Wyjazdy 2018
Beskid Żywiecki - pierwsze skitury
Całe życie spędziłam w przekonanu, że narty to takie baaaaardzo długie deski, które przywiązuje się na stałe do nóg i które w wypadku wypadku łamią te nogi, co może być problemem, jeśli się taki upadek przeżyje... Uległam jednak namowom przyjaciółki i uznałam, że mogę się raz poświęcić i spróbować, zwłaszcza, że mam porządne ubezpieczenie, w tym NNW. Poświęciłam się (i przy okazji Mateusza), wybłagałam zabranie mnie na stok, zrobiłam dziką awanturę o brak kijków i spędziłam godzinę, próbując zjechać ze Strasznie Stromego stoku w Istebnej. Tego dla dzieci. W trakcie drugiej godziny udało mi się zjechać kilka razy, zaliczając średnio 2.5 upadku przy każdym zjeździe...
Potem jeszcze 2 razy odwiedziliśmy Istebną, nauczyłam się hamować nartami, a nie całym człowiekiem... Zatem - czas na przetestowanie kompatybilności ze skiturami. Skuszeni porannymi opadami śniegu, wybraliśmy się do Korbielowa, z planem wejścia jak najwyżej. No i...
Niniejszym oficjalnie przepraszam wszystkich, którym mówiłam, że skiturzyści się popisują i w ogóle. Nie ma NIC LEPSZEGO niż spacer na nartach przez zimowy las! A foki naprawdę działają! I nawet da się skręcać o 90 stopni, idąc przez las!
W samym Korbielowie śniegu było niewiele, ale od wycągu zrobiło się na tyle przyzwoicie, że można było przypiąć narty. Po zadziwiająco krótkim czasie i tylko jednym upadku (uwaga: nie należy klękać na własnej narcie...), dotarliśmy na Halę Miziową i rozważaliśmy dalszą trasę, ale niestety pogoda z radosnego "bim-bom!" zaczęła przechodzić w gęstą mgłę, więc postanowiliśmy wracać. W drodze w dół przypomnieliśmy sobie o zakazie jazdy na prostych nogach, konieczności unikania płotków (przydają się te płotki...), zachowaniu należytej uwagi przy jeździe po halach oraz poznaliśmy zasadę "na muldach się nie skręca!".
Przynajmniej dla połowy z nas wycieczka była jedną z najlepszych w życiu! A druga połowa chyba też się dobrze bawiła, zwłaszcza w sytuacjach okołopłotkowych...
Beskid Śl. - Malinów/Mł. Skrzyczne
Skiturowa trasa Solisko - Malinów (szlak zielony już nie istnieje, jest tu częściowo nowa nartostrada) - Malinowska Skała - Małe Skrzyczne - zjazd nartostradą do Soliska. Poniżej 1000 m śniegu mało, na dole symboliczna ilość, u góry nawet całkiem nieźle. Zjeżdżamy nartostradą do parkingu. Po inwestycjach ośrodek narciarski całkiem inny niż poprzednio. Pogoda była dobra.
Tak to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FMaleSkrzyczne
Tatry: skitury
Mimo różnych przygód i zmienności - a może właśnie z ich powodu - mieliśmy niezły, narciarski weekend.
W sobotę Monika była na wycieczce, a Marek na zawodach; każde ze swoimi podpopiecznymi. Ola i ja tymczasem podeszliśmy na Zadnią Spaloną przez Spaloną Dolinę. Zawróciliśmy z poziomicy 1800, uznając że gęsta mgła i betony nie są dobrą kombinacją warunków do ataku szczytowego. Zanim zeszła na nas chmura, pogoda była bardzo przyjemna: niebiesko, słonecznie i bez wiatru. Śnieg w tej części Tatr był bardzo zmienny, mocno doświadczony przez pogodę. Na grzbietach przewiane gipsy i betony, a w lesie zsiadły puch i trochę mokrego śniegu. Zjechaliśmy na stronę doliny Zadniej Spalonej, na ostatnim odcinku przed drogą popełniając mały błąd nawigacyjny i ładując się wprost w żleb, którym prowadzona jest zrywka drewna. Wystające pniaki i powalone w poprzek stoku kłody spowodowały, że pokonanie stu metrów pionu w dół na nartach zajęło nam pół godziny.
