Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

GSB na nartach - 500 km przez Beskidy

500 km na nartach przez Beskidy.

Przebieg GSB

Główny Szlak Beskidzki (GSB) to liczący 500 km szlak wiodący z Ustronia w Beskidzie Śląskim po przez Beskid Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Beskid Niski do Wołosatego w Bieszczadach. Prowadzi głównie grzbietem wymienionych pasm częściowo granicą z Czechami, Słowacją i Ukrainą. Łączna wielkość podejść to 23 km. Szlak jest dość popularny i przechodzony przez turystów latem. Jednak zimą odbyło się zaledwie kilka jego przejść. Z dostępnych w internecie danych wynika, że były to przejścia w kalendarzowej zimie lecz częściowo w warunkach jesiennych (kapryśne zimy bez śniegu). Jak dotąd nikt całej trasy nie pokonał na nartach (przynajmniej brak na ten temat wzmianek).

Na przełomie stycznia i lutego postanowiłem zmierzyć się z tą trasą wykorzystując do jej pokonania narty skiturowe. Trafiłem niemal idealnie na dość dobre warunki śnieżne. Wprawdzie w Beskidzie Śląskim było dużo śniegu lecz bez podkładu i w czasie zjazdów często haczyłem o ukryte pod śniegiem kamienie czy korzenie. Później jednak dopadało więcej białego puchu a po odwilży i mrozie powstał tak pożądany podkład. Pogoda jednak nie była zbyt dobra. Przeważały mgliste dni, dwa okresy z śnieżycami, często mocno wiało, szczególnie na odkrytych terenach. Zaledwie cztery dni słoneczne to może zbyt mało do pełni szczęścia ale też nie można narzekać. Temperatura oscylowała wokół minus dwóch – czterech stopni. Skrajne to +3 i -12.

Beskid Żywiecki

Swój plan zrealizowałem w dniach 28 stycznia do 14 lutego 2015 roku. Cała wyprawa zajęła więc 18 dni. Rozplanowałem szlak na etapy „letnie” choć wiedziałem, że zmagać mi się przyjdzie z zupełnie innymi warunkami. Noclegi miałem po schroniskach bądź prywatnych kwaterach. W żywność zaopatrywałem się w mijanych miejscowościach przy szlaku. Czasem zjadłem konkretny obiad w schronisku czy barze. Dziennie wędrowałem 7 – 10 godzin co uzależnione było głównie punktami noclegowymi. Przy torowaniu w głębokim śniegu była to nie zła harówka.

GSB jest znaczony czerwonymi znakami lecz w warunkach zimowych drzewa są oblepione śniegiem i często na długich odcinkach oznakowanie jest niewidoczne co w połączeniu z ograniczoną widocznością sprawiało trudności orientacyjne. Wtedy nie oceniony stawał się GPS, który kilka razy wybawił mnie z nawigacyjnych opresji. W dodatku po odwilżach powstała tzw. sadź. Gałęzie drzew pod jej ciężarem często się łamały a każdy konar był przegięty do granic wytrzymałości. Często więc musiałem kluczyć by iść w zaplanowanym kierunku.

Na szlaku ludzi nie spotykałem wielu. Najczęściej w pobliżu schronisk w bardziej popularnych miejscach. Byli to z reguły jednodniowi turyści. W masywie Policy jednak spotkałem pana, który wędrował kilka dni z namiotem a część dobytku taszczył juczny pies husky. Z kolei w Bieszczadach spotkałem narciarza, z którym wędrowałem do końca szlaku w Wołosatym przez półtora dnia. W schroniskach byłem na ogół jedynym gościem.

Większość szlaku była nie przetarta. Musiałem więc torować sobie drogę czasem przez duże poprzeczne zaspy lub w bardzo niewygodnej szreni łamliwej kiedy narty i kijki z każdym krokiem zakleszczają się w śniegu. Zjazdy były bardzo różne. Przeważnie pośród drzew. Niebezpieczne w takich sytuacjach były ukryte pod wierzchnią warstwą śniegu korzenie, gałęzie czy nawet kamienie. W Beskidzie Niskim pewną trudnością było pokonywanie górskich strumieni i rzek. Czasem musiałem poszukać bezpiecznej przeprawy. Skakanie w narciarskich butach po kamieniach nie jest zbyt wygodne. Głównie chciałem uniknąć zmoczenia nóg a nawet sprzętu. Jakoś się udawało choć czasem emocje były.

Na połoninach

Poszczególne pasma górskie różnią się nie co od siebie. Beskid Śląski jest dobrze zagospodarowany. Wiele schronisk i miejscowości w dolinach. W Beskidzie Żywieckim też nie źle pod tym względem choć etap Hala Miziowa - Markowe Szczawiny pod Babią Górą zimą jest wymagający. Gorce i Beskid Sądecki są słabiej wyposażone w infrastrukturę turystyczną. Beskid Niski to inna historia. Przemierzałem go pięć dni. Turystów górskich bardzo mało. Baza noclegowa to głównie agroturystyka. Góry wprawdzie nie wysokie lecz jest tam wiele otwartych przestrzeni, na których łatwo o zbłądzenie. Obszary te również są bardzo wietrzne. Wiele terenów podmokłych. Nawet przy śnieżnej i mroźnej zimie należy uważać na przeróżnych mokradłach. W lasach widziałem sporo saren i tropów innych zwierząt. Realne niebezpieczeństwo stanowiły „bezpańskie” psy wałęsające się w pobliżu pustych zabudowań wiejskich. Kilka razy musiałem się opędzać przed intruzami a w jednym przypadku nawet zmienić nie co trasę. Bieszczady natomiast posiadają swoisty charakter. Połoniny odróżniają je od innych pasm. Tu występuje realne zagrożenie lawinowe. Otwarte wierzchowiny smagane są niemal ciągle wiatrem. Ma to istotny wpływ na rodzaj śniegu. Raz jest to twarda jak beton nawierzchnia, innym razem łamiąca szreń z krzakami borówek pod spodem, a jeszcze innym razem idealny do zjazdu stok. Na szczęście tu w ostatnich dwóch dniach miałem piękną acz wietrzną pogodę. Z bieszczadzkich połonin rozlega się przy dobrej pogodzie wspaniały widok od Tatr po ukraińskie Karpaty. Mimo trudów zimowej wędrówki, czasem nie przewidzianych przeszkód terenowych, własnych słabości udało mi się w zamierzonym czasie dotrzeć do końca szlaku w Wołosatym.

Koniec szlaku w Wołosatym

Narty skiturowe okazały się kluczem do sukcesu. W odróżnieniu od nart biegowych czy „śladówek” poruszanie się na nich zapewnia stabilność zwłaszcza z plecakiem. Dobre do trudnych zjazdów. Bardziej odporne na przeszkody terenowe. Bardzo wątpię czy bez nart udało by mi się w takim czasie przebyć cały szlak w tych warunkach. Do góry poruszałem się na pewno szybciej niż piechur. W dół na pewno znacznie szybciej choć zjeżałem ostrożnie, przeważnie na fokach. Foki zdejmowałem jedynie przy długich zjazdach. Używałem dość lekkich nart skiturowych Piuma, wiązań z systemem TLT i butów „zawodniczych” Scarpa F1. Nastawiłem się na nocegi w schroniskach lub kwaterach prywatnych więc namiotu nie zabrałem. Byłem jednak przygotowany na ewentualny biwak w śniegu. Oprócz wymienionego sprzętu do zrealizowania celu pomocne okazało się pewne doświadczenie nabyte w czasie innych górskich eskapad, kondycja fizyczna, odpowiednie warunki śnieżne (zdecydowana większość trasy pokonana na nartach), właściwy dobór pozostałego ekwipunku (ciężar plecaka oscylował wokół 9 kg), znajomość topograficzna pierwszej części szlaku, no i trochę szczęścia. Reasumując, wcale nie trzeba jechać na drugi koniec świata by przeżyć wspaniałą przygodę.

Z zewnątrz moją wyprawą opiekował się kolega klubowy Ryszard Widuch. To on bukował mi po drodze noclegi, informował o prognozach pogody, profilach etapu i dzwonił kilka razy dziennie wyrywając choć na chwilę z osamotnienia. Był wirtualnym towarzyszem wyprawy za co wielkie słowa podziękowania.

Dla zainteresowanych tematem poniżej ukaże się bardziej szczegółowy opis.

zaloguj się