniem). Deszcz nas nie dopadł i nawet udało nam się posiedzieć chwilę na słońcu w okolicy Chaty na Gruni. Ulewa z burzą rozpoczęła się dopiero (i towarzyszyła nam) w drodze do Kościeliska, gdzie chcieliśmy spędzić koniec naszego wyjazdu.
Po raz ostatni rozpoczęliśmy dzień od zerknięcia w pogodę. Znowu zaplanowana była ulewa i burza. Nie licząc na kolejny uśmiech szczęścia w postaci pomyłki meteorologów zdecydowaliśmy się tylko na krótką wycieczkę na Gubałówkę [Przez chwilę w Zakopanym zastanawiałam się gdzie się podziali wszyscy turyści, lecz szybko się zorientowałam, że wszyscy wpadli na ten sam pomysł co my. Jednak na nasze szczęście wybierając zamiast podejścia, kolejkę i taki sam powrót.] i powrót przez Michny. Widok Tatr, którego się spodziewaliśmy został w połowie ocenzuorowany (tej górnej) przez kolejne chmury. Prognozy sprawdziły się co do minuty i ostanie metry do samochodu pokonaliśmy biegiem. Pozostałą część dnia spędziliśmy relaksując się (i szalejąc) na basenach termalnych w Białce Tatrzańskiej.
Zdjęcia z wyjazdu można zobaczyć tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FMala%20Fatra
Tatry Zach. - rowerowo-narciarski wypad na grzbiet Rakonia
Niestety tym razem fatalne prognozy pogody się sprawdziły. Mając to na uwadze wybieramy na skiturowe ostatki górne partie doliny Chochołowskiej. Najpierw na rowerach (wszędzie mnóstwo wody i błota, w dodatku ciągłe zlewy z nieba) a od schroniska początkowo z buta a potem już po śniegu. Planowałem Czerwony Wierch lecz upatrzony żleb zaledwie w 2/3 był wyśnieżony a wkrótce zakryła go całkowicie cwangla więc podchodzimy na Rakonia (1866). W okolicach szczytu następuje zmiana deszczu na grad więc przepinamy się błyskawicznie do zjazdu. Mimo fatalnej pogody zjazd początkowo wspaniały, później trzeba w kilku miejscach zdjąć narty i dojść do schroniska szlakiem a właściwie potokiem. Jak tylko wsiedliśmy na rowery znów zaczyna lać. Zmoknięci, ochlapani i zziębnięci szybko zjeżdżamy do auta. Dosłownie na kilka metrów przed autem Esa zalicza spektakularny upadek (nogę miała zakleszczoną między nartami a kierownicą) lecz na szczęście nic groźnego się nie stało. Potem tylko myjemy w rzece sprzęt i wracamy do domu. Łącznie zrobiliśmy 27 km i ponad 1000 m deniwelacji. Myślę, że długo będziemy pamiętać ten wyjazd.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FChocholowska
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Salatyn
Niekorzystne prognozy pogody, zanikająca pokrywa śnieżna i niechęć do noszenia nart więcej niż jest to konieczne zdecydowały poniekąd za nas o wyborze celu wycieczki skiturowej. Padło na Tatrzański KLASYK. W temperaturze + 11 stopni (łał tak ciepło jeszcze nie było - uf jak ciepło - ale się pocę) w szybkim tempie w pełni słońca wchodzimy na szczyt. Widok ośnieżonych szczytów kontrastował z morzem zielonymi łąk w dolinach. Niestety szybko przychodzą chmury i deszcz mobilizują do zagęszczenia ruchów w celu odwrotu - ale jakiego - prawie dziewiczy stok - w tym dniu przed nami na górze była tylko czwórka Słowaków. Szybki zjazd w "górskiej" części i nie do końca wytopiona nartostrada są ostatnim akordem dnia. Czasowy bilans wypadu trochę nie korzystny bo 6 godzin w aucie a 4 w górach - ale za to jakich.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSalatyn
RUMUNIA - Pădurea Craiului
Odwiedziliśmy jaskinie Ciur Ponor, Avenul din Sesuri i Osoi oraz wybraliśmy się na wycieczkę rowerową (choć rowery zostawiliśmy kiedy woda zaczęła sięgać ponad suporty, a zawróciliśmy kiedy sięgała po pas). Generalnie, przez cały tydzień odbywały się wyjścia do wielu różnych jaskiń. Wszystko koordynował niezawodny Tomek Pawłowski.
Majówka w Czarnobylu
Postanowiłem wreszcie zrealizować długo planowany wyjazd do Czarnobyla. Jako fan klimatów postapo, miast-widm nie mogłem sobie wyobrazić by pewnego dnia tam nie zawitać. Wyprawę zacząłem od dojazdu do Warszawy. W Warszawie miałem 2,5 h okienko między jednym autokarem a następnym, dlatego poświęciłem ten czas na spacer po stolicy, w której dotychczas nie byłem nawet przejazdem. Zahaczyłem o wszystkie najbardziej popularne miejsca i jakoś szału nie było. Ok, miasto zadbane, czyste, sporo zabytków, ale na kolana to mnie nie rzuciło. Ze wszystkich miejsc Pałac Kultury wydał mi się zdecydowanie najciekawszym architektonicznie i stylowo zabytkiem. To zabawne, zwłaszcza gdy pomyślę jak wiele osób mówi, że Pałac to budowlany potworek, który trzeba by było zaorać.
O 20 załadowałem się w kolejny autokar jadący na Ukrainę. Na granicy w Dorhusku straciliśmy sześć godzin, ale na szczęście większość tego czasu przekimałem. Pierwsze co mnie uderzyło po wjeździe na Ukrainę to prawie niewidoczna obecność cywilizacji. Łąki, pola, lasy, łąki, pola, lasy. No spoko, jestem na jakiś peryferiach to pewnie później zaczną się jakieś miasta i wsie- pomyślałem na początku. Ale gdzie tam! Łąki, pola, lasy, łąki, pola, lasy, trzy chałupki gdzieś w oddali, łaki, pola, lasy i tak w kółko. Czy te trzy domki tu, dwa tam to typowa wielkość tutejszych wsi? – zastanawiałem się później - może tak… Ostatecznie minęliśmy może jakieś dwie większe miasteczka i parę wsi w drodze do Kijowa. Niestety ze względu na duże opóźnienie na granicy nie było czasu zwiedzić stolicy czym byłem bardzo zawiedziony. Jedyną opcją było szybkie zwiedzanie byłej Willi Janukowycza przemianowanej na Muzeum Korupcji, ale mnie to całkowicie nie interesowało. Podejrzewam, że wszystkie wille bogaczy są do siebie podobne: złote wanny, złote klamki, pola golfowe i wypasione fury w garażu. Jak się później dowiedziałem z relacji, było właśnie tak jak przypuszczałem.
Po południu ruszyłem wreszcie na północ do Sławutycza, w którym miałem nocować. Niewielkie miasto 30 km od Czarnobyla założone dla ludzi ewakuowanych z Prypeci oraz dla osób wciąż pracujących w elektrowni atomowej. Następnego dnia wczesnym rankiem załadowałem się do eksterytorialnego pociągu do Stefy. Na miejscu poznałem przewodnika Jurija ,który z wyglądu był najbardziej stereotypowym Rosjaninem jakiego można sobie wyobrazić. Po krótkim objaśnieniu kwestii bezpieczeństwa itp. zaczęliśmy eksplorację. Na początku zobaczyliśmy nowy sarkofag nad blokiem nr 4. Wbrew pozorom samo nasunięcie nowego sarkofagu na stary nie załatwiło sprawy i do dziś alpiniści przemysłowi kończą budowę. Ich długość pracy zależy od poziomu promieniowania nad sarkofagiem danego dnia, który czasami wynosi nawet 1000 mSv/h- przy takim promieniowaniu mogą pracować przez 6 minut, podczas gdy przejście wszystkich procedur kontrolnych przed i po pracy nawet osiem godzin. Następnie zwiedziłem port rzeczny przy którym rdzewieją dźwigi portowe, czołg, który miał być wykorzystany do strzelania specjalnie zaprojektowanymi pociskami w uszkodzony reaktor(!) (sowieci to mieli fantazje), zdalnie sterowane roboty służące do usuwania radioaktywnych odłamków reaktora, niedokończony blok 5 i 6, komin chłodniczy. Do Czerwonego Lasu nie wolno był wejść, ponieważ wciąż jest tam wysokie promieniowanie. Nasze pomiary przy drodze wskazały na co najmniej 35 mSv/h.
Następny dzień zacząłem od Oka Moskwy. Wejście na tę gigantyczną antenę zajęło mi ok. 50 min, ale widoki były fantastyczne. Z góry cały obszar Strefy wygląda jak Puszcza Białowieska: wielkie, gęste połacie drzew w różnych odcieniach zieleni, rzeka, parę większych i mniejszych zbiorników wodnych. Jednym słowem sielanka. Następnym punktem zwiedzania była Prypeć. Promieniowanie na większości obszaru jest stosunkowo niskie i rzadko przekracza 1 mSv/h, jest jednak kilka miejsc, których lepiej unikać. Jednym z nich są podziemia szpitala w Prypeci, w której zmagazynowane kombinezony likwidatorów promieniują na poziomie 1500 mSv/h i zdecydowanie nie miałem ochoty się tam zapuszczać. Niewielka strata, bo miejsc do odwiedzenia było całe mnóstwo. Poza górną częścią szpitala, połaziłem po paru przedszkolach, szkołach, ruinach hotelu i kawiarni zlokalizowanej nad brzegiem jeziora, blokach mieszkalnych, zadziwiająco dobrze zachowanej szklarni, która spokojnie mogła by posłużyć jako miejsce akcji jakiegoś horroru. Na płycie boiska miejskiego rośnie dzisiaj bujny las i gdyby mi nie powiedziano, że był tam stadion, to w życiu sam bym się nie domyślił. Nie sposób wymienić wszystkich ciekawych miejsc, które widziałem, więc nawet nie będę próbował. Przez cały pobyt w Strefie przechodziłem regularne kontrole dozymetryczne, które na szczęście nic nie stwierdziły, więc na koniec zadowolony mogłem wrócić do domu.
Na zakończenie mogę tylko dodać, że bardzo polecam odwiedzić Strefę Zero. Jest to jedyne takie miejsce na świecie i nie wiadomo jak długo pozostanie w takim stanie jak teraz, bo złomiarze ostro sobie ostrzą na nie zęby, wiele budynków się wali, a natura coraz większymi kawałkami pochłania ślady dawnej obecności człowieka. Za parę lat może już nic z tego nie zostanie.
Beskid Żyw. - bieg na Rysiankę
Dysponując kilkoma godzinami czasu postanowiliśmy skoczyć raz jeszcze w Beskid Żywiecki jednak tym razem bez pewności co do warunków terenowych. Nastawialiśmy się zarówno na wyjście skiturowe jak i na bieg górski. Widok w górę z Żabnicy decyduje o pozostawieniu nart skuturowych w aucie (było zielono, tylko na górze jakieś płaty śniegu). Od auta podbieg zielonym szlakiem na Rysiankę. Na stromych odcinkach idziemy szybkim marszem a na łagodniejszych ambitnie podbiegamy walcząc z narastającym zmęczeniem. Gdzieś na wys. 1100 m pojawia się śnieg dobry do zjazdu (nawet chwilę pożałowałem, że jednak nie zawierzyłem swojej intuicji śniegowej), który utrudnia podejście/podbieg. Wkrótce osiągamy schronisko gdzie robimy nie zbyt długi odpoczynek. Zbiegamy wprawdzie szlakiem lecz tylko częściowo gdyż wykorzystujemy inne leśne drogi co znakomicie urozmaica zadanie. Bardzo szybko docieramy do auta nie czując nawet bólu w kolanach za to wspaniałe uczucie lekkiego zmęczenia i pulsującej w żyłach krwi.
Tu foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Rysianka
Beskid Żyw. - Pilsko/Mechy
Lawinowa "czwórka" w Tatrach nie pozostawiała wiele możliwości. Warunki śnieżne w okolicach Pilska (1557) przerosły jednak nasze najśmielsze oczekiwania. Od auta z Soptoni Wlk. ruszamy na nartach dol. Cebulowego Potoku aż na graniczny grzbiet w okolicach Hali Miziowej. W trakcie marszruty pada dość intensywnie śnieg. Po odpoczynku w schronisku podejście na Pilsko (tu pojawiło się więcej skiturowców) gdzie akurat chmury zaczęły się przerzedzać więc można było zrealizować wypad na rzadko uczęszczany wierzchołek Mechów (1466) wznoszący się dalej na południe, całkowicie na terenie Słowcji. Stąd mamy cudowny zjazd dość nachylonym zboczem w boskim puchu do doliny Raztoki gdzie tylko na nie wielkim odcinku powalone drzewa utrudniały nam zadanie. Po sforsowaniu potoku (narty przerzuciliśmy na drugą stronę) ponownie odrabiamy wysokość kierując się na graniczny grzbiet. Wychodzimy na niego idealnie w miejscu, w którym zamierzaliśmy. Stąd przepiękny zjazd do Cebulowego Potoku i choć śnieg na dole został trochę uszczuplony to i tak udaje nam się zjechać do auta co jak na koniec kwietnia w Beskidach nie zdarza się często. Zrobiliśmy 16 km i ponad 1000 m deniwelacji. Większość szlaku była kompletnie nieprzetarta. Ludzi spotkaliśmy tylko w okolicy schroniska. Nawet nie spodziewaliśmy się, że wyjdzie z tego taka piękna skitura.
Tu fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FPilsko
Tu króciutka migawka filmowa autorstwa Heńka Tomanka: https://vimeo.com/214737990
Jura - Jaskinia Koralowa
Po zaliczeniu "Najgłębszej Jurajskiej" mając chwilę czasu kierujemy się w stronę Olsztyńskiej/Wszystkich Świętych. Po drodze jakimś magicznym sposobem gubimy się z dziesięć razy. Finalnie docieramy pod otwory, które niestety zostały już wypełnione przez drużyny ratownicze prowadzące tam ćwiczenia. Decydujemy się na szybkie zejście do Koralowej. Odwiedzamy Salę Zawaliskowę - niezmiennie urokliwa i przerażająca. Zdobywamy WAR - udaje się bez ofiar w ludziach. Po zwiedzeniu wystawy glinianych... juwenaliów zbieramy się do wyjścia.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fkoralowa2017
Jura - Jaskinia Studnisko
Upiekło się, nie musiałem czekać do września. Jakimś magicznym sposobem podczepiłem się pod zespół chłopaków z SGSP, którzy już wkrótce będą dowodzić akcjami ratunkowymi na wysokościach. Upiekło się podwójnie, bo dodatkowo była okazja spotkać się z Ratownikami z Olsztyna, którzy wpadli do nas sprawdzić jak sobie radzimy.
Niesamowite jest to, jak zareagowałem widząc niebieskie krzyż na bluzach. Niby tacy sami ludzie jak ja (w sensie, że dwie ręce, dwie nogi, głowa itd zależnie od płci), a jednak jakby stali „po drugiej stronie barykady”. Do dziś zadaję sobie pytanie: czy to odruch, czy instynktowna reakcja sprawia, że widząc ratownika człowiek przełącza się automatycznie na tryb wykonywania poleceń? Nie wiem…
Wróćmy do jaskini, bowiem przed naszymi stopami rozwarła swą paszczę mityczna jaskinia na „S”. Jaskinia Studnisko.
W mojej głowie wokół Studniska powstał jakiś tajemniczy mit. Od początku szlajania się po Sokolich Górach wiedziałem, że jest taki obiekt. Ba! Nawet widziałem otwór raz, czy dwa, natomiast nigdy wcześniej nawet nie przymierzałem się do tej jaskini. Wcześniej wiedziałem, że „trzeba dużo liny i umiejętności”, później biegałem po Tatrach z kursem, następnie jakoś było nam tak nie po drodze. Aż do soboty.
Stając na krawędzi otworu wspomniałem słowa Pitera: „po Tatrach jaskinie jurajskie będą jak wczołganie się pod tapczan”. Spodziewałem się więc, że ze względu na rozmiar i głębokość Jaskini Studnisko (jako tej naj-naj-naj), dane mi będzie poczuć odrobinę tatrzańskiego klimatu. Nie pozostało więc nic innego, jak wskoczyć do dziury by to sprawdzić.
Legendarny, śmiercionośny zjazd do Komory Wejściowej. Kilometry metrów do pokonania, legendarny dzwon, który powala rozmiarami i przestrzenią. Gdzie on jest? Czy zaczynam odczuwać rozczarowanie? Czyżby niedosyt wynikający z faktu, że lina pod rolkami już się skończyła i stoję na dnie? A może odebrałem sobie część tajemnic jaskini rozrywając jej mroki nowym światłem?
Zdziwienie, na pewno zdziwienie. Bo miało być przerażająco, przestrzennie, a jest… Przytulnie. „Dzień dobry Pani Jaskinio” ciśnie się jeszcze raz na usta. Póki co rozglądamy się po sali, zrzucam szpej, ruszamy do Maryny, by poczuć odrobinę Pragnienia.
Bardzo przyjemnie będę wspominał drogę w dół, do dna. Było to jedno z tych zejść, w trakcie których zawalaty człek jadąc na plecach grawitacji co chwilę myśli: „ale tędy to nie wylezę, nie przecisnę się w górę, tu będzie problem, ledwo zlazłem, nie wylezę bez ściągania z siebie gratów”. Bo Jaskinia Studnisko na tym odcinku to momentami jakby Miętusia i jej Ciasny Korytarzyk. Więc cisnąłem się w dół, skazując sam siebie na późniejsze pokonywanie tej samej drogi w górę, mając przeciw sobie swój gabaryt, grawitację i wszystko to, o co można zaczepić kombinezonem. Pchałem się do dna, z uśmiechem na ustach.
Okolice najgłębszego punktu jaskini. Kładę się, wrzucam nogi w otwór i staram się wepchnąć najdalej jak jestem w stanie. Mam nadzieję, że ostatnie rozwidlenie które ledwie minąłem wsuwając się do wysokości kolan, jest legendarnym -77,5. Tyle. Wracamy.
Przeczucie Maryny, które wydawać by się mogło będzie chciało mnie zabić, zatrzymuje mnie na dłużej tylko raz. Wystarczyło zdjąć kask, wyjąć aparat, poszukać kilku cm obwodu likwidując kaptur i kawałek źle ułożonego kombinezonu i już jesteśmy na Pochyłej. Wyskakujemy jeszcze na chwilę do Sali Zawaliskowej.
Miła, przyjemna, poduszkowa. Dyndające pod stropem, dumnie prężące pierś Kalafiory zachwycają. Mały stalaktytowy lasek też wydaje się całkiem przyjemny. Tylko na potęgę kudłaty strop przypomina, że pora się zbierać – posiadacze włochatych futerek chcą jeszcze trochę pospać. Kierujemy się w stronę powierzchni.
Wpinamy się kolejno w linę, ja zamykam i deporęczuję drogę. Idzie jakoś topornie, chyba z żalu. Co chwila przystaję, staram się zrobić jeszcze jedno zdjęcie. Naprawdę szkoda stąd wychodzić, pomimo że Studnisko jeszcze ma na rękach świeżą krew ostatniej ofiary. A, nie, przepraszam, to nie Studnisko ma zakrwawione dłonie, lecz ludzka głupota. Studnisko jest po prostu jaskinią, z jej wszystkimi jaskiniowymi zachowaniami. Tak więc, ten teges, do widzenia Pani Jaskinio. Do zobaczenia.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/studnisko2017
Tatry Zach. - jaskinia Czarna - partie Techuby od sali Francuskiej
W Tatry wróciła zima. W głębokim śniegu podchodzimy pod otwór Czarnej. W przykrym zimnie zjeżdżamy Zlotówką i lecimy do sali Francuskiej. Naszym celem jest przejście z tego miejsca dołem przez partie Techuby do Sali Ewy i Hanki. Najpierw zaliczamy trzy krótkie zjazdy a potem odnajdujemy w zawalisku ciąg doprowadzający nas w efekcie wprost do syfonu Techuby. Nie śpiesząc się podążamy w górę zaglądając również w boczne odgałęzienia (byliśmy to ostatnio "przed wiekami"). Od tzw. Ślizagawki trzeba się więcej wysilić. Tomek wspina poszczególne progi zakładając asekurację. W końcu udaje nam się dotrzeć do progu w głównym ciągu jaskini (zatoczyliśmy pętlę do Sali Ewy i Hanki). Tadek zagląda jeszcze do zaporęczowanego okna i wychodzimy na dwór. Przez kilka godzin naszego pobytu pod ziemią warunki na zewnątrz drastycznie się zmieniły. Przybyło w tym czasie gdzieś pół metra śniegu. Po wykopaniu plecaków od razu bez przebierania najpierw zjeżdżamy na linie a potem schodzimy (a właściwie zsuwamy się) w dół. Nie często się zdarza torować szlak w dolinie Kościeliskiej, która była zawiana w różnych konfiguracjach. Wiatr hulał swawolnie i ciągle sypało. Do auta docieramy niczym lodowe sople. Po uporaniu się z szpejem uciekamy do domu zadowoleni z akcji i przeżycia kolejnej pięknej przygody.
Fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FCzarna-Techuby
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Skrajny Salatyn
Tak późno w Tatry nigdy nie wyjeżdżaliśmy (10.30). Cel jednak nie zbyt odległy i wymagający (tak przynajmniej mi się zdawało). Skrajny Salatyn (1864) w sąsiedztwie trasy zjazdowej był w zasięgu 4-godzinnej wycieczki skiturowej, zwłaszcza, że podejście naśnieżoną nartostradą przyśpiesza akcję. Parking pod wyciągiem niemal pełny (pierwszy raz widziałem tu tyle aut). My przemykamy bokiem pełnej nartostrady i od górnej stacji skręcamy na nowy szlak wiodący na Skrajny Salatyn. Tu już nie ma nikogo. Wkrótce jednak gubimy znaki i idziemy tak jak pozwala konfiguracja terenu mniej więcej równolegle do żlebu, który upatrzyłem sobie do zjazdu. Gdzieś w połowie podejścia zbocze robi się strome (trochę bardziej niż na Salatyńską przełęcz) więc podchodzimy z buta. Miało być „łatwo” więc nie zabraliśmy sprzętu zimowego ani nawet lawinowego. Ostatnie kilkadziesiąt metrów przedłuża się masakrycznie gdyż muszę wykuwać długo stopnie w twardym śniegu. Esa z Pawłem zostawiają narty przy ostatnich kosówkach tylko ja taszczę je na górę. Na grzbiecie Skrajnego mocno wieje więc długo tu nie bawimy i uciekamy w dół. Najpierw po twardym stromym śniegu kilka nie pewnych skrętów lecz potem bajka. Wkrótce wszyscy mkniemy w dół owym żlebem. Na twardym podłożu zalegała cienka warstwa puchu o idealnej do zjazdu konsystencji. Żleb sprowadza nas na nartostradę w okolicy rozwidlenia. Wyciąg już nie kursował więc cała trasa nasza. Szalonym zjazdem osiągamy pusty już prawie parking i szybko wracamy do domu. Zrobiliśmy 777 m deniwelacji na dyst. ok. 6 km.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/SkrajnySalatyn
"Jaskinia Czarna - Sala św. Bernarda"
Na ten wyjazd długo czekaliśmy, ponieważ miał być naszym ostatnim przejściem w Tatrach, a później miały nas czekać żmudne przygotowania do egzaminu na kartę, chociaż Rysiek jeszcze nam przyrzekł, że jak starczy czasu to odwiedzimy Litworkę, która nas na letnim obozie omineła. W bojowych nastrojach pakowaliśmy się, później dojechał do nas Sylwek i w trójkę wyruszyliśmy w stronę Kir, gdzie już czekał na nas Rysiek. Podczas podróży nasze nastroje ostudziła prognoza pogody, ale jak to z prognozą, może się nie sprawdzić. Ok. 23 dojeżdżamy na bazę. Umawiamy się z Ryśkiem o ktorej wstajemy i idziemy spać. Rano budzi nas Rysiek i mówi żebyśmy spojrzeli przez okno. Faktycznie prognozy się nie sprawdziły, było gorzej niż zapowiadali wczoraj. Deszcz, deszcz, deszcz, zimno, zimno... Przy wspólnym śniadaniu robimy debatę (przypominamy sobie opis Asi dotyczący Komina Węgierskiego z jej ostatniego pobytu, moje złamane kije na błocie pod Czarną) i dochodzimy do wniosku, że przekładamy akcję na "po święta". Z ciężkim sercem wsiadamy w auto i wracamy, planując resztę dnia, aby go jakoś jeszcze aktywnie spędzić. Następnym razem się nie wycofamy.
Tatry Wysokie - skitury
W ostatnim tygodniu w Tatrach miejscami (Dol. 5 Stawów) spadło 50 cm śniegu. W związku z tym, należało wybrać się na skitury. Z Brzezin przez Psią Trawkę z drobnymi problemami orientacyjnymi trafiamy do dol. Pańszczycy i ruszamy pod Krzyżne. Z powodu zagrożenia lawinowego, zamiast z Krzyżnego zjeżdżamy z Przełączki pod Ptakiem. Przez pierwsze 300 metrów pionu jedziemy po zsiadłym, świeżym śniegu. Jest pysznie. Niżej śnieg jest już bardziej uwodniony i z każdym traconym metrem wysokości bardziej przyhamowuje narty. Wracamy przez Murowaniec i drogą z powrotem do Brzezin. Pogodę mieliśmy doskonałą (słońce, brak wiatru, ciepło). Narty trzeba było nosić przez ok. 20 minut w każdą stronę. Podczas podejścia spotkaliśmy jednego turystę na butach (torował na kolanach, z czekanem w ręku), zaś wracając, w drodze do Murowańca, jeszcze dwóch piechurów i trzech skiturowców. I to tyle.
Jura pn. - przejażdżka rowerowa do jaskini Na Kamieniu
Tym razem wybieramy się z rowerami na pn. Jurę. Start z Olsztyna. Przez okolice Gór Towarnych i Zielonej Góry docieramy do Częstochowy gdzie odwiedzamy Kamila (b. czł. klubu). Stąd kierując się namiarami GPS odszukujemy jaskinię Na Kamieniu (ma kilka otworów). Sama dziura ma podobno ponad 100 m lecz zwiedzam tylko wstępne partie (nie miałem kombinezonu). Spąg jakiś grząski a zapach dość nieciekawy. Jaskinia raczej dla desperatów przynajmniej w tym stanie czystości. Od jaskini jedziemy ładnym szlakiem wzdłuż Warty i nie co inną drogą wracamy do Olsztyna.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FNaKamieniu
Beskid Śl. - ekstremalna droga krzyżowa
Miejsce Istebna
7 kwietnia o godzinie 19 mszą św. w kościele w Istebnej rozpoczęła się droga krzyżowa, w której uczestniczyło około 300 osób. 44km trasa prowadziła po górach. Uczestnicy szli indywidualnie lub w kilkuosobowych grupach. Warunki były trudne. Przez całą noc z małymi przerwami padał deszcz, była mgła, na szczytach zalegał śnieg. Podejście na Baranią Górę z Wisły Czarne było zabłocone, zaśnieżone i chwilami w płynącym strumieniu. Do ostatniej stacji doszliśmy o godzinie 8:30 następnego dnia mokrzy, zmęczeni, śpiący i z przekonaniem że było warto to przeżyć.
AUSTRA: Alpy Zillertalskie, Alpy Ötztalskie, Wysokie Taury - skitury
Tym razem na coroczne "chatki" wybraliśmy się całkowicie męską ekipą. Po nocnym dojeździe i krótkiej drzemce w samochodzie, w piątek podchodzimy z parkingu do Zittauer Hütte (2328). Zostawiamy w chatce sprzęt biwakowy i przemieszczamy się dalej na szczyt Gabler (3262). Niewiele pamiętam, bo byłem niewyspany, ale na pewno była dobra pogoda i był przyjemny zjazd w miękkim śniegu. Po noclegu, w sobotę, nasz cel jest nieco mniej zdefiniowany. W każdym razie, robimy z 500 czy 600 m podejścia z chaty, a Furek i Marek wychodzą nawet na jakiś szczyt. Zwiedzamy też jaskinię w lodowcu. Zjeżdżamy do samochodu i przemieszczamy się 200 km do miejscowości Vent pod Sölden. W tej okolicy występuje drastyczny brak śniegu, ale na szczęście w kierunku naszej upatrzonej chatki jest mały ośrodek narciarski z utrzymaną nartostradą, na której śnieg zalega niemal do miasteczka. Korzystamy z niej, a następnie nieco wspomagając się GPSem, pół godziny po zmroku docieramy do Breslauer Hütte.
W niedzielę wychodzimy na Wildspitze, drugi co do wysokości szczyt Austrii (3770m). Moim zdaniem była to najgorsza wycieczka wyjazdu: musieliśmy nosić dodatkowy sprzęt do poruszania się po lodowcu (z którego i tak nie skorzystaliśmy, ale być musiał); ostatnie ok. 150 metrów musieliśmy wchodzić po kamieniach bez nart, a ponadto zjazd odbywał się po okropnych betonach. Utrwalone w nich ślady zjazdów poprzedników wprowadzały nasze narty w drgania, których mój dentysta z pewnością by nie pochwalił. Chłopakom się bardzo podobało, a ja podobno nie rozumiem, na czym polega istota alpinizmu. Dodatkową nieprzyjemnością tego dnia była popularność tego celu. Poprzedniego wieczoru zaprzyjaźnialiśmy się z pięcioma Czechami i ok. 10 Polakami, którzy również postanowili nocować w Chatce Wrocławiaków. Po powrocie z Wildspitze spotkaliśmy kolejną, ok. 10 osobową grupę Polaków z przewodnikiem. Pod naszą nieobecność wkręcili w swój palnik nasz kartusz, bo leżał. W krótkiej konwersacji, która wywiązała się po naszej prośbie o rozmienienie 20 EUR wyrazili szczere zdumienie faktem, że za chatkę trzeba zapłacić do skarbonki. Być może w istocie byli to bardzo mili ludzie i doszło tylko do drobnych i nieistotnych nieporozumień. Tym niemniej, przewidując skalę wieczornej imprezy (wcześniejsza grupa rodaków, zamierzająca spędzić kolejną w chatce, dysponowała sporym zapasem trunków) pokazaliśmy sobie wzajemnie na migi "SPADAMY!".
Z powodu względnie późnej pory i zamiaru zakończenia kolejnej wycieczki w miarę wcześnie (mając w perspektywie powrót do domu), zdecydowaliśmy się na sprawdzone miejsce - Sonnblickbasis w Wysokich Taurach, u stóp szczytu Sonnblick. Jest to normalne schronisko z obsługą, stosunkowo łatwo dostępne z parkingu (20 minut drogą). Po raz kolejny obsługa zrobiła dla nas wyjątek - i mimo tego, że teoretycznie kartę do szlabanu dostaje się przy pobycie na minimum dwie noce, pozwolono nam wjechać wspomnianą drogą naszym samochodem aż pod schronisko. Idziemy spać w miarę wcześnie i następnego dnia powtarzamy spacer na Hocharn (3254 m). Warunki śniegowe są w miarę, praktycznie po dziesięciu minutach od parkingu udaje się założyć narty na nogi. Tym razem mamy jednak słabą pogodę i podchodzimy w dużej mierze nawigując się przy pomocy GPSa. Kiedy osiągamy szczyt, chmury magicznie rozstępują się i nagle uzyskujemy całkowicie stuprocentową widoczność zboczy, aż do schroniska. Po pierwszych, nieprzyjmnie twardych ok. 200 m zjazdu następują przepyszne, miękkie firny. Cała wycieczka kończy się więc przyjemnie i około godziny 14:00 ruszamy w podróż powrotną do Katowic.
TATRY: Rowery i jaskinie z dziećmi
3 wspaniałe dni w Tatrach, z piękną pogodą. Pierwszy dzień to rowery na Gubałówce, drugi- to wizyta w Kościeliskiej: w Jaskini Mylnej i Smoczej Jamie, trzeci dzień to rowery w Chochołowskiej. Mimo, iż w tej okolicy zanotowano najazd turystów, to nam udało się w miarę spokojnie spędzić te dni. Dzięki temu, że odwiedziliśmy najpierw jaskinie w Kościeliskiej a dopiero później wybraliśmy się do schroniska, to na Hali Ornak mogliśmy posiedzieć w miarę spokojnie. Wracając odwiedziliśmy jeszcze Wąwóz Kraków-tam nie było już żywej duszy. Pozostawienie Dol. Chochołowskiej na poniedziałek było równie dobrym wyborem- nie męczyliśmy się dzięki temu przesadnym towarzystwem innych turystów.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2F3%20dni%20w%20Tatrach
Dolina Będkowska - wspinanie
Już drugi raz piękny weekend pokrył mi się ze zjazdem w Krakowie. W sumie to dobra kombinacja. Dni coraz dłuższe, a zajęcia coraz krótsze. W sobotę z Iwoną oraz szwagrem Michałem byliśmy w dolinie Będkowskiej w okolicach Wysokiej oraz Futerka. Wspin zaliczony do udanych, ale był lekki niedosyt, że krótko. Z spod skał poszliśmy pod brandysówkę, gdzie czekały na nas kiełbaski z ogniska. W niedzielę powróciliśmy do Witkowych skał, gdzie oprócz pomęczenia się na kilku drogach poćwiczyliśmy sobie techniki wspinaczkowej takie jak budowa stanowiska, zjazdy itd. aby nam nikt nie zarzucał że się nie przygotowujemy do egzaminu na kartę ;)
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fbedkowska
TATRY: Jaskinia Czarna
Pod Dolinę Kościeliską dotarliśmy ze sporym opóźnieniem, spowodowanym przez ,,turystów” przyjeżdżających zobaczyć krokusy. Jako, że sami nigdy nie byliśmy na krokusowej wycieczce, zupełnie nie byliśmy świadomi jak wyglądają Tatry w tym okresie. Samochody poszukujące parkingu na tyle spowolniły ruch, że byliśmy wyprzedzani przez pieszych, wjazd do doliny był blokowany przez straż pożarną oraz policję. Z niewiadomych dla nas przyczyn, krokusy są powodem do pielgrzymek ogromnej, normalnie nie spotykanej w Tatrach rzeszy ludzi. Równie niezrozumiały jest dla mnie fakt, że krokusy są pożądane jedynie w dolinie, te na łąkach przed, są bez skrupułów rozjeżdżane i rozdeptywane.
Kiedy w końcu doszliśmy pod jaskinię i zaczęliśmy zjazd do otworu Czarnej była godzina 14. Pierwotny plan zakładał dojście do Partii Królewskich i z powrotem. W samej jaskini dość sporo wody. Kiedy doszliśmy do Herkulesa zastaliśmy wartki i huczący potok. Również na Węgrze woda spływała strumykiem (tym razem cichym) o czym przekonałam się podczas wspinaczki, kiedy woda wpływała mi rękawem i wypływała w kaloszu. Z powodu przemoczenia oraz późnej godziny zdecydowaliśmy, że odpuścimy sobie Partie Królewskie i wyjście jaskiniowe zakończymy statusem ,,przyjemne”. Po wylaniu wody z kalosza i wykręceniu skarpetek rozpoczęliśmy wycof.
W niedzielę ograniczyliśmy się do wycieczki na Stoły. W dolinie wymijaliśmy wszystkich niedzielnych turystów, tak bardzo zdeterminowani na ucieczkę w spokojniejsze miejsce, że prawie nie zauważyliśmy Asi i Tomka, którzy wraz z dziećmi szli do jaskini Mylnej. Po odbiciu na Stoły spotkaliśmy tylko kilku turystów schodzących na dół, pod domkami zrobiliśmy sobie piknik oraz lekcję topografii. Skończyliśmy, kiedy u góry zaczęło się robić tłoczno. Nie chcieliśmy też przedłużać wycieczki, żeby wyjechać przed wszystkimi ,,krokusowymi turystami”.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Baranie Rogi
Baranie Rogi (2526) były celem naszego wypadu w przepięknych okolicznościach przyrody i pogody. Z Starego Smokowca przez Hrebieniok do Chaty Zamkowskiego gdzie pojawia się śnieg sensowny do podejścia na nartach. Doliną Studeną docieramy do chaty Theriego i po krótkim odpoczynku dość stromo na Baranią przeł. (2389). Tu zasadnicza grupa zostawia narty (tylko bierzemy raki i czekany) i tylko Łukasz zabiera sprzęt na szczyt. Od przełęczy wiedzie stromy żleb lecz potem bez trudności na szczyt. Pogoda wciąż dobra, widoki wspaniałe. Wkrótce zejście a Łukasz na nartach pokonuje stromy fragment żlebu bez problemów. Od przełęczy bajeczny zjazd do Terinki gdzie tylko zaliczamy piwo (po takiej wyrypie można na temat piwa pisać poemat, zwłaszcza w Terince). Dalej równie fajnie do końca śniegu. Ostatni odcinek znów z buta ale i tak nie było źle więc bez niespodzianek dochodzimy do auta. Zrobiliśmy 1500 m deniwelacji i ok 20 km. Zacny wyjazd, jak na razie numer jeden sezonu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FBaranieRogi
I kwartał
Tatry - Jaskinia Miętusia
Wyjeżdżamy z Bogdanem rano w Tatry do Jaskini Miętusiej. Na parkingu jesteśmy przed godziną 0900 i już po chwili idziemy szlakiem w Kościeliskiej. Zazwyczaj wybieram taką jaskinię i taki termin, który gwarantuje przemoczenie się w jaskini do suchej nitki i nie dojście do celu bo coś po drodze jest zawsze zalane.
Nie inaczej było tym razem. Doliną Miętusią idziemy w śniegu, podejście pod otwór oblodzone. Szybkie przebranie się i po chwili jesteśmy gotowi do zejścia. Idzie dość sprawnie co skutkuje tym, że zatrzymuje nas dopiero wiszący syfonik, który jest zalany aż do połączenia z syfonem Zwolińskich. Jako, że naszym pierwotnym celem było dojście do MarWoju mamy spory zapas czasu, który decydujemy się wykorzystać na zwiedzenie każdego zakamarka jaskini od tego miejsca aż do otworu. Od Igliczki wchodzimy do górnego korytarza i udajemy się do Partii Nietoperzowych lewarując około 30 minut gdzieś po drodze jakieś donikąd nie prowadzące jeziorko. Stamtąd do Jeziorka Gotyckiego i przez prożek z powrotem do Komory pod Matką Boską. Jako, że pod Igliczką zostawiliśmy wory wracamy po nie i zaczynamy wycof.
W "rurze" wychodzi z człowieka to co najpiękniejsze ale dajemy radę. Na powierzchni jest jeszcze jasno więc szybko się przebieramy i zaczynamy schodzić.Bogdan po drodze zalicza upadek tak spektakularny, że nawet jego kijki z wrażenia dosłownie chylą ku niemu swoje końcówki. Po dojściu do szlaku zastaje nas zmrok. Doliną kościeliską idziemy już przy świetle czołówek. Tego samego dnia przed 2200 jesteśmy już na Śląsku.
I Ogólnopolskie Forum Speleologiczne w Chęcinach - czyli weekend pełen wrażeń
Piątek
Nim Forum zdążyło się zacząć skorzystałam z wolnego dnia i zwiedziłam muzeum minerałów Wydziału Nauk o Ziemi w Sosnowcu oraz Zamek Królewski w Chęcinach. Po południu zaczyna się Forum. Pierwszą atrakcją są odwiedziny jaskiniach w Jaworzni – Chelosiowa Jama oraz Pajęcza. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiam i do jednej i do drugiej jaskini. Oba obiekty znajdują się w nieczynnym kamieniołomie na Górze Kopaczowej. Teren jest obecnie rezerwatem przyrody nieożywionej właśnie z powodu znajdującego się tam najdłuższego systemu jaskiniowego w Górach Świętokrzyskich (system Chelosiowa Jama-Jaskinia Jaworznicka o długości korytarzy 3,67 km oraz Pajęcza 1,18km). W czasie wycieczki możliwe jest obejrzenie jedynie fragmentów jaskiń, które zobaczone nawet w tak małych fragmentach robią spore wrażenie. Choć jaskinie nie mają przepaścistych studni jak te tatrzańskie, to jednak nie są tak ciasne jak jurajskie. W Chelosiowej Jamie stykamy się z szerokimi korytarzami i dużymi salami, gdzieniegdzie naciekami oraz (!) wyrastającymi ze ściany kryształami kalcytu. Jaskinia Pajęcza jest mniej obszerna lecz równie interesująca jak poprzednia. Przejście tych jaskiń również nieco bardziej wymagające niż zwiedzanie jaskiń jurajskich. Poza wszędobylskim błotem, do pokonania mamy kilka zapieraczek i czujnych prożków. Po powrocie kolacja na której spotykam Iwonę i Karola, którzy dojechali wieczorem. Po kolacji odbył się drużynowy quiz jaskiniowy. Sama nie wiem jak, ale nagle znalazłam się przy stole jednej z drużyn, jak się później okazało zwycięskiej.
Sobota
Przed południem odbywały się panele tematyczne, między którymi można było dowolnie wybierać, bardzo różnorodna tematyka. Można było posłuchać czegoś o eksploracji, geologii, sprzęcie, ratownictwie (GOPR I GRJ), czy zapoznać się ze sprawami KTJ. Powtórzona zostaje wycieczka z dnia poprzedniego. Kiedy wykład o łączności przenosi się na dwór w celu zaprezentowania działania poszczególnych pozycji, ja idę na wycieczkę dookoła kamieniołomu (na 3 poziomach, przy okazji doczytując informacje o skałach i geologii znajdujące się na tablicach Świętokrzyskiego Szlaku Archeo-Geologicznego. Po obiedzie odbywa się Forum Eksploracji na którym przedstawione zostały dokonania 9 polskich wypraw wraz z rysem historycznym oraz geologicznym, a wieczorem ognisko.
Niedziela
Również zaczyna się cyklem wykładów i zajęć o różnorodnej tematyce. Część zajęć odbywa się w terenie. Wczesnym popołudniem duża grupa udaje si na wycieczkę geologiczną. W odniesieniu do lokalnej budowy geologicznej wyjaśnione zastało wiele pojęć i zagadnień geologicznych, procesów i zależności. Mimo chęci grupy do większego wgłębiania się w temat, były to ostatnie zajęcia, a czas ograniczony. W związku z czym zakończyliśmy wycieczkę i wróciliśmy na obiad do ośrodka.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że numeracja przed nazwą forum nie została dodana przypadkowo i w przyszłym roku będę się mogła wybrać na Drugie Ogólnopolskie Forum Speleologiczne.
Beskid Żyw. - Rysianka raz jeszcze
Okoliczności sprawiły, iż po raz drugi przyszło wychodzić na Rysiankę. Przez ostatni tydzień powłoka śnieżna znacznie "odjechała" w górę. Sonia idzie bez nart a Bianka zostawia swoje narty również w aucie bez wiary w konkretny zjazd. Wkrótce jednak jest upragniony śnieg. Wyjście do schroniska a potem zjazd przez las do Złatnej a dziewczyny niestety drałowały "z buta".
SŁOWACJA: Dolina Żarska; Skitur na Pośredni Przysłop
Wyjeżdżamy wcześnie rano, dojazd zajmuje nam niespełna 4 godz. W asyście promieni słonecznych docieramy do Żarskiego Schroniska. Stamtąd ruszamy w przeciwnym kierunku, niż wszyscy inni skiturowcy, zmierzający na Smutną Przełęcz. Po drodze, na szlaku mijamy duże lawinisko-dość dawna pamiątka po wielkim śniegu. Dochodzimy do stromego żlebu, który po pewnym czasie musimy pokonać z nartami na plecach. Po osiągnięciu celu wędrówki tj. Pośredniego Przysłopu, zaczynamy wyśmienity zjazd, w nieco mokrym śniegu. Słońce towarzyszy nam, aż do końca wycieczki. W bardzo dobrych humorach wracamy kolejne 4 godz. do domu.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FPosredni%20Przyslop%20w%20dolinie%20Zarskiej
Beskid - Klimczok przez Szyndzielnię
W środę z samego rana wybieram się do Brennej by przed popołudniowym spotkaniem przejść się na Klimczok. Pogoda nie rozpieszcza. Na miejscu nie pada ale też nie ma słońca, wieje i jest dość zimno.
Startuję z Brennej czarnym szlakiem do zielonego prowadzącego na Błatnią i w tym momencie zaczyna padać. Tam zmieniam szlak na niebieski i podążam nim aż do zapory w Wapiennicy. Za zaporą skracam szlak przez mostek, na żółty prowadzący do czerwonego, biegnącego przez schronisko na Szyndzielni. Przed samym Klimczokiem zmieniam szlak na żółty i nim schodzę na Błatnią, cały czas idąc w deszczu. Droga zejścia taka jak przy podejściu.
Dane z GPSa 22.3km w czasie 4h47min gdzie pod górę było prawie 1300m
Beskid Żyw. - Rysianka
Podejście na nartach szlakiem z Złatnej po śniegu. Ze schroniska przejście na Redykalny Wierch a następnie zjazd częściowo lasami do szlaku zjazdowego z Lipowskiej. Piękna pogoda i śnieg do samego dołu.
Tatry Wys. - Kołowa Czuba
Wyjście całą grupą z Kuźnic do Murowańca. Kasia poszła w stronę Granatów a reszta zespołu próbowała podejść pod Honoratkę (żleb opadający z Mł. Koziego Wierchu). Po wichurach jednak potworzyły się ogromne depozyty niebezpiecznego śniegu. Ostrożnie jak po szkle podchodzimy pod wylot żlebu lecz nie odważamy się na naruszenie przypuszczalnie nikłej stabilności śnieżnej poduchy przy podstawie żlebu. Czujnie trawersujemy do Zawratowego żlebu i nim w rakach na przełęcz. Aby coś "zdobyć" wychodzimy więc na Kołową Czubę (2105). Potem zjazd po zmiennych śniegach Dol. 5 Stawów i Roztoką do drogi (Damianowi Ż. zdarza się złamać nartę). Od Wodogrzmotów już po ciemku z buta na Palenicę. Nie było już żadnych busów. Tomek udaje się więc do Kużnic po auto z przypadkiem jadącym w tamtą stronę gościem. To i inne opóźnienia sprawiają, że w domu jesteśmy dopiero po północy.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKolowaCzuba
Tatry Wys. - Szpiglasowa Przełęcz
Podchodzimy z Palenicy Białczańskiej przez Pięć Stawów pod Szpiglasową Przełecz. Powyżej schroniska leżał pyszny, nieco upakowany, ale jednak miękki, bezpieczny i nie klejący się śnieg. Zjazd po łagodnych, rozległych stokach "piątki" do Wielkiego Stawu należał do jednych z lepszych w sezonie. Pogoda też dopisała, choć momentami wiało bardzo mocno.
Tatry Zach. - Kasprowa Niżnia
Zostaliśmy zaproszeni do współpracy podczas służbowego wyjścia Jacka na badania geologiczne w Kasprowej Niżniej. Polegało to na odkopywaniu, polewaniu wodą, pobieraniu, fotografowaniu, przenoszeniu sprzętu z punktu A do punktu B itd. Wszystkie merytoryczne prace odbywały się w zasadzie na odcinku od otworu do Wielkiego Progu. Żeby cokolwiek pozwiedzać, przebiegliśmy się jeszcze na szybko do Złotej Kaczki (sucha!).
ANGLIA: The Lake District
3 dni w Zjednoczonym Królestwie, z czego jeden spędzam w Parku Narodowym Lake District, wybierając trasę przy Rydal Water, niewielkim jeziorku otoczonym przez ciekawe, trawiaste wzniesienia, położonym w centralnej częsci Parku. Ponoć Park ten słynie z malowniczych, często bezdrzewnych widoków, mnie nie dane było zweryfikować, czy rzeczywiście to prawda. Powodem była oczywiście zła pogoda i gęste mgły. Co gorsza, dzień przed i dzień po, było całkiem fajnie i słonecznie. Poza tym, zdołałam zwiedzić York i Liverpool oraz przejazdem odwiedzić Park The Peak District.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Lake%20District
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Pośrednia Salatyńska Przełęcz
Tym razem trudno mówić tu o "samotnym wyjściu". Dobrze że była mgła, bo nie widziałem wszystkich tych ludzi. Zjazd w każðym razie bardzo przyjemny; śnieg miękki, a i chmury się nieco rozstąpiły. Cała wycieczka zajęła mi 2h 40m, więc po południu wyciągam jeszcze kolegę na szybką przebieżkę do Doliny Kondratowej.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Huncowski Szczyt
Ocieplenia z końca lutego spowodowały "ucieczkę" śniegów mocno w górę zwłaszcza na południowych stokach. Dlatego m. in. za cel wybraliśmy Huncowski Szczyt (2352) gdyż sporo podejścia można wykonać naśnieżoną nartostradą. Od Skalnatego Plesa już całkowicie sami, dość stromym stokiem podchodzimy zachodnią stroną śnieżnymi polami na szczyt. Śnieg twardy. Michał walczy długo na fokach lecz górny odcinek pokonujemy wszyscy w rakach zostawiając narty kilkadziesiąt metrów pod wierzchołkiem gdyż zalegało tam więcej kamieni niż śniegu. Pogoda była cudowna i nawet przykry na początku wiatr przycichł. Z kamienistego szczytu kawałek schodzimy do nart a potem twardym zboczem suniemy na nartach w dół lawirując nieco między kamieniami. Śnieg taki trochę szreniowaty. Niżej już lepiej. Do auta śmigamy już rozjeżdżoną nartostradą w coraz większym upale. Zrobiliśmy 1420 m deniwelacji.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Huncowski
Jura - Wspinanie na skałach
W ten weekend miałem kolejny zjazd i bardzo psioczyłem na fakt, iż wypadają mi studia. Dodatkowo niedziela miała być już zdecydowanie gorsza. Zrobiliśmy z Iwoną szybkie postanowienie. ja biorę szpej, a ona dojeżdza do mnie w niedzielę do Krakowa. Jeżeli prognozy się poprawią to jedziemy na Witkowe skały (obok słonecznych), a jak będzie kicha to po drodze wstąpimy na jakąś ściankę. Na szczęście prognozy się polepszyły i po wykładach byliśmy już pod skałami. W pierwszej chwili szok! Tyle aut nie widziałem w słonecznych skałach przez cały sezon! Tylu wspinaczy rzuciło się na te pierwsze słoneczne dni, my również ;) Na początek padło kilka łatwych dróg, z cięższymi były lekkie trudności. Widać, że będzie się trzeba porządnie rozwspinać zanim w tym roku rzucimy się ma swoje życiówki ;) Najważniejsze, że sezon się już rozpoczął, przynajmniej do kolejnego słonecznego weekendu ;)
Tatry - Kasprowy Wierch skiturowo
Szybki wypad na Kasprowy Wierch (1987). Podejście "nowym" szlakiem skiturowym przez dol. Goryczkową. Wiał halny i kolej linowa nie działała więc generalnie pustki. Warunki nie specjalne na podejściu za to po południu śniegi puszczają i zjazd przepiękny. Zahaczamy jeszcze o schronisko na Kondratowej (spotykamy tu Marka Wierzbowskiego) i dalej do Kuźnic niemal do brukowanej drogi po śniegu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Kasprowy
Jura - J. Kryształowa, Ludwinowska, Niedźwiedzia Grota
Korzystamy z wolnego dnia i ładnej pogody... schodząc pod ziemię. Jaskinia Kryształowa zaskakuje nie tylko małym wejściem które musimy rozkopać by przecisnął się mój gabaryt, ale i warunkami które zastajemy w środku. Wszystko wygląda tak, jakby dziura zawaliła się w połowie i nie była do końca zdecydowana czy chce runąć na amen. Zwiedzamy główny ciąg odpuszczając niepewne boczne korytarze i wycofujemy się na bezpieczną powierzchnię. Ludwinowska i Niedźwiedzia Grota okazują się typowo rodzinnymi obiektami, którym bliżej do schronisk niż jaskiń.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fkrysztalowa
Jura - Jaskinia Brzozowa
Dzięki uprzejmości Speleoklubu Brzeszcze mamy okazję odwiedzić Jaskinię Brzozową. Do jaskini ruszamy we trójkę: ja, Piter i Andrzej. Na miejscu dołącza do nas zaprzyjaźniony duet z PGE.
Jako, że jaskinia jest otwarta jedynie przez 3 godziny, nie mamy wiele czasu. Pomimo sporej ilości osób krążących w korytarzach jaskiniowych, udaje nam się wygodnie zajrzeć w każdy dostępny chodnik.
Stan w którym jest jaskinia udowadnia, że decyzja o zabezpieczeniu jej włazem była dobrą decyzją: nienaruszona szata naciekowa, wielkie bogactwo kości i brak wydrapanych na ścianach wyznań miłosnych sprawiają, że obiekt robi wielkie wrażenie.
2.5 godziny mijają nam w oka mgnieniu. Największe wrażenia robi Zamkowy Korytarz, na wstęp do którego otrzymujemy oficjalne przyzwolenie. Las stalaktytów na który trafiamy sprawia, że nawet ja w końcu milknę z wrażenia.
Chyba z odrobiną niedosytu wychodzimy z jaskini minutę przed jej zamknięciem. Jednomyślnie stwierdzamy, że to było bardzo dobrze spędzone niedzielne popołudnie.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fbrzozowa
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna
6:45. Natarczywy sygnał budzika. Otwieram oczy. Nie! Już!? Przecież ledwo co zasnąłem! Przynajmniej tak mi się zdawało. Sprawdzam godzinę. Jest źle, ale jeszcze nie tragicznie. Mam kwadrans po planowanego wstawania, więc przestawiam alarm i obracam się na drugi bok.
7:00. NIEEEE! Podnoszę się na poduszce i robię zwiad. Wciąż cisza, reszta wygląda jakby spała. Nawet Rysiek nie daje oznak przebudzenia. Walczę przez chwilę z myślami „ Czy powinienem dać dobry przykład i wstać pierwszy?”. Wynikiem tej krótkiej lecz zażartej wewnętrznej walki było przestawienie alarmu na kolejne piętnaście minut później.
7:30. Nieee! Zaspałem! Iwona z Karolem również zamarudzili. Rysiek już walił nam reprymendę za opieszałość. W pośpiechu zacząłem się zbierać. Na szczęście graty miałem w większości spakowane.
W międzyczasie dojechała jeszcze Asia z Łukaszem i jakoś o 8.20 wyruszyliśmy. Myknęliśmy najpierw autem , potem busem do Kuźnic. Szlak był na szczęście prawie płaski. Odbiliśmy w pewnym momencie ku Kasprowemu Potokowi i tam po krótkim przedzieraniu się na przełaj dotarliśmy do otworu. Wleźliśmy do środka. W przedsionku jaskini było już ciemno, a podłoże było wilgotne i przez to dość bagniste. W pierwszej chwili pomyślałem, że wolałbym się przebierać na zewnątrz, ale już nie miałem ochoty przeciskać się przez otwór.
Już na wstępie przywitał nas tunel, w którym na zmianę trzeba było się czołgać i lawirować między kałużami. Może bardziej fachowo trzeba by to nazwać jeziorkami? Jak kto woli. Dla innych może to małe jeziorka, dla mnie duże kałuże. Na szczęście w żadnej z nich poziom wody nie przekroczył krytycznej wysokości mojej cholewki, więc przeszedłem całość suchą skarpetą. Sukces. Pierwszy zjazd- łatwizna. Następnie znowu mokradła, które wymagały już większej gimnastyki niż poprzednie. No! Wreszcie Wielki Komin. Karol szykował się do wspinaczki. Zastanawiałem się, czy nie zaoferować się z asekuracją. Młody jest, właśnie się ożenił, pewnie jeszcze chce pożyć jakiś czas – ok., przekonałem samego siebie, że powinna zająć się tym Iwona. W oczekiwaniu na gotową drogę siedziało się zadziwiająco komfortowo. Jedynym minusem było regularne nadchodzące nieprzyjemne zapachy. Ta jaskinia po prostu śmierdziała. Czym? Błotem, zbyt długo zalegającą wodą, produktami potrzeb fizjologicznych poprzednich wizytatorów?
Po pokonaniu Wielkiego Komina krótki zjazd do Gniazda Złotej Kaczki. „Złotej” jest pewnie odniesieniem do zalegającej w tym miejscu żółtej wody… o pardon, złotej. Barwa wynikająca z rozpuszczenia dużej ilości pewnych składników mineralnych w wodzie? Oby. Na szczęście nie trzeba było się w niej moczyć. Korytarz do dalszej części jaskini okazał się całkowicie zalany i rozbijając biwak na bagnistym brzegu każdy zajął się tym czym uważaj za stosowne. Większość coś wrzucała na ząb, ale Asia poza tym postanowił również ulepić błotnego bałwana z jedną kończyną. Cóż za kunszt! Te wyrzeźbione rysy, ta niemal naturalna sylwetka. Opera d’arte w pełnej krasie! Na koniec zrobiliśmy sobie parę zdjęć przy Złotej Kaczce i zaczęliśmy wychodzenie. Przebiegło sprawnie i bez większych problemów. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o kilka pobocznych korytarzy.
Po tylu miesiącach wreszcie miła odmiana - po wyjściu z jaskini wciąż było widno. Jakże przyjemniejsze jest wyjście i później pedałowanie w stronę Zakopanego. Oczywiście nie było się bez paru upadków głównie w moim wykonaniu, ale już taki mam chyba styl chodzenia po szlaku zimą. Po dotarciu do Kuźnic i pożegnaniu z Łukaszem oraz Asią skierowaliśmy się do bazy.
ISLANDIA: nieokiełzana natura
Prognozowanie pogody na Islandii jest tyle warte co obstawianie w 3 karty. Spędziliśmy na wyspie tydzień i mieliśmy wszystkie możliwe pogody i pory roku mimo kalendarzowej zimy. Cel naszego wyjazdu – góra Hvanndalsnukur (2121) mimo dużej determinacji zespołu nie została osiągnięta. Wycieczkę na nią zaplanowaliśmy w najlepszy wg wszelkich dostępnych prognoz dzień. O świcie ruszyliśmy w mżawce/deszczu niosąc narty na plecach. Od wysokości ok. 900 m n. p. m. (a startuje się niemal z poziomu morza) szliśmy po śniegu, osiągając lodowiec już na nartach. Deszcz zamienił się w śnieg a temperatura drastycznie spadła powodując zamianę naszych ubrań w lodowe pancerze. Wyżej poruszaliśmy się wg wskazań GPSa bo widoczność spadła do kilku metrów co w połączeniu z śnieżną zadymką i wzmagającym na sile wiatrem dramatycznie spowalniało ruchy. Lodowiec mógł skrywać szczeliny lecz mimo posiadania sprzętu nie związaliśmy się liną z uwagi na te właśnie trudne warunki (również wykonanie zdjęcia było nie lada wyzwaniem) . To lodowa pustynia bez jakichkolwiek punktów odniesienia i tego co można nazywać infrastrukturą turystyczną. Zawracamy więc z wysokości niespełna 1800 m. Więcej nie uda się ugrać gdyż nie mieliśmy zamiaru zabijać się dla Hvanna. Na szczęście ślady nie zostały całkowicie zawiane więc czujnie lecz w miarę szybko zjeżdżamy jak lodowe sople do granicy śniegu i innego klimatu. Znów wychodzi słońce a pod nami rozlega się bezgraniczna i wręcz przerażająca pustka lawowych połaci, białych lodowców i czarnych skał. Szybko odtajaliśmy schodząc już na nogach do drogi nr 1. W tym rejonie naszą bazę stanowiła chatka oddalona o niespełna kilometr o w/w drogi (kilkanaście km na E od parkingu przy Hvannie). Stąd właśnie zrobiliśmy sobie wycieczkę do lodowej laguny oraz do dwóch jaskiń lodowych usytuowanych w lodowcu Vatnajoköll. O ile do chatki dojechaliśmy gruntową drogą w „letnich” warunkach o tyle powrót do „jedynki” odbywał się w iście zimowej scenerii. Damian z Tomkiem jechali po białej pustce a reszta ekipy z czołówkami wskazywała domniemany przebieg drogi. Nawet główna, asfaltowa droga była tylko białym, nieskalanym żadnym śladem kobiercem.
W następnych dniach odwiedziliśmy lawową jaskinię Raufarholshellir, kąpaliśmy się w ciepłych wodach i podziwialiśmy wspaniałe wodospady. Na zakończenie, były członek naszego klubu – Stasiu Zawada (mieszka już na Islandii 10 lat) oprowadził nas niczym zawodowy przewodnik po Reykjaviku. W ostatni dzień wcześnie musieliśmy się ewakuować na lotnisko gdyż ostrzeżono nas o możliwości zamknięcia na czas sztormu drogi do Keflawik. I rzeczywiście trudno było się w tym wietrze przemieszczać czy to pieszo czy samochodem. Udało nam się jednak do domu dotrzeć szczęśliwie. Tu bardziej szczegółowy opis: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Islandia_2017
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Islandia
SUŁTANAT OMANU - Zwiedzanie i nieco jaskiń bis
Nauczeni doświadczeniami z poprzedniego wyjazdu, uzupełnionymi o dane od innej ekipy jaskiniowej, uznaliśmy, że co prawda Wizzar do Dubaju jest dużo tańszy, ale przy wyjeździe tygodniowym dużo więcej sensu ma przelot prosto do Maskatu. Nie trzeba biegać z worami, szukać transportu do Omanu, martwić się o granice... Poza tym udało się nam znaleźć świetne połączenie, z Krakowa, czyli niemal spod domu, z krótką przesiadką w Amsterdamie i międzylądowaniem w Abu Dhabi.
Więcej w Relacji: Relacje:Oman_2017
Jura - System Jaskiń Towarnych
Szybka niedzielna akcja: ja po dłuższej przerwie szukam okazji do poleżenia w jaskiniowym błocie, a Andrzej rozgląda się za możliwością odwiedzenia łatwiejszej jaskini. Znajdujemy wspólny mianownik naszych potrzeb i jedziemy pod Olsztyn odwiedzić Cabanową, Towarną, Dzwonnicę i na deser Zieloną Górę.
Cabanowa bez zmian, nie widać kolejnych zniszczeń przy wejściu, najwyraźniej poszerzanie otworu skończyło się na jednym kamieniu. Szybko przemieszczamy się do Towarnej wchodząc najwyżej i najgłębiej gdzie się da (no jest tego ze 3.5 metra!), odwiedzamy część Niedźwiedzią i czołgamy się niskim korytarzem do Dzwonnicy. Tam robimy kilka zdjęć po czym wychodzimy drugim wyjściem (zawaliskowym) z jaskini i zmieniamy lokalizację.
Rezerwat Zielona Góra poza samą jaskinią pokazał nam też ciekawy wytop w jednym miejscu. Charakterystyczne, śnieżne zapadlisko przy wyłażących spod ziemi kamieniach może sugerować jakąś ciekawą przestrzeń pod ziemią, ale o tym trzeba porozmawiać z kimś mądrzejszym ;)
Jaskinia w Zielonej Górze zajmuje nam odrobinę więcej czasu. Andrzej ma możliwość poćwiczenia czytania planów jaskiniowych, sprawdzamy też, przez jak wąskie miejsca jesteśmy w stanie się przecisnąć. Po zwiedzeniu każdego z miejsc, w które udało nam się wepchnąć nasze szacowne organizmy, opuszczamy jaskinię. Po drodze do samochodu jeszcze sprawdzamy jedno ze schronisk z interesującym prawie-korytarzem. Jako, że nie odkrywamy nic nowego - wracamy do domów by resztę niedzieli spędzić na praniu rozkosznie umorusanych ciuchów.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FTowarne
AUSTRIA - Sölden
Coroczny wyjazd na narty. Tym razem wybór padł na Sölden w Austrii gdzie na lodowcach Tiefenbachgletscher i Rettenbachgletscher doskonaliliśmy techniki zjazdowe na nartach. Warunki do szaleństwa narciarskiego doskonałe a pogoda nas dopieszczała. Widoki gór bajeczny tylko czas za szybko płynął.
zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Faustria
Morsowanie w Bałtyku
Odbył się XIV Międzynarodowy Zlot Morsów w Mielnie. Kąpiele w Bałtyku były rewelacyjne, pogoda wspaniała, imprezy towarzyszące świetnie zorganizowane. Wszyscy uczestnicy Zlotu byli obowiązkowo ubezpieczeni a odpowiednie służby (ratowicy wodni i medyczni) czuwali nad bezpieczeństwem kąpiących się. Po kąpieli w Bałtyku, tuż obok plaży czekały na Morsów jakuzzi i sauna! Na Zlot pojechaliśmy z klubem MORSY z Dobrzenia (woj. opolskie) którego wieloletnim członkiem jest Lucek; założyliśmy tam podsekcję Morsów Jaskiniowych. Było to prawdopodobnie pierwsze w historii naszego klubu oficjalne Morsowanie jego członków; mamy nadzieję,że na kolejny Zlot Morsów wybierzemy się w liczniejszej reprezentacji, bo naprawdę warto. Do Morsowania – oprócz rozgrzewki na plaży tuż przed kąpielą - nie przygotowywaliśmy się w jakiś specjalny sposób ; no chyba , że wliczymy w to nieplanowane /najczęściej/ kąpiele w jaskiniach. W związku z powyższym proponuję, założenie również w naszym klubie podsekcji Morsów Jaskiniowych. Bianka
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FMorsy
Tatry Zach. - manewry ratownictwa jaskiniowego (GRJ) w jaskini Miętusiej
Szczegóły tu:
http://pza.org.pl/news/news-jaskinie/grj-zimowe-manewry-022017
AUSTRIA - Alpy Berchtesgadeńskie - skitury i jaskinia
Wyjazd z Katowic w piątek wieczorem. Bazę tego wypadu stanowi chatka pod Lampo, gdzie przebywa liczna grupa naszych jaskiniowych znajomych. Po kilku godzinach snu, w sobotę wychodzimy na Buchauer Scharte (2300). W niedzielę do naszej ekipy dołącza tymczasowo Furek i podejmujemy próbę podejścia na szczyt Hochkönig. Niedospanie i mała ilość śniegu wysoko na plateau przyczyniają się jednak do redukcji planów i odwrotu z bańbuły na wysokości 2600. Niżej ze śniegiem jest bardzo dobrze, mamy więc używanie i nawet zjeżdżamy nieco dalej niż w planach, podchodząc później z powrotem na fokach w celu dotarcia do samochodu. W poniedziałek, ze względu na duży opad deszczu, szybką dwójką wybieramy się z Markiem do jaskini Lamprechtsofen zerknąć do studni King Kong. Akcja na +440 zajmuje nam nieco ponad 6 godzin. Ze względu na podejścia i zejścia w tej jaskini, dotarcie do tego poziomu wymaga w istocie podejścia sześciuset metrów w jedną stronę, głównie na nogach i po drabinach. W poniedziałek pogoda się poprawia, wzrasta za to zagrożenie lawinowe. Ruszamy więc w Wysokie Taury, na szczyt Baukogel (2224). Jesteśmy kompletnie sami na szerokich, pokrytych świeżym puchem łąkach. Na około 300 metrów przed szczytem Marek odkrywa, że jego wiązanie usiłuje odpaść od narty, co przyczynia się do decyzji o wcześniejszym odwrocie. Może nawet wyszliśmy na tym lepiej, bo mogliśmy konsumować pyszny zjazd na mniej zmęczonych nogach. W Katowicach jesteśmy z powrotem we wtorek o 22:30. W sumie, w ciagu czterech dni podeszliśmy łącznie ponad 4 000 metrów.
Beskid Żywiecki - Skitura na Wielką Rycerzową
Kolejny szybki i przyjemny wyjazd. Pogoda w Mikołowie nie zachęcała do opuszczania domu. Na szczęście, po dotarciu do Soblówki deszcz ustąpił niemalże w momencie. Startujemy z parkingu przy czarnym szlaku i po ponad godzinie docieramy do Schroniska. Krótka przerwa na herbatkę i ruszamy na Wielką Rycerzową. Stąd zaczynamy zjazd niebieskim szlakiem bardziej przez las, niż wzdłuż szlaku. Później szusujemy już wzdłuż szlaku zielonego. Pokonanie przeszkód w postaci gęsto występujących drzew, bądź też ukrytych strumyków okazuje sie ciekawym doświadczeniem i treningiem zwiększającym nasze umiejętności:) http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FRycerzowa
Jura - Piętrowa Szczelina
Krótki niedzielny wypad. Mieliśmy pokazać Łukaszowi i Monice czym zajmują się grotołazi. Do jaskini weszliśmy obejściem, tak by nie musieć używać lin. Doszliśmy aż do korytarza Kryształowego. Tam zrobiliśmy parę pętelek i pozaglądaliśmy w kilka zakamarków. Łukasz znalazł zestaw temperówek i baterii (proszę nie zgłaszać się po zgubę, różowa temperówka bardzo mi się podoba). W drodze powrotnej część zespołu skorzystała z obejścia Studni Awenowców. Dalszą drogę pokonaliśmy trasą zejścia.
Tatry Zachodnie - wyjazd narciarsko-jaskiniowy
Plan na weekend był prosty sobota narty, niedziela jaskinia.
Wyjechaliśmy w sobotę przed południem i przez Słowację udajemy się do Kościeliska. Po zorganizowaniu się na bazie zabieramy sprzęt i jedziemy do Witowa na stok. Zjeżdżamy raz za razem nie tracąc czasu a wręcz zaczynając przyspieszać co z boku mogło wyglądać jak wyścigi. Ale czego się spodziewać jak chce się nadrobić tyle czasu życia w nieświadomości, że na dwóch kawałkach "deski" można tak sprawnie jeździć.
Wieczorem wracamy na bazę i weryfikujemy nasz plan dotyczący wyjścia do jaskini i ostatecznie postanawiamy udać się do Zimnej. Plan dojścia do wideł realizujemy sprawnie, w ponorze sucho więc nic nas nie spowolniło. W jaskini spotykamy grupę kursantów z instruktorami, w sumie 12 osób ale dość sprawnie mijamy się przed Chatką. Z jaskini wychodzimy po około pięciu godzinach i udajemy się na bazę a wieczorem jedziemy do domu.
Tatry Zachodnie - Skitury
W sobotę wchodzimy na Spaloną Kopę. Śnieg bardzo zmienny, miejscami twardo, ale miejscami sypko i bardzo przyjemnie.
W niedzielę szybkie wyjście na Wyżnią Kondracką Przełęcz od strony Małej Łąki. Dużo więcej ludzi i dużo gorsze warunki śniegowe, niż dwa tygodnie temu.
Warunki meteo tym razem bajkowe.
Tatry Zach. - Trzydniowiański Wierch i Grześ na skiturach
Za szczęśliwca może się uważać ten, który w ten weekend przemierzał tatrzańskie szczyty. Granatowe niebo z królującym słońcem, zero wiatru, lekki mrozik. Warunki niemal idealne gdyż na niektórych wystawach śnieg mógł sprawiać niespodzianki. O świcie w okolicach Chochołowa mroził nas widok samochodowego termometru – 22 st. W Chochołowskiej też dość arktycznie ale czym wyżej tym cieplej co wskazywało na ewidentną inwersję. Strome podejście na Trzydniowiański Wierch (1765) wypruwa trochę sił, zwłaszcza, że robimy to w żwawym tempie (wyprzedzaliśmy grupki skiturowców). Na szczycie krótki odpoczynek z niesamowitą panoramą białych szczytów. Z góry zjeżdżamy najpierw Jarząbczym Upłazem a potem na wprost centralnym żlebem. Na początku trochę szreni łamliwej lecz niżej już zsiadły puch. Gdy żleb robi się wąską rynną wskakujemy do stromego lasu i nim docieramy do szlaku w Jarząbczej dolinie. Po drodze jest zaśnieżona, dość wąska kładka bez poręczy nad strumykiem. Zrobiłem to na szybkości i się udało. Esa dotarła na drugi brzeg lecz tuż za kładką zjechała jej narta i z nie małej skarpy spadła lądując w wodzie na plecach z nartami na sztorc. Po krótkiej akcji ratunkowej okazało się, że do połowy jest mokra (plecak uratował ją od zmoczenia pleców). W tej sytuacji byłem przekonany, że to koniec akcji więc z ogromnym zaskoczeniem usłyszałem zdanie:
„Mieliśmy jeszcze iść na Grzesia...”
Podejście na Grzesia szlakiem a zjazd najpierw na przełaj a niżej traktem narciarskim wprost pod schronisko gdzie się nawet nie zatrzymujemy. Tnę szybko doliną w dół zostawiając Esę daleko z tyłu a ostatnie 2 km pokonuję szybką „łyżwą”. Spotykamy się przy parkingu. Pokonaliśmy 28 km i 1550 m deniwelacji. Skiturowa zima Nocków trwa...
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FTrzydniowanski
Beskid Śląski - skitur na Baranią Górę
Ferie spędzamy rodzinnie w Istebnej ucząc dzieciaki jazdy na nartach, ale nie był bym sobą gdyby nie uszczknął coś tylko dla siebie. Najsensowniejsza dla mnie była Barania Góra z Kamiesznicy czarnym szlakiem. Samochód zostawiam w okolicy koloni Fajkówka, skąd jednostajnie wznoszącym szlakiem wchodzę na górę. Trasa świetna na skiturową wycieczkę, lecz pogoda najgorsza z całego tygodnia (mgła).
Beskid - Ferie w Korbielowie
Wyjazd pod hasłem ,,nic nie musimy”. Do Korbielowa pojechaliśmy bez konkretnego planu, jednak z kilkoma pomysłami na spędzenie czasu. Poza leniuchowaniem i nadrabianiem zaległości kinematograficznych, które zdecydowanie dominowały na tym wyjeździe udało nam się odbyć kilka wycieczek.
W sobotę stanowiliśmy grupę wsparcia dla grupy wsparcia skiturowców mierzących się z ,,tryptykiem beskidzkim”. Co oznacza jedynie to, że uchroniliśmy Teresę i Heńka przed kilkugodzinnym marznięciem w samochodzie w oczekiwaniu na Damiana i Michała.
W poniedziałek w czasie kiedy Łukasz zagłębiał tajniki jazdy na nartach, ja postanowiłam bliżej zapoznać się ze skiturami. W czasie dwugodzinnej wycieczki udało mi się pokonać około połowę drogi na Pilsko, zanim uznałam, że muszę się pospieszyć, żeby wrócić na umówioną godzinę. Pogoda dopisywała, miałam dobry widok na Babią Górę i jeszcze lepszy na Tatry. Na drogę powrotną wybrałam nartostradę, którą podchodziłam.
We wtorek oboje z Łukaszem wybraliśmy się na Pilsko (na nogach), podchodziliśmy wzdłuż nartostrady, tak jak ja dzień wcześniej na nartach, skracając sobie jednak drogę od czasu do czasu przecinając las i nieczynną jeszcze linię krzesełkową. W schronisku na Hali Miziowej zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby się rozgrzać i przygotować na spotkanie z białą śnieżno-mgielną ścianą. Na szczyt udało nam się dotrzeć bez problemów, jednak byliśmy nielicznymi, którzy zapuścili się poza linię najwyższego wyciągu. Szlak od nieszlaku dało się rozpoznać po tym, że zapadaliśmy się nieco płycej w śniegu (po zboczeniu okazało się, że jesteśmy powyżej kosówki w której lądowaliśmy do pasa). Na drogę powrotną wybraliśmy szlak niebieski biegnący wzdłuż granicy PL-SK. W miejscu w którym dobijał on z grani był zupełnie nie przetarty, schodząc nim mieliśmy ubaw po pachy (śniegu zresztą prawie też) lądując co chwilę w śniegu. Z powodu mgły nie szło odróżnić gdzie kończy się ziemia, a zaczyna powietrze. Jedynym wskaźnikiem drogi był dla nas GPS. Niżej, w miejscu połączenia z czerwonym szlakiem widoczność się poprawiła i już bez przygód wróciliśmy na kwaterę.
W środę przenieśliśmy się na jeden dzień w Tatry. Tam między innym odbyliśmy spacer nad Smreczyński Staw. Po obiedzie odwiedziliśmy jeszcze Ryśka i Marzenę, którzy spędzali w tamtej okolicy ferie.
Pozostałe dni spędziliśmy na jeżdżeniu na nartach. Jedynie ostatni dzień zasługuje na uwagę. Pragnąc zaznać trochę mocniejszych wrażeń zdecydowaliśmy się zmienić stok i zjechać na nartach z Hali Miziowej. Jadąc wyciągiem zweryfikowaliśmy plany i zjazd rozpoczęliśmy z Hali Szczawiny. Z dołu widzieliśmy wyjeżdżoną trasę dlatego wielki znak ,,TRASA ZAMKNIĘTA”, minęliśmy niemalże z pogardą. Po drodze przeprosiłam w duchu osobę, która go stawiała walcząc na wąskim zjeździe z lodowymi połaciami usypanymi kamieniami lub lawirując między drzewami próbując je ominąć. I jeszcze raz na końcu, wykręcając nogę z narty, która się zablokowała przy próbie skrętu na dość stromym lodzie. Moja próba założenia narty była na tyle długa, że Łukasz rozpoczął misję ratunkową w moim kierunku. Cale szczęście zjechałam nim zaczął na poważnie podchodzić. Po tym ekstremalnym dla mnie zjeździe zastanawiam się czy takie przygody bardziej mnie zniechęcają, czy zachęcają do takich zabaw. Za to w oczach Łukasza na pewno widziałam błyski ekscytacji.
kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fkorbielow
Beskid Śl. - Skrzyczne od wschodu
Jeżeli można by pisać poematy na temat skitouringu to przebyta przez nas trasa na pewno na to by zasłużyła. Każdy kto od kotliny Żywieckiej mija ten szczyt musi zobaczyć białe i strome zbocza opadające na wschód z tej największej w Beskidzie Śl. góry. Zachodnie zbocza są do granic możliwości skomercjalizowane przez gestorów wyciągów narciarskich podczas gdy tu są totalne pustki. Startujemy z Słotwiny głęboko wciętą doliną między Niesłychanym Groniem a Palenicą. Leśna droga wkrótce ucieka w bok a my podążamy przez rzadki las w stronę owych stromizn. Wyżej śniegu w bród. Jest tu kilka starych śladów narciarskich lecz człowieka nie spotykamy. Zakosami po starym wiatrołomie windujemy się ostro w górę osiągając zakręt niebieskiego szlaku i wkrótce szczyt pełen przywyciągowaych narciarzy. Tu tylko przepinaka i po przełknięciu śliny (z wrażenia przed czekającym zjazdem) ruszamy w dół. Mając w zespole lekarza ortopedę i pielęgniarkę można sobie pozwolić na trochę więcej swawoli. Na początku „tatrzańskimi” stromiznami wśród rzadkich drzew a potem przez rozległe polany dające niesamowite poczucie wolności śmigamy w dół ku naszej dolinie pogrążającej się w cieniu kończącego się dnia. Gdzieś daleko na południu błyszczały Tatry a Babia i Pilsko wydawały się być w zasięgu ręki. Szybko tracimy wysokość pisząc nartami na śniegu linie naszej fantazji. Śnieg jest bardzo nośny więc gdy wyskakujemy na leśną drogę zjazd do auta trwa zaledwie kilka chwil. Uff...! Co za upojny dzień.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSkrzyczne-Slotwina
Kraków - jaskinia Twardowskiego i inne
Odwiedzamy wzgórze Twardowskiego przechodząc szlak okrężny. Zaglądamy do jaskini Twardowskiego lecz tylko tam gdzie za nadto nie trzeba się tarzać. Udaje mi się w niej walnąć głową o strop do tego stopnia, że poczułem jak głowa wciska się z 2 cm do karku (nie miałem kasku). Później idziemy na zalew Zakrzówek a następnie zerkamy do jaskini Wiślanej. W okolicy rozkopanych jest jeszcze kilka innych otworów.
W drugiej części dnia przenosimy się do centrum. Przechodzimy przez Wawel i stare miasto by w Instytucie Konfucjusza Uniwersytetu Jagiellońskiego w kameralnej atmosferze posłuchać prelekcji dot. Chin oraz je przeprowadzić. Mateusz opowiadał o polskiej eksploracji jaskiń w Chinach a ja o wędrówce rowerowej przez ten kraj.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKrokow
Tatry Zachodnie - samotne wycieczki skiturowe
W sobotę wychodzę na Kondracką Przełęcz od strony dol. Małej Łąki. Do Wielkiej Polany spotykam cztery osoby. Potem muszę torować, bo na świeżym śniegu nie ma nawet śladu śladów. Na grani pusto, kolejnych ludzi widzę dopiero na zjeździe (po moich tropach na popołudniowy spacer po dolinie wybrało się kilka grupek). Pierwsze 100 m zjazdu z Przełęczy to wymagające lodowe kalafiory, przykryte świeżym śniegiem. Potem czekała mnie dosyć puchowa przygoda, choć miejscami musiałem przesmykiwać się pomiędzy wystającymi kamieniami.
W niedzielę od strony dol. Chochołowskiej wchodzę na Iwaniacką Przełęcz i dalej na Suchy Wierch Ornaczański. Choć podobnie jak poprzedniego dnia, początek zjazdu był nieco trudny, to dalej już trafiłem w pyszny puch. Tym razem kamieni nie było, ale w momencie, w którym zjeżdżałem, opad śniegu akurat się wzmógł i znacząco spadł kontrast, więc i tak musiałem jechać dosyć powoli.
Beskid Żyw. - Jaworzyna w Worku Raczańskim
Z zasypanej śniegiem Rycerki Górnej zagłębiamy się w dolinę Śrubity. W górnej części doliny skręcamy stromo do góry na grzbiet Kołyski a nim do granicznego grzbietu. Celem była Jaworzyna (1174), która osiągamy. Stąd zjazd początkowo drogą podejścia a potem na przełaj w dół do doliny Abramów po przepięknym puchu w rzadkim bukowym lesie. W dolinie jest tyle śniegu, że na łagodnym stoku nie da się swobodnie zjeżdżać. Później jednak docieramy do drogi z Przegibka gdzie jest w miarę przetarte. Do auta docieramy „łyżwą” w coraz bardziej padającym śniegu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FJaworzyna
Beskid Żyw. - Skiturowy maraton przez „tryptyk beskidzki”
Babia Góra (1725), Mała Babia Góra (1517) i Pilsko (1557) to trzy najwyższe szczyty Beskidów. Zrobienie ich na skiturach w ciągu jednego dnia wydało nam się dość ambitnym planem, który był następujący: Heniek podrzuca nas autem do Zawoji. On i Teresa robią turę narciarską przez Mosorny Groń a potem odbierają nas z mety w Korbielowie. My natomiast po kolei zdobywamy Babią Górę, Mł. Babią Górę, zjeżdżamy na Słowację do dol. Polhoranki by następnie wdrapać się na Beskid Krzyżowski (923) i zjechać do Korbielowa. Stąd podejście na Pilsko i zjazd ponownie do Korbielowa.
Pogoda była taka sobie. Prószył śnieg, pochmurno. Ruszamy dość późno tj. o godz. 9.00. Szczyt Babiej osiągamy o 11.30 po pokonaniu pełnej nawisów przeł. Brona a potem po ostrej walce na lodowych kalafiorach w zimnym wietrze i kiepskiej widoczności. Kopuła szczytowa niemal całkowicie wywiana z śniegu. O dziwo było tu kilka osób. W dół najpierw schodzimy po piargach a potem zjeżdżamy po lodowej tarce gdzie każdy skręt był loterią a Michał zaliczył nawet bliski kontakt z zlodzonym kamieniem. Widoczność była fatalna i mimo, że staraliśmy się wypatrywać tyczek to i tak udało nam się zapędzić na słowacką stronę na szlak do Slanej Vody. Po odrobieniu wysokości docieramy nie bez problemów z powrotem na przeł. Brona. Zjazd wcale nie był wiele krótszy od podejścia. Na Babiej byliśmy zimą wiele razy lecz nigdy nie zastaliśmy tak fatalnych warunków narciarskich. Wyjście na Mł. Babia (Cyl) obyło się bez przeszkód. Stąd mamy przepiękny (nie licząc poprzecznych zasp), długi zjazd zupełnie nietkniętym śniegiem na Jałowcową przełęcz i dalej na przełaj do słowackiej doliny Polhoranki. Dolina jest piękna, zwłaszcza, że nagle oświetliło ją słońce. Po kilku kilometrach niemal poziomego terenu skręcamy na graniczne pasmo. Po nieskalanych, głębokich śniegach torujemy w stronę Beskidu Krzyżowskiego, który udaje nam się bezbłędnie osiągnąć. Łagodny zjazd do Korbielowa już w zapadającym zmroku. Dalej doliną Buczynki maszerujemy na Halę Miziową już solidnie zmęczeni dość szybko docieramy do schroniska gdzie robimy półgodzinny odpoczynek. W całkowitych ciemnościach ruszamy jeszcze na szczyt Pilska. Profilaktycznie wbijamy do GPSa ostatni słup wyciągu narciarskiego bo Pilsko to zdradliwa góra (dla przestrogi warto przeczytać historię tragedii z roku 1980 - http://www.wgorach.com/?id=66219 ). W wietrze i padającym coraz mocniej śniegu docieramy na szczyt słowackiego Pilska. Szybka przepinka, selfie i mkniemy w dół. Wydawało nam się, że zjeżdżamy w dobrym kierunku lecz gdy zbocze zaczęło robić się stromsze a w świetle naszych czołówek nie pojawiła się żadna tyczka zaglądamy na GPS. Szok. Odbiliśmy w bok o 633 metry od ostatniego nabitego punktu. Znów długi trawers w zablokowanych butach. Dopiero gdy ujrzeliśmy ostatni słup wyciągu odetchnęliśmy z ulgą. Dalej zjeżdżamy nartostradą aż do Korbielowa gdzie czekał na nas Heniek z Teresą. Była godzina 20.30. Pokonaliśmy 42 km i 2478 m deniwelacji. W domu jesteśmy przed północą.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Tryptyk
Heniek z Teresą w tym czasie podeszli szlakiem na Mosorny Groń (przerwa na posiłek w stacji turystycznej) i dalej na Cyl Hali Śmietanowej (1298). Stąd zjechali na Brożki i dalej na przełaj pełnym wykrotów lasem do Polcznego. Potem drogą z buta pod wyciąg Mosorny Groń. Heniek na lekko skoczył po auto i wrócił po Esę i sprzęt. Następnie pojechali do Korbielowa gdzie czekając na „martończyków” zagościli u naszych klubowych przjaciół: Łukasza Piskorka i Asi Przymus, którzy akurat spędzali tam ferie. Gdy tylko cała ekipa skiturowa znalazła się na dole wróciliśmy do domu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FMosorny
Beskid Śl.- Skrzyczne_Skitura
Spontaniczny wyjazd, uzależniony od decyzji teściów...Udało się i rano po 7 wyruszamy spod domu. Temp. -25 st nie zachęcała do opuszczenia auta w Szczyrku, jednak na podejściu nie było już tak źle. Pod szczytem wiatr był już nieco bardziej okrutny. W schronisku ogrzewamy się w towarzystwie wielu narciarzy i po chwili szybko ruszamy w dół. Zjazd nartostradą wyśmienity.
Beskid Śl. - Czantoria na nartach od Bucznika
Na Czantorii byliśmy już wiele razy z różnych stron lecz tym razem podeszliśmy zupełnie nową trasą w dość odosobnionym terenie. To dolina Gahury (w górnym biegu zwana Bucznikiem). Wystartowaliśmy klasycznie od parkingu pod wyciągiem, potem kawałek niebieską nartostradą i dość długim trawersem zakończonym nie długim zjazdem (na fokach) do doliny Bucznika. Doliną podchodzimy na nartach w zupełnie nieprzetartych śniegach stromo do góry osiągając wierzchołek Czantorii (995) niemal przy samej wieży. Szlak podejścia okazał się bardzo ciekawy. Przy dobrych śniegach będzie tu przepiękny zjazd. Z szczytu najpierw szlakiem a później nartostradą smagani mroźnym powietrzem osiągamy w kilka chwil parking gdzie zostawiliśmy auto. Tym razem było cieplej, ok. –17 st.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FCzantoria
Tatry – obóz zimowy
Dzień Pierwszy słowami Iwony
Pierwszy dzień obozu zimowego spędziliśmy na szkoleniu lawinowym. Ze względu na niezbyt zachęcającą temperaturę powietrza wynoszącą prawie -30st oraz ogłoszony 3 stopień zagrożenia lawinowego, pierwsza część szkolenia odbyła się na Kalatówkach. Najpierw słuchaliśmy wykładu Mateusza m.in. na temat lawinowego ABC, plecaka ABS (w tym momencie Karol się rozmarzył na myśl o odpaleniu plecaka) grzejąc się w ciepełku hotelu/schroniska. Następnie już na zewnątrz Bogusia Chlipała z TPNu opowiadała nam o zasadach korzystania z detektorów i sond, po czym wbiegaliśmy na pole z zakopanymi detektorami wysyłającymi sygnał, z sondami wzniesionymi jak dzida u człowieka pierwotnego wyruszającego na polowanie. A jaka radość była przy znalezieniu zakopanego punktu! Ćwiczyliśmy na pojedynczych „ofiarach lawin”, jak i na mnogich. Dla urzeczywistnienia sondowania człowieka wykopaliśmy jamę śnieżną, gdzie schował się Sylwek, a potem Paweł. Mogliśmy wyczuć miękkie odbijanie sondy od człowieka i wbicie sondy w powietrzną jamę. Po tych atrakcjach znowu schowaliśmy się do hotelu. Tam posłuchaliśmy dalszej części wykładu na temat, jak poruszać się po górach, żeby uniknąć lawiny i co zrobić, jeśli już zejdzie. Ku największej uciesze Karola, Bogusia zaprezentowała nam mammutowy plecak lawinowy, pozwalając go uruchomić. Mnie w tamtej chwili tylko brakowało wnętrza – stroju Supermana, może by wtedy nawet się supermoc uruchomiła i by odleciał ;) Na dalszą część szkolenia przeszliśmy spacerkiem na Nosal i niedaleko ćwiczyliśmy obsługę czekana. Imitowaliśmy wszelkie zjazdy, nogami w przód, głową, na plecach, na brzuchu. A i tak najlepiej było na jabłuszku. Próbowaliśmy założyć stanowiska z czekanów, taśm, grzyba śnieżnego – w naszym wykonaniu i takim śniegu ja bym im nie zaufała :) Po wszystkim korzystając, że skończyliśmy nie za późno pojechaliśmy na obiad, gdzie dołączył do nas Piter.
Temperatura nie była aż taka nieznośna, na jaką wydawać by się mogła. Choć myśl, że w kolejny dzień wejdziemy do stosunkowo ciepłej i przytulnej jaskini dodawała otuchy.
Dzień pierwszy oczami Damiana
Dzień szkoleniowy. Całą ekipą spotykamy się w Kuźnicach i razem podchodzimy na Kalatówki. Temperatura oscylowała wokół –20 st. więc wykład Mateusza na temat zagadnień lawinowych w przytulnym kąciku schroniska był bardzo na miejscu. W końcu jednak wyszliśmy na mróz i obok schroniska ćwiczyliśmy na „poletku lawinowym” specjalnie przeznaczonym do tego typu szkoleń. Jest tu specjalna konsola pozwalająca na losowe szukanie „ofiar” a w terenie pod śniegiem zasypane są „ofiary” z pipsami. Bogusia Chlipała (TPN) zademonstrowała na Karolu plecak wypornościowy Jet Force. Po części lawinowej przenieśliśmy się na Nosala gdzie na nieczynnej od dawna nartostradzie próbowaliśmy ćwiczyć hamowanie czekanem tudzież chodzenie w rakach. Śnieg był kopny więc niezbyt dobrze to szło (posiłkowaliśmy się nawet „jabłuszkiem”) lecz każdy mógł wykonać niezbędne w danej sytuacji ruchy. O zmroku zjeżdżamy (Mateusz, Damian, Esa, Paweł na nartach a Asia na „jabłuszku”)/ schodzimy (reszta) do Zakopca. Ja wracam z Esą do domu a reszta ekipy zostaje na następne dni by zrobić przejścia jaskiniowe lub wycieczki skiturowe. Opisy z akcji jaskiniowych zapewne się pojawią.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSzkolenie-zimowe
Dzień drugi według Sylwestra - Jaskinia Miętusia
Po całkiem rozrywkowym dniu pierwszym, przyszedł czas na poważniejsze wyzwanie- Jaskinię Miętusią. Dojście do otworu nie było specjalnie trudne. Wystarczyło przebrnąć przez głęboki śnieg i nie zwracać uwagi na śmieszne minus dwadzieścia kilka stopni. Dolina Miętusia raczyła nas swoimi mroźnymi urokami. Tu ładnie ośnieżone zbocze, tam schowany szczyt za kłębami poszarpanych chmur. No ogólnie było na co popatrzeć. Doszliśmy w dobrym czasie pod Dziurawego i po krótkim lawirowaniu między drzewami stanęliśmy przed otworem. Przebierając się w tak ekstremalnym zimnie, z zaskoczeniem zauważyłem, że wcale nie jest mi zimno. Dopiero w przedsionku jaskini, w tzw. „Rurze”, gdy pomagałem Asi założyć czołówkę na kask, szybko straciłem czucie w palcach. Rada dla innych: lepiej bez czucia nie majstrować przy zatrzaskach na kasku, bo można sobie zrobić krzywdę. :) Rura była ogólnie super, trochę jak zjeżdżalnia w aquaparku, tylko lód zamiast wody. Bez większych problemów dotarliśmy do Sali bez Stropu. Tam chwila relaksacji i znowu ruszyliśmy w dół. Poręczując po kolei kolejne odcinki dotarliśmy do wejścia do tzw. Wielkich Kominów. Karol zanurzył się w kolejnej czeluści, w której miało ostro lać, ale po paru minutach Mateusz postanowił zmienić plany i ostatecznie Karol musiał wyleźć znowu do nas na górę. W tym czasie minęliśmy się z inną grupą grotołazów, która po kilku kurtuazjach zniknęła nam z oczu za Błotnymi Zamkami. Zamiast Wielkich Kominów mieliśmy zaporęczować przynajmniej część Korytarza Trzech Króli. Ten zaszczyt przypadł mnie. Wróciłem pierwszy do Sali bez Stropu i stamtąd miałem zapieraczką wspiąć się osiemnaście metrów wyżej, asekuracją miał się zająć Karol. Już dojście do miejsca, skąd miałem rozpocząć wejście przysporzyło nam nie lada gimnastyki. Nie byłem pewien, czy dam radę, ale w sumie okazało się, że się udało. Już oszczędzę czytelnikom szczegółów, jak wydawałem z siebie dziwaczne odgłosy rodzącej kobiety i chichoczącego do siebie psychopaty- co te jaskinie robią z człowiekiem?! Najciekawszym jednak zjawiskiem, które się objawiło po przebytym chwilę wcześniej wysiłku, było niemal namacalnie przeze mnie doświadczone spowolnienie procesów myślowych, co nie zostało bez konsekwencji. Najpierw, zupełnie niepotrzebnie, spowolniłem całą grupę nie poręczując od razu kolejnego odcinka, by następnie zamiast zawiązać podwójny zderzak, zawiązać coś co sam później nazwałem „psim ogonkiem”. Ale czułem, że coś jest nie tak. Wiążę, wiążę i sobie myślę: „ Nieee, coś za szybko mi poszło. Zawsze dłużej musiałem się napocić przy tym węźle.” Z wyglądu też był jakiś podejrzany, ale jednak zjeżdżam na tym „psim ogonku” trochę niżej i oglądając się za Mateuszem widzę jak dość energicznie gimnastykuje palce przy moim węźle. Na moje pytanie odpowiada uspokajająco: „ Nie, nie, wszystko ok…. ale ty tam jesteś do czegoś teraz przypięty?” – Ahaa, czyli schrzaniłem! Z poczuciem zażenowania i kolejnej wtopy muszę żyć do dziś. Zeszliśmy wreszcie do jakiejś niezbyt dużej półeczki i stamtąd mieliśmy rozpocząć wyjście na powierzchnię. Deporęczowaniem zajęła się Iwona z asystą Mateusza. Ja, Karol i Asia mieliśmy nie oglądając się na nich wychodzić jak najszybciej. Nie trzeba było nam tego dwa razy powtarzać. Wyście raczej było dość standardowe i nie ma się tu o czym rozpisywać. Jedynie przejście przez lodową Rurę było karkołomne. Po wyjściu było już ciemno, wciąż bardzo zimno, ale chociaż nic na nas nie padało, ani nie sypało z nieba. Szybko się przebraliśmy i żwawo ruszyliśmy szlakiem do cywilizacji. Zabawne, jak wiele w człowieku jest pokładów energii, gdy chodzi o chęć jak najszybszego wydostania się skądś. Przystanęliśmy jednak w Dolinie Miętusiej dwa razy, by zawiesić na dłuższą chwilę oczy na widowiskowo gwiaździste niebo i błyszczący księżyc oprawione w klimatyczną zimową ramkę. Na dobry koniec wywinąłem jeszcze orła na prostej drodze i tyle. Wróciliśmy do ciepła, miękkiej pościeli i zapasów jedzenia. Tak, tego po całym dniu było nam potrzeba. :)
Dzień drugi - wycieczka skiturowa Prezesa i Ali
Około 7:00 budzi nas pakowanie się kursantów wybierających się do Miętusiej, ale obracam się tylko na drugi bok. Jednak błękitne, czyste niebo nie pozwala leżeć długo w łóżku. Więc nie spiesząc się jemy śniadanie i powoli się pakujemy. Po chwili wraca Piotrek, który niosąc ciężki plecak nie potrafił się nawet rozgrzać podczas podejścia do Miętusiej. Piekielny mróz daje o sobie znać po raz pierwszy tego dnia lecz na drugi i trzeci raz nie każe długo czekać – samochód nie odpala. Prosimy więc Piotrka żeby podjechał swoim autem w celu podładowania akumulatora – jego też nie odpala. Odpala za to sąsiadka i pozwala się podłączyć – jeszcze raz dziękujemy. Przez poranne zawirowania jest już 11:00 i zastanawiamy się czy nie olać wycieczki i póki auto działa wracać do Zabrza, choć tak naprawdę to zastanawialiśmy się czy wycieczka w takiej temperaturze (-20, odczuwalna -30) w ogóle będzie przyjemnością. Ostatecznie decydujemy się zaryzykować, w końcu zaplanowana wycieczka jest idealną na warunki tego dnia (trójka lawinowa i idealna widoczność), pomijając oczywiście arktyczny mróz.
Na parkingu Brzezinach czaka na nas ostatnie wolne miejsce. Idziemy czarnym szlakiem w kierunku Murowańca, lecz już na Psiej Trawce odbijamy czerwonym szlakiem za wschód przez Dol. Pańszycy i Waksumndzką Polanę do Rówieni Waksumndzkiej, gdzie zielonym już szlakiem na szczyt Gęsiej Szyi. No właśnie, ktoś z Was wie co to i gdzie to? Otóż szczyt ten leży pomiędzy Dol. Pańszczycy i Dol. Złotą, od północy otoczony Dol. Filipki, zaś od południa Dol. Waksmundzką. I co, dalej nic…? I właśnie dlatego jest tam tak urokliwie. Ze szczytu rozpościera się kapitalny widok na Koszystą i Wołoszyn oraz szeroka panorama od wydających się być na wyciągnięcie ręki Tatr Bielskich, przez Jaworowy, Lodowy, chyba Gerlach, Ganek, Wysoką, Rysy … aż po sam Giewont. Świetna lekcja topografii.
„Dzięki korzystnemu położeniu na wprost wylotu Doliny Białej Wody oraz wzniesieniu nad Dolinami Białki i Filipki – jest niepozorny szczyt lesistego regla, zwanego Gęsią Szyją – jednym z najwdzięczniejszych punktów widokowych. Podobny, jakkolwiek mniej rozległy widok rozpościera się z leżącej niżej Polany Rusinowej. Na polanie szałasy pasterskie, piękne miejsc na odpoczynek południowy.” Tadeusz Zwoliński Zima w Tatrach
Zjazd ze szczuty Gęsiej Szyi na Rusinową Polanę, choć krótki dostarcza naprawdę wiele radości. Z polany roztacza się bardzo podobna panorama co ze szczytu, która naprawdę hipnotyzuje. Tutaj skracamy nieznacznie klasyczny wariant wycieczki i odbijamy na niebieski szlak w kierunku Dol. Złotej, zatrzymując się jeszcze na wybornej herbatce w Sanktuarium Matki Boskiej Jaworzyńskiej Królowej Tatr na Wiktorówkach. Stamtąd zjazd szeroką drogą leśną, cały czas na nartach, aż do drogi. Zdążamy jedynie wypiąć się z nart i łapiemy busa z powrotem do Brzezin. Auto odpala od strzału – uff. Wracamy przez zupełnie nieznane mi wsie i prowadzeni przez nawigację omijamy zatłoczone Zakopane i sąsiednie wsie. Dalej droga zupełnie pusta. W samochodzie robi się w miarę ciepło dopiero za Jordanowem.
Na zakończenie: Planując wycieczkę w takie mrozy warto się solidnie przygotować i jak zawsze mieć kilka planów awaryjnych. W tym wypadku termy były wybitnie kuszące – stroje mieliśmy w samochodzie. Foki nawet nie próbowały się przykleić do nart, ale jakoś trzymały i nie dało się odczuć uciążliwości z tym związanych. Ale następnym razem schowam je za pazuchę. Podczas całej wycieczki tempo było naprawdę szybkie, a mimo to nawet się nie spociłem. Każdy postój powyżej minuty niemile zamrażał. Jedynie zjazd i piękne widoki rozgrzewały ciało i umysł.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FGesiaSzyja
Dzień trzeci według Karola - Jaskinia Zimna
W trzeci dzień obozu wybraliśmy się do jaskini Zimnej. Pierwotnie planowaliśmy przejście jaskini aż do Wideł. Plany duże, ale analizując możliwości i dostępny czas, Mateusz zadecydował, że schodzimy do Chatki. Pobudka, śniadanie i wpakowanie szpeju do auta. Jak przez ostatnie 2 dni, pogoda nie zachęca, aby wyjść na zewnątrz. Mało kto ma ochotę, żeby wychodząc z pod ciepłej kołderki ładować się na – 26 stopni. Piter po zapoznaniu się z panującą na zewnątrz aurą ponownie przejmuje rolę kwatermistrza, jednakże z tym wyjątkiem, że tym razem nie organizuje nam niespodzianki w postaci rosołku. Po pierwszym szoku temperaturowym dochodzimy do siebie i już na szlaku robi nam się ciepło. Zaletą „zimowych” jaskiń jest na pewno ich dogodne położenie. Zamiast wyprawy mamy spokojny spacer i po dłużej chwili stoimy już pod wyjściem z jaskini Mroźnej. Temperatura mobilizuje do szybkiego przebrania się. Plecaki zostawiamy w przebieralni i myk do korytarzyka. Ze względu na to, że we wrześniu doszliśmy do zalanego ponoru, powrót do niego przebiega sprawnie. Po dojściu do Błotnego Progu, zaczynamy wspinaczkę. 13 m nie stanowi wyzwania, choć obłocone skały i gumiaki nie są pomocne. Dalej Sylwek bez przeszkód pokonuje Próg Wantowy i dochodzimy największej trudności, czyli Czarnego Komina. Nie ukrywam, że miałem duże wątpliwości, czy dam radę go zrobić. Zdarzało mi się rezygnować na jurze z niektórych „piątek” bo były za wymagające, a taka trudność spotkana w jaskini może dopiero przyprawić człowieka o czarne myśli. Może przez to ten fragment jaskini nazywany jest Czarnym Kominem? Zamieniam gumiaki na butki wspinaczkowe i cisnę. Z kilkoma przerwami udaje się zrobić pierwszy wyciąg i o dziwo czuję nie dosyt. Dalej ciśnie Iwonka, której trudność dopiero sprawia Szklany Prożek (przed którym strasznie marudzi i wyżywa swoją złość na bogu ducha winnym asekurującym;) ), ale ostatecznie z nim wygrywa. Jaskinia Zimna sprawia w gruncie rzeczy wiele frajdy, ze względu na wspinaczkowe urozmaicenia. Nie jest nudno. Taka Beczka, czy Biały Prożek potrafią dostarczyć dreszczyku, nawet czasem bardziej od kolejnej studni;) Chyba jedyny poważny zjazd, to zjazd do Chatki. Tam po krótkim odpoczynku pada szybkie polecenie: „Wychodzimy”. W Zimnej ćwiczymy techniki zjazdu na złodzieja i przeciwwagę.
Beskid Żyw. - Lipowski Wierch na skiturach
Podejście na nartach zielonym szlakiem z Żabnicy na Rysiankę. Tu odpoczynek w schronisku. Dalej na Lipowski Wierch (1324) i już w zapadającym zmroku oraz przy śnieżnej zadymce zjazd na przełaj wprost na północ do doliny Żabnicy. Okazało się to nie zbyt dobrym pomysłem bowiem zbocze jest pełne wykrotów lub gęsto zalesione a w dodatku śnieg mocno zlodzony. Czasem trzeba zdjąć narty. Udało się jednak zjechać do auta gdzie czekała straż leśna. Widząc światła czołówek w miejscu gdzie turystów się nie spotyka sądzili, że w lesie grasują kłusownicy. Wszystko jednak zakończyło się pomyślnie. Zdjęcia wkrótce.
Beskid Śl. - skitury w Szczyrku
Kolejnego Sylwestra przyszło nam spędzić w Szczyrku. Przyjeżdżamy już w piątkowy wieczór. Niestety po ciemku ciężko było ocenić warunki śniegowe, więc dopiero rano wybieramy trasę. Pada na Skrzyczne od Czyrnej bez szlaku. Narty zakładamy gdzieś w 1/3 drogi. Na szczycie popas, spotykamy znajomych i podziwiamy widoki. Następnie przejazd granią na Małe Skrzyczne, zjazd na Halę Skrzyczeńską i Bieńkulą do Czyrnej. „Nieczynna” Bieńkula okazała się być lepiej (naturalnie) przygotowana niż gdy zabiera się za to obsługa wyciągów.
W niedzielę robimy jedynie krótką przechadzkę z nartami (część osób z dupolotami) granią w kierunku Beskid Ski Areny i Chaty Wuja Toma. Ludzi na szlaku sporo. Śniegu coraz mniej, więc końcowe odcinki muszę zjeżdżać stylem Damiana.
Beskid Śl. - nocne wyjście na Błatnię
Wyjście ok. 22 od Jaworza szlakiem na Błatnię. Szlak zlodzony, wyżej śnieg. Mimo to do góry podążało wiele innych osób. O północy na wierzchołku rozpalono potężne ognisko a Nowy Rok witało około 100 osób. Zejście tą samą drogą przed świtem do auta zostawionego w pobliżu "szałasu pod Błatnią". Przed południem pobudka, celebracja posiłku i powrót do domu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FBlatnia
Beskid Śl. - nocny rajd skiturowy po Skrzycznem
Sylwestrowa noc, cudowne, rozgwieżdżone niebo, mróz, skrzypiący śnieg - oto sceneria jakiej doświadczyliśmy udając się w narciarską wędrówkę po masywie Skrzycznego (1257). Z Czyrnej najpierw stokową drogą, na której założyliśmy narty i dalej jakimiś leśnymi duktami udaje nam się wydostać na Jaworzynę. Stamtąd nartostradą na szczyt. Oprócz kilku skuterów śnieżnych i zagubionych pieszych jest generalnie pusto. Najbardziej stromy odcinek był tak zalodzony, że bez harszli nie było szans. Tu zdejmujemy narty i wykuwając stopnie z niemałym wysiłkiem pokonujemy stromiznę. Tu również zastaje nas północ. Jak okiem sięgnąć pod nami pojawia się nagle feeria milionów kolorowych fontann. Witaj 2017! Dalej bardziej połogiem stokiem docieramy na sam szczyt Skrzycznego celowo omijając schronisko pełne gawiedzi. W trakcie podejścia kilka razy telefonicznie rozmawiamy z Heńkiem Tomankiem, który z Sonią podchodził z buta na Błatnię. Na szczycie spotykamy kilku skiturowców, którzy widać wpadli na podobny pomysł co my. Szybko przepinamy się do zjazdu bo wiatr nie zachęcał do dłuższego delektowania się nocnymi widokami. Znów zimny powiew na twarzy bo narty chyżo niosły nas po zmarzłym śniegu w dół. Zjeżdżamy na Halę Skrzyczeńską a później "zamkniętą" nartostradą w stronę Czyrnej. Po drodze Na Młakach zajeżdżamy wprost pod chatkę Adama i Ani gdzie paliło się ognisko a my załapujemy się na gorącą herbatkę. Po miłej pogawędce wśród klubowych przyjaciół wskakujemy na narty i docieramy na nich do samego auta . Uwagi: w lesie generalnie śniegu mało a do sensownego zjazdu póki co nadają się tylko nartostrady i to niektóre (tak to przynajmniej wyglądało nocą).
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSkrzyczne
Babia Góra – Sylwester
Wyjście z Krowiarek ustalamy na godzinę 20:30. Dla mnie to już drugi sylwester, który będę spędzać na szczycie Królowej Beskidów. Poprzedni był już lata temu i należał do tych najlepszych, więc chętnie odświeżę wrażenia. Już na początku widać różnicę. Poprzednio na Krowiarkach ukazały nam się rozstawione namioty i ludzie, którzy krzątali się tu i ówdzie coś gotując czy przygotowując się do wyjścia na szczyt. Od kilku lat w miejscu, gdzie kiedyś była polana, znajduje się zagospodarowany parking. Również i w tym roku ujrzeliśmy na Krowiarkach ludzi przygotowujących się do wyjścia z tą małą różnicą, że namioty zostały zastąpione samochodami. Cóż, może i mniej klimatyczne, ale zmian zatrzymać nie sposób.
Wszyscy pojawiają się punktualnie, więc możemy wyruszyć bez zbędnych opóźnień. Po krótkim podejściu zrzucam z siebie zbędne warstwy odzieży, i aż do Sokolicy podchodzę w lekkim softshellu. Na sokolicy obowiązkowo zdjęcie grupowe i pierwszy nieco dłuższy postój. Tu dosięgają nas pierwsze mocniejsze podmuchy wiatru, więc trzeba zarzucić na siebie kurtkę. Na dzisiejszą noc na Babiej zapowiadają ok. -10 stopni, ale wiatr ma się wzmóc dopiero po północy. Trafia się nam swego rodzaju okno pogodowe, bo na te dwa dni pogoda bardzo się poprawia. Kilka dni wcześniej sypał śnieg, kilka dni później znowu zapowiadają opady i znaczne ochłodzenie, a nam trafia się zupełnie bezchmurna noc. Szkoda tylko, że księżyc był w nowiu, no, ale wszystkiego mieć nie można.
Na Sokolicy meldujemy się o 21:30, a więc w miarę punktualnie. Do północy jeszcze daleko a czas mamy bardzo dobry, więc strategicznie proponuję iść nieco wolniej, aby nie być na szczycie za szybko. Pamiętam warunki z poprzedniego sylwestra, kiedy to na szczyt weszliśmy jakieś 15-30 min przed północą i tak wiało, że nie byliśmy w stanie wytrzymać bez ruchu. Musieliśmy zacząć schodzić aby nie przemarznąć.
Tym razem kolejny nieco dłuższy postój robimy na Kępie. Krótka sesja fotograficzna na sznur czołówek ciągnący się od Sokolicy. Zaczynam żałować, że nie zabrałem statywu. Miało być light&Fast, ale te kilka dodatkowych gramów by mnie nie zbawiło. Zakładam na siebie buffa i ruszamy w górę.
Grupa szybko nam się rozciągnęła. Ja widząc oczami wyobraźni tysiące okazji do upolowania ciekawego ujęcia schodzę nieco na bok i przepuszczam pozostałych. Szukam w pobliżu szlaku jakiś kamieni, barierek, tyczek. Czegokolwiek, na czy mógłbym postawić aparat i nieco go ustabilizować. Niestety, bez statywu i lepszego aparatu większość ujęć zostaje w sferze marzeń. Zdjęcia z ręki na długim czasie naświetlania wychodzą poruszone, a krótki czas naświetlania nie daje efektu.
Ciągnący się przed nami i za nami sznur czołówek ponownie robi imponujące wrażenie. Jak wtedy, kilka lat wcześniej. Szybko orientuję się, że ostatnie osoby z naszej grupy dawno mnie wyprzedziły i zostałem nieco z tyłu. To w sumie dobrze, myślę sobie. Naszym tempem bylibyśmy na szczycie godzinę przed północą, a tak na spokojnie wejdę sobie zwykłym tempem robiąc przerwy fotograficzne. Wysyłam tylko sms-a, że u mnie wszystko ok i żeby na mnie nie czekali. W karawanie podążającej na szczyt jestem raczej bezpieczny.
Po podejściu na najbliższe wzniesienie okazuje się, że Grażyna z Piotrkiem i Asią niewiele mi „uciekli”. Doganiam ich czekających na szczycie wzniesienia. Zaczyna mocniej wiać, więc zmieniam rękawiczki na cieplejsze. Piotrek z Asią idą nieco szybszym tempem a my zostajemy na końcu i pomału podążamy na szczyt.
Na jakieś 30 min. przed północą, po podejściu na kolejne wzniesienie widzę setki czołówek. Tak, to chyba już szczyt. Chyba, że wszyscy nagle postanowili odpocząć w tym samym miejscu :P Co mnie dziwi to brak jakiegokolwiek namiotu. Ostatnim razem jak tu byłem, na szczycie stało już na tyle dużo namiotów, że nie dało się już znaleźć jakiegokolwiek bardziej płaskiego i osłoniętego od wiatru miejsca na rozbicie naszego, dlatego też zdecydowaliśmy się zejść nieco niżej. Tym razem planujemy zejść do schroniska, więc również nikt z nas nie ma namiotu. Chowamy się przed wiatrem za ułożonym z kamieni murkiem i oczekując na godzinę zero popijamy ciepłą herbatę i pałaszujemy „szturm żarcie”
Na krótko przed północą na szczycie pojawiają się grupki Straży Parku. Grzecznie przechodzą wśród wszystkich osób prosząc o nie puszczanie fajerwerków ze szczytu. Chwała im za to, że im się chciało i za sposób, w jaki to zrobili. Za to, że nie zaogniali konfliktu pomiędzy Parkiem a jego użytkownikami, jak to ma często miejsce w Tatrach. Jak widać – da się i moim zdaniem należą im się za to wielkie brawa. Słuszna inicjatywa, bo to w końcu Park Narodowy, a w zeszłym roku ze szczytu niestety poleciało bardzo dużo petard, widocznych z daleka (obserwowałem je wtedy z Maciejowej w Gorcach).
O północy życzenia, symboliczny szampan i podziwianie aż po widnokrąg milionów a może i miliardów małych, kolorowych wulkanów wybuchających gdzieś daleko w dole. Niesamowite wrażenie.
Teraz pozostało nam już tylko, a może aż, zejście ze szczytu w kierunku schroniska przez przełęcz Brona. Zejście wcale nie takie łatwe, bo warunki są trudne. Szlaki co prawda przedeptane, ale miejscami sporo zalodzeń. Poza szlakiem całą kopułę szczytową pokrywa gruba warstwa lodoszreni. I to nie takiej cienkiej, łamliwej, a takiej, która spokojnie utrzymuje ciężar człowieka i jedynie raki uchronić mogą przed poślizgnięciem. A tych niestety tym razem nie posiadam. Jak praktycznie za każdym razem, gdy szedłem na Babią miałem ze sobą raki, których prawie nigdy nie używałem, bo tylko nabijały się miękkim śniegiem, to teraz, kiedy ich nie mam jak na złość akurat by się przydały.
Po drodze zatrzymuję się na chwilę w pobliżu Kamiennej Dolinki. To część mojego ostatniego projektu. Zimowego wejścia akademicką percią na szczyt Babiej i zjazd na nartach Kamienną Dolinką. Niestety, ciężkie warunki śniegowe i duża mgła zmusiła nas wtedy do odwrotu z perci i zmiany planów. Kamienna Dolinka też będzie musiała chyba jeszcze trochę poczekać na wzrost moich skiturowych umiejętności :p
Grupowe zdjęcie na przełęczy Brona. Tutaj jesteśmy już wszyscy w komplecie. Grupa podchodząca z Krowiarek od razu granią, oraz grupa, która zdecydowała się na podejście na szczyt percią przyrodników. Zejścia z Brony obawiałem się najbardziej. Okazało się jednak niezalodzone i całkiem przyjemnie.
Koło drugiej w nocy lądujemy w schronisku na Markowych Szczawinach.