W niedzielę już w pełnym składzie idziemy pod ciemnym, skandynawskim niebem od Brzezin do doliny Pańszczycy. W drodze w górę wydaje się nam, że będziemy mieli świetne warunki do zjazdu. Niestety powietrze zmienia się na takie ze Skandynawii coraz bardziej północnej i w końcu porywisty wiatr przynosi mżawkę marznącą na naszych twarzach i - co gorsza - na naszym wymarzonym śniegu. W ten sposób wszyscy z nas, którym w mieście było mało zimowo, zostali zimą nasyceni po uszy. Pod samym Krzyżnym jest bardzo twardo, najwyraźniej po zejściu jakieś wcześniejszej lawiny. Trudno jest na nartach nawet podejść tak, żeby się nie zsunąć. Marek odpiął deski i podszedł niemal na przełęcz, a bardziej strachliwi spośród nas przepięli się do zjazdu wcześniej.
SŁOWACJA: Wielka Fatra - skitura na Malinne
Relaksacyjna skitura na Malinne (1209) w górach Wielkiej Fatry. Podejście szlakami z dala od ludzi (spotykaliśmy tylko skiturowców). Śniegu mało więc zjazd odbył się po jednej z najdłuższych nartostrad Słowacji aż do dołu w Harbovie. W sumie zrobilismy 930 m deniwelacji i 13 km dystansu. Pogoda nawet nie zła. Zjazd bardzo fajny.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FMalinne
Jaskinia Wierzchowska Górna, Dzika, Mamutowa
Korzystając z kilku wolnych chwil, urządzam sobie spacer po Wierzchowskiej Górnej z przyległościami. Szczęśliwie nie ma tłumów (jest tylko 3 zwiedzających, w tym ja). Turystyczna część przechadzki bardzo przyjemna, nie wyobrażam sobie jaka radość towarzyszyła pracom związanym z odkrywaniem i późniejszym udostępnianiem kolejnych części Wierzchowieskiej. Przyjemna jaskinia, polecam. Drugi etap to podejście kawałek w stronę Dzikiej i Mamutowej: jedyne co mogło się równać z wrażeniami przy odkrywaniu malowideł naściennych w tej pierwszej, to reakcja na drogi wspinaczkowe w tej większej. Deklaracja Nieśmiertelności robi wrażenie.
Po śniadaniu w towarzystwie mamutowych wnętrzności, uciekam przed deszczem w stronę parkingu.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2Fwierzchowska
OMAN: góry i jaskinie
Oman stał się celem klubowego wyjazdu, którego inicjatorem był Mateusz z Kają (Mateusz był już tam trzy razy, zaś Kaja dwa). Ich opowieści sprawiły, że całkiem spory zespół zebrał się do odwiedzenia tego egzotycznego dla nas kraju. W trakcie wyjazdu przeprowadziliśmy akcję do najgłębszego systemu jaskiniowego Selmah Plateu System a konkretnie do 7-th Hole. Wysoki stan wody wprawdzie uniemożliwił nam trawers do Kahf Tahry lecz później weszliśmy do systemu właśnie od strony tej jaskini. W trakcie wyjazdu odwiedziliśmy ciekawe jaskinie solne w rejonie Qarat Kibrit, wspinaliśmy się w Wadi Dayqah, jeździliśmy off-road po pustyni Wahiba i po wertepach w górach Al Hajar (to przygoda sama w sobie). Kąpaliśmy się też w uroczych kanionach i delektowaliśmy miejscowe potrawy. Sam kraj jest natomiast oazą spokoju w zaognionym ostatnimi laty świecie muzułmańskim. Rządzony apodyktycznie przez bardzo mądrego sułtana wyróżnia się namacalnie od wielu innych państw. Wszyscy byliśmy zafascynowani pod każdym względem tym surowym a jednocześnie szalenie kolorowym zakątkiem świata. Wielkie brawa dla Mateusza za perfekcyjne przygotowanie wyjazdu. Tu szczegółowa relacja Asi i zdjęcia z tej pięknej przygody - http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Oman_2018
Tu są i będą pojawiać się kolejne zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FOman
Tatry - Beskid – skitury
Przechodzimy trasę: Boczań z buta (brak śniegu), Murowaniec, Czarny Staw Gąsienicowy, Przełęcz Karb, zjazd do stawków gąsienicowych, Przełęcz Liliowe, Beskid, Kasprowy Wierch, zjazd kotłem Goryczkowym ( dystans tury ok. 18,5 km, deniwelacja 1450 m). Pierwszy stopień lawinowy gwarantował w miarę bezpieczne warunki do poruszania się w górach (od połączenia szlaku niebieskiego z żółtym na Boczaniu przyzwoite ilości śniegu). Jedynym utrudnieniem na trasie była skorupa lodowa przy podejściu na Liliowe i częściowa mgła przy zjeździe z Kasprowego. Zjazd do samego auta przy rondzie w Kuźnicach.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FKarb
Tatry - Jaskinia Kasprowa Niżnia
Wyjechaliśmy rano, z małą nadzieją na powodzenie akcji, dodatnia temperatura na termometrze jakby mówiła: ,,nie wejdziecie, nie wejdziecie". Po drodze omówiliśmy plan awaryjny. Dwie poprzednie zimy podczas których nie miałam szczęścia trafić w Kasprowej dalej niż do Kaczki, też nie napawały nadzieją...
W Kuźnicach już od parkingu wykonywaliśmy piruety na lodzie, ale dopiero przy bramkach do parku zdecydowaliśmy się uzbroić buty. Trzy pary raków i jedna raczków spisały się doskonale, dzięki czemu zdobyliśmy przewagę nad resztą turystów idących o gołym bucie.
Weszliśmy do jaskini.
Do Kaczki szliśmy z zapartym tchem, bojąc się odezwać, żeby przypadkiem złośliwie nie zaczęła się zalewać kiedy nas usłyszy. Łukasz zjechał do Gniazda Złotej Kaczki pierwszy i usłyszeliśmy triumfalny okrzyk ,,jest! da się przejść". Co nie zupełnie oddawało sposób w jaki faktycznie przemieściliśmy się później na drugą stronę.
W ramach przygotowań zbudowaliśmy w piasku kilka poziomów zbiorników, do których odlewaliśmy breję z przejścia oraz tamę, która miała na chwilę zatrzymać strumyczek, który dopływał do Kaczki. Bogdan dla sprawy poświęcił swoje kalosze, których używaliśmy jak wiader, sam stojąc w skarpetkach. Kiedy już przeszliśmy dalej, popędziliśmy jak burza, nie zatrzymując się nawet, żeby się rozebrać w Wielkim Korytarzu. Woda po kolana była nam nie straszna, kiedy wcześniej nabraliśmy przez kołnierze brei z Kaczki. Krótki postój nastąpił w Sali Rycerskiej. Toż to gumowa kaczuszka zaklinowała się między skałami! Trzeba ją było uratować oraz zadbać żeby miała gdzie pływać. Dodatkowymi atrakcjami jakie jej zapewniliśmy był dopływ zlewarowanej wody z górnego jeziorka, oraz sztormowe przelewanie wody worami. Trochę przeholowaliśmy i kaczuszka wykorzystała okazję, żeby zwiać z Wiszącego Jeziorka. Zniecierpliwiony Bogdan przeszedł w kombinezonie, nim cokolwiek wody zdążyło ubyć. Nie pozostało nam nic innego jak ruszyć za nim (i pomoczyć kombinezony nawet do ,,jajec").
Za salą gwieździstą usłyszeliśmy szum, którego się nie spodziewaliśmy - to fragment strumienia, płynącego przez jaskinię. Jeśli zakończenie strumienia w ścianie może zaskakiwać to co dopiero jego początek, który wyglądał tak jakby strumień wylewał się ze spągu. Woda była na tyle spokojna, że można było się przypatrzyć skałom w głębi... Bardzo mi się to spodobało i trafiło na pierwsze miejsce w rankingu ulubionych wywierzysk. Kiedy ja czekałam na Bogdana wspinającego się z naszą ostatnią liną na uskoku w Szczelinie, Łukasz z Karolem poszli penetrować dalej. Zatrzymał ich Okresowy Syfon. Z ich relacji, był niecałkowicie zalany, ale wymagał takiego zanurzenia, że cała ekipa, której mokre i zimne kombinezony już dały się we znaki zdecydowała, że trzeba zostawić trochę tajemnic na następne odwiedziny.
W drodze powrotnej spotkaliśmy drugą ekipę. Zawróciliśmy kaczuszkę do Wiszącego Jeziorka i zażyliśmy kąpieli błotnej w Gnieździe Kaczki. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że inżynierem jestem marnym skoro moja tama puściła, a zbiorniki retencyjne nie zatrzymały wody, nie uratowało mnie nawet tłumaczenie, że badania gruntów zostały przez nich zignorowane.
Kaczka jest dla nas coraz przychylniejsza, może następnym razem pozwoli nam przejść o suchym brzuchu....