Wyjazdy 2015
IV kwartał
Jura - Dziura w Dąbrowie
Spenetrowaliśmy odkrytą kilka lat temu jaskinię - Dziura w Dąbrowie. Mimo, że bez sprzętowa wymaga trochę doświadczenia. Osiągamy najniższy punkt i zaglądamy do poszczególnych odgałęzień. Generalnie krucho. Potem udajemy się jeszcze na wzgórze Cisownik w okolicach Żelazka gdzie również penetrujemy teren odnajdując jedną z znajdujących się tam jaskiń do której zresztą wchodzimy.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDziura-w-Dabrowie i tu: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/25102015JaskinieJuraDziuraWDabrowie?authkey=Gv1sRgCPnfpM_r09CD6QE
Beskid Śląski - górska przebieżka
Korzystając z okazji, że piękny sobotni poranek wita mnie w Szczyrku, pomimo nieprzespanej nocy (wesele przyjaciół) pozwalam sobie na świetną zresztą (cudna jesień!!!) górską przebieżką. Robię pętle od parkingu w centrum Buczkowic-czerwonym szlakiem na Skrzyczne i dalej zielonym na Malinowską Skałę, by podążać znów czerwonym przez Przełęcz Salmopolską aż do Karkoszczonki. Dalej już niestety asfaltem, ale na szczęście nową ścieżką spacerową wzdłuż rzeki, aż do miejsca startu.
BRESTOVÁ VERTICAL 2015
W sobotę wzięłam udział w biegu górskim Oravaman Brestowa Vertical - 7.7 km, 1200 m przewyższenia. Start z Penzion Pribisko na szczyt Brestowej (1902 npm.). Startuję pod szyldem RKG Nocek i kończę bieg na 5 miejscu w klasyfikacji generalnej kobiet (tu wyniki: http://oravaman.sk/wp-content/uploads/2015/10/Brestova-Vertical-2015.pdf). W niedzielę z kilkuosobową ekipą głównie organizatorów i osób odpowiedzialnych za zawody Oravaman przebiegam 23 km na trasie Zverowka-Rakoń- Wołowiec-Rakoń-Grześ-sedlo pod Osobitą- Penzion Pribisko. Częściowo biegniemy po triatlonowej trasie w//w zawodów. W poniedziałek już tylko spacerem przemierzam trasę- Predny Sindlovec- Brestova-Salatyn-Banikovske sedlo-Predny Sindlovec. Cały weekend wyjątkowo udany. Samym bieganiem po górach bawiłam się przednio :).
Beskid Śląski - marszobieg
Trasa wiodła dookoła doliny Brennicy. Z Brennej na Kotarz (985), potem Beskid Węgierski, przeł. Karkoszczonka, Klimczok (1117), Trzy Kopce, Błatnia, Brenna (24 km). Ja całą pętlę pokonuję biegnąc lub szybko idąc a Esa z Łukaszem poruszali się szybkim marszem. Spotykamy się w Brennej centrum. Ola w Wojtkiem wyruszali w przeciwną stronę na imprezę w Chacie Wuja Toma. Pogoda była bardzo zmienna. Tu kilka zdjęć: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/17102015Klimczok?authkey=Gv1sRgCLfSof_mwLjucw
Tatry - manewry autoratownictwa
Pierwszego dnia zajęcia były prowadzone w jaskiniach położonych ,,wysoko”. Rano zostaliśmy podzieleni na grupy i przypisani do instruktorów. W tych zespołach mieliśmy działać przez dwa dni. Tomek prowadził zajęcia dla swojej grupy w jaskini Czarnej, ja natomiast zostałam oddelegowana do jaskini Wielkiej Litworowej.
Pogoda już jesienna, było zimno i pochmurnie, na szczęście nie padało. W jaskini jako pierwsza poszkodowana zjechałam na dno Studni Flacha, skąd byłam wyciągana najpierw przez jednego ratownika do góry studni, a następnie przez całą resztę grupy przez trawers do sali na dnie I Pięćdziesiątki. Tam czekał na mnie punk cieplny (namiot z foli NRC), chwila przerwy na ogrzanie się i zmiana poszkodowanego. Ja do wyciągnięcia poszkodowanego przyczyniłam się najpierw powyżej Pięćdziesiątki, opuszczając go z prożka zaraz za tą studnią i dalej na mniejszych studniach, raz będąc balansem, a raz wyciągając go samodzielnie.
Drugiego dnia wybraliśmy się do bliżej położonych jaskiń. Tomek poprowadził swoją grupę do Miętusiej Wyżniej. Ja ćwiczyłam w Kasprowej Wyżniej. Nasza czteroosobowa grupa podzieliła się na dwie dwójki i mając do dyspozycji dwa odcinki linowe ćwiczyliśmy na zmianę wciąganie i zjazdy z poszkodowanym. Na koniec pierwsza dwójka miała jeszcze okazję przećwiczyć zjazd z poszkodowanym na długim zjeździe na powierzchni. Po zakończeniu ćwiczeń szybki powrót na bazę i podsumowanie manewrów.
RUMUNIA - Bihor
Tomi poprosił mnie o indywidualne szkolenie z kartowania, czy raczej obróbki danych pomiarowych. Zaproponowałem, żeby zrobić je w plenerze - no i tak oto zaczęło się planowanie tego wyjazdu. Poza ćwiczeniami okołokartograficznymi, Tomi miał pomóc kolegom w eksploracji, Efi miała zobaczyć rumuńskie jaskinie, a Kaja pouczyć się szkicowania.
W piątek odwiedziliśmy Cetățile Ponorului. Tomi, Efi i jeden z Rumunów poszli wspinać komin niedaleko III otworu, podczas gdy Kaja i ja mierzyliśmy i szkicowaliśmy szkoleniowo, podążając ich śladami. Pewnym kuriozum tego wyjścia był pies jaskiniowy Piatrăşca ("Kamyczek") z polany Glăvoi. Pies ten zamiast patyków woli aportować kamienie, ale to jeszcze nic! Otóż Petraszka odprowadził nas do Cetățile, poszedł z nami do jaskini i przeszedł kawałek rzeką, to skacząc z kamienia na kamień, to mocząc trochę łapy - właściwie to zupełnie tak, jak my. Zatrzymał go dopiero błotny próg, na który nie był w stanie się wdrapać. Usadowił się więc pod nim i zaczął ujadać. Konsternacja. Tego jeszcze nie przerabiałem w jaskini. Co tu zrobić? Pomóc wejść? Pogonić w ciemność? Próba odprowadzenia zwierzaka do otworu nie dała rezultatu. Pies wyraźnie nie był zainteresowany zakończeniem swojej jaskiniowej przygody tak szybko. W końcu zostawiliśmy mu włączoną czołówkę, żeby mu nie było smutno i żeby miał szanse przejść najgorszy chyba dla niego fragment rzeki, jeśli jednak zdecydowałby się wrócić do otworu. Oczywiście wszystko skończyło się dobrze i kiedy wyszliśmy na powierzchnię, spotkaliśmy Petraszkę radośnie bawiącego się kamieniami.
W sobotę odpoczywaliśmy od wszelakich nauk i daliśmy się Tomiemu oprowadzić po rumuńskich jaskiniach. Tak dokładniej, spędziliśmy ok. 8.5 godziny w Peșterze Zăpodie, docierając najpierw do czarnego kanionu, a następnie pod syfon łączący Zăpodie z jaskinią Neagră. Zăpodie jest dosyć zróżnicowana i niesamowicie ładna, nawet jak na rumuńskie standardy. Większość drogi do syfonu przebywa się wzdłuż aktywnego ciągu wodnego, bogato udekorowanego naciekami. Wody było podobno stosunkowo niewiele; tylko w jednym miejscu musieliśmy przejść kilka metrów jeziorem sięgającym po kolana.
Pomiędzy tymi dwoma wyjściami, jak również przed i po, przetwarzaliśmy dane, gotowaliśmy i spaliśmy. Mimo niesprzyjającej pogody, każde z "założeń" choć w części udało się zrealizować. Podsumowując: deszczowy, ale nawet w miarę udany wyjazd.
Jura - rajd rowerowy Smoleń - Udorz
Spod zamku Smoleń udajemy się rowerami do zapomnianych ruin zamku Udorz. Przez jurajskie pola i lasy, pofałdowanym dość mocno terenem osiągamy cel. Ruiny usytuowane są na wapiennym wzgórzu porośniętym bukowym lasem. Teren odosobniony i gdyby nie stara tablica informacyjna trudno było by tu trafić. Z zamku pozostały tylko resztki murów obronnych. Stąd wracamy przez Strzegową i dolinę Wodącej do Smolenia. Dzień słoneczny lecz dość zimny (5 st. C). Tu kilka zdjęć:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FUdorz
Jura - Góra Birów, Góra Adeptów, Straszykowa Góra – kurs wspinaczkowy
I dzień
Słoneczny, zimny czwartkowy poranek - spotkanie na Podzamczu z „Emkiem”. Rozpoczynamy szkolenie teoretyczne. Szukając ciepła przesuwamy się wokół góry zgodnie z kierunkiem przesuwania się promieni słonecznych. Koniec żartów, koniec teorii, instruktor rozdziela sprzęt i rozpoczęła się rozgrzewka na skałkach. Zaczynamy oczywiście z grubej rury od najmniejszych drogi Pierdolony rurociąg IV.1. Tyrolka IV.1. , Lewe dziurki IV.1. , Dziurki Kukuczki IV.1. Z biegiem czasu przesuwamy się coraz dalej, są postępy , trasy zaczynają się robić coraz trudniejsze i dłuższe, a tym samym fajniejsze. Krew zaczyna powoli buzować, rozkręcamy się z Łukaszem i znajdujemy przyjemność ze wspinania. Na razie wspinamy się na Podzamczu – góra Birów, ostatnia droga Jumanji IV+, a następnie zmiana miejsca. Jedziemy na górę Adept. Tu robimy dwie drogi, chyba Piątka V. W pierwszym dniu udało się nam przejść po 7 tras wspinaczkowych od VI kończąc na V. Z pełnym optymizmem jedziemy do domu.
II dzień
Słoneczny, zimniejszy piątkowy poranek - spotkanie na Straszykowej Górze. Znów szukamy słonecznych skał ,tym razem pada na Weselną. Rozpoczynamy rozgrzewką Prawym okruszkiem V. Potem Okropne klamry IV+ , Straszny filar V+ . Po drodze jeszcze kilka dróg, których nazw nie zapamiętałem. Razem z Łukaszem nawzajem sobie dopingowaliśmy, bo były wzloty i upadki. Na koniec Cicha rysa V na której się prawie udało, ale byliśmy już zbyt zmęczeni i wyziębnięci, więc postanowiliśmy dać jej trochę czasu. W tym dniu udało się nam przejść po 7 tras wspinaczkowych od VI +kończąc na V+. Z naderwanymi opuszkami palców jedziemy do domu. Oczywiście z pełnym optymizmem, przecież dopiero jutro zacznie się zabawa, jak będziemy montować własne punkty asekuracyjne : )
III dzień
Słoneczny, jeszcze zimniejszy sobotni poranek - spotkanie na Podzamczu. Rozpoczynamy szkolenie teoretyczne w temacie zakładania własnych punktów. Szukamy szczelin, otworów i innych dziur, gdzie można założyć różne dziwne ustrojstwa. Skaczemy w miejscu, żeby się rozgrzać. I zaczęło się: robimy pierwsze własne drogi i nawet całkiem sprawnie nam to idzie. Spotykając się u góry Łukasz stwierdził, że może dzisiaj wyjątkowo zakręcać karabinki ja nie mogę być dłużny też postanowiłem zakręcać : ). Czas szybko mijał, a nam w sumie udało się przejść po 3 trasy wspinaczkowe z własnymi punktami. Wyziębnięci, ale oczywiście z pełnym optymizmem jedziemy do domu. I zapomniałbym wspomnieć o tym, że rzucaliśmy HENIA z góry i próbowaliśmy go wyłapywać na asekuracji. Heniowi po piątym razie zaczęły wypadać wnętrzności ,ale przeżył i wrócił o własnych siłach na parking.
IV dzień
Niedzielny słoneczny poranek , teraz to już nieziemsko zimno ,wieje nieprzyjemny wiatr, spotkanie na Podzamczu. Szybkie rozgrzanie na Prawym filarze V- połączone z trawersowaniem półki. Następnie Komandos i jeszcze jedna droga od strony grodu (coś z ogrodami, ale nazwy dokładnie nie pamiętam). Ostatnią drogą, którą mieliśmy przyjemność przejść był Komin kursantów. Jeszcze kilka ćwiczeń w zakresie ratownictwa i koniec szkolenia. Całe szkolenie odbyło się z hasłem „Z uśmiechem na twarzy i pogardą dla śmieci w oczach”.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKurs-wspinaczkowy
Jura - jaskinia w Straszykowej Górze
Korzystając z okazji pobytu w pobliżu Ryczowa postanowiliśmy zwiedzić Jaskinię w Straszykowej Górze, której długość wynosi ok. 150m natomiast głębokość ok 21m. Dojście do jaskini bezproblemowe, bardzo ciekawa szata naciekowa oraz sam układ głównego korytarza. W jaskini napotkaliśmy jednego nietoperza. Zdjęcia tu:
Tatry - Tatry - Buczynowe Turnie - wspinanie
Wykorzystując chyba ostatnie tego roku dobre letnie warunki w Tatrach wybieramy się na długo planowaną przeze mnie drogę na Buczynowych Turniach - drogę lewym skrajem środkowego żebra południowej ściany Wielkiej Buczynowej Turni (W.C. 181).
Buczynowe Turnie? to tam są jakieś drogi wspinaczkowe? - tak, wiem, że wielu pewnie teraz zadaje sobie to pytanie. Owszem, są i o taką drogę właśnie chodziło. Mało popularną, w spokojnej, rzadko odwiedzanej okolicy (siedzieć całkiem samemu w Dolince Buczynowej, podczas gdy dookoła z każdej strony przechodzą tłumy turystów - bezcenne). Chcieliśmy zdobyć doświadczenie na mało popularnej, w miarę łatwej drodze z dobrą możliwością wycofu. Buczynowa Turnia okazała się być idealna. Droga max IV, poprzecinana w połowie ściany siecią trawiastych zachodów dających możliwość wycofu do jedynkowego żlebu sprowadzającego do podstawy ściany.
W ścianę wchodzimy dość późno, ale ze względu na późną jesień w górach pozwoliło nam to uniknąć porannych przymrozków i wspinać się w słońcu pięknie ogrzewającym południową ścianę. Na początku zgodnie z W.C. szeroką rynną pod płytową przewieszkę. Tutaj pierwsze miejsce, które zatrzymało nas na nieco dłużej. Wyjście z przewieszki asekurowalne z zawilgoconych pęknięć na duże frendy. Zakładam jednego, potem metr wyżej dokładam drugiego. Próbuję. Wyglądają na pancerne. Nieco wyżej dałoby się wrzucić w szczelinę w okapie jeszcze jednego frienda, ale ten pewnie już nie utrzymałby lotu. Wyjście z przewieszki w porównaniu do innych tatrzańskich czwórek jakie robiłem mogłoby być spokojnie wycenione przynajmniej na V.
A może to tylko odczucie psychiczne. Niepewność co będzie dalej. Idziemy bez schematu drogi, bo taki nie istnieje. Posługujemy się jedynie opisem słownym W.C oraz znajomością topografi góry zdobytą podczas wcześniejszych tygodni przeglądania zdjęć ściany ujętej z różnych perspektyw. Czujemy się trochę jak pionierzy i myślę, że wiele się nie pomylę, jeżeli napiszę, że nasze przejście było pierwszym przejściem tej drogi (a nawet ściany) od kilku, kilkunastu a może i kilkudziesięciu lat.
Spoglądam jeszcze raz na przewieszkę i po raz kolejny podchodzę pod jej próg. Stąd jeszcze możemy się wycofać. Zjechać do podstawy ściany. Nie wiem co czeka mnie nad przewieszką ale wiem, że stamtąd możliwości wycofu będą mocno ograniczone. Podchodzę wyżej, badam ścianę, moment zawahania, odpuszczam. Prowadzenie przejmuje Artur. Również kilka razy przystawia się do przewieszki i również rezygnuje. Ale udaje mu się pokonać ścianę innym wariantem, po stromych płytach z lewej strony przewieszki. Na prowizorycznej asekuracji wychodzi ponad przewieszkę i odcina sobie drogę łatwego wycofu. Teraz najbardziej emocjonujący fragment drogi - kilka, kilkanaście metrów połogich płyt, jednak wszystko co wydaje się dobrym chwytem lub miejscem na osadzenie asekuracji zostaje w rękach. Na prawdę wielki szacun dla Artura za poprowadzenie tego co prawda krótkiego, jednak jakże emocjonującego wyciągu. Artur ściąga mnie do stanowiska gdzie dając mu odpocząć psychicznie przejmuję od niego prowadzenie na wszystkich pozostałych wyciągach drogi. Na szczęście teraz ściana oferuje już wspinanie w litej skale i mogę przyśpieszyć nadganiając nieco stracony czas.
Drogę ze względu na zapadający zmrok kończymy na siodełku w połowie ściany, skąd zjeżdżamy do piarżystego, jedynkowego żlebu, którym już w zupełnych ciemnościach schodzimy (w kilku bardziej stromych miejscach zakładając krótkie zjazdy) do podstawy ściany. W samej Dolince Buczynowej gubimy się jeszcze w kosówkach, próbując znaleźć przecinkę wyprowadzającą z Dolinki na żółty szlak do Piątki i chodzimy to w tą to w drugą stronę wzdłuż ściany kosodrzewiny. Kto by pomyślał, że te małe drzewka mogą sprawić taką niespodziankę. Na szczęście jest piękna, gwieździsta noc. Na chwilę nawet gasimy czołówki by popatrzeć na miliony gwiazd. Jesteśmy przecież w Dolinie całkiem odciętej od innych źródeł światła - no może poza małym światełkiem schroniska daleko w Dolinie. Do schroniska docieramy koło północy i znajdujemy kawałek podłogi (a właściwie schodów) gdzie przeczekujemy do rana.
Refleksje z naszego przejścia? Na pewno jestem zadowolony, że udało się znaleźć partnera i spróbować tej drogi. Z Arturem wspinałem się pierwszy raz, ale myślę, że fajnie się uzupełnialiśmy. Na pewno sporo rzeczy mogło być zrobionych lepiej, a przede wszystkim szybciej, ale chodziło przecież o zdobycie doświadczenia na tego typu drogach - drogach typowo górskich, bez znajomości pełnego przebiegu drogi, w kruszyźnie itd. Cel został osiągnięty a zdobytego doświadczenia nikt nam nie odbierze. Droga typowo górska, bardzo pouczająca i ciekawa (poza jednym, mega kruchym wyciągiem nad przewieszką).
Tatry Zach. - jaskinia Wielka Śnieżna - kurs
Sobotni wieczór rozpoczynamy od wykładu o jaskiniach na całym świecie. Mateusz wprowadza nas w multimedialną podróż po wszystkich kontynentach świata , jednocześnie bardzo ciekawie opowiadając o swoich doświadczeniach jaskiniowych zdobytych podczas wypraw. Ciągle kręcąc się wokół osi ziemi, dzięki ogromnemu globusowi skaczemy z jednego kontynentu na drugi. Czas szybko biegnie w miłym towarzystwie, ale rano trzeba wcześnie wstawać. Jest niedziela, nadszedł ten dzień i powtórka z rozrywki - może tym razem się uda. Wyruszamy wcześnie rano, około 6,30, naładowani dobrą energią i zaskoczeni ciepłym porankiem. No to w drogę (bez nakręcanych niebieskich butów). Ciepły poranek był zmyłką, w drodze do jaskini zaczęło mocno wiać (prawie halny) i już tak miło nie było. W trakcie podejścia u Ksawerego nastąpił nawrót choroby i żeby nas nie stopować, postanowił zawrócić do bazy. Pożegnaliśmy go przy źródełku, rozdzielając jego sprzęt między sobą. Z łezką w oczach pomachaliśmy mu na pożegnanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Silny, zimny wiatr nic nam nie odpuszczał, chmury mknęły jak wyścigówki na autostradzie. Dotarliśmy przed otwór Wielkiej Śnieżnej nawet dość szybko w około 2,45 h. Chowając się za kamiennym murem, rozpoczęliśmy przebieranie się w stroje wizytowe, w końcu to Wielka Śnieżna. Poręczowanie pierwszego odcinka przypadło Łukaszowi (poszło szybko i sprawnie). Mnie przypadła wielka studnia, niby już to robiłem, ale ogrom dziury znów zrobił duże wrażenie – lecz tym razem było łatwiej. Mateusz przy zjedzie znów rozpoczął swój recital (maja haaa itd…). Następny odcinek rozpoczął Emil, a my w tym czasie nabieraliśmy siły konsumując gorącego Plusza przygotowanego przez Mateusza. Kolejny odcinek Piter, a końcówka znów należała do Łukasz. I tak przechodząc przez pierwszy płytowiec, drugi płytowiec , małe trawersy (tu odezwał się wewnętrzny poetycki głos Emila), wodociągi miejskie dotarliśmy do miejsca docelowego, czyli suchego biwaku. Mała chwila odpoczynku i znów podawano główne danie Mateusza, czyli gorącego plusza. Chwila refleksji i rozdzielenie zadań i powrót. Przy wielkiej studni mały korek , jak przed bramkami przy wjeździe na autostradzie A4. Siedząc na dnie utworzyła się Loża Vipów, która dopingowała wychodzących. Każdemu było wesoło dopóki nie musiał zawisnąć na cienkiej bujającej linie (nie dotyczy to Mateusza rzecz jasna, on jak wystartował ,to tylko przepinka go lekko spowolniła). Jak był wjazd na autostradę, to i musi być wyjazd z niej - tym razem przypadł przy wyjściu Lodospadem. Ola będąc już na górze krzyczała” jest jeszcze jasno” (tylko ona to widziała), a niżej zabawa zaczęła się od nowa. Emil znów się rozkręcał poetycko i nie tylko on. Ostatni wychodził Łukasz, ale jego zastała już totalna ciemność. Szybkie przebieranie się, pakowanie, założenie latarek na czoło i w drogę powrotną, na szczęście przestało wiać. Powrót szybki i bezpieczny. Wszyscy zadowoleni, choć mocno zmęczeni. Było super fajnie w doborowym towarzystwie. Z góralskim pozdrowieniem hej! czekamy na jeszcze.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSniezna-kurs
Tatry Polskie i Słowackie - jesienne spacery
W sobotę w tłumie turystów przemierzam trasę: Dolina Suchej Wody- Murowaniec- Przełęcz Krzyżne- Schronisko w Piątce-Szpiglasowa Przełęcz-Morskie Oko-Polana Białczańska. W niedzielę odpoczywam po Słowackiej stronie na trasie: Strednica-Kopske Sedlo-Biele Pleso-Chata pri Zelenom plese. Powrót tą sama drogą. W górach przepiękna jesień.
Beskid Żywiecki - MTB w okolicach Sporysza
Trasa: Żywiec Browar - Grojec (612) - Sporysz - Jastrzębica (758) - Wikarówka - Świnna - Żywiec. Ponieważ sypła się akcja jaskiniowa a pogoda była rewelacyjna to realizuję kolejną akcję rowerową tym razem na w/w trasie. Ostra rozgrzewka na Grojec wypruła ze mnie sporo sił (przez moment nawet trzeba było nieść rower na plecach), dużo technicznej jazdy. Potem zjazd i kolejny długi podjazd na Jastrzębicę (okolice Przełękowa). Kilka stromych podejść. Z Jastrzębicy przepiękny zjazd do Świnnej i powrót drogą do Żywca. Trasa dość trudna. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMTB-BeskidZywiecki
III kwartał
Tatry Zach. - jaskinia Mietusia Wyżnia
Akcję rozpoczęliśmy o poranku w Kirach. Idąc szlakiem dało się zauważyć wysoki stan w potokach. Zdarzało się, że woda płynęła radośnie samym szlakiem. Na końcowej części podejścia mieliśmy do pokonania na przełaj mokrą od deszczu kosówkę, co nie było najprzyjemniejszym doznaniem tego dnia. Do otworu dostaliśmy się krótką wspinaczką gdzie we względnie suchych warunkach dało się przebrać. Korytarze o rozwinięciu poziomym, czasem ciaśniejsze, w większości na tyle niskie, że nie dało się wyprostować. Naszym pierwotnym planem było zejście na dno -108m pokonując kolejno zalane syfony. Po dotarciu do pierwszego z nich życie zweryfikowało nasze założenia. Ze względu na intensywne opady z ostatnich dni, poziom wody w syfoniku był wyjątkowo wysoki. Do tego węże do przelewania, które podobno tam zawsze były, w jakiś nieznany sposób zniknęły. Wspólnie podjęto decyzję, że przelewanie wody worami niewiele pomoże i nie będziemy w stanie przejść przez kolejne syfony bez ryzyka potopienia się. Zostało nam zrobić pamiątkowe zdjęcie nad wodą i zawrócić. W drodze powrotnej zdecydowaliśmy zaliczyć suche dno. Zejście szybkie i sprawne, jedynie Lucas musiał odpuścić ze względu na naglącą fizjologiczną potrzebę wydostania się na zewnątrz w tempie ekspresowy. Powrót do otworu poszedł sprawnie, gdzie część postanowiła się przebrać w ubrania, a druga część zdecydowała że przebierze się w coś bardziej galowego dopiero na polance poniżej. Droga do bazy przebiegła bez dodatkowych atrakcji. Po przepakowaniu pozostało jedynie zapakować się do samochodu i pomknąć w kierunku Śląska. Akcja udana, tylko tych syfonów szkoda.
Jura - rajd rowerowy w okolicach Niegowonic
Trasa: Niegowonice - Grabowa - Kanki - Rokitno Szlacheckie - Niegowonice. Dość urozmaicona trasa wiodąca szlakami pieszymi i rowerowymi. W lasach kilka ciekawych obiektów skalnych. Na skałkach niegowonickich obitych jest kilkanaście dróg wspinaczkowych. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNiegowonice
Jura - rowerem w podkrakowskich dolinkach
Trasa z mojego ulubionego przewodnika po Jurze: Dolina Będkowska-Brzezinka-Rudawa-Nielepice-Kleszczów-Las Zabierzowski-Dolina Bolechowicka-Zelków-Biały Kościół-Bębło- Będkowice. Trasa po asfalcie, lesie, błocie i wodzie-czyli jak dla mnie idealnie poprowadzona :). Oczywiście sobie tylko znanym sposobem mimo mapy i dość dokładnego opisu kilka razy robię mały, własny wariant proponowanej przez przewodnik trasy.
Tatry - Centralny obóz tatrzański KTJ
Działania rozpoczęliśmy w czwartek rano od omówienia planowanych akcji jakie miały się odbyć podczas obozu. Pierwszego dnia znalazłam się w jednej z dwóch grup idących do jaskini Ptasiej. Wyszliśmy jako pierwsi aby wywspinać i zaporęczować Próg Mułowy, którym miały się poruszać wszystkie grupy w trakcie obozu. Droga do jaskini przez Wantule i Wielką Świstówkę była bardzo przyjemna dzięki słonecznej pogodzie. W samej jaskini mieliśmy zrobić porządki. Początkowo bardzo sprawnie zjechaliśmy wszyscy do jaskini i rozdzieliliśmy się za Mokrą Czterdziestką. Pierwsza grupa udała się do Sali Dantego, druga (moja) na dno Studni z Mostkiem Piratów, po drodze okazało się ,że mamy małe zamieszanie z linami i ze szkicem technicznym. Po trzykrotnym rozpoczynaniu poręczowania, pominięciu dwóch batinoksów zjechałam w deszczu i... zawisłam 5m nad dnem Studni z Mostkiem Piratów. Po uporaniu się z tym problemem i sprzątaniem szybko wyszliśmy z jaskini i wróciliśmy na bazę na Polanie Rogoźniczańskiej.
Piątek również był bardzo słonecznym dniem. Obóz działał w jaskiniach: Śnieżna, Ptasia i Wysoka. Ten dzień był przewidziany na prace ekiperskie. Byłam w jednej z dwóch grup idących do jaskini Wysokiej. Wszyscy zachwycali się Wąwozem Kraków, a później widokami z plato pod otworem. Zanim weszliśmy do jaskini zademonstrowano nam sposób wklejania batinoksów. W samej jaskini pierwsza grupa poszła poprawić oporęczowanie w rejonie tyrolki w Wielkiej studni, moja natomiast oddzieliła się w Sali Gotyckiej i poszła w kierunku Górnych Partii. Prace prowadziliśmy w kominie za trawersem w stropie Sali Trzech Kominów. Część z nas poszła jeszcze zwiedzić Salę Naciekową. Z powodu późnego wejścia do jaskini nie spędziliśmy w niej za dużo czasu, jednak udało się wykonać większość zaplanowanych prac.
W sobotę nastąpiło załamanie pogody (mgła i mżawka na przemian z deszczem), grupy wybrały się na trawersy Czarnej (z dwóch stron), deporęczowanie progu Mułowego oraz do Bańdziocha. Ku mojej wielkiej radości trafiłam do tej ostatniej. Weszliśmy dolnym otworem i poszliśmy na III dno. Wspólnym wnioskiem było to, że jest to jaskinia w której nie można się nudzić. Największych wrażeń dostarczyły: Wyżymaczka, początkowy ciasny zjazd do studni Brody (a raczej pokonanie tej części do góry), Zamulony Syfon przed partiami Afrykańskimi, z którego osobiście miałam okazję wybierać wodę oraz same (ciasne) Partie Afrykańskie – zabłocona rura, którą w dół pokonuje się jak zjeżdżalnię . Na III dnie zebraliśmy niepotrzebne już rzeczy, obejrzeliśmy syfon i system służący do jego opróżniania i ruszyliśmy w drogę powrotną. Była ona znacznie bardziej męcząca z powodu małej ilości odcinków linowych a dużej prożków do wywspinania. Na zewnątrz pogoda dalej nie sprzyjała, ale raczej nikt nie zwracał uwagi na deszcz. Na bazę wróciliśmy późno w nocy.
W niedzielę zajmowaliśmy się czyszczeniem i porządkowaniem sprzętu jaskiniowego oraz pomagaliśmy w porządkach i zamknięciu obozowiska na Polanie Rogoźniczańskiej.
Jura - jaskinia Trawertynowa
Mała jaskinia jest ciekawostką geologiczną (jedyna w Polsce) w skale trawertynowej w pobliżu miejscowości Laski. Stąd na rowerach zataczamy ciekawą pętlę (Laski - Błędów - Kuźniczka - Krzykawa - Laski) wiodącą częściowo wzdłuż Białej Przemszy. Tereny bagienne w dolinie, w lasach wiele fragmentów piaszczystych . Tu kilka zdjęć okolicy: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FLaski
Tatry Zachodnie - Trawersy
W dwóch grupach (jedna poręczująca od Śnieżnej, druga od Nad Kotlinami) dokonaliśmy trawersu otworów przez Suchy Biwak. W jaskini spędziliśmy ok. 14 - 16 godzin, niektórzy więcej, niektórzy mniej. W każdym razie, pod wpływem zmęczenia musieliśmy zmienić dalsze plany. W założeniu, w niedzielę miał być Wielki Kłamca, a stanęło na trawersie Czarnej - przy czym wybrała się tam tylko część ekipy: Eva, Povi, Ors, Pal, Anett, Asia i ja. Tym razem poszło nam bardzo sprawnie i zamknęliśmy się w sześciu godzinach.
Beskid Wyspowy - rowerem na Mogielicę
Pretekstem do tego wyjazdu był pobyt w Polsce a konkretnie w Starej Wsi k. Limanowej kolegi z Arizony (poznanego podczas mojej wyprawy na Great Divide) Jacka Jońca. Jacenty obchodził akurat urodziny więc oprócz celu górskiego łapiemy się na "indiańską" imprezę w prawdziwym tipi (siostra Jacka przemysłowo produkuje tipi, może nawet sprzedaje Indianom, jeżeli ktoś nie czytał literatury o Dzikim Zachodzie to tipi jest takim indiańskim namiotem). Gitara i śpiewy kończą się przed północą a ja z Esą śpię właśnie na derkach w owym tipi. W niedzielę auto zostawiamy w Zalesiu i ruszamy rowerami górskimi początkowo trasą wiodącą wokół Mogielicy (najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego - 1171) a potem prosto na szczyt. Ostatnie podejście dość ostre i po kamieniach. Na wierzchołku jest wieża widokowa lecz mgła skryła wszystko wkoło. Niemal ciągle w deszczu zjeżdżamy innym szlakiem do Zalesia i stąd wracamy do domu.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2015/Mogielica
AUSTRIA: Alpy Salzburskie - wyprawa Göll'2015
Odbyła się kolejna wyprawa eksploracyjna do jaskiń masywu Hoher Göll. W trakcie jej trwania dokonano dalszych odkryć w jaskini Gammsteighölle. Do transportu ludzi i sprzętu na bazę w tzw. Zakrystii użyto śmigłowca co znacząco przyśpieszyło nasze działania. Dobra organizacja oraz założenie linii telefonicznej z biwaku w jaskini na bazę znacznie przyczyniło się do osiągniętego wyniku. Więcej szczegółów w dziale WYPRAWY: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Wyprawa_Jaskiniowa_Hoher_G%C3%B6ll , zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGoll
WŁOCHY: Alpy Karnickie - kaniony na sucho
Niespodziewanie wracając z wyprawy jaskiniowej na Göll (zejście z Zakrystii kosztuje sporo sił) jedziemy w Alpy Karnckie w pn. Włochach. Pierwszy biwak przy ognisku w dolinie pięknej rzeki gdzie spotykamy się z Tabaką i Marcinem. Ponieważ ja nie byłem przygotowany na akcje kanoningowe (miałem tylko wracać z Pauliną autem do domu) schodzę tylko do kanionów do miejsc gdzie mogę poruszać się tradycyjnie. Potem się wycofuję i zjeżdżam autem po Zbyszka i Paulnę. Przy okazji dokonuję rozpoznania terenu a jest on super ciekawy pod względem różnorodności i obfitości kanionów. W ogóle cały ten region jest przepiękny pod każdym względem. Drugi biwak znów nad piękną rzeką. W trakcie tych dni odwiedziliśmy kaniony Cosa, Gasparini i Quajpedi. Ostatnią noc spędzamy w aucie w drodze do domu. Natomiast wyprawa na Göllu trwała jeszcze tydzień a opis zrobiła Asia: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Wyprawa_Jaskiniowa_Hoher_G%C3%B6ll.
CZECHY: Skalne Miasto
Dystans ogromny ale było warto. Zwiedziliśmy Skalne Miasto startując z Teplic. Jeden dzień to za mało ale i tak pooglądaliśmy masę przepięknych rzeczy.
Tu filmik: https://vimeo.com/141228121
Tatry Wys. - Kościelec
Turystyczne wejście na Kościelec od Czarnego Stawu Gąsienicowego z zejściem do Doliny Zielonej G. Dużą część trasy jesteśmy praktycznie sami na szlaku, mimo na oko dość sporej ilości turystów. Na szczycie spędzamy ponad godzinę - w końcu po to tam przyszłam... nic nie robić, tylko posiedzieć między kamolami... jak najdłużej. Po południu wracamy na kwaterę do dzieci. Wojtek niestety odjeżdża jeszcze tego dnia wieczorem, ja natomiast zostaję z bąblami na parę dni.
Jura - wspinanie w dol. Kobylańskiej
Udany wyjazd w doborowym towarzystwie - piękna pogoda, mało ludzi... Cały dzień wspinamy na "Kuli" - długie drogi jak na Jurę. Tym razem bez ciśnienia i bez rekordowych przejść:)
SŁOWACJA: Słowacki Raj, Tatry Wyskoie
Wyjazd rodzinny " pod namiot". Zrobiliśmy parę tras w Słowackim Raju (startując z Podlesoka i z Dedinek), odwiedziliśmy Jaskinię Lodową. Po paru dniach podjechaliśmy w rejon Wysokich Tatr i tam spędziliśmy kilka dni na campie w Tatranskiej Strbie. Zrobiliśmy wycieczkę do schroniska przy Popradskim Plesie. Zaliczyliśmy długi przejazd Tatranska elektricką do Starego Smokowca, tam wjechaliśmy także na Hrebieniok i doszliśmy do chaty Zamkhego. Wracając z Tatr zahaczyliśmy o Jaskinię Bielańską. Okazało się, że w Tatrach Wysokich da się porobić parę fajnych rzeczy z marudzącymi dzieciakami, w prawie 40 stopniowym upale. Ścieżki dydaktyczne ułatwiają sprawę i mobilizują znudzonych maluchów. Przepiękne widoki to dla rodzica wystarczjąca nagroda za próby mobilizacji do marszu. Oczywiście był też czas na aquaparki podczas naszych wakacji: Szaflary, Tatralandię i Zakopane.
FRANCJA/WŁOCHY – wspinanie w Alpach i Dolomitach
Po niezwykle udanym zeszłorocznym wyjeździe w Alpy Delfinatu postanawiamy pojechać tam znowu, lecz tym razem pod strony Ailefroide. Po długie podróży zatrzymujemy się na jednym z największych kampingów w Europie, na którym szczęśliwie udaje nam się znaleźć fajne miejsce na rozbicie namiotów. Ludzi jest naprawdę dużo, zdecydowanie najwięcej jest Francuzów, lecz Polaków niejednokrotnie też udało nam się spotkać. Pogoda z początku rozpieszczała, więc bez większej napinki rozpoczynamy rozwspinanie od 300m drogi położonej o 15min z kampingu La snoopy direct (6b). Szczęśliwie Damian z Kasią znają francuski, dzięki czemu dowiedzieliśmy się o obrywie na Pic Sans Nome, który wyeliminował ze wspinania kilka polecanych dróg. Ponadto w biurze przewodników poinformowano nas o tym, że totalnie nie ma warunków w tym roku na drogach alpejskich, szkoda bo zamiast sprzętu zimowego mogliśmy zabrać sprzęt do kanioningu. Tak więc dojść drastycznie ograniczyła nam się ilość celów jakie sobie zaplanowaliśmy. W tak zwanym międzyczasie zwiedzamy okoliczne rejony sportowe w których niestety nie potrafiliśmy znaleźć miękkiej cyfry. Pierwszą i jak się okazało później ostatnią górską drogą jaką zrobiliśmy byłą 350m Ventre a Terre (6a) na Aiguille de Sialouze (3576m) . Startuje ona z wysokości około 3200 mnpm, więc musieliśmy jakimś cudem pokonać 1700m przewyższenia…. Ze względu na nasze bogate doświadczenie górskie i niezwykłą kondycję rezerwujemy sobie na to podejście cały dzień. Śpimy w pięknej bezludnej dolince z widokami na pobliskie lodowce. Ściana robi wrażenie…, droga na ,,papierze’’ wygląda na rozgrzewkową, lecz już na początku pokazuje, że lekko nie będzie. Droga startuje ze stromego śniegu co ze względu na brak raków troszkę przeciągnęło start w drogę (konieczność kopania stopni). Mała ilość śniegu spowodowała, że już sam początek drogi jest trudny – w topo miejsce A0, lecz udało się je pokonać klasycznie. Powagę drogi zdecydowanie zwiększa lotna asekuracja. Po 4 lub 5 wyciągu na chwilę gubimy drogę, Damian montuje czuje stanowisko z gatunku lepiej nie obciążać. Po 15m trawersie bez przelotu udaje się nam znowu znaleźć się na właściwej drodze. Kolejne wyciągi oferowały wyśmienite wspinanie w sporej ekspozycji. Niestety nie odnaleźliśmy linii zjazdów, więc byliśmy zmuszeni na żmudne i ryzykowne zjazdy w linii drogi. Tego samego dnia docieramy na kamping jeszcze za dnia, choć w tej kwestii zdania są podzielone - ciemno jest wtedy kiedy musisz odpalić czołówkę:) W tym czasie dziewczyny ambitnie zwiedzają okoliczne szlaki i schroniska. We czwórkę robimy jeszcze ciekawą via ferratę, biegnącą nad malowniczą rzeką. Niestety prognozy na następne dni nie pozostawiają złudzeń – będzie padać …. decyzja o odwrocie zostaje podjęta wyjątkowo szybko. Szybkie sprawdzenie prognoz pogody i rejon wybrany – Dolomity. Przepak i droga zajmują nam właściwie cały dzień. Podróż po autostradach we Włoszech uświadamia nam, że nasza A4 wcale nie jest najdroższą i najbardziej rozkopaną autostradą w Europie. Zatrzymujemy się na kampingu w Cofosco, który jest czysto turystyczny i zatłoczony jak całe Dolomity. Pogoda idealna, więc szybko organizujemy topo i robimy na pierwszej turni Sella drogę Schobera i Kleisla (VI-) 180m. Wspinanie bardzo przyjemne poza kruchym pierwszym wyciągiem. Kolejnego dnia robimy drogę 300m drogę Gluck (VI) na drogiej turni Sella, która była znacznie bardziej ,,górska’’ od poprzedniej, przede wszystkim ze względu na kruszyznę i jakość asekuracji. Dziewczyny w tym czasie zdobywają swój pierwszy trzytysięcznik Piz Boe (3152m). Następnego dnia Damian z Kasią idą na via ferrate na Marmoladzie (ta wycieczka zasługuje na osobne omówienie:)), ja z Anią restujemy wspinając się w rejonie Capanna Bill, udaje się tam poprowadzić Amico fragile (7a+ OS). Wracając nie możemy ominąć sprawdzonej knajpy w Czechach, w której solidny obiad poprawia wszystkim humory pomimo nieubłaganego końca urlopu.
NORWEGIA/SZWECJA - wszystkiego po trochu
Z Polski do Norwegii jedziemy samochodem Heńka na wyspę Flø do miejscowości o tej samej nazwie (koniec drogi, "koniec świata"). Stamtąd Jeepem Adama (który tu mieszka i pracuje od 2 lat) przez Szwecję na północ. Po drodze niekończące się lasy i bagna tej części Szwecji a na biwakach roje komarów. Przez północną Finlandię (tundra) znów wjeżdżamy do Norwegii docierając na północny cypel Europy, przylądek Nordkapp (jest tu wysoki klif a samo miejsce komercyjnie zagospodarowane). Dalej pędzimy na południe na wyspy Lofoty. W okolicach Kalle wspinamy się trochę (2 jednowciągowe drogi do zapoznania z tutejszą skałą o znakomitym zresztą tarciu). Wychodzimy również na wieńczący ten rejon wyspy szczyt Vøgakallen (948). Droga na niego nie jest całkiem łatwa a start z poziomu morza. Atrakcją jest przejście po "kalenicy dachu" w dużej ekspozycji. Z Lofotów udajemy się promem do Bodø i dalej na południe gdzie w okolicach Molde wchodzimy do największej w tym rejonie kraju jaskini: Trollkrjeka. Jest nie komercyjna choć dostępna dla lepiej wyposażonych "grotołazów". W tak krótkich czasie zrobiliśmy autami niemal 8000 km więc sporo czasu spędziliśmy w aucie. O tyle dobrze, że było chłodno a dni bez deszczu były zaledwie 3 (w przeciwieństwie do upałów w Polsce było całkiem rześko). W trakcie jazdy 9 przepraw promowych, setki wielokilometrowych tuneli (w tym kilka pod dnem fiordów), potężne mosty i oczywiście wspaniałe pejzaże. Termometr pokładowy zanotował skrajne temperatury od +5 st. do +27 (ale to była tylko chwila przed burzą).
Do GALERII wrzuciłem dość sporo zdjęć (może lepiej oddają skandynawską rzeczywistość) więc jak się komuś chce to oglądać to tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNorwegia
Tatry: Obóz Kursowy
DOJAZD [Łukasz]
Środa godzina 17.00 wyjeżdżam z domu by po kolei zabrać Bogdana, Mateusza i Asię aby następnie kilka minut po godzinie 18.00 jechać już w stronę Zakopanego. Trasa pomimo ulewy jaka zastała nas na autostradzie przebiega sprawnie i na Polanie Rogoźniczańskiej jesteśmy jeszcze sporo przed zmrokiem. Wieczór mija na przygotowaniu sprzętu, rozmowach. Po kolacji udajemy się spać. W nocy dojeżdżają do nas Aga z Piotrem i Emilem.
DZIEŃ I
Wstajemy z samego rana, po szybkim śniadaniu udajemy się do Kir aby jak najwcześniej być na szlaku. Nasz cel jaskinia Pod Wantą. Wędrówka szlakiem przebiega sprawnie a na postojach poznajemy topografię tatr. Po dojściu na ostatnią prostą na niebieskim szlaku prowadzącym na Małołączniak wyciągamy opis dojścia i zaczynamy szukać otworu jaskini. Po ”jakimś” czasie udaje mi się go zlokalizować i doprowadzić do niego resztę. Pod otworem szybko się szpejujemy i po chwili pierwsza osoba już poręczuje wlot. Do jaskini wchodzę jako ostatni. W bardzo szybkim czasie wszyscy stajemy na dnie jaskini zwiedzając wszystkie zakamarki najniższej salki. Po ustaleniu kolejności wyjścia przypada mi deporęczowanie lin do samej studni wlotowej gdzie zmienia mnie Aga i deporęczuje ostatni odcinek. Była to moja pierwsza okazja wyjścia z jaskini na samym końcu przez co czekając na dole Dzwonu na hasło „lina wolna” miałem okazję sprawdzić jak to jest z tą ciemnością w jaskini, która nie może się równać z żadną inną, którą znają ludzie nie związani z taternictwem. Niesamowite uczucie. Po wyjściu wszystkich na powierzchnię przepakowujemy sprzęt, przebieramy się i po chwili jesteśmy gotowi do drogi. Wracamy na polanę tą samą trasą. GPS, którego przy sobie nosiłem wykazał, że przeszedłem w tym dniu 16km. Po powrocie na polanie spotykamy Łukasza oraz Ksawerego z dziewczyną, którzy przyjechali na szkolenie z pracownikiem TPN-u, które miało odbyć się w następnym dniu. Po szybkim prysznicu, na który nie mogłem się doczekać spotykamy się na kolacji, po której udajemy się do namiotów.
Dzień II [Emil]
Drugi dzień naszego pobytu był poświęcony szkoleniu TPN. Skład wzmocniony nowoprzybyłymi Nockowiczami dziarsko ruszył samochodami w stronę Doliny Kościeliskiej, gdzie czekał już na nas pracownik Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jakimś magicznym sposobem, udało nam się spóźnić tylko kilka minut. Szkolenie miało formę spaceru Doliną do Polany pisanej. W trakcie przemarszu mieliśmy okazję poznać historię Tatr – nie tylko tą geologiczną, ale także związaną z działalnością człowieka. Całość materiału uzupełniły informacje dotyczące flory i fauny, dzięki którym wiemy jakiego zielska użyć chcąc wykończyć Instruktora, oraz jak się zachować, gdy w krzaczku dopadnie człowieka niedźwiedź-sexturysta. Robiąc mądre miny godne uczestników sympozjum neurochirurgicznego, chłonęliśmy wiedzę jak gąbka, wzbudzając podziw wśród przemieszczających się Doliną turystów. Nawet stado pędzącej w naszym kierunku rogacizny jakby potulniej spuściło łby, czując respekt przed przewalającą się naszych głowach wszechwiedzą. Zależnie od ilości posiadanych zasobów siłowych, popołudnie spędziliśmy na leżeniu w cieniu, namiocie, lub nad rzeką. Jedynie Mateusz z Asią jako osoby którym nigdy dość, wyruszyli na zwiedzanie kolejnej dziury. Wieczorowa pora tradycyjnie minęła na przygotowaniu sprzętu do kolejnej wyprawy, oraz ustaleniu przebiegu samego zejścia do Wielkiej Litworowej.
Dzień IV [Bogdan]
Czwarty dzień, śpimy godzinę dłużej, ponieważ sprzęt jest już przed otworem jaskini Śnieżnej. Z rana jeszcze dyskusja, do którego miejsca w jaskini mamy zamiar dojść (dyskusja dość burzliwa, ponieważ część grupy czuje zmęczenie penetrowania poprzednich jaskiń: pod Wantą i Wielkiej Litworowej). Stwierdzając, że ostateczną decyzję podejmujemy pod jaskinią, wyruszamy w drogę. Agnieszka zrezygnowała z jaskini, ale zdecydowała, że odprowadzi nas do Niżnej Świstówki i dalej pójdzie na Kondracką Kopę . Rozdzielając się idziemy do Wielkiej Śnieżnej (pierwszy oczywiście pędzi Mateusz, a my powoli, bardzo powoli za nim). Przed otworem znów rozpoczęła się bardzo burzliwa dyskusja, do którego miejsca mamy dojść. Grupa odczuwała duże zmęczenie i nawet propozycja Mateusza, że pomoże nam zaporęczować pierwszy odcinek, nie przekonała grupy. I tak zostałem w mniejszości 2:1. Decyzja ostateczna: idziemy do dna wielkiej studni (tego chyba nigdy nie przeżałuję – być tak blisko, a jednak tak daleko). Łukasz rozpoczął poręczowanie pierwszego odcinka, podczas którego niefortunie uderzył się w kolano, co skutkowało jego „wielkim wkurzeniem”, ale postanowił dokończyć przydzielone mu zadanie. Dalej szedłem ja. Rozpocząłem poręczowanie Wielkiej Studni. Widok ogromu dziury zrobił bardzo duże wrażenie - nogi zrobiły się jak z waty. Duży szacunek dla jaskiń. Zjazd do pierwszej przepinki w porządku, tylko nie mogłem dosięgnąć batinoksa, ale tu z pomocą przyszedł Mateusz, który z góry mnie rozhuśtał. Drugi odcinek pokonywałem już przy śpiewach Mateusza, który sprawdzał akustykę Wielkiej Studni. Stopa na dnie – wielka ulga i spojrzenie do góry, a w głowie myśli, jak z stąd wyjść J. Po dotarciu Mateusza otrzymałem wiadomość, że koledzy zrezygnowali. Zwiedziłem jeszcze zakamarki jaskini, pamiątkowe zdjęcia wykonane przez Mateusza, mała niespodzianka z kaskiem i szykowanie się do powrotu. Tu znowu trochę żalu, że będąc tak blisko nie można iść dalej. Wyjście ze studni okazało się nie takie straszne. Po wyjściu pokazały się chmury i mały deszcz, więc było szybkie pakowanie sprzętu, nakręcenie butów i droga powrotna po super śliskich kamieniach. Miała być kolacja, ale nie wypaliło ,więc udajemy się do domu. I tak w miłej atmosferze i wspaniałym towarzystwie Mateusza, Agnieszki, Łukasza, Piotra, Emila kończy się pierwszy obóz kursowy. Prawie zapomniałbym, ale była jeszcze Asia (Kierownik Kursu – dobrze, że mi się przypomniało, bo miałbym przechlapane) ,Łukasz Czarnobrody J, Ksawery z dziewczyną i Sebastian.
GRUZJA/ROSJA: Kaukaz - wyjście na Elbrus i Kazbek
Wyjście na Elbrus i Kaukaz drogami "normalnymi". Szersza relacja w WYPRAWACH: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=G%C3%B3ry_Kaukaz_-_Elbrus_i_Kazbek
WŁOCHY: Kanioningowe wagary w okolicach Tolmezzo
Jeszcze nikt nie zrobił opisu ani nie wrzucił zdjęć z Korsyki, film mam poskładany w 40% a już nadarzyła się okazja na kolejny wyjazd w kaniony. To mój drugi wyjazd z ekipą V7A7. Wybraliśmy się w okolice Tolmezzo/Włochy pomimo tego że plany były na wyjad do Słowenii. Mieliśmy tylko 2 dni urlopu + weekend a udało się zrobić aż 6 kanionów. Rio Negro, Rio Leale, Torrente Cosa, Rio Carlo Gasparini, Pichions + Vinadia, oraz Rio Brussine.
Słowniczek dla niewtajemniczonych:
S->Saut(skok)
T->Toboggan(dupozjazd)
D->Descent(zjazd na linie)
Rozpoczęliśmy w piątek z rana od Rio Brussine [z ciekawszych rzeczy ciasne S10 i D50] na który poszli nowicjusze z opieką, reszta mogła zająć się spożyciem :D. Kosztowało to szczególnie mnie bardzo złym samopoczuciem na drugim celu wyjazdu tego samego dnia czyli Rio Negro. Tutaj za bardzo nie pamiętam co się działo, były jakieś skoki, kanion wielki i bardzo fajny z tego co mówili inni, na koniec można zrobić 4m syfon i S10 z tamy (foto z galerii). W kolejne 2 dni padły Rio Leale i Torrent Cosa, oba świetne, szczególnie Cosa do którego zdecydowanie warto iść nawet jak się jest bez doświadczenia nawet jaskiniowego. Bezwzględnie trzeba iść w samo południe gdy przez wąską szczelinę idealnie pada słońce.W ostatni dzień w zmniejszonej już ekipie zrobiliśmy Rio Carlo Gasparaini i Pichions połączone z dolną częścią Viniadii.
Zdecydowanie udany wyjazd, no i kaniony :D a film się kiedyś poskłada...
Zdjęcia w galeri: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FTolmezzo
Tatry - Jaskinia Marmurowa - wyjazd kursowy
-Druga wyprawa w Tatry, odbywająca się w ramach Kursu. Na celowniku Jaskinia Marmurowa i jej najniższe partie – Piaskownica.
Przygotowania do wymarszu rozpoczynają się już dzień wcześniej. Na Polanie Rogoźniczańskiej dzielimy sprzęt, dokładnie rozplanowując kolejność zejść poszczególnych członków ekipy. Po uporaniu się z worami, rozpoczyna się krótkie szkolenie kartograficzne, oraz wykład o pszczółkach. W temacie owadów – komary tego wieczora są łaskawe. Jedyną ofiarą jakichkolwiek pogryzień jest jedynie nasz prowiant, pochłaniany ze smakiem pod skąpanym w blasku zachodzącego słońca niebem.
O 5 rano wyskakujemy z namiotów, by po solidnym śniadaniu ruszyć z Doliny Kościeliskiej w stronę Jaskini Marmurowej. Pomimo obaw dotyczących pogody, ta wydaje się nam sprzyjać. Wykorzystując fakt, że burze najwyraźniej są zajęte zlewaniem innych części kraju, w ekspresowym tempie podążamy w stronę Czerwonych Wierchów. Z podejściem wiążą się dwa wielkie sukcesy: po pierwsze nikt nie dostał zawału, a po drugie – sprawniejsza część ekipy nie zanudziła się na śmierć podczas oczekiwania na dojście tych sprawnych inaczej. Ogólnie, niewiele brakowało, by podczas liczenia czasu dojścia do jaskini przydatniejszy od zegarka okazał się kalendarz.
Finalnie udaje nam się dojść w okolice otworu jaskini i nawet odnaleźć sam otwór. Sympatyczna paszcza ziejąca chłodem wygląda na tyle zachęcająco, że wszyscy ochoczo wyskakują ze spodni, chcąc jak najszybciej przyodziać swoje wyjściowe – jaskiniowe kreacje.
Droga w dół przebiega prawie bez problemów. Z naciskiem na „prawie”. Co prawda nikt nie traci życia, za to konieczne jest wprowadzenie kilku poprawek na wykonanym poręczowaniu. Szczęśliwie efekt końcowy jest na tyle stabilny, że w jak najbardziej kontrolowany sposób kierujemy się w stronę dna jaskini.
Niewielką Piaskownicę osiągamy po około 2.5 godz. Pamiątkowa fotka, cukierek, ustalenie kolejności wyjścia i ruszamy w drogę powrotną.
Wyjście z jaskini wydaje się o wiele barwniejsze od zejścia. Mokre liny uroczo ciągną w dół, worki starają się stawać w poprzek każdego otworu, a przepchnięcie się przez zaciśnięty wykop nad Studnią Kandydata wydaje się niemożliwe. Na szczęście upór i niezwykle bogactwo językowe pozwalają na przebrnięcie przez problematyczną część jaskini. Dalsza droga w górę przebiega już bez większych zgrzytów i zaklinowań.
Wydostanie się z jaskini zajmuje nam w sumie około 3 godzin. Z radością witamy ciepłe powietrze i promienie słońca ogrzewające nasze wilgotne ciuchy. Solidny posiłek wzmacnia nas przed drogą powrotną, która przebiega o wiele sprawniej. W 2.5 godziny osiągamy Kiry.
Szczęśliwi pakujemy się do samochodów, odwiedzając w drodze powrotnej sympatyczną Niewiastę handlującą pierwszej klasy przetworami z owczego cyca.
Tatry żegnają nas potężną burzą, którą obserwujemy z wnętrza suchego samochodu gnającego w stronę domu.
Jura - Dolina Dłubni na rowerach
Słoneczny a co gorsza upalny dzień wykorzystujemy na rowerową wycieczkę górnym odcinkiem doliny Dłubni (pn. dopływ Wisły w rejonie Jury krakowskiej). Malownicza dolina z czystą rzeczką urozmaicona gdzie nie gdzie skałkami, starymi budowlami, piękną przyrodą. Sam trakt też urozmaicony od asfaltu po wodne przeprawy. Nasza trasa wiodła pętlą od Glanowa do Imbramowic (ciekawy klasztor z XIII w.) następnie Wysocice i powrót przez Ulinę i wąwóz Orszyni do Glanowa. Generalnie ciekawy zakątek naszej Jury.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDlubnia
Włochy - Giro d`Italia
Tygodniowe MTB w rekordowych upałach i cudowej scenerii gór, jezior i kilkumetrowych kwitnących oleandrów. Połowa wyjazdu w oklicach Riva del Garda, połowa w nieznanym mi dotąd rejonie Dolomitów-Alpe Di Siusi (Sudtirol).Dla orzeźwienia korzystamy z otaczających nas jezior- wygrywa bezkonkurencyjnie Lago di Tenno (lazurowa woda, 6 metrowe skoki, niewielu ludzi).Dla urozmaicenia znajdujemy też fajną via ferattę wiodącą na Cime Sat.
Podlesice - ćwiczenia z poręczowania na Bibliotece
Niedzielny poranek. Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące, (...) jako trzody owiec na murawie śpiące. A my ruszamy z miejsca zbiórki ku Podlesicom, gdzie prężąc swą pierś stoi dumna Biblioteka. Barbarzyńsko wczesna pora wyjazdu ma swoje plusy: nie ma zbyt dużego ruchu na drodze, więc szybko docieramy do celu.
Po solidnej powtórce węzłów, pod czujnym okiem Tomka wchodzimy na skały z których mamy schodzić przy użyciu najbardziej wyuzdanych, znanych nam technik poręczowania. Rozpoczyna się festiwal dyndania, sapania, oraz wypominania kto komu jak głęboko w co wsadzi za namówienie na udział w kursie.
Wyblinki, ósemki i odciągi sieją się gęsto, tu i ówdzie motyl przeleci, liny trzeszczą, pot kapie, czasami łza przerażenia i bezsilności po policzku się potoczy, gdy przy łączeniu lin zamiast potrójnej ósemki wychodzi coś zbliżonego kształtem do dwóch pijanych, bijących się ośmiornic. Szczęśliwie wszyscy zaliczają swój pakiet wejść i zejść bez większych strat na zdrowiu i psychice, więc zabieramy się jeszcze za tyrolkę.
Pogoda cały czas dopisuje. W zasadzie jest skwar jak diabli, na kaskach można robić jajka smażone, karki spiekają się w piękne wzorki od pasków mocujących nakrycia głowy.
Późnym popołudniem opuszczamy Organy, zaliczając u ich podnóża ponowne, krótkie szkolenie z tworzenia tyrolki. Nawet jest okazja, by każdy mógł spróbować własnoręcznego stworzenia maleńkiej, maciupeńkiej minityroleczki.
Wczesnym wieczorem rozjeżdżamy się do domów wbijając sobie do łba, by następnym razem nie zapomnieć kremu z filtrem.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDlubnia
Tatry Zach. - jaskinia Magurska
"Załapałem" się na wyjście na zezwolenie naukowe Darii, która zamierza pobrać próbki wody z kilkunastu tatrzańskich jaskiń. W jaskini spędziliśmy ok. 4h. Dosyć tam błotniście, ale urokliwie i chwilami całkiem obszernie.
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna; Krakowskie Kominy
Przepiękna pogoda. Przed otworem Śnieżnej spotkaliśmy wychodzącą ekipę z Łodzi. Potem sprawnie w dół do I Biwaku. W Krakowskich Kominach osiągamy Salę Śmiałka (- 130 względem otw. Śnieżnej). Ponieważ byliśmy pod presją czasu więc szybko pomykamy z powrotem najpierw w dół do Wodociągu a potem do wyjścia. Cała akcja zamyka się w 7,5 h. Jeszcze za dnia wracamy do auta. Może Asia napisze coś więcej.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2015/Sniezna
SŁOWACJA - Tatry: Szarpane Turnie - wspinanie
Opis niebawem
Jura pd. - wspin w wąwozie Ostryszni
Zrobiliśmy 12 dróg o trudnościach od IV do VI. Skały w cieniu porośniętego lasem wąwozu więc mimo upału było przyjemnie. Bardzo fajny rejon, mnóstwo obitych dróg w stylu "dla każdego coś miłego". Ludzi nie wielu. Zakosztowaliśmy również trochę off-roadu.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FOstrysznia
II kwartał
Tatry, Wodogrzmoty Mickiewicza - Warsztaty z autoratownictwa kanioningowego
W weekend odbyły się warsztaty z autoratownictwa kanioningowego. Niestety mogłem wziąć udział tylko w 2, praktycznym dniu szkolenia na Wodogrzmotach Mickiewicza. "Perła polskich kanionów" okazała się być bardzo przyjemna i ciekawa.
Podzieleni na 4 grupy pod patronatem TOPRu ćwiczyliśmy transport poszkodowanego przez standardowe trudności spotykane w kanionach. Każda grupa miała wyznaczoną swoją część kanionu na transport, resztę pokonywaliśmy na sportowo. Niewysokie skoki, ciekawe tobogany i całkiem duży przepływ z cofkami i odwojami dał dużo radochy. Na moście naturalnie wywołaliśmy dużą sensację, a pod nim niczym rasowe żule obaliliśmy "bezalkoholowego" szampana z okazji 300-tnego kanionu Ola. Na koniec wparowaliśmy prosto do schroniska w dol.Roztoki w mokrych piankach na obiad. Miny ludzi bezcenne, tak samo jak gdy przebieraliśmy się w pianki przy WC Serwisach :D [lokowanie produktu]
Podsumowując - świetne szkolenie, szczególnie dla osób zaczynających ten sport. Nie obyło się oczywiście bez sobotniej imprezy, chrztu nowicjuszy i fantastycznej atmosfery. Zdecydowanie polecam!
Podzamcze - Centralny Kurs Autoratownictwa Jaskiniowego
Kolejne z cyklu szkoleń PZA w jakim miałam okazję uczestniczyć. Ćwiczenia rozpoczęły się w piątek na Suchym Połeciu (Góra Birów) od zaporęczowania stanowisk na dzień następny. W związku z tym, że dotarłam do Podzamcza dość późno, nie uczestniczyłam w tej zabawie, za to zdążyłam rozbić namiot przed deszczem.
W sobotę zostaliśmy podzieleni na grupy i ćwiczyliśmy po kolei na pięciu różnych stanowiskach. Na pierwszym uczyliśmy się ratować poszkodowanego z trawersu oraz tyrolki. O ile to pierwsze nie sprawiło nikomu trudności, to już przy trawersie trzeba było ,,się naszarpać”. Kolejne stanowisko było powtórką z kursu podstawowego: ściąganie z przyrządów do zjazdu, z przyrządów do wchodzenia metodami croll w croll i przeciwwagi. Trzecie stanowisko podobało mi się najbardziej, zjazd z poszkodowanym przez przepinki i wyciąganie ofiary z ucha przepinki. To drugie niechcąco musiałam przećwiczyć przed demonstracją instruktora, kiedy wjechałam z moim poszkodowanym zbyt nisko w przepinkę. Na ostatnich dwóch stanowiskach ćwiczyliśmy wyciąganie poszkodowanego do góry, łącznie z przepinkami, metodami ruchomego bloczka i hiszpańskiej przeciwwagi. Drugiej metody nie zdążyłam już przećwiczyć z powodu końca zajęć, które i tak były przedłużone. Po wszystkim musieliśmy jeszcze zdeporęczować stanowiska.
Drugi dzień ćwiczeń to akcje pozorowane w jaskiniach: Józefa, Rysiej, Szpatowców i na Świniuszce. Byłam w grupie idącej do jaskini Rysiej i już w sobotę wieczorem zostałam wyznaczona na pozoranta. Żeby akcje były jak najbardziej realne i aby wyeliminować jakąkolwiek pomoc ze strony poszkodowanych, to wszyscy pozoranci mieli mieć zasłonięte oczy w trakcie akcji. Na pocieszenie kierownik wyjścia pozwolił mi poręczować początek zjazdu do jaskini (wybranie najmniejszej osoby do tego zadania i tak było najlepszym pomysłem przy dość ciasnym zjeździe). Przy wchodzeniu na drugą poręczówkę ,,stałam się ofiarą” tzn. miałam zasłonięte oczy, a wszyscy uczestnicy dostali informację, że przestałam widzieć i mam uszkodzoną jedną rękę, co w sumie było bardziej moim zmartwieniem niż ratowników, ponieważ to ja nie mogłam jej używać do wymacywania ścian i chodzenia (z zasłoniętymi oczami!). Najpierw zostałam ściągnięta z liny, a później zaprowadzona pod studnię wlotową. Muszę przyznać, że było to dość zabawne, przez cały czas miałam przy sobie jakieś osoby, które mnie prowadziły i pomagały, choć mając sprawne nogi i jedną rękę, z instrukcjami i asekuracją musiałam się wspinać na prożki, przeciskać przez zaciski i robić zacieraczki. Wyciąganie do góry poszło bardzo sprawnie i szybko, choć moje rozmiary na pewno ułatwiły sprawę, większa osoba, nie widząc jak ma się ustawić mogła by się częściej klinować i nie była by tak łatwo wyciągnięta przez zacisk przy wejściu.
Po powrocie na bazie instruktorzy szybko omówili zmagania obu dni, później szybko spakowaliśmy się w deszczu i wyjechaliśmy przed największą ulewą.
Góry Bardzkie - klubowy spływ kajakowy po Nysie Kłodzkiej
Kolejny klubowy spływ kajakowy odbył się na górnym odcinku Nysy Kłodzkiej. W 2 dni spłynęliśmy tą rzeką od Młynowa przez Przełom Bardzki do Barda a dalej po biwaku w okolicy Suszki do zbiornika w Topoli gdzie przy moście skończyliśmy spływ. Rzeka o zmiennym charakterze w dolinie o stromych zboczach. Wiele bystrzyn i płycizn urozmaicających spływ. W Bardzie nawet kąpiel kilku kajakarzy w rzece. Zwiedzamy też po drodze starą sztolnię. Pierwszy dzień kończymy w deszczu. Lało całą noc aż do godzin dopołudniowych w niedzielę. Drugi etap znów po wartkim nurcie niemal do samej mety. Mimo niezbyt dobrej pogody wspaniała atmosfera w ekipie i świetne humory do końca.
Tu relacja foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNysa
Tatry Zach. - Czerwone Wierchy
W niedzielę rano po wyjeździe kilku osób do domu nasza trójka postanawia wyjść jeszcze na szlak. Cel: Czerwone Wierchy. Trasa z Kir zielonym szlakiem na Cudakową Polanę, następnie Ścieżką nad Reglami na Miętusi Przysłop. Stamtąd niebieskim szlakiem(gdzie po drodze na przemian było słonecznie, pochmurnie, padał grad, śnieg lub deszcz.) na Małołączniak . Dalej czerwonym szlakiem na Krzesanicę i Ciemniak skąd schodzimy z powrotem na Ścieżkę nad Reglami czerwonym szlakiem i dalej do Kir zielonym.
Trasę 16.81 km pokonaliśmy w 6g:32m, przewyższenie 1222m.
Foto (są tu też zdjęcia z akcji do Czarnej): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FCzarna-kurs
Tatry Zach. – Jaskinia Czarna Kurs - Partie Tehuby
Fajny wyjazd, dzięki :) Myślę, że gdyby ktoś postawił piwo Emilowi to w 10 min powstanie niezapomniany elaborat... a warto jednak, żeby jakaś dłuższa notka się tu znalazła ;) - obyło się bez piwa.
Pierwsza tatrzańska jaskinia odwiedzana w ramach kursu.
W sobotni poranek udaje nam się w miarę sprawnie i o dziwo bez opóźnienia wystartować z Bytomia. Wielki Asfaltus, bóstwo autostrad, jest dla nas łaskawy - pod Dolinę Kościeliską docieramy bez większych korków.
Szybka reorganizacja plecaków, wciągamy po kanapce i ruszamy w stronę jaskini.
Pogoda nawet sprzyja: pomimo że początkowo nieco straszyło deszczem, udaje nam się w drodze załapać trochę słońca. Po godzinie mozolnego człapania Doliną docieramy na Polanę Niżnią Pisaną, skąd po wchłonięciu kolejnego szybkiego posiłku ruszamy bezpośrednio pod otwór jaskini. Po 10-15 minutach wędrówki w miarę cywilizowanym szlakiem skręcamy w las i zaczynamy się wspinać zboczem w stronę Czarnej. Około godzinne przeciskanie się pod górę pomiędzy drzewami pozwala nam na nowo zerknąć na temat kursu i zapewnień w stylu: „będzie fajnie” i „fantastyczna przygoda”. Ogólnie przeprawa przez las daje szansę na zastanowienie się jak daleko mam do zawału; z czym wiąże się wylew w górach oraz czy to coś, co ruszało się w krzakach to przeżarty turysta, czy też będziemy zaraz uciekać przed niedźwiedziem. W międzyczasie udaje się także wymyślić kilka nowych przekleństw, w których główną rolę odgrywają drzewa, góry, pajęczyny oraz wsadzanie gór i wędrówek w miejsce, do którego promień słoneczny nie sięga.
Powoli docieramy pod otwór Czarnej, gdzie... po kolejny posiłku (czy my tam cały czas jemy?!) przebieramy się, by po chwili ruszyć w głąb jaskini.
Jakimś magicznym sposobem udaje się nikomu nie zabić, co jest szczególnie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie wszelkie poręczowania wykonywane były przez kursantów. Widocznie czujne oko Asi sprawiło, że nikt nie odważył się na jakieś większe błędy. Do Studni Ewy docieramy z małym poślizgiem, wynikającym z nie do końca sensownego rozdzielenia worów i lin. Można było spokojnie urwać 10-15 minut czasu, które zostały zmarnowane na czekanie.
Finalnie udaje nam się dotrzeć do celu i zaczynamy zwiedzać Partie Tehuby. Na pierwszy ogień idzie kierunek zachodni, skąd po dotarciu w okolice Labiryntu Wiatrów ruszamy na wschód, docierając pod Syfon Tehuby. Wyprawa odbywa się bez problemów. W trakcie jej trwania mamy okazję zaliczyć szybkie przypomnienie wiązania kilku podstawowych węzłów, znajdujemy salkę z McDonaldem oraz dla równowagi - nadziewamy się na speleokupę pozostawioną zapewne przez jakiegoś człowieka pierwotnego.
Z jaskini wychodzimy po około sześciu godzinach. W międzyczasie na powierzchni padał deszcz, co sprawia, że droga w dół zbocza dostarczyła nam wielu nowych doznań. Mamy więc festiwal poślizgów, przyziemień oraz możliwość obserwacji jaki styl ślizgowy poszczególni uczestnicy wykorzystują podczas schodzenia w dół.
Około godzinne zejście do doliny Niżniej Pisanej kończy się szczęśliwie, kolejny posiłek pozwala nam zregenerować siły na powrót Doliną Kościeliską. Za Kirami spotykamy się jeszcze z kolejną grupą Klubowiczów wracających z wyprawy do Ptasiej. Po kilku minutach rozmowy i wykonaniu pamiątkowego zdjęcia, ruszamy do schroniska, skąd późną, wieczorową porą wychodzimy na poszukiwanie otwartego przybytku gastronomicznych rozkoszy.
Następnego dnia, w godzinach porannych, czwórka z nas wraca do domu gnana obowiązkami, a reszta ekipy spędza jeszcze jeden dzień wędrując po Tatrach.
W galerii Czarna-kurs dodane są zdjęcia Bogdana.
Tatry Zach. - jaskinia Ptasia
Wbrew pesymistycznym prognozom, pogoda okazała się całkiem przyzwoita. Wszystko poszło sprawnie i szybko. W jaskini dotarliśmy do Starego Dna (-255) przez Salę Dantego i Studnię Taty. Od otworu wycof zjazdami (200 m) przez Próg Mułowy do Wielkiej Świstówki. W dolinie Kościeliskiej spotkaliśmy naszych klubowych kolegów i koleżanki wracających z jaskini Czarnej. Tego samego dnia wróciliśmy do domu.
Schemat zjazdu: od otworu jaskini Ptasiej trawersem trawiastą półką udajemy się do końca (na zachód). Z 2 ostatnich batinoksów zjazd (potrzeba 2 x 100 m liny) na dużą skalna platformę z charakterystyczną wnęką skalną (dobra osłona przed deszczem lub spadającymi kamieniami). Trochę poniżej po lewej orograficznie stronie znajdują się następne 2 batinoksy. Stąd zjazd po skosie orograficznie w lewo ok. 30 m na półkę z kolejnymi 2 batinoksami. Stąd już bezpośrednio do kotła ok. 60 m. Warto też mieć „łoki toki” do komunikacji w ścianie. Tu orientacyjny schemat: http://foto.nocek.pl/image.php?showall=&path=.%2F2015%2FPtasia%2Fschemat%20zjazdu.jpg&startat=
Tu zdjęcia (Udało się odzyskać skasowane zdjęcia Tadka i dołączono do GALERII): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FPtasia
Beskid Śląski - Klimczok
Trasa z Brennej czarnym a następnie zielonym szlakiem na Błatnią dalej żółtym przez Stołów, Trzy Kopce na Klimczok. Zejście czerwonym szlakiem na przełęcz Karkoszczonkę i zejście żółtym szlakiem do Brennej. Dystans 18km pokonane w 5h11min z drobnymi przerwami.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKlimoczk
MTB- Jura/Beskid Śląski
Rowerowy weekend. Pierwszego dnia z pełną premedytacją błądzę na rowerze po łąkach, polach i lasach Podzamcza. Pięknie, letnio i zadziwiająco pusto. W niedzielę po wizycie w Śląskim Centrum Rehabilitacji i Prewencji, robię trasę-Ustroń Zawodzie-Równica-Orłowa-Trzy Kopce Wiślane- powrót żółtym szlakiem do Wisły Centrum,a dalej trasą rowerową wzdłuż Wisły do Ustronia. Trasa stosunkowo kamienista na trasie Równica-Trzy Kopce Wiślane (na tyle, by skutecznie przekonała mnie wreszcie do zakupu rowerowych... spodenek :))
Tatry Zachodnie - jaskinia Kozia
Najdłuższa jak na razie z naszych "szybkich akcji". Od samochodu do samochodu 11 godzin. Wejście do jaskini na podstawie odrębnego zezwolenia.
Nocek na Motosercu
Tym razem RKG ,,Nocek” wystąpił jako partner Motoserca, czyli akcji zbiórki krwi prowadzonej przez klub motocyklowy Invaders z Rudy Śląskiej. Impreza miała miejsce na terenach przylegających do Aquadromu na Halembie. Początkowo planowaliśmy zbudować mały park linowy, jednak z powodu niedomówień z gospodarzem terenu musieliśmy powstrzymać wyobraźnię i zejść na ziemię (dosłownie).
W czasie kiedy na głównym placu odbywały się koncerty i pokazy (różne dziecięce zespoły, wystawa motocykli, starych samochodów itp.) oraz zbiórka krwi, na trawie nieopodal, w cieniu drzew działaliśmy my. Atrakcje jakie zafundował Nocek dzieciom można zobaczyć na zdjęciach: http://foto.nocek.pl/index.php?showall=&path=.%2F2015%2Fmotoserce&startat=1 Zbudowaliśmy z Łukaszem i Olą, która dołączyła do nas później (całe szczęście, bo miała wenę do plątania lin), ogromną pajęczynę, pomiędzy którą dzieciaki musiały przechodzić i zbierać taśmy z karabinkami. Druga konkurencja była bardziej związana z działalnością jaskiniową – trzeba było wciągnąć wór jaskiniowy (ciężki wór jaskiniowy) parę metrów nad ziemię. Wszystkie dzieciaki radziły sobie wspaniale, podobało im się na tyle, że część z nich wracała parę razy. Ja jednak nadal czuję niedosyt związany z brakiem trudnych przepraw nadziemnych, jednak mądrzejsza o zaistniałą sytuację jestem pewna, że nadrobimy następnym razem.
Beskid Śląski - MTB
Korzystając z pobytu w Szczyrku robię pętlę górską na trasie: Szczyrk - Meszna - Bystra - szlak ziel. na przeł. Kołowrót a dalej zboczami Szyndzielni na Klimczok - zjazd ziel. szlakiem do Szczyrku. Nie łatwy był podjazd na przeł. Kołowrót gdzie na szlaku zalegało sporo gałęzi, ściętych konarów drzew a także duże kamienie. Zjazd z Klimoczka natomiast boski. Powstała tam nawet jakaś nowa leśna droga.
Beskid Śląski – gdy nie ma dzieci
Jeden dzień urlopu od domowych obowiązków udaje nam się poświęcić na bardzo przyjemną pętlę: z Wisły Czarne przez Cieńków, Zielony Kopieniec, Malinów na Salmopol i dalej przez Jaworzynę, Smerekowiec i Czupel z powrotem do Wisły. Ponieważ na trasę wyruszamy dopiero przed 13, upał dość mocno daje nam się we znaki. Na szczęście za Cieńkowem Wyżnim, kawałek poza szlakiem przygarnia nas bardzo sympatyczna ławeczka. Dzięki nowej znajomości opalam sobie jedną nogę, a kilka najgorętszych godzin mija niepostrzeżenie w milczącym towarzystwie Baraniej. Na Malinowskiej Skale wymarzona pustka i przestrzeń i ruszamy się stąd dopiero koło 19, licząc jeszcze na to, że uda się zejść przed całkowitym zmrokiem (szukaliśmy czołówek, ale chyba zostały wmontowane w któryś stosik z zabawkami). Podchodząc na Smerekowiec mam już dość. Na Czuplu żałujemy, że nie znaleźliśmy się na nim godzinę wcześniej – niezły byłby stąd zachód słońca. Niestety rzeczywisty szlak zielony prowadzi nieco inaczej niż na mapach, przez co zamiast do Wisły Malinki sprowadza nas przez Grapę do Nowej Osady. O 23 wsiadamy do auta i nic już więcej nie pamiętam.
AUSTRIA: alpejskie kaniony
Pomysł na wyjazd kanioningowy zrodził się oczywiście z zazdrości. Jako, że nie byliśmy wstanie wybrać się na profesjonalny wyjazd z Prezesem na czele postanowiliśmy zrobić wyjazd alternatywny. Wybieramy rejon położony miedzy Linz a Monachium, nad pięknym jeziorem Attersee. Niestety podobnie jak w Polsce również w Austrii w długi weekend wszyscy gdzieś wyjeżdżają, wiec mieliśmy mały problem ze znalezieniem miejsca na kampingu. W pierwszym dniu robimy kanion Burggrabenklamm (v3, a3, III) który startuje ze szlaku, więc publiczność mieliśmy gwarantowaną. Kanion całkiem fajny, szczególnie efektowny 18 metrowy zjazd, końcowa część prowadzi pod komercyjną drogą poprowadzoną na stalowych podestach nad dnem kanionu (sława, zachwyty publiczności itp.). Po tej rozgrzewce byliśmy gotowi na główny cel wyjazdu czyli kanion Jabron (v4,a4, III) , który okazuje się znacznie bardzie wymagający od poprzednika. Spotykamy w nim grupę przewodników, którzy sprawdzali pierwszy raz w sezonie stan całego kaniony przed rozpoczęciem sezonu z klientami, to się nazywa profesjonalne podejście. W Jabronie jest kilka ciekawych skoków, lecz większość z nich odpuściliśmy, za to mogliśmy podziwiać wyczyny jednego z przewodników, który zaprezentował nam np. 6 metrowy, ryzykowny (śliski start, duża odległość pozioma) skok z pełnym saltem !!!. W sobotę wybieramy kanion Strubklamm(v1,a3, III), który najbardziej nas zaskoczył, od samego startu był nietypowy. Rozpoczynał się nie podejściem ale zejściem z zapory, ponadto pokonaliśmy go bez użycia liny za to trochę sobie popływaliśmy. Pokonanie kanionu zajęło nam około 2,5h z czego ponad godzinę trzeba było pływać!!! Najdłuższy odcinek do przepłynięcia miał 300m,nie pamiętam kiedy wcześniej tyle przepłynąłem:) Kanion też obfitował w duża ilość fajnych skoków, w tym jeden 8 metrowy. Muszę tu wspomnieć również o przepięknym wodospadzie, który spadał z jednej ze ścian prosto do kanionu. Dzięki odpowiedniemu usytuowaniu słońca mogliśmy podziwiać podwójną tęcze, która nieomal się zamykała. Niestety w tym dniu zapomnieliśmy zabrać aparatu ……Koniec kanionu ponownie nas zaskoczył, ponieważ niespodziewanie znaleźliśmy się na zatłoczonej plaży i znowu te zachwyty tłumu, autografy….W niedziele bardzo leniwie zbieramy się do drogi powrotnej, w trakcie której odwiedzamy sprawdzoną knajpę w Czechach z przepysznym jedzeniem np. kotlet nadziewany szynką …jak dla mnie mistrzostwo, szczególnie że od 4 dni nie jadłem mięsa:)
SZWAJCARIA: Alpy Penninskie - próba wejścia na Dom
Być może to wstyd ale nie wyszliśmy na Dom (4545). Pokrótce: 24 godziny w aucie przez Niemcy gdzie musieliśmy nadrobić niemal 300 km by zabrać 2 osoby (z Marsbergu). Już w Szwajcarii do doliny Matter przedostajemy się tunelem (autami wjeżdża się na specjalne wagony i pociągiem przejeżdżamy na druga stronę masywu) i docelowo nocujemy na kampingu w Randzie. W następny dzień podeszliśmy dość ciekawym szlakiem (w górnej części po swego rodzaju ferattcie) do schroniska Domhutte (2940). Schronisko jest nieczynne lecz otwarte. Tu spotykamy trójkę wspinaczy z KW Katowice, którzy siedzieli tu już od dnia poprzedniego i wybierali się na Dom przez Festigrat. Jak się okazało mieliśmy otwierać sezon pod Domem. Po miłej pogawędce oni ruszyli w górne partie lodowca a my rozbiliśmy namioty na morenie powyżej (jest tu kilka platform osłoniętych kamieniami – wys. 3120). Trochę padał deszcz. Nazajutrz wstajemy o drugiej by przed czwartą ruszyć na lodowiec Festi przy przepięknej pogodzie. Filip zrezygnował z dalszego podejścia i wcześniej zszedł do Randy. Po śladach kolegów z KW docieramy wkrótce do ich obozu. Akurat szykowali się do dalszej drogi. Jeszcze w nocy kilka godzin szukali przejścia w skalnych ścianach nim natrafili na batinoksy w skałach nad miejscem, z którego zjechała lawina. Razem z katowiczanami wspinamy się na grań (niemal 3800 m). Nie będąc pewni czy idziemy właściwą drogą tracimy sporo czasu (2 godz) na kombinowaniu. Oni idą dalej na grań Festigrat a my analizujemy sytuację. W międzyczasie z grani wiodącej od Graben obrywają się potężne seraki bombardując Festi. „Normalna” droga wiedzie lodowcem Hobärg okrążając górę. Lodowiec jednak jest nieskalany. Aby się przez niego przedostać trzeba by kluczyć między szczelinami, które w czerwcu jeszcze są dobrze zamaskowane. Nie mając śladów musielibyśmy szukać drogi co łączyło by się z dalszymi stratami. Szacunek planowanego czasu do straconego jest na tyle niekorzystny (musieliśmy dzisiaj wracać do Niemiec), że podejmuję decyzję o odwrocie. Schodzimy tą samą drogą likwidując po drodze biwak. Randę opuszczamy późnym popołudniem i znów 24 godziny (tym razem z małą przerwą na sen w Marsbergu) docieramy do domu. Choć nie wyszliśmy na górę to wycieczkę uważam za ciekawą. Rozterki oczywiście mam. Cel ciekawy choć nie koniecznie w 24 godziny.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FFesti
AUSTRIA: Kaisergebirge - MTB i via ferraty
W Tyrolu już prawie lato. W ciągu dnia bardzo ciepło i słonecznie, wieczorami "letnie" burze. Spędzamy 3 dni na rowerach-odwiedzając tereny znane mi z zimowych wypadów na narty. W niedzielę łączymy wypad rowerowy z via ferratą na Kitzbüheler Horn.
Beskid Śląski- wyjazd kursowy
Pierwszy, dłuższy wyjazd w ramach kursu. Do odwiedzenia cztery jaskinie: Trzy Kopce, Dującą, Salmopolska i Malinowska.
Sobota.
Bez większych problemów docieramy do schroniska. Skromny stan przedzawałowy i łza rozpaczy tocząca się po policzku w trakcie podejścia do schroniska, wyraźnie sygnalizują, że zaczyna się zabawa z przeprawą przez tereny, które nie mają wiele wspólnego z wygodnym, płaskim chodnikiem i budkami z kebabem rozstawionymi co kilkaset metrów. Po zrzuceniu części bagażu do schroniska i delikatnej redukcji zawartości plecaków ze sprzętem, ruszamy w stronę Trzech Kopców. Pogoda sprzyja. Docieramy pod Trzy Kopce bez większych niespodzianek. Żaden zwierz leśny ni gadzina pełzająca nie stają na naszej drodze. Mijamy jedynie kilka grupek turystów, sympatycznie pozdrawiających nas w drodze do jaskini. Jest gorąco… Po szybkim posiłku wchłoniętym przed wejściem do Trzech Kopców, przebieramy się w wyjściowe ciuszki i kolejne wskakujemy do przyjemnie chłodnej dziury. Trzy Kopce witają nas licznymi szczelinami, zawaliskami, oraz stadem odstających, twardych krawędzi idealnych do tego, by przypomnieć sobie o konieczności uważania na łokcie, kolana, czy inne wystające elementy organizmu. Zwiedzanie jaskini przebiega bez większych problemów: jest okazja do przeciśnięcia się przez kilka ciaśniejszych miejsc, znajdujemy lokalizację idealną do rozprostowania nóg w pozycji leżącej, dającą jednocześnie możliwość wygodnej obserwacji umordowanych osób wypełzających z dojścia do końcowych partii jaskini. Tradycyjne poszukiwania wyjścia przez kursantów kończą się fiaskiem. Na szczęście Buli orientuje się z grubsza którędy do góry, więc nie grozi nam śmierć głodowa. Po zwiedzeniu sporej części Trzech Kopców, gramolimy się na powierzchnię, gdzie wita nas deszcz przechodzący po chwili w burzę. Gdy myślimy, że nie może być gorzej, pojawia się grad. Na szczęście znajdujemy minimalne schronienie pod pobliskimi drzewami. Kilkanaście minut (i kanapek) później ruszamy w stronę Dującej.
Rozpogadza się.
Niedaleko celu naszej podróży znów rzucamy się na szybki posiłek. Po kilkunastu minutach naciągnąwszy na grzbiety nieco wilgotne kombinezony, idziemy szukać wejścia. Niewielki otwór z przerzuconą przezeń kłodą, nie zapowiada wrażeń, które czekają nas na dole. Kolejno wskakujemy w ciemność, uprzednio żegnając się z jakimś sympatycznym pytongiem górskim, który urządził sobie legowisko na kamieniu obok wejścia. Dująca wyraźniej daje się nam we znaki. O ile jeszcze Smukła Szczelina w drodze na dół nie wydaje się wielkim wyzwaniem, tak posiadacze dłuższego organizmu, już na Ciągu Twardzieli mogą mieć problemy ze złamaniem swego cielska w taki sposób, by dostać się do dalszych partii jaskini. Podobnie jak w przypadku Trzech Kopców, zwiedzamy Dującą bez większych niespodzianek. Problem pojawia się dopiero przy wyjściu, gdy to mój skromny organizm nijak nie daje rady przepchnąć się w górę przez Smukłą Szczelinę. Łukasz i Asia dzielnie ciągną mnie za fraki do góry, co przy jednoczesnym wypychaniu mnie od spodu przez Buliego sprawia, że jakimś sposobem udaje się mnie wypchnąć z otworu, z którym nijak nie jestem kompatybilny gabarytowo. Wychodząc na powierzchnię, jesteśmy tradycyjnie witani… deszczem. Tym razem bez burzy i gradu. Droga powrotna przebiega bez większych komplikacji. Nikomu nie udaje się poważniej zgubić, nikt nie zostaje pożarty przez zwierzynę leśną, bezpiecznie docieramy do schroniska, skąd po doprowadzeniu swoich powłok cielesnych do stanu, w którym nie powodujemy ataków paniki postronnych osób, ruszamy w stronę cywilizacji, by zjeść ciepłą kolację. Jak się okazuje, znalezienie wieczorową porą otwartej knajpy w Szczyrku jest trudniejsze, niż znalezienie Dującej. Na szczęście udaje nam się trafić do miejsca, gdzie zostajemy nakarmieni i napojeni. Kolacja kończy się pożegnaniem – opuszczają nas Bogdan, Asia i Łukasz, zmuszeni obowiązkami do powrotu. Reszta rusza w stronę schroniska, gdzie ku chwale Morfeusza zwala się na materace, chwile później pochrapując radośnie.
Niedziela.
Po wciągnięciu solidnego śniadania, opuszczamy schronisko i przemieszczamy się w stronę Jaskini Salmopolskiej. Pogoda jak najbardziej sprzyja. Być może tym razem uda się nie zmoknąć… Po przebyciu niedługiego odcinka drogi, prowadzącego od parkingu do okolic otworu wejściowego, wskakujemy w kombinezony, których stan jednoznacznie wskazuje na to, co przeszły poprzedniego dnia. Chwilę później kolejno zanurzamy się przyjemnie chłodną jaskinię. Zwiedzanie Salmopolskiej nie zabiera wiele czasu: sprawnie docieramy do północnej części jaskini, następnie po nawrocie kierujemy się ku studni końcowej. Tam czeka nas niespodzianka: nad studnią objawia się okienko prawdopodobnie prowadzące do dalszych partii, których nie mamy oznaczonych na mapie. Część z nas decyduje się na szybki rzut okiem w stronę otworu. Chwilę później zawracamy, kierując się już w stronę wyjścia. Wydostajemy się na powierzchnię – szok. Nie pada! Mało tego – słońce świeci! Ruszamy raźno do ostatniej jaskini, którą mamy zamiar zwiedzić. Naszym celem jest Malinowska.
Bez większych problemów znajdujemy jaskinię. Przy pomocy znajdującej się w środku drabiny, kolejno schodzimy w dół. Malinowska ze względu na swoje rozmiary, nie zabiera nam wiele czasu. Krótki podziemny przemarsz można w zasadzie potraktować bardziej jak niedzielny spacerek. Po zwiedzeniu całości jaskini wdrapujemy się na powierzchnię, gdzie w końcu można wyłączyć czołówki na dłuższy czas. Idealnym zakończeniem weekendu jest postój na tradycyjnej szarlotce w miejscu, gdzie nie da się skończyć konsumpcji na jednym ciastku. Po wchłonięciu kalorii w ilości mogącej zasilić średniej wielkości miasteczko, pakujemy się do samochodów i ruszamy w stronę domów…
Zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fbeskid
Jura - pontonem po Białce Lelowskiej
Białka Lelowska to rzeczka biorąca swój początek na Jurze a uchodząca do Pilicy w okolicach Koniecpola. Na odcinku od Lelowa do Białej Wielkiej rzeczka została przystosowana do spływów pontonowych. Jednak na wielu odcinkach rzeka posiada mielizny, zatopione pnie i gałęzie. Najpierw nurt jest znośny, później zwalnia. Na jednej z zatopionych gałęzi rozerwaliśmy dno pontonu i po chwili szybko nabieraliśmy wody. Odwracamy więc ponton dnem do góry zamieniając go w swoistą tratwę. Siedząc na dnie (dziura była nad wodą) docieramy po 2 godz. do celu w Białej Wielkiej. Trochę nas postraszyło deszczem ale generalnie pogoda OK. W sam raz wycieczka na sobotnie popołudnie.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBialkaLelowska
Katowice - Szopienice
Tym razem trochę oderwane od gór i skał ale pogoda miała być nie najlepsza więc za namową Augusta Jakubika (ultramaratończyk z naszego miasta i prezes TKKF "Jastrząb" Ruda Śląska) wziąłem udział w turnieju badmintona w ramach Wojewódzkich Zawodów Klubów TKKF. Po dość zaciętych bojach udało mi się wywalczyć II miejsce. Zawody odbywały się również w wielu innych dyscyplinach. W każdym razie w punktacji ogólnej wywalczyliśmy I miejsce.
Jura: Pazurek - Warsztaty z kanioningowych technik linowych KK PZA
W trakcie weekendu od piątku do niedzielnego popołudnia byliśmy uczestnikami warsztatów z technik kanioningowych, szczególnie potrzebnych nam do zbliżającego się w następnym tygodniu wyjazdu. Rozpoczęcie w piątkowy wieczór w Jurajskim Dworku od unifikacji sprzętowej, kilku prelekcji, filmów i dużej ilości ppysznej wódki do późnych godzin nocnych. Bardzo ciężki poranek, zawadzamy o sklepy i cały dzień na Pazurku ćwiczymy po kolei, zjazdy, poręcz, deporęcz, odciągi itp. Później długo oczekiwana kiełbasa z ogniska i powrót na noclegownię, jadłospis jak uprzednio :D
Niedziela znów w skale, tym razem uczymy się trawersów, i deporęczowalnych odciągów, wszystko naturalnie na najlepszym przyrządzie do wszystkiego czuli 8-ce! :D da się nawet na niej bardzo sprawnie podchodzi na linie! Miłe towarzystwo i bardzo fajna kadra, gorąco polecam tego typu sprawy każdemu kogo to interesuje, ja się piszę na kolejne!!!
Jura - obchody 39-lecia klubu
W tym roku obchody 39-lecia klubu odbywało się nie z naszej woli w dwóch miejscach. W sobotę rano na Bońku w Górach Sokolich gorliwością wykazała się miejscowa policja. Jej dzielni przedstawiciele w brawurowej akcji zakwestionowali pobyt kolegów w/w miejscu wystawiając stosowne druczki na określoną kwotę. Dalsze więc obchody przeniesione zostały 30 km na południe do zacisznego Piaseczna. Tu już niepokojeni przez nikogo, działając w różnych grupkach chodziliśmy do jaskiń (Piaskowa i Wielkanocna), wspinaliśmy się do woli w skałkach, jeździli na rowerach górskich lub też odpoczywaliśmy mniej lub bardziej czynnie na łonie przepięknej, majowej przyrody.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FLecie
Asia: Z okazji otrzymania paru zdjęć wykonanych przez Emila postanowiłam jednak opisać działalność ,,sekcji Jaskiniowej” podczas Lecia Klubu. Pierwotny plan zakładał wizytę w kilku jaskiniach okolic Olsztyna. Jaskinie miały być poziome (dostępne dla kursantów), ale zarazem brudne, zimnie i ciemne żeby zobaczyli w co się wpakowali. Razem z przeniesieniem miejsca imprezy musieliśmy zmienić plany. Szybka i spontaniczna decyzja – pójdziemy w niedzielę do Piętrowej Szczeliny. Tymczasem w sobotę wieczór wybraliśmy się do pobliskiej Jaskini Piaskowej i po kilku przygodach (pamiętałam dojście tylko do połowy, mimo wszystko trafiłam bliżej niż zaprowadził nas później GPS) udało nam się w końcu z pomocą Damiana znaleźć wejście. Jaskinia jest dość mała i ciasna, co zweryfikowało stosunek niektórych osób do tego rodzaju rozrywek. W niedzielę w bardziej kursowym składzie (Tadek, Ja, Iwona z Karolem, Emil, Aga i Łukasz) pojechaliśmy do Piętrowej Szczeliny, po drodze okazało się, że droga, którą mieliśmy jechać jest zamknięta. Nie pozostało nam nic innego jak odwiedzić kolejna jaskinię znajdującą się w Piasecznie – Jaskinię Wielkanocną. Z nowym członkiem ekipy (Prezes) i dosztukowanym sprzętem, podawanym sobie do góry po każdym zjeździe, trafiliśmy na dno ok. 10 m studzienki. W środku spędziliśmy parę chwil, powciskaliśmy się we wszystkie szczeliny, popodziwialiśmy skąpą (ale ciekawą!) szatę naciekową i szkielet jakiegoś zwierza, posłuchaliśmy opowieści Tadka o jaskiniach, ludziach i naszym klubie. Mając tyle ciekawych planów, które nie wyszły czuję jaskiniowy niedosyt, jednak mam nadzieję, że mimo wielu nieprzewidzianych zwrotów akcji, jednak te wizyty coś wniosły w ,,edukację” nowych grotołazów.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fwielkanocna
Jura: Łutowiec - Szkolenie z kartowania jaskiń
Szkolenie podstawowe wg sprawdzonego programu, opracowanego w 2013 roku. Dwa intensywne dni wykładów, ćwiczeń przy komputerach oraz dwa wyjścia w teren do jaskiń: Ludwinowskiej, Ostrężnickej, Trzebniowskiej i w Sokolnikach. Pojęcia nie mam, czy wyszło dobrze, bo to się niestety okaże dopiero po czasie. Kadrze bardzo dziękuję za pracę przy szkoleniu. Dziękuję również kierownikom wypraw w Prokletije (Krzysztof Najdek z WKTJ) oraz w Hagengebirge (Marek Wierzbowski), a także Sławkowi Parzonce z WKGiJ za udostępnienie sprzętu na szkolenie.
SŁOWACJA: Niżne Tatry - jaskinia Wielka Staniszowska
Jurek Ganszer z SBB zorganizował 26 już spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego. Z uwagi na nasunięcie się tego wydarzenia z obchodami naszego lecia klubu wzięliśmy udział tylko w akcji do jaskini Wielkiej Staniszowskiej w słowackich Niżnych Tatrach. Dziura znajduje się w Janowej Dolinie. Po pewnych problemach z otwarciem stalowych drzwi udało nam się dość dokładnie zwiedzić jaskinię (podobno 3 km ciągów). Długie i przestronne korytarze, ładna szata naciekowa stawia tą jaskinię w gronie ciekawszych jaskiń Słowacji. Po akcji ja z Esą jadę do Polski na Jurę (300 km) a reszta weteranów na dalsze bale do Kir. Duże podziękowania dla Jurka z zorganizowanie tej fajnej imprezki. Tu więcej szczegółów:
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FWeterani
Tatry Zachodnie - jaskinia Czarna
Podejście w ulewie, przejście na mokro. Czas trawersu 3h 10m, kilkanaście minut jest jeszcze spokojnie do urwania.
Nocny rajd rowerowy
Wracając autem z naszej tatrzańskiej wyrypy zadzwoniła moja rowerowa koleżanka Ewa: "Jedziesz na nocny rajd?" Tak więc o 22 peleton około 100 cyklistów (w tym czwórka nockowiczów) przejechał czerwonym szlakiem rowerowym z Halemby przez Wirek do Kochłowic na Rybaczówkę. Tu już czekało ognisko i kiełbaski. Fajna imprezka (zorganizowana przez MOSiR), pogoda i humorki dopisały. Choć byliśmy ściachani trochę po nartach to nie żałujemy.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNocny_rajd
Tatry Wys. - Mylna Przełęcz
Mimo, że autem jechaliśmy w deszczu to w Tatrach pesymistyczne prognozy nie zupełnie się sprawdziły i warun był całkiem przyzwoity. Z Kuźnic przez Skupniów Upłaz na Halę a dalej już po śniegu do kotła zamykającego dolinę pod Świnicą i Kościelcem. Mimo, że przez ostatni tydzień śniegu ubyło bardzo dużo to i tym razem intuicja mnie nie zawiodła gdyż żleb opadający z Mylnej Przełęczy (2104) był dobrze wyśnieżony. Na samą przełęcz dość strome podejście a żleb u góry wąski. "Trzyosobowa przełęcz" (gdzieś tyle tam miejsca dla ludzi z sprzętem) wcięta jest między grań Zadniego Kościelca i Zawratowej Turni. Każdy startuje trochę inaczej. Najpierw się trochę zsuwamy a potem już piękna jazda w dolne partie doliny. Ciekawostką były moreny, które rozpędem pokonywaliśmy do góry z znaczną szybkością z fajnym uczuciem działania siły odśrodkowej. W kilka chwil mijamy stawy i docieramy do końca śniegu w okolicach skrzyżowania szlaków na Kasprowy. Potem już na butach przez dol. Jaworzynki do Zakopca. Tatry puste powyżej Hali, niżej spotykamy kilka osób. Cóż, i tu wiosna już zawładnęła górami. W tej akcji zrobiliśmy ponad 1000 m deniwelacji i 17 km.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMylnaPrzelecz
AUSTRIA - Stubaier Alpen, Ötztaler Alpen
Dodaliśmy jeden dzień do długiego weekendu i spędziliśmy go na skiturach w Austrii. Naszą bazą noclegową były zimowe chatki samoobsługowe przy schroniskach Alpenverein. Trasy dobieraliśmy po prostu z map topograficznych. Pierwszego dnia, po nocnym przejeździe z Polski w Alpy Sztubajskie przeszliśmy z parkingu w St. Sigmund (1516) na ciężko do Pforzheimer Hütte (2308) i dalej w kierunku szczytu Zwiselbacher, kończąc wycieczkę na bezimiennym szczycie na 3050 m. Pogoda nam dopisała, męczyliśmy się tylko trochę w związku z niewyspaniem i nagłą zmianą wysokości. Drugi dzień to niskie chmury i deszcze. W tragicznej z początku widoczności ("na przyrządy") wchodzimy z Pforzheimer na Schartlkopf (2831), po czym zjeżdżamy po nasz dobytek z powrotem do chatki i dalej do samochodu.
Przemieszczamy się w Alpy Ötztalskie, niedaleko ośrodka narciarskiego Pitztal. Tam z parkingu pod kolejką podziemną na lodowiec (1675) wychodzimy do Taschachhausu (2435), gdzie docieramy późną nocą i na dodatek kompletnie przemoczeni. Ta "chatka" zrobiła na nas szczególne wrażenie: dwa piętra, jadalnia i trzy sypialnie.
Sobota to ponownie dużo słońca -- i dużo lawin. Planujemy wyjście na Ölgrubenkopf (3392), ale nieco powyżej 3100 m rezygnujemy z ataku na szczyt z uwagi na zagrożenie lawinowe. Niestety, po nocnym suszeniu się nie udało się nam wstać wystarczająco wcześnie na ten cel. Zjeżdżamy po morenach na lodowiec w dolinie, na ok. 2820 i na pocieszenie atakujemy jeszcze przełęcz Wannetjoch (3110). Tu znowu rozsądek nakazuje nam zawrócić na ok. 30 czy 40 m przed granią, ale zjazdy są więcej niż wystarczającym pocieszeniem. Po osiągnięciu dna doliny Monika wraca do chatki, a mężczyźni doprawiają się jeszcze podejściem ok. 200 m pod wielkie seraki wystające z lodowca Sexegertenferner.
Ostatniego dnia prognozy przewidywały znowu deszcze, ale pogoda pozytywnie nas zaskoczyła i umożliwiła podejście niemalże na Bliggspitze (3454) w dobrej widoczności i bez opadów. Tym razem zawracamy z 3330, rozsądek zatriumfował po wykopaniu przez Marka próby lawinowej. Naszemu zjazdowi z chatki do samochodu towarzyszyły zresztą głuche odgłosy lawin schodzących i blisko i daleko, może i w żlebie prowadzącym na Bliggspitze.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMajowkaMG
Tatry Zach. - Wołowiec: wyjazd rowerowo - narciarski
Misternie spakowani w aucie (rowery, narty i sprzęt górski) ruszyliśmy na podbój Wołowca (2064). W Chochołowie łapiemy gumę a po wymianie koła okazało się, że w zapasie jest też mało powietrza. Łukasz jedzie szukać kompresora do Czarnego Dunajca a reszta obserwuje życie niedzielne Chochołowa. Później jednak wszystko idzie zgodnie z planem. Przy Kirowej Wodzie przepak. Z przytroczonymi do rowerów nartami chyżo mykamy do góry przez pełną ludzi dolinę Chochołowską. Przy schronisku zostawiamy rowery i dalej już z buta a później na nartach przemierzamy Wyżnią Chochołowską dolinę aż na grzbiet wiodący na Wołowiec. Wyżej pogoda uległa pogorszeniu lecz widoczność wciąż dobra. Na zjazd wybieramy centralny żleb przedzielający pn-wsch. ścianę Wołowca. Dość duże nachylenie lecz śnieg dobry. Trochę emocji było, gdyż najpierw nie byliśmy pewni czy żleb nie jest w dole podcięty. Stromizną osiągamy kocioł a potem pod ścianami Wołowca skośnym zjazdem chwytamy szlak podejścia. Później w kosówce i w lesie równie wspaniała jazda. W dolnych partiach koledzy zdejmują definitywnie narty a ja równoległym duktem w lesie niemal ciągle po śniegu zjeżdżam w pobliże schroniska. Spotykamy się przy rowerach i wkrótce gnamy jak szaleni w dół osiągając w kilkanaście minut Kirową Wodę. Tu już tylko kąpiel obłoconego sprzętu i powrót do domu (dość długi z uwagi na po majówkowe korki). W naszym odczuciu był to przewspaniały wyjazd. Łącznie zrobiliśmy 25 km i 1165 m deniwelacji.
Tu fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FWolowiec
AUSTRIA - Totes Gebirge - skitury
Krótki acz treściwy wyjazd skiturowy do znanego mi już dość dobrze schroniska Prielschutzaus. Po piątkowo-deszczowym podejściu, śniadaniu przy świecach(!) z obsługą schroniska i wyczekaniu na właściwe okno pogodowe (udało się :)) Klaus zaprasza mnie na bardzo udaną wycieczkę w nieznany mi obszar tego rejonu serwując wymagający technicznie, bardzo długi a zarazem świetny zjazd (trasa od schroniska, obok szczytu Temlberg aż pod ściany Bösenbühel + zjazd linią na Dietlhölle- polecam). Zdjęcia: https://drive.google.com/folderview?id=0B-E32_yA9P0MfjRpX2FPVUNpenUyWW9iTlVuYU9faTVFSkxjQXAyd0NPU3F6WnBpRlQtM1U&usp=sharing
SZWECJA/DANIA: Rejs po Bałtyku
Jak co roku w maju rozpoczynamy sezon żeglowania, po raz kolejny po Morzu Bałtyckim. Tym razem płyniemy fajną jednostką - Delphia 43 Baltica-Yachts IV – ponad 14m długości po pokładzie, super łajba, dużo miejsca nawet przy dwunastoosobowej załodze. Wypływamy wieczorem z mariny w Kołobrzegu. Pogoda nas nie rozpieszcza. Zaczyna padać deszcz, zero wiatru i wokół nas mgła (widoczność na 20m , dobrze że, łajba wyposażona jest w radar ,przynajmniej nie zaskoczą nas statki widma). Pierwszym celem po 36 godzinach płynięcia jest marina w Kalmar (Szwecja). Tutaj zwiedzanie miasta, zamków i podziwianie długiego mostu przechodzącego przez Cieśninę Kalmarską (ponad 6300m ). Następnie wypływamy do Karlskrony (Szwecja), hurra, hurra- zaczęło wiać i zaczęła się zabawa w halsowanie. Jeden minus ,że to północny wiatr, czyli bardzo zimny, nawet zimowe ubrania nie pomagają, gdy się stoi za sterem bez ruchu cztery godziny, ale dajemy radę. Dopływamy do mariny w Kalskrone. Tu znów małe zwiedzanie zabytków ( wszędzie widać armaty), uzupełnienie zapasów i w drogę, a raczej w morze. Następnym celem jest mała wysepka Christianso (Dania). Znów zaczęło fajnie wiać, pojawiła się duża fala (dobrze bujało), co niektórzy z załogi znaleźli sobie takie męskie zajęcie - karmienia rybek przez burtę J. Po dotarciu o drugiej w nocy do wysepki rozpoczął się krótki odpoczynek, a nad ranem zwiedzanie wysepki. Oprócz tubylców nikogo nie było, a bardzo zimny wiatr znowu dał o sobie znać. Wysepka bardzo fajna, ale polecam ją latem, gdy będzie cieplej. Teraz czas na Bornholm, do miejscowości Allinge-Sandvig. Z wysepki nawet szybko dotarliśmy, bo w sześć godzin (sprzyjał nam kierunek wiatru). Tu też krótkie zwiedzanie miasteczka ,zakup pamiątek i szykowanie się do drogi powrotnej. Niestety powrót był już tylko na silniku, bo nic nie chciało nam wiać. Rejs był super, tylko trochę było zimno i szkoda, że wszystko było przed sezonem, bo tak naprawdę to byliśmy jedynymi ludźmi w portach, ale i tak polecam wszystkim przeżycie takiej morskiej przygody.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FRejs
NIEMCY: Frankenjura-wspinanie
W piątek ruszamy bezpośrednio po pracy, decydujemy się na nocleg na przytulnym parkingu na autostradzie – cisza, spokój i ławeczki o szerokości idealnie pasującej do karimaty. Z rana docieramy na camping ,,Eichler’’ od razu robi pozytywne wrażenie (brak tłumu). Generalnie miejscówka godna polecenia, warto podkreślić przemiłą obsługę (Opa Eichler). W sobotę ruszamy na najbliżej położoną skałkę (Zehnerstein), która niestety nie zachwyciła. W kolejnych dniach zwiedzamy kilka rejonów – Soranger Wand, Grune Holle, Richard Wagner Fels, Marietaler Wande, które potwierdziły że Franken oferuje pierwszorzędne wspinanie. Pogoda mimo paskudnych prognoz okazała się łaskawa. Warto nadmienić, że skała szybko schnie a liczne przewieszenia pozwalają wspinać w deszczu co nie mieści się w głowie człowiekowi przyzwyczajonemu do polskiej jury. Z ciekawszych przejść padły m.in. Umleitung 8- (crux w płycie bleee), Pickelsau 9- (przewieszenie, same wiadra, asekuracja lotna), Second Chance 8- (przyjemne zgięcia po dwójkach), Die alte Sau 8- FL (zróżnicowana, nieco ciagowa), Isolation 8- OS (przewieszony klasyk), Solid rock 8- OS (klasyk, super ruchy, mega czujny początek – pierwsza wpinka 6m nad glebą), Katzensudan 7+ OS (długa, techniczna, rekord Damiana)
Podzamcze - Warsztaty poręczowania KTJ PZA
Warsztaty rozpoczęły się w piątek wieczorem od unifikacji sprzętu. W związku z dość późną porą (przesunięcie zbiórki z 20 na ok. 22) padło tylko kilka uwag i sugestii dotyczących konfiguracji i stanu poszczególnych kompletów uczestników. Wszystkie dłuższe omówienia zostały przełożone na dzień następny.
Drugiego dnia od rana rozpoczęliśmy zajęcia na Górze Birów. Wszyscy uczestnicy zostali sparowani i obdzieleni zadaniami (poręczowanie dróg z określonymi rodzajami przepinek, węzłów i ewentualnymi sytuacjami awaryjnymi – koniec liny/ przetarta lina). Po zakończeniu pracy przez wszystkie zespoły nastąpiło omówienie błędnych konfiguracji i sugestie jak należy takie sytuacje rozwiązywać. Przez cały dzień każdy zespół zaporęczował jeszcze dwie drogi i każde z następnych omówień było krótsze od poprzedniego dzięki zastosowaniu w naszych poręczówkach omówionych elementów. W międzyczasie wysłuchaliśmy jeszcze kilka zdań o pomocnych elementach wyposażenia jaskiniowego, czy o przydatnych przygotowaniach przed rozpoczęciem poręczowania.
W niedzielę nie mieliśmy już tylu okazji do samodzielnego działania, a więcej słuchaliśmy prowadzących, głównym powodem był niedobór czasu jak i ogrom wiedzy i tematów jakie miały być nam przekazane. Zostaliśmy podzieleni na trzy grupy, tak by w mniejszym gronie omówić wszystkie zagadnienia. Na pierwszym stanowisku były omawiane różne rodzaje wycofów w zależności od sytuacji i dostępnego sprzętu (różne konfiguracje ,,złodzieja”, zjazd w półwyblince, zjazd z przeciwwagą). Na drugim stanowisku omawialiśmy różne rodzaje punktów (spity, kotwy, kilka rodzajów plakietek i ringi) oraz jak należy poprawnie je dobierać w zależności od miejsca osadzenia i jakich węzłów używać. Na trzecim stanowisku omawiany był zjazd kierunkowy (zakładanie tyrolki, flaszencug) niestety z braku czasu nie wszyscy mieli okazję przećwiczyć zakładanie tego układu. W dalszej kolejności obserwowaliśmy (i słuchaliśmy) instruktorów w zaimprowizowanej sytuacji tzn. jak sprawnie przeprowadzić akcję w przypadku wspinania i poręczowania do góry. Ostatnim stanowiskiem było poręczowanie z cienkich lin (9 i mniej mm), gdzie może być stosowane, jak się poprawnie po nim poruszać i jakich węzłów używać.
Przez cały weekend pogoda dopisywała, dopiero w niedzielę parę minut po powrocie na bazę spadł deszcz i w oddali słychać było burzę, w związku z czym większość ekipy miała wątpliwą przyjemność zwijania się w deszczu. Bardzo sympatyczne towarzystwo zarówno ze strony kadry szkolącej jak i uczestników, do współpracy w ciągu dnia oraz do rozmów wieczorem przy ognisku. Polecam takie wyjazdy wszystkim! Jest to dobra okazja do poznania grotołazów z innych klubów, nauczenia się czegoś nowego/ uzupełnienia wiadomości, porównania doświadczenia innych grotołazów ze swoim, czy chociażby tylko do odświeżenia swojej wiedzy.
Tatry Wysokie - Krzyżne
Samotne wejście na Krzyżne. Od wyjścia z Betlejemki do samej przełęczy nie spotykam nikogo. Zjazd rozpoczynam jeszcze przed południem, dzięki czemu warunki śniegowe mam całkiem znośne.
Tatry Zach. - Kondracka Kopa
Z Kuźnic przez Kalatówki (zatrzęsienie krokusów) podchodzimy na halę Kondratową. Potem na nartach na Kondracką Przełęcz i dalej granią na Kopę Kondrcką (2005). Pogoda nie zła. Śniegi robią się firnowate więc zjazd mamy przewspaniały. Śmigamy Długim Żlebem i dalej do schroniska. Tu krótki odpoczynek i następnie na nartach zjeżdżamy niemal do samych Kuźnic wskakując na nartostradę z Goryczkowej. Niżej robi się gorąco i po śniegu są już tylko wspomnienia.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKopaKondracka
Tatry Wysokie - Kozia Przełęcz
Podchodzę w sobotę w nocy na Halę Gąsienicową, śpię w Betlejemce (brr! zimno!) i rano spotykam się w Murowańcu z "imprezowiczami" z sobotnich zawodów skiturowych. Na dłuższą wycieczkę chętna jest tylko Monika, dużo bardziej zresztą niż ja (w ogóle się nie wyspałem...). Na samą przełęcz wchodzić nie było sensu - przepięliśmy się do zjazdu jakieś 40 m niżej... korzystając w pełni z przybyłego w nocy 30 cm świeżego śniegu. Pysznie.
Jura pn. - jaskinia Studnia w Zagórzu i jaskinia w Sokolnikach
Jako cel obraliśmy dwa nie wielkie obiekty jaskiniowe. Studnia w Zagórzu to 10-metrowa studnia o eliptycznym przekroju. Zjechaliśmy na dno. Gdzieś do połowy jej ściany porośnięte są mchami. Potem zwiedziliśmy jaskinię w Sokolnikach. Otwór znajduje się w starym kamieniołomie. Tu procesy niszczenia widać gołym okiem. Odwiedzamy jeszcze kawałek dalej podobnie usytuowaną jaskinię lecz nie znamy jej nazwy.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FStudnia_w_Zagorzu
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Sławkowski Szczyt
Z uwagi na III stopień zagrożenia lawinowego Sławskowski Szczyt (2452) ze względu na konfigurację terenu stał się kompromisowym celem naszej wycieczki skiturowej w Tatry. Pogoda była świetna. Jedynym rozczarowaniem było brak śniegu na nartostradzie z Hrebieniokia (nie jest naśnieżana). Na nartach podchodzimy od wysokości 1400. Południowe zbocza Sławskowskiego to ogromne wantowisko więc od wys. 2100 m narty niesiemy bo nagromadzenie głazów utrudniało poruszanie się na nich (Teresa nawet zostawiła je między głazami). W niespełna 5 godzin osiągamy wierzchołek Sławka znanego z przewspaniałych widoków. Łukasz z uwagi na dolegliwości gastryczne został na Królewskim Nosie. Teresa szybko zbiega w rakach w dół a pozostała trójka trochę później rozpoczyna piękny zjazd z szczytu. Choć śnieg był czasem dość tępy to nastromienie rekompensowało tą niedogodność. Od Królewskiej Przełęczy jedziemy trochę razem. Potem ja z Teresą zjeżdżam mniej więcej drogą podejścia a pozostała trójka jedzie na wprost w dół. Ciekawostką były ogromne kule śniegu (nawet wielkości człowieka), które toczyły się razem z nami podczas jazdy. Później tylko na kilkaset metrów zdejmujemy narty by dojść do dobrze zaśnieżonej acz nieczynnej nartostrady wiodącej do samego Smokovca. Kilka chwil upojnej jazdy i kończymy naszą przygodę. Wkrótce też na parking dochodzi reszta ekipy. Zrobiona deniwelacja: 1465 m, czas podejścia: 4,45 h, czas zjazdu/zejścia: 2,20 h.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSlawkowski
NORWEGIA: Folgefonna nasjonalpark - Wielkanocne skitury
Od 2005 r. lodowiec Folegfonna (znajdujący się na terenie Hordaland, powierzchni 214 km², trzeci pod względem wielkości w Norwegii) należy do Parku Narodowego Folgefonna. Lodowiec dzieli się na następujące części: północna Folgefonna 25 km², środkowa Folgefonna 9 km² i południowa Folgefonna 180 km². My zwiedziliśmy część południową startując z miejscowości Odda (3 godziny busem od Bergen, jeden prom, duża liczba tuneli) w kierunki samoobsługowej górskiej chatki Holmaskjer. Następnie przemierzamy niemały odcinek lodowca decydując się na wersje maximum czyli mijamy chatkę Fonnabu i kierujemy się do Sauabrehytta. Reszta wyjazdu to zwiedzanie okolic-tych górskich (Klaus zwiedza wyciągi narciarskie w okolicy Bergen -Eikedalen Skisenter-czekając na mój przyjazd [2 dni później], lodowcowych, a na koniec wyjazdu również miejskich (Odda, Bergen). Jak to się Nockowiczom czasem zdarza [gdziekolwiek by nie byli...], w drodze do domu spotykam na lotnisku Łukasza Majewicza z Adą. Zdjęcia: https://drive.google.com/open?id=0B-E32_yA9P0MXzV2azRESW1HTVU&authuser=0
Beskid Śląski - wycieczka narciarska na Malinów
Jak na kwiecień zrobił się super warun. Z Soliska zielonym szlakiem wyszliśmy na Malinów (1114). Zjazd szlakiem a potem nartostradą przez Golgotę do auta. W drodze do domu prawdziwe śnieżyce. Przynajmniej jednego dnia świąt udało nam się nie zmarnować.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMalinow
Tatry - "zajączek" w Tatrach
W tym roku postanowiliśmy szukać zająca wielkanocnego w Tatrach. W pierwszym dniu rozpoczęliśmy trasę w Brzezinach przez Dolinę Suchej Wody na Halę Gąsienicową. W Murowańcu mały odpoczynek i dalej na Kasprowy Wierch .Pogoda nas nie rozpieszczała . W połowie drogi zrobiło się biało i tak też było na szczycie. Próba zejścia zielonym szlakiem do Kuźnic nie powiodła się, zero widoczności. Postanowiliśmy wracać tą samą trasą do samochodu. W połowie powrotnej drogi znów zaczęło się przejaśniać i było widać szczyty. Zająca tu nie było, ale atmosfera w Murowańcu świąteczna.
W drugi dzień atak na Dolinę Pięciu Stawów. Początek w Palenicy Białczańskiej. Do Wodogrzmotów Mickiewicza wiało nudą i śniegiem ,ale już na szlaku zrobiło się ciekawie. Podejście od Rzeżuchy do schroniska było małym wyzwaniem, biorąc pod uwagę ,że mieliśmy tylko jeden zestaw raków i czekan na trzy osoby. W schronisku odzyskaliśmy siły i ruszyliśmy w drogę powrotną . Udało się 2/3 drogi ze schroniska do Rzeżuchy zjechać na czterech literach – była to wielka frajda. Dalej złapała nas śnieżyca ,co widać na zdjęciach. A zając jak to zając - uciekł.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FZajaczek
I kwartał
Tatry Wysokie - pod Krzyżne
Widzieliśmy kilka obrazków do poręcznika z meteorologii (chmury falowe), jak również do podręcznika z bezpieczeństwa wycieczek górskich (w godzinę i dziesięć minut pogoda zmieniła się z niebieskiego nieba na mgłę i opady śniegu). Zawracamy z ok. 1 800 m: brak widoczności, brak kontrastów, późna godzina.
Beskid Żywiecki - wycieczka piesza na Pilsko
W ramach ,,zimowego zdobywania szczytów” wybraliśmy się z Bulim na Pilsko. Prognozy były złe – miał padać deszcz. W środę w klubie Ola wróżyła nam źle- będzie okropna pogoda. Po drodze okazało się, że jest…. źle ! Deszcz, szaro buro i ponuro. Do plecaka zapakowałam kurtkę przeciwdeszczową i spodnie nieprzemakalne, jakby cały czas miało być tak źle, a puchówkę w której jechałam miałam zostawić w aucie (no bo w końcu jest już wiosna), żeby mi posłużyła jak wrócę cała przemoczona z wycieczki. Jakaś magiczna siła (albo po prostu rozsądek) spowodował, że jednak wsadziłam ją do plecaka.
Wybraliśmy się żółtym szlakiem z Korbielowa. Podejście początkowo po płatach starego zmrożonego już śniegu, albo w potokach utworzonych ze spływającej z gór wody. Po jakimś czasie śniegu zaczęło przybywać, aż w końcu szliśmy tylko po nim. Gdzieś w miejscu połączenia z zielonym szlakiem zorientowaliśmy się, że już idziemy po świeżym śniegu – parę milimetrów, ale różnica była widoczna, szło się o wiele lepiej i dookoła było ładniej. Kawałek dalej zorientowaliśmy się, że śnieg jest tak świeży jak tylko świeży może być padający śnieg. Trochę wytyczając własny szlak (bo mgła, bo nartostrada, bo niewidoczne oznaczenia szlaku) dotarliśmy do schroniska na Hali Miziowej na herbatę i kanapki. Po wyjściu na atak szczytowy okazało się, że jest taka mgła, że nie było wiadomo gdzie iść, a po paru krokach i spojrzeniu w tył to nawet schroniska nie było widać. Na szczęście wybraliśmy podejście czarnym szlakiem wzdłuż stoku i najpierw trzymaliśmy się brzegu nartostrady, a później orczyka. Im wyżej tym bardziej cieszyłam się z puchówki i tym bardziej nasza wycieczka zamieniała się w prawdziwą zimową wyprawę. Śnieg z podejścia był wywiany, więc miejscami szliśmy po zmrożonej skorupie, wiało i sypało śniegiem w twarz. Doszliśmy na szczyt (a tak przynajmniej myślałam – teraz po sprawdzeniu internetu okazało się, że jednak trochę nam zabrakło – przynajmniej jest powód żeby wrócić), zrobiliśmy zdjęcia i uznaliśmy, że trzeba się jak najszybciej ewakuować. Najszybciej się biega, wiec tak pokonaliśmy odcinek dzielący nas od schroniska, dalej już szybkim marszem z przerwami na wytchnienie dla bolącej nogi Buliego zeszliśmy do samochodu.
Tak dla odmiany zdjęcia robione dopiero od szczytu w kierunku zejścia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fpilsko . Zdjęcia z podejścia może kiedyś sie ukażą (jak Buli wykończy film w swoim zenicie i go wywoła).
Beskid Śl. - wycieczka pieszo - narciarska na Baranią Górę od wschodu
Jeszcze tydzień temu jadąc pod Gerlacha widziałem białe zbocza Baraniej Góry od wschodu. Jednak przez ostatni tydzień ocieplenia śnieg został zmasakrowany. Z Kamesznicy szlakiem podchodzimy z buta niosąc narty na plecach. Śnieg o trwałej powłoce jest wysoko. W niemal 3 godziny jesteśmy na szczycie Baraniej (1226). Po lustracji terenu z wieży ustalamy drogę zjazdu (była taka jaką planowałem). Doliną pod Baranim Groniem (nie ma tam żadnego szlaku) zjeżdżamy dość nisko. Potem trzeba kombinować więc Esa narty niesie a ja przedzieram się narciarsko ile się da do dołu co mi się zresztą udaje. Tylko ostanie kilkaset metrów idę bez nart do auta. Pogoda nawet nie zła lecz jak się nic nie zmieni z śniegiem to na skitury zostają tylko Tatry.
Tak to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBaraniaGora
Tatry Zachodnie - Jaskinia Czarna-Partie Tehuby
Wyruszamy z Rudy już w piątek, aby w sobotę wcześnie rano móc uderzyć do Czarnej. Sprawnie i szybko podchodzimy do otworu-przy końcówce zakładamy raki. O 10 zjeżdżamy zalodzoną zlotówką. Z Sali Ewy trawersujemy do Partii Tehuby. Mniej lub bardziej ciasnymi fragmentami dostajemy się do Korytarza Dziewiczego, zwiedzając po drodze mniejsze odgałęzienia. Z Korytarza Dz. schodzimy dość stromą pochylnią w dół-okazuje się, że jest to Komin Wariatów, który w połowie drogi opuszczamy, ze względu na brak liny. Wycofujemy się ostrożnie, aczkolwiek sprawnie do góry. Po powrocie do Korytarza Dziewiczego pokonujemy prożek z ciekawym stalagmitem, do którego słabość poczuł Rysiek. Ze spotkania ze stalagmitem wyszedł jednak bez szwanku, więc możemy iść dalej. Po chwili dochodzimy do sali Dobrej Nadziei-tutaj Asia P. próbuje zbadać dalsze partie jednak postanawiamy, że nie będziemy się pchać do Korytarza Kosmonautów i idziemy oglądać dalsze atrakcje. Wracamy znów do Korytarza Dz. i piękną Rurą za Stalagmitem schodzimy do dolnej części Partii Tehuby. Zwiedzamy Salkę z Kredensem i kierujemy się do Salki Teresy (czuć już zimny powiew powietrza) a potem w stronę Syfonu Tehuby, do którego jednak nie dochodzimy, ze względu na brak czasu. Chcemy jeszcze zobaczyć jeziorko Tehuby, więc szybko mijamy Salkę z Kredensem i podziwiamy jeziorko. Jeszcze zwiedzamy Salę Taty i ruszamy w kierunku otworu głównego. Po 21 docieramy do Rudy-szczęśliwi i usatysfakcjonowani.
Tatry Zachodnie - Kasprowy Wierch
Wychodzimy z Markiem na nocne foki na Kasprowy. Gdzieś w okolicach Zakosów dogania nas wściekła Monika i wyzywa nas od najgorszych, bo nie chcieliśmy na nią zaczekać pół godziny. Kąśliwych uwag słuchaliśmy też w przerwach podczas zjazdu, bardzo przyjemnego, choć po wyratrakowanej na płasko trasie. Wcześniej, w SMSie, Monika napisała mi wprawdzie, że jeśli nie zaczekamy, to "zrozumie", no ale chyba tak po prostu wygląda to "zrozumienie" mężczyzn przez kobiety :))
Następnego dnia odbywam jeszcze krótką, samotną wycieczkę w kierunku doliny Miętusiej. Pogoda, zgodnie z prognozami, obrzydliwa. Ludzi spotkałem tylko w dolinie Kościeliskiej.
Jura - Podzamcze - Góra Birów
Gościnny udział w egzaminie na KT na kursie jaskiniowym prowadzonym przez Katowicki Klub Speleologiczny.
Tatry Wys. - Zawrat i okolice
Z Zabrza wyjeżdżamy po 4:00. Około 8:00 ruszamy niebieskim szlakiem do Gąsienicowej. Na szlaku i przy schronisku sporo turystów. W Murowańcu wypełniamy standardową już ankietę nt. wpływu skituringu na środowisko TPNu. Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku Czarnego stawu i dalej do progu pod Zmarzłym Stawem. Tam Łukasz z Adą postanawiają zażywać kąpieli słonecznych oraz wejść i zjechać z okolic Żółtej Przełęczy. Ja w tym czasie ruszam za tłumem na Zawrat. Na przełęcz docieram bez raków. Widoki cudne. Zjazd z samej przełęczy zaczynam lawirowaniem między wystającymi skałkami, a potem między podchodzącymi turystami. Cały zjazd bajecznie piękny. Gdy docieram do reszty ekipy, wspólnie wracamy w kierunku schroniska. Pod koniec stawu, postanawiam jeszcze podejść na Karb, niestety jestem już dość mocno zmęczony więc dochodzę jedynie do 2/3 wysokości, skąd szybko zjeżdżam do stawu. Z Gąsienicowej do Kuźnic docieramy nartostradą. Zjazd ten sprawia nam dużą przyjemność. Cały dzień wspaniała pogoda, czego skutki czujemy na mocno przyrumienionych twarzach.
Dziś okazało się, że Ada podczas wyjazdu odniosła dość poważną kontuzję. Zerwane więzadła nie wróżą szybkiego powrotu na skitury...
P.S. Deniwelacja=1161m:)
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Gerlach
Start z miejscowości Vyżne Hagy. 200 m od parkingu zakładamy narty i podchodzimy na nich aż ponad Batyżowickie Pleso. Dalej w rakach. Narty zakopaliśmy w śniegu pod Batyżowieckim Żlebem. Część progu otwierającego drogę do żlebu zasypana śniegiem a część pokryta efektownym lodospadem. Skalny próg powyżej, latem banalny obecnie był pokryty twardym śniegiem tudzież czystym lodem. Asekurujemy się liną na sztywno. Jasiu jako pierwszy dziarsko pokonał trudności. Powyżej żleb jest dobrze wyśnieżony. Idziemy z lotną asekuracją (odpinał mi się rak). Dochodzimy do grani i nią kawałek na szczyt króla Gerlacha (2654). Jest tu już kilkanaście osób. Pogoda była cudowna więc widoki równie obłędne. Zejście czujne. Z skalnego progu zjeżdżamy na linie pod obstrzałem kawałków lodu i kamieni (jeden pocisk minął moją twarz o kilkanaście centów a Jasiu oberwał lodem po twarzy). Trochę nas przeraził widok spadającej żlebem dziewczyny, która po wypięciu z zjazdu straciła równowagę i błyskawicznie zsuwała się w dół na plecach głową w dół. Po kilkudziesięciu metrach uratował ją czekan, którego umiejętnie użyła. Do nart dotarliśmy w momencie gdy słońce schowało się za Kończystą. W cieniu śnieg momentalnie twardnieje więc zjazd był o tyle ciekawy co szybki. Aby nie tracić wysokości skośnie trawersujemy kilka żlebów opadających z Kończystej. Nawet na ledwo nachylonych odcinkach przyśpieszamy błyskawicznie. Dalej już szlakiem męczący zjazd w kosówkach (byliśmy już solidnie wyrypani). Niżej więcej przestrzeni pozwala na rozwinięcie dużej prędkości i w kilka chwil później zdejmujemy narty przy leśniczówce w Vyżnich Hagach. Zrobiliśmy ponad 1600 m deniwelacji. Czas z auta do auta – 9 h. W samochodzie tego dnia spędziłem 10 h (wyruszyłem o 3 rano i jechałem po Jasia do Wisły). Było warto bo czymżesz było by życie bez gór?
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGerlach
Czantoria skiturowo
Pomimo bardzo ciasnego weekendu, udaje nam się wcisnąć szybki wyjazd na Czantorię. Na szczyt idziemy czerwonym szlakiem, na którym tylko na początku brakuje śniegu. Przy górnej stacji krzesełek robimy przerwę na opalanie, po czym docieramy na sam szczyt Czantorii. Najpierw zjeżdżamy chwilę szlakiem w kierunku wyciągu, następnie odbijamy w stronę północną, gdzie trafiamy na żleb Suchego Potoku. Żleb oferuje bardzo stromy zjazd często w otoczeniu skał. Niestety było w nim już zbyt mało śniegu, żeby pokusić się na zjazd samym żlebem. Dlatego jedziemy tuż obok żlebu przy samej jego krawędzi. Gdy śnieg powoli się kończy, trawersujemy zbocze do trasy zjazdowej i nią już na sam dół. Następnie, na dobicie, już sam wsiadam na krzesełko i zjeżdżam początkowo pod wyciągiem, gdzie mimo dużego nachylenia, śnieg jest bardzo mokry i praktycznie nie da się rozpędzić. Uciekam więc na trasę i już na sam dół. Pogoda cudna.
Tatry Zach. - jaskinia Czarna
W Tatrach piękna zima. Końcówka podejścia pod otwór trochę oblodzona. Zwiedzamy ciągi pod Salą Francuzką i kawałek zaglądamy do Techuby i III Komina. W końcówce część ekipy powtarza wycieczkę szukając zagubionego szpejownika. Wszystko kończy się pomyślnie. Tu zdjęcia:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FCzarna
Beskid Żywiecki - wycieczka skiturowa w paśmie Policy
Start z przełęczy Zubrzyckiej w dobrych śniegach na Czyrnic i Policę. Potem zjazd na Halę Krupową. W schronisku odpoczynek z konsumpcją żurka. Dalej wyjście na Okrąglicę i zjazd na wprost wzdłuż czarnego szlaku do Sidziny Wielkiej Polany. W dolnych partiach już więcej kamieni. Pogoda była cudowna.
Jura - wspin w Rzędkowicach
Tradycyjne rozpoczęcie sezonu w Rzędkach. Meczące podejście jak zwykle po śniegu, skały suche, temperatura wysoka, pogoda słoneczna czyli wszystko idealnie.... tylko jednej rzeczy brakowało do pełni szczęścia – formy.
Tatry - skiturowy Dzień Kobiet
Może nie trudna lecz dość długa wycieczka skiturowa na trasie: Jaszczurówka - dol. Olczycka - Wlk. Kopieniec - dol. Suchej Wody - przeł. Liliowe - Beskid - Kasprowy Wierch - Nosal - Jaszczurówka. Idealna wręcz pogoda, bezwietrznie, ciepło i słonecznie. Na początku odwiedzamy rejon, gdzie pewno specjalnie byśmy nie przyszli. Z Wlk. Kopieńca (1328) przyjemny zjazd w dobrym śniegu. Potem trochę nudnawy odcinek przez dol. Suchej Wody. Łukasz cierpi z powodu obtarć. W Murowańcu odpoczynek. Przy okazji wypełniamy absolwentce AWFu ankietę dot. skitouringu. Esa samotnie podchodzi na wprost na szczyt Kasprowego. Łukasz wybiera bardziej kosztowne rozwiązanie za to bez wysiłkowe(z powodu obtarcia stóp) . Ja idę na przeł. Liliowe i Beskid. Spotykamy się pod KW i zjeżdżamy przez dol. Gąsienicową i dalej trasą narciarską na Nosalową przeł. Na krótko Łukasz chciał wcielić się w kobietę twierdząc, że ma niezłe cycki lecz uznałem go bardziej za "Grodzką" i sprostać dwom kobietom przynajmniej w tej kwestii i to nawet w Dzień Kobiet nie zamierzałem (wnosiłem narty Esie i chciał tego samego). Potem jeszcze podejście na wierzchołek Nosala i zjazd na północ nieczynną nartostradą. Tu jedziemy pierwszy raz. Na początku nawet stromo więc szybko śmigamy do auta. Zrobiliśmy 1400 m deniwelacji. Potem już tylko przydługi powrót do domu.
Fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDzienKobietTatry
Tatry Zachodnie - Dolina Małej Łąki - skitury
Weekend pod znakiem Kopy Kondrackiej. W sobotę podchodzę Małą Łąką przez Kondracką Przełęcz, spotykam się na wierzchołku Kopy z koleżanką, po czym zjeżdżamy wspólnie trasą mojego podejścia. W niedzielę podchodzimy wspólnie tą samą trasą (!) i zjeżdżamy nieco innym tym razem wariantem. Uwijamy się od samochodu do samochodu w cztery godziny, więc przy okazji załatwiania różnych spraw w Kuźnicach, udaje mi się jeszcze wjechać kolejką na Kasprowy i zaliczyć szybki zjazd po trasie (nie żałuję!).
W czasie tych dwóch wycieczek na Kopę panowały najlepsze warunki skiturowe, z jakimi do tej pory miałem do czynienia w tym sezonie. Poza pełnym słońcem i pysznym śniegiem, w niedzielę jeszcze na dodatek prawie wcale nie wiało. Dolina Małej Łąki wygląda na cokolwiek mało popularną skiturowo. Na podstawie ilości spotkanych osób oraz zauważonych śladów, ilość ludzi na nartach w ten weekend w dolinie, od soboty rana do godziny 12:30 w niedzielę, szacujemy na my + 8. Pieszych nie było wielu więcej.
Beskid Śląski - Skitury w Szczyrku
Ekspresowy wyjazd skiturowy w rejonie doliny Malinowa. Pogoda żyleta. Zjazd pyszny. Achh... Za tydzień już chyba tylko w Tatry.
Beskid Śląski - piesza wycieczka
Miałam nadzieję, że już w ten weekend będę mogła wstawić na stronę Nocka pełen pasji opis wyjazdu do jaskini, niestety pasję musiałam schować do szafy razem ze szpejem, może za tydzień uda mi się odgrzebać jedno i drugie. Postanowiłam za to przyłączyć się do Łukasza, który planował wyjazd w Beskid Śląski. Mimo, że trasa była już przez niego opracowana to godzinę startu mogłam wybrać ja – nareszcie pracownicy ,,zbiórkowej stacji” zobaczyli mnie o cywilizowanej porze. Zrobiliśmy pętlę zaczynając i kończąc w Brennej. Na początku skierowaliśmy się na Kotarz. Tam jak dla mnie było perfekcyjnie – niebieskie niebo, słońce, las, puch i brak jakichkolwiek śladów stóp na szlaku. Dopiero później natrafiliśmy na pojedynczy ślad, który nie zepsuł atmosfery a jedynie ułatwił drogę bo nie trzeba było już samemu torować. Stamtąd na Przełęcz Karkoszczankę i na Klimczok, gdzie droga była już udeptana (i podtopiona słońcem, śnieg zaczynał się zamieniać w lodową breję). W schronisku przed szczytem przerwa na herbatę (żeby za wcześnie nie wrócić). Z Klimczoka na Błatnią i z Błatniej do Brennej. Całe szczęście, że Łukasz dobrze zna tamte tereny więc ja nie musiałam myśleć o tym żeby się nie zgubić i została mi sama przyjemność chodzenia i męczenia się.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKlimczok
Austria-Tyrol - Skitury
Dwa i pół dnia skiturowania w Kaisergebirge w Tyrolu. Szerszy opis później :)
Tatry - Skitury
W sobotę w strasznej mgle i mleku wchodzimy prawie że na Turnię. Niestety nie ma na tyle dużo śniegu, żeby kamienie pod szczytem były przykryte. Zyskujemy więc na ślizgach kilka rys. Dalsza część zjazdu jest niemal równie zła, bo totalny brak kontrastu wymusza powolne i ostrożne poruszanie się. Przynajmniej się zmęczyliśmy.
Niedziela udała się trochę bardziej. Idziemy w stronę Ciemniaka. Widoczność tym razem jest niezła, raz na jakiś czas na kilkadziesiąt sekund prześwieca przez chmury słońce. Na Twardym Grzbiecie postanawiamy jednak zawrócić z powodu bardzo silnego wiatru (... i perspektyw na zjazd z wierzchołka nie uzasadniających takiego marznięcia). Do Pieca mamy bardzo przyjemny zjazd, w miękkim śniegu, z delikatną tylko skorupką na wierzchu. Polana Upłaz też jest bardzo przyjemnie zjeżdżalna, jedyny kłopot mamy na zjeździe Adamicą - musimy manewrować wąskim i stromym szlakiem, bo śnieg nie przykrył wiatrołomów w lesie. Ogólnie, niedzielny ruch w Tatrach był coś podejrzanie mały, spotkaliśmy na szlaku na Ciemniak łącznie 19 osób.
Komunikat o warunkach śniegowych: w obydwa dni dojechaliśmy na nartach do drogi (do Kuźnic / do wylotu Kościeliskiej).
Beskid Żyw. - skitura na Vysoką Magurę
Ostatnie ocieplenie spowodowało uszczuplenie pokrywy śnieżnej. Jednak z Soblówki niemal od auta idziemy po śniegu. Celem jest Vysoka Magura (1111) leżąca już całkowicie na terenie Słowacji. Rok temu byliśmy tu na biwaku zimowym z SBB. Wtedy mimo środka zimy nie było właściwie śniegu. Już wtedy jednak tern spodobał mi się do zjazdu. Doliną Urwiska podchodzimy jeszcze na górę Klin a potem bardzo stromo na Beskid Równy. Równy on jest u góry lecz północne zbocza jak na Beskidy są nadzwyczaj strome. Pogoda słoneczna, ciepło. Od granicy obniżamy się nieznacznie na przełęcz by potem znów stromo podejść na szczyt Magury. Nie ma tu żadnych szlaków a na śniegu śladów bytności ludzi. Zjazd jest wspaniały. Zjeżdżamy wprost na północ do doliny Urwiska. Śnieg wprawdzie mokry lecz zjazd cudowny. Dopiero na dole musimy być bardziej czujni na ukryte przeszkody. Prawie do samej Soblówki docieramy na nartach. Tu zdjęcia:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FVysokaMagura
CHINY - Chongqing - Jaskiniowa wyprawa noworoczna
W dniu 19.02.2015 rozpoczął się chiński rok Kozy, a może Owcy - Chińczycy sami tego nie wiedzą, gdyż święto obchodzone jest zgodnie z tradycją nakazaną przez starożytne księgi, a nazwę obydwóch tych gatunków zwierząt zapisuje się w księgach tym samym znakiem. Obchody Chińskiego Nowego Roku, zwanego również Świętem Wiosny, rozpoczynają się na kilka dni przed właściwą datą święta. Jest to czas w Chinach, który można porównać do naszych świąt Bożego Narodzenia. Efektywnie, cały kraj jest zamknięty i sparaliżowany przez około tydzień. Podróże są wysoce niewskazane: wszyscy Chińczycy, którzy wyemigrowali ze wsi do miast wracają na święta do domu, do rodziców - a po świętach, ma się rozumieć, z powrotem do pracy w miastach. Do autobusów ustawiają się wielogodzinne kolejki. Bilety na pociągi trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Może więc najlepsza rzecz, jaką można zrobić, to ... zaszyć się w odległej górskiej wiosce i eksplorować jaskinie?
Każdy z nas dociera do Chin na własną rękę. Samolot Finnaira z Helsinek do Czongkingu jest wypełniony po brzegi Chińczykami, i to zupełnie innego sortu, niż zwykle: są inaczej ubrani i mówią po angielsku. Jak można się było spodziewać, tym razem to nie Chińczycy wracający z wycieczki do Europy, a raczej mieszkający tam na stałe i odwiedzający tylko na krótko rodzinne strony.
Jako jeden z ostatnich przybyłych, muszę samodzielnie dogonić ekipę, która w sobotnie południe (14.02.) jest już w drodze do miasteczka Wulong (czyt. łulung), centrum administracyjnego rejonu krasowego wpisanego na światową listę dziedzictwa UNESCO. Żeby poruszać się płynniej, po raz pierwszy będąc w Chinach w ogóle nie korzystam z taksówek - polegam tylko i wyłącznie na publicznym transporcie. Metrem z lotniska na dworzec autobusowy, wymiana waluty, odbiór biletu i ustawiam się w kolejce do autobusu. Nie jest źle - ten kierunek nie jest szczególnie popularny i po około godzinie wsiadam do drugiego z kolei podstawionego pojazdu. Po dwóch godzinach podróży, głównie po autostradzie, trafiam na dworzec autobusowy w Wulong. Tam spotykam prawie cały skład wyprawy, z którego wcześniej znani mi byli tylko Erin i Wookie. Zasadnicze zakupy są już zrobione (m.in. 25 kg snickersów). Zaopatrujemy się jeszcze w chińskie zupki "na wynos" i jesteśmy gotowi do wyruszenia do Tongzi (czyt. tungdzy). Wynajmujemy w tym celu cały autobus. Po prostu wykupujemy wszystkie miejsca.
Tongzi to górskie miasteczko z małym hotelem, kilkunastoma sklepikami i kilkoma jadłodajniami, odległe od Wulongu o ok. 2.5 godziny po betonowej drodze. Znajduje się w nim główna siedziba i magazyn klubu jaskiniowego Hong Meigui (czyt. hung mej głej, po polsku "Czerwone Róże"), który teoretycznie jest organizacją stawiającą sobie za cel eksplorację jaskiń w Chińskiej Republice Ludowej. W praktyce, nazwę tę można rozumieć jako pseudonim człowieka-instytucji: Erin Lynch, która to od kilkunastu lat rezyduje w Chinach i organizuje wyprawy. Nie jestem w stanie przytoczyć dokładnych osiągnieć tego projektu, ale żeby ustalić skalę: mówimy o kilku wyprawach rocznie, od kilkunastu lat. Do tego można doliczyć różne wyprawy "współpracujące" z Hong Meigui: z kontaktów i doświadczeń Erin korzystały między innymi niedawne wyjazdy PZA pod kierownictwem Andrzeja Ciszewskiego, w których miałem przyjemność uczestniczyć. Na tej wyprawie wybieramy się w rejon oznaczony w repozytorium Hong Meigui nazwą "mawan", obejmuje on 131.4 km udokumentowanych ciągów jaskiń.
Cały następny dzień spędzamy na pakowaniu sprzętu i przygotowaniach - tak, aby w poniedziałek, przed wschodem słońca wyruszyć do naszej docelowej bazy. Colin, Mike i ja pakujemy sprzęt do jaskiń - ok. 2 km liny i wszystkie potrzebne akcesoria: maillony, taśmy, karabinki, trzy wiertarki, sprzęt do wspinaczki hakowej i oczywiście, najlepsze na świecie, polskie wory jaskiniowe marki KOTARBA, znajdujące się na wyposażeniu klubu. To jedno z najprostszych zadań. Naszą bazą ma być niewykończony dom nieopodal jaskini. Musimy m.in. przygotować się na wykonanie instalacji elektrycznej, zaplanować prowizoryczną izolację i ogrzewanie i spakować meble (stół, krzesła, sofa). Sprzętu jest tyle, że zamawiamy ciężarówkę z paką - taką, jaka w Polsce zostałaby uzyta do przeprowadzki.
W poniedziałek, po rozładowaniu ciężarówki, nasza ekipa "magazynowa" szybko przygotowuje pomieszczenie do trzymania sprzętu na parterze. Na drugim piętrze trwa tymczasem zamiatanie betonowych podłóg oraz prowadzenie instalacji elektrycznej. Nie da się tego przyspieszyć - wobec czego, decyzją kierownika zostaję skierowany wespół z Michaelem do poręczowania studni wlotowej w jaskini będącej głównym celem naszego wyjazdu, zwanej Luo Shui Kong (czyt. luło szłej kung). Studnia ta ma głębokość 215 m i wygląda w środku "zupełnie jak nasze" - jest obszerna, ale nie gigantyczna. Jedyną istotną różnicą jest zdecydowanie bardziej przyjazna temperatura. Misja przebiega bez większych niespodzianek, dzięki szkicowi technicznemu pozostawionemu nam przez poprzedników, oczywiście działających również pod szyldem Hong Meigui. Mitem jest, że wszyscy grotołazi amerykańscy poręczują bez przepinek. Na studnię schodzi 285 m liny, 37 maillonów, dwie taśmy, dwa karabinki do odciągów i jedna "osłonka" na linę.
Teraz coś o efektywności działania na tym wyjeździe: w Chinach wylądowałem w sobotę o godzinie 8:00 am czasu lokalnego. Na pierwszej akcji w jaskini byłem w poniedziałek. Od tego momentu, codziennie, aż dopadł mnie wirus, schodziłem pod ziemię. Pięć razy odwiedzałem Luo Shui Kong i raz, dla odmiany, Niubizi Dong (ńjubidzy dung), tuż po tym, jak Wookey dołączył ją do systemu jaskiniowego Er Wang Dong (ar łang dung). Kalendarium moich wycieczek przedstawia się następująco:
- 16.02. - Poręczowanie studni wlotowej w Luo Shui Kong (z Michaelem).
- 17.02. - Wspinaczka i eksploracja/poręczowanie trawersu nad Apocalypse Later (poziome partie ok. 15 min drogi od dna studni wlotowej w Luo Shui Kong) - z Michaelem i Katie.
- 18.02. - Eksploracja/poręczowanie wielkiej szczeliny w Full Feather Jacket (docieram do ok. -290), a następnie kartowanie bocznego ciągu nad wielką szczeliną (z Katie, Annie i Erin, które dokumentowały go przez całą akcję i sprawdzały, jak mi idzie poręczowanie co dwie godziny).
- 19.02. - Dokumentowanie odkryć z akcji z poprzedniego dnia (z Annie),
- 20.02. - Deporęczowanie wspinaczki i trawersu w Apocalypse Later, eksploracja/poręczowanie wielkiej szczeliny w Full Feather Jacket (z Katie; docieramy do strumienia - największego w całym rejonie - na głębokości -377 m)
- 21.02. - Oprowadzanie chińskich grotołazów po jaskini Niubizi Dong (z Devrą).
Właściwie po raz pierwszy byłem na wyprawie organizowanej przez obce mi i zarazem obcojęzyczne środowisko. Każdego dnia unosiłem lewą brew w reakcji na taką czy inną różnicę kulturową. Jeszcze do końca tego nie rozumiem, ale tu najwyraźniej poręczowanie czy wspinaczka hakowa nie cieszą się zbyt dużym powodzeniem. Ludzie się wcale do tego nie palą. "To może wyślemy kogoś, żeby skartował to Twoje wczorajsze, a Ty pojedziesz w dół tamtą szczeliną?" Świetnie, nie? Taki "Polish caver's dream". Na punkcie kartowania zresztą panuje pewnego rodzaju obsesja, choć Erin woli nazywać to "latami doświadczenia". Zespoły kartograficzne składają się z 3 - 4 osób, poziom dokładności odpowiada mniej-więcej naszemu jurajskiemu (mówimy o kilku km kartowanych w ten sposób na każdej wyprawie), a do tego obowiązuje ścisły zakaz wychodzenia poza pomiar - z jedynym wyjątkiem, z którego chętnie zresztą korzystałem: kiedy jest to potrzebne ze względu na trudności techniczne. Każdy pomiar wielkości kątowej (azymut, upad) wykonuje się podwójnie, dwoma różnymi przyrządami, jednym "do przodu", a drugim "wstecz". Różnice nie mogą przekraczać dwóch stopni. Przed każdym wyjściem na kartowanie dokonuje się sprawdzenia tych przyrządów na specjalnie urządzonym przy bazie odcinku, sporządzając stosowny protokół. Szkicowanie w jaskini ma miejsce na papierze milimetrowym, przy użyciu kątomierzy ze specjalną podziałką ułatwiającą obliczenie długości zrzutowanej. Na palmtopach do tej pory nie szkicowano, bo zdaniem Kierownictwa, "nie pozwalają na odnotowanie tak dużej ilości szczegółów", jaką można odwzorować na papierze.
Ponieważ kursy jaskiniowe o zestandaryzowanym programie nie występują zbyt powszechnie na zachód od Odry, jednym z trudniejszych zadań, jakie stoją przed Erin jest rozpoznanie możliwości poszczególnych osób i skierowanie ich do jaskiń, które ich nie przerosną. Nazwy partii w Luo Shui Kong nawiązują do filmów wojennych, żartowałem więc sobie, że w Hong Meigui dostaje się stopnie-odznaki, niczym w wojsku. Wymyśliłem, że najniższym stopniem jest "Horizontal Comrade" - "Poziomy Towarzysz" - który przydaje się tylko po to, żeby nie chodzić do jaskini solo (co źle wygląda w książce wyjść). Potem jest zwykły, szeregowy Comrade (Towarzysz), a potem Bag Carrier (Transportowy). Noszenie wora jest tu zadaniem nieco trudniejszym niż "u nas". Większość poziomych ciągów jest otaśmowana ("flagging"). Ze względu na ochronę osadów i innych artefaktów cennych naukowo, poruszać sie należy tylko wzdłuż taśmy. Wór można więc powierzyć tylko osobie, której można zaufać, że w razie konieczności jego rozpakowania odłoży go na wydeptaną ścieżkę (a nie poza taśmę!). Potem, według mojej koncepcji, można ubiegać się o rangę "Pomocnika Taśmującego" i "Taśmującego" - czyli osoby, która może zostać wysłana na misję polegającą na wytyczaniu ścieżki w nowych partii jaskini. To już poważna, samodzielna funkcja. Potem mamy funkcje w Korpusie Poręczowania (Rigging Department): Młodszy Deporęczujący, Deporęczujący, Węzłowiąz, Młodszy Wiertniczy, Wiertniczy, i tak dalej. Bodaj najtrudniejszym do zdobycia stopniem jest Sketcher (Szkicownik) w Korpusie Kartowania. Jest to związane z wyżej wymienionymi rygorami dotyczącymi jakości pomiarów. W żadnym razie stopień ten nie przysługiwał mi automatycznie - musiałem się dopiero wykazać, obiecując wcześniej, że cokolwiek naszkicuję na tym moim palmtopie przerysuję potem na spokojnie na papier. Wygląda na to, że się udało. Moje szkice zostały pierwszymi okazami kartowania elektronicznego ("paperless") przyjętymi do repozytorium Hong Meigui.
Jeśli idzie o życie obozowe, to w porównaniu z wyprawami polskimi można by uznać je za nudne. Do ogólnej dyspozycji jest piwo, ludzie przywieźli też mocniejsze alkohole, ale co do zasady, wieczory upływają bardziej na wklepywaniu danych i planowaniu niż na "nocnych rozmowach". Przy tym tempie działalności - wychodziliśmy o 10, wracaliśmy o 22, i tak każdego dnia - nie było miejsca na wiele więcej aktywności. Film oglądaliśmy tylko raz, w dniu, kiedy prawie wszystkich dopadł wirus. Mnie tak pasowało. Z ludźmi i tak miałem okazję porozmawiać, czy to na akcjach w jaskini, czy to przy posiłkach, dużo dowiadując się przy tym o grotołażeniu w innych krajach.
Cała wyprawa trwa w założeniu dwa tygodnie, do końca lutego. Ja ze względów służbowych nie mogę jednak spędzić w Chinach aż tyle czasu i wyjeżdżam z Tongzi już 23.02. Nadal trwa noworoczny szczyt, choć sklepy są już otwarte. Biletu kolejowego na dzisiaj dostać się nie da - na szczęście ja zarezerwowałem swój miesiąc temu. Trudno zamknąć ten tekst jakimś podsumowaniem, bo przed moimi towarzyszami jeszcze trzy dni akcji w jaskiniach, choć pewnie będzie to głównie deporęczowanie. W każdym razie, w czasie mojej obecności na wyprawie, długość znanych ciągów Luo Shui Kong wzrosła z 3.1 do 4.3 km, zaś głębokość z 298 m do 381 m. Łącznie, jak na razie, udokumentowano około 2.3 km ciągów jaskiń.
Zdjęcia w Galerii.
Beskid Śl. - skitura na Błatnią
Dysponując bardzo ograniczonym czasem skrzyknęliśmy się na szybki wypad skiturowy. Za cel obraliśmy sobie Błatnię od północy. Z Nałęża ruszamy w szóstkę (odprowadzali nas Tomek z Alą), następnie już w czworo na nartach Szlakiem Harcerskim trawersującym skośnie góry zach. skłonu doliny Jesionki. Wychodzimy na Wlk. Cisownicę i kawałek dalej Błatnię (917). Nie co później w schronisku spotykamy się z przybyłymi z buta z Jaworza Ryśkiem i Marzenną Widuch. Miło spędzamy czas na dyskusji. Potem jeszcze narciarze idą na szczyt Błatniej. Stąd ładny zjazd tym razem w miękkich śniegach na przeł. pod Krzywą i na wprost do doliny Jasionki.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBlatnia
Beskid Śl. - skitura na Kopę Skrzyczeńską
Przy słonecznej choć wietrznej pogodzie z Soliska podchodzimy dolina Malinowskiego Potoku na Malinowską Przełęcz. Bogdan miał trudności z butami (obtarcia). Potem trawersem Malinowskiej Skały na Kopę Skrzeczyńską. Stąd upatrzonym rok wcześniej terenem zjazd do Soliska. Śnieg do zjazdu nie najlepszy, twardy a czasem łamliwy. Teren jednak piękny i zjazd długi aż do parkingu pod Golgotą.
Tu foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKopaSkrzyczenska
GSB na nartach
Dokonałem zapewne pierwszego narciarskiego (skiturowego) przejścia tzw. GSB (Główny Szlak Beskidzki) z Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach. Szlak liczy 500 km i wiedzie przez Beskid Śląski, Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Niski i Bieszczady. Sumaryczna wielkość podejść to 23 km. Jak dotąd było kilka zimowych przejść lecz nie na nartach i nie zawsze w zimowych warunkach. Przejście zajęło mi 18 dni. Trafiłem niemal idealnie w dobre warunki śnieżne bo w pogodę już nie specjalnie. Zaledwie 4 w miarę słoneczne dni to trochę mało do pełni szczęścia. W trakcie wyprawy miały miejsce 2 okresy z dwudniowymi opadami śniegu co w znacznym stopniu ułatwiło ale z drugiej strony utrudniło zadanie. Znacząca warstwa śniegu pozwoliła mi bezpieczniej pokonywać górskie przeszkody a czasem przechodzić na nartach przez poszczególne miejscowości bez zdejmowania ich z nóg z drugiej jednak strony wielokrotnie zmuszała do przecierania szlaku w głębokich śniegach. Śnieg również skutecznie zakrywał znaki na drzewach co zmuszało do uważnej nawigacji. Narty pozwoliły mi (choć nie zawsze) na robienie czasów letnich. Do góry poruszałem się co najmniej tempem piechura za to w dół szybciej. Foki zdejmowałem tylko przed długimi zjazdami. Dziennie wędrowałem średnio od 7 do 10 godzin co przy bardzo częstym przecieraniu szlaku było nie złą harówą. Nocowałem w schroniskach lub prywatnych kwaterach. Namiotu nie używałem gdyż wyszedłem z założenia iż była by to sztuka dla sztuki w terenie gdzie nie ma takiej konieczności. Po za tym w „normalnych” warunkach można było w kilka godzin skutecznie zregenerować organizm przed następnym etapem. Trudność szlaku sprowadza się głównie do pokonywania sporych, leśnych przestrzeni na zasadzie góra – dół. Brak zagrożeń występujących w wyższych górach takich jak ekspozycja, zagrożenie lawinowe (z wyjątkiem Bieszczad i dolnego trawersu pod Mł. Babią Górą), wysokości, braku możliwości zjazdu/zejścia. W kilka godzin można dostać się do „cywilizacji” choć na kilku odcinkach może zajęło by to więcej czasu. Główne zagrożenia to łamiące się pod ciężarem sadzi konary drzew, ukryte pod płytką warstwą śniegu gałęzie i kamienie, powalone drzewa, trudności orientacyjne na niektórych odcinkach. W niektórych wioskach groźne były „bezpańskie” psy. Strome odcinki w wąskich leśnych duktach wymuszały ostrożną jazdę. Wiele pomógł mi GPS, kilkakrotnie wybawiając mnie z nawigacyjnych opresji. W trzech miejscach trasę lekko zmieniłem (skrót lub wydłużenie) gdyż związane to było z taktyką przejścia narciarskiego (dłuższe zjazdy i dłuższe podejścia). Oczywiście zaliczyłem kilka spektakularnych upadków ale bez konsekwencji. Największą tragedią było poważne oparzenie nadgarstka wrzątkiem w schronisku na Stożku w pierwszy dzień wyprawy. Również uciążliwe były przeprawy przez strumienie i rzeczki zwłaszcza w Beskidzie Niskim gdyż nie mogłem sobie pozwolić na kąpiel czy nawet zmoczenie fok lub nóg w wypadku wpadnięcia do głębszej wody. W żywność zaopatrywałem się w mijanych wioskach czy też miasteczkach. Czasem pozwoliłem sobie na obiad w schronisku czy w barze. Miałem oczywiście kilka chwil podłamania (czytaj torowania pod górę w poprzecznych zaspach, czy wyszarpywania nart i kijków z szreni łamliwej). Ludzi spotykałem nie wielu, głównie w okolicach schronisk. W schroniskach kilka razy byłem jedynym gościem. Prawie cały szlak przebyłem samotnie natomiast ostatnie półtora dnia wędrowałem razem z Piotrem, spotkanym na Połoninie Wetlińskiej narciarzem. Razem dotarliśmy do Wołosatego. Tak więc udało mi się po co tu nie mówić trudnej kondycyjnie przeprawie przez białe góry osiągnąć cel na wschodzie przy ukraińskiej granicy.
Natomiast wielkie słowa podziękowania należą się Ryśkowi Widuchowi, który był moim wirtualnym towarzyszem wyprawy. Dziennie kilka razy dzwonił, bukował mi noclegi po drodze, informował o profilach etapu, prognozach pogody i wielu innych sprawach. Była to bezcenna pomoc. WIELKI DZIĘKI RYSIU!. Podziękowania również dla Piotra (i jego żony Agaty), który z Ustrzyk Górnych podwiózł mnie do Tarnowa, ugościł i przenocował. Pozdrawiam.
Pełna relacja ukaże się niebawem w WYPRAWACH. Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGSB
Babia Góra-skitury
Walentynkowy wyjazd skiturowy dla tych co kochają Zimę. Od słowackiej strony "prawie" żółtym szlakiem wychodzimy w świetnej pogodzie ale już nie tak dobrym śniegu na szczyt i wracamy podobną drogą. Ja byłam tam pierwszy raz w życiu i po tym wyjeździe "mogę polecać wyjazd na Babią wszystkim tym, którzy mają tylko pół dnia na górską akcję" ;)- serio - Rudę Ślaską opuściliśmy po 6:30 rano, szczyt osiągnęliśmy o 11:30, a piwo na dole piliśmy o 13:00.
Beskid Mały - skitury
Szybka wycieczka w mało znanych mi okolicach (lata temu tam startowałam w zawodach górskich...). Z Bielska Białej Straconki, spod kościoła ruszam żółtym szlakiem na Magurkę Wilkowicką. Tam krótka przerwa w schronisku (wow- jest ogromne!) i powrót zielonym szlakiem do samochodu. 95 % trasy udało się zrobić w całkiem niezłych warunkach na nartach. Śnieg jednak topi się w błyskawicznym tempie. Dla wszystkich, który chcą pobyć w górach, a mają na to tylko np. pół dnia serdecznie polecam ten rejon. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/obg9h3rn3a28lhi/AABgnTEc3VUcnh-WGA3hx30za?dl=0
AUSTRIA - Salzburg/Tyrol - ćwiczenia ratownicze, skitury
Z prywatnej inicjatywy Andrzeja Ciszewskiego odbyła się pozorowana akcja ratunkowa w jaskini Lamprechtsofen. W ćwiczeniach wzięli udział głównie przedstawiciele wszystkich polskich grup prowadzących regularną eksplorację jaskiń w Austrii oraz koledzy z klubu grotołazów w Salzburgu. Zadanie polegało na transporcie noszy "w górę" wodospadu Schleierfall, aż do miejsca połączenia z głównym ciągiem jaskini. Większość ćwiczących nigdy nie była w tej części jaskini, a niektórzy w ogóle po raz pierwszy zwiedzili "Lampo". Akcja została podzielona na cztery sekcje. Sekcje I - III zostały częściowo przygotowane poprzedniego dnia (montaż stanowisk), przy której to okazji około połowa osób biorących udział w akcji mogła zapoznać się z sytuacją. Informacje były dosyć skąpo dawkowane: części osób plan został wyjaśniony dopiero w dniu ćwiczeń rano, nie było w ogóle dostępnego na miejscu żadnego planu jaskini, nie powiedziano, co robimy po przejściu noszy, tzn. jak i w którą stronę wycofujemy sprzęt. Wszystkie grupy zostały kompletnie wymieszane "wyprawowo" i językowo. Zamierzone, czy nie, symulowało to rzeczywiste warunki, z jakimi moglibyśmy mieć do czynienia na prawdziwej akcji. Mimo tej "deorganizacji", ku mojemu zdziwieniu, wszystko zadziałało z akceptowalną płynnością i nosze "przemieściły się" o 50 m w pionie.
Odcinek wybrany do ćwiczeń, choć krótki, był dosyć urozmaicony, z licznymi odcinkami poziomymi, w tym zwężeniami. Przykładowo, nasza sekcja (III), którą dowodził Bartek Chruściel, obejmowała przejęcie noszy z balansu ze studni, przejście do tyrolki w troszkę zakręcającym korytarzu (dwa bloczki kierunkowe) z głębokimi miejscami po kolana jeziorkami, następnie transport niby poziomy, ale z przejściem na duży głaz (bez liny - "z krzyża"), skośną tyrolkę w górę ok. 12-metrowej studni i przejście do krótkiej, poziomej tyrolki na "przeciwną krawędź".
Ogólnie, było to naprawdę cenne doświadczenie, nawet nie tyle pod kątem ratownictwa, co raczej komunikacji i improwizowania współpracy między ludźmi, którzy się słabo znają. Osobiście wchodziłem do jaskini w grupie, w której rozmawiano w czterech językach (polski, angielski, niemiecki, węgierski). Nie mieliśmy w trzeciej sekcji wystarczająco dużo lin, żeby przygotować się całkowicie przed przybyciem "poszkodowanej" - w związku z czym musieliśmy na gorąco, równolegle z bieżącą obsługą noszy, dbać o to, żeby poprzednie sekcje dostarczyły nam płynnie ludzi i sprzęt. No i to wszystko się jakoś udało!
Poza ćwiczeniami, nasz "samochód" starał się wykorzystać maksymalnie każdą chwilę spędzoną w Alpach. Warunki nie sprzyjały. Przyjechaliśmy w każdym razie dzień wcześniej i w czwartek przeszliśmy się na nartach na przełęcz Ellmauer Tor w masywie Kaisergebirge (ok. 2000 m npm). Niemal tysiąc metrów zjazdu, z czego jakieś 700 m w szreni łamliwej... Bywa. Plan na wyjazdową niedzielę podyktowały z kolei warunki lawinowe (opad śniegu, 3 stopień zagrożenia z tendencją wzrostową): poszliśmy na łagodnego Schwalbenwanda (2011 m npm, 1200 m zjazdu). Był idealny puch, ale niestety z bardzo słabą widocznością, bardzo słabymi kontrastami i dosyć pofalowanym terenem. Nie tak ten zjazd miał wyglądać...
Słowacja: Mała Fatra- skitury
Małej Fatry zimą i to taaaką zimą ciągle mi mało :). Głównie skiturowo robię standardy tej okolicy tj. Vratna-Chata na Gruni-Połduniowy Gruń-Chleb-Snilovskie Sedlo-Vratna-Chata na Gruni oraz Chata na Gruni-Stefanowa- Sedlo Medziholie-kier.Stoch (i znów rozsadek zwyciężył nad przygodą...więc powrót tą samą drogą). W ostatni dzień tradycyjne zimowe przejście Dier. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/6shdnqwdeohzgqm/AAB8jkh1cjKb7-vP_OVQO3dHa?dl=0
Tatry Wysokie - skitury
Wspaniała wycieczka narciarska przez dwie doliny Tatr Wysokich. Startujemy z Palenicy i z buta drepczemy aż do schroniska w 5 stawach . Dlaczego nie na nartach - sami do końca nie wiemy, jakoś dobrze się szło. W schronisku, po konsultacjach z TOPRowcami i bardziej doświadczonymi narciarzami oraz po intensywnym studiowaniu przewodnika, odkładamy pierwotny pomysł zjazdu z Koziego Wierchu i udajemy się na Szpiglasową Przełęcz. Na podejściu zaczynają się problemy techniczne z fokami Tomka, które wytrzymują około 3/4 podejścia (gdyby nie czarodziejska taśma, foki trzymałyby zapewne znacznie krótszy dystans). Z przełęczy podchodzimy na lekko na Szpiglasowy Wierch, z którego rozpościerają się cudowne i rozległe widoki. Na przełęczy narciarze ze stolicy podsuwają pomysł zjazdu doliną Morskiego Oka, który podłapuję jako jedyny, ale z czasem udaje mi się przekonać resztę ekipy i powoli ruszamy na wschód. Swoją drogą to ciekawe jak dobrze działają zachęty typu "po takim wyjeździe czeka Was chwała i szacunek środowiska" itd. itp. Początek zjazdu z przełęczy oferuje podwyższone tętno oraz delikatne i nie kontrolowane trzepotanie nogami, znane z innych dyscyplin "outdoorowych". Nie da się ukryć, że stromizna działa na psychikę zarówno pod względem wizji upadku, jak również zerwania lawiny. Muszę jednak przyznać, że mimo, iż dla połowy naszej ekipy było to pierwsze spotkanie ze znaczną stromizną, pokonaliśmy ją bez strat osobowych i sprzętowych. W trakcie dalszego zjazdu wypatrujemy kolejnych celów na wiosenne wycieczki narciarskie. Odcinek od Stawu Staszica do Morskiego Oka oferuje jeszcze dwa całkiem niezłe zjazdy. Pod schroniskiem uzupełniamy węglowodany czekoladową choinką i zaczynamy ostatni odcinek zjazdu. Od schroniska do parkingu mkniemy już drogą nie dając się wyprzedzić konnym bryczkom. Cała wycieczka, łącznie z godzinną burzą mózgów w schronisku w 5 Stawach i 0,5 godzinną dyskusją na przełęczy zajmuje nam 9 godzin. Cały dzień przepiękna, prawie bezwietrzna pogoda. Dobra zapowiedź dalszej części sezonu:)
Tatry Zach. - krótkie ferie
Udało się nam wyskoczyć na krótkie ferie z dzieciakami-młodzi uczyli się jazdy na nartach, starsi wieczorami szusowali w Witowie, zrobiliśmy wycieczkę do schroniska na Ornaku.
Niestety ominęło mnie wyjście do Kasprowej. Wieczorem czekałam z winem na dziewczyny ale niestety mimo, że byłyśmy bardzo blisko nie udało się spotkać i wino wróciło ze mną do domu. Zostawiam je do marca-poszły słuchy, że Czarna..
Tatry Zach.- jaskinia Kasprowa Niżnia
Chciałyśmy serdecznie podziękować Tadkowi i Ryśkowi za wsparcie udzielone żeńskiej wyprawie do jaskinie Kasprowej Niżniej. Ich wkład w przygotowania do wyprawy nie może być pominięty ze względu na wpływ jaki miał on na zrealizowanie całego przedsięwzięcia.
Na Serio było to tak: W środę było źle. Bardzo źle. Nikt nie chciał (albo nie mógł) jechać do jaskini, a zarówno ja jak i Ola czułyśmy, że już MUSIMY pojechać do jakiejś dziury. Kiedy próby przekonania kogokolwiek do wyjazdu (-no cho, co będziesz jechał na jakieś skitury), albo zwabienia podstępem (-ej, jedziesz na wyjazd kursowy w sobotę? co będziesz jechał na jakieś skitury) spełzły na niczym, zadzwoniłyśmy do Kasi, która po namyśle, w czwartek odpisała, że jedzie z nami. Trzeba było tylko załatwić sprzęt, co udało się dzięki cierpliwości Tadka i ochoczej pomocy Ryśka (patrz oświadczenie powyżej).
W sobotę wyjechałyśmy zgodnie z planem, zabierając najpierw Kasię, potem szpej i ruszyłyśmy w stronę Zakopanego. Gdzieś po drodze pomiędzy Halembą, a przebieralnią w Niżniej planowy czas się rozjechał, zresztą słoneczna pogoda wcale nie poganiała pod otwór i tak zamiast o 9:30 weszłyśmy do jaskini po 12. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ani nikt nam nie deptał po piętach, ani nikt nie robił tramwaju przed nami. Radośnie pognałam przez jaskinię poręczując wszystko aż do Długiego Chodnika, gdzie Ola się zbuntowała i spytała czy ona też może coś powspinać, a Kasia powiedziała, że ona będzie wszystko deporęczować. No trudno, nie mogłam być taka samolubna i liczyć, że uda mi się na spokojnie samej pobawić w jaskini i poukładać wszystko w głowie :(.
Wiedziałyśmy już od grupy z Bielska z którą mijałyśmy się w Gnieździe Kaczki, że będziemy się moczyć w Długim Chodniku ,,do pępka”. Ludzie z Bielska muszą mieć jakąś genetyczną wadę, że mają pępki tak wysoko - mi woda sięgała grubo powyżej żeber… Za to nie musiałyśmy sie moczyć w wiszącym jeziorku bo już było zlewarowane (nie mogłam się nadziwić, jak udało mi się ostatnim razem przejść tam boso po takiej kupie kamieni!). Potem Ola pognała z worem, żeby zaporęczować Zapałki, stamtąd do Krakowskich i już wiedziałyśmy, że nie dojdziemy do końca przy założeniu, że powinnyśmy wracać w połowie czasu jaki mamy być w jaskini. No to chociaż do Komory Gwiaździstej, ale o ile do tej pory szło nam szybko bo znałyśmy drogę, to w tej części sporo zwolniłyśmy z konieczności oglądania planu, szkicu i czytania opisu. Tuż przed 16 dotarłyśmy do zjazdu do Komory, ale tam nie było batonów, a plakietek nie miałyśmy ! (Ola: czemu nam nie powiedzieli, jak my mamy tam zjechać? po namyśle i obejrzeniu na spokojnie w domu szkicu okazuje się, że to moja wina – przeoczyłam! spity na szkicu to się rzucają w oczy, ale punkty HSA już nie…), jeszcze wepchnęłam się w drugi korytarz prowadzący do Gwiaździstej, ale dziewczyny mnie zawróciły widząc kończący się czas. Powrót zajął nam dwie zamiast przewidzianych czterech godzin, przy wyjściu znalazłyśmy się o 18 i ustaliłyśmy, że trzeba tu wrócić i przedeptać tą dziurę do końca !
Przyjemna gwieździsta noc zupełnie nie wróżyła tego co nas spotkało na drugi dzień - odśnieżanie auta było syzyfową pracą – odgarniając śnieg z jednej strony, druga była zasypywana, drogi zaśnieżone, Zakopianka stojąca, i śnieżyca taka, że nie wiadomo było gdzie się kończy ziemia, a zaczyna niebo.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKasprowaN
Beskid Śląski- skitury
W bardzo zmiennych warunkach pogodowych, ale za to świetnych warunkach narciarskich robię trasę: Brenna Centrum-Błatnia-Klimczok-Szyndzielnia-Błatnia-Brenna Centrum.Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/dycy4yna4vuv2f2/AAAc1HyIfAFhDxiNfFu8yHxGa?dl=0
Tatry Wysokie - skitury
W związku z dużym zagrożeniem lawinowym, za cel obraliśmy dolinę Pięciu Stawów i opcjonalnie Zawrat. Zupełnie przypadkiem wyszła nam z tego wyjścia wspaniała wycieczka, którą wspominać będziemy długo. Po pierwsze, zmęczyliśmy się godnie - ok. 7 godzin od auta do auta, z czego tylko ok. 40 min pauzy w schronisku; pozostałe przerwy miały charakter wyłącznie techniczny. Po drugie, jak na weekend, w dolinie było bardzo mało ludzi - od dolinki pod Kotłem zakładaliśmy w głębokim puchu ślad. Na Zawracie tego dnia raczej nikt nie był. Po trzecie, trafiła się nam optymalna pogoda - kilka stopni na minusie, sucho, ale ze słońcem lekko przysłoniętym chmurami, dzięki czemu niezbyt ostrym. Po czwarte, ze śniegiem stało się coś dziwnego - i mimo tego, że według wszelkich podręczników powinno być tego dnia bardzo niebezpiecznie, to pokrywa pod Zawratem zachowywała się bardzo stabilnie. I wreszcie po piąte... dwa genialne odcinki zjazdu w puchu! - jeden bezpośrednio spod Zawratu, a potem jeszcze jeden, może nawet lepszy, spod schroniska.
Beskid Żywiecki - Wielka Racza
Tydzień wcześniej Wojtek miał samotne wyjazdowe. Tak mu się spodobało, że stwierdził "musimy gdzieś jechać. SAMI." Przyznam, że kwestie organizacyjne studziły mój entuzjazm. Gdy jednak znaleźliśmy schronienie dla dzieci na czas naszej nieobecności, trza było jakoś to zagospodarować. Parę nieprzespanych nocy i w sobotę o 5.30 wyruszamy pociągiem do Zwardonia. Żeby nie było za różowo łapiemy opóźnienie już... w Katowicach. Gdzieś w Rajczy mamy przesiadkę na busa (folklor jak w ukraińskiej marszrutce, jedynie ścisku nie było - z całego składu wysiadło raptem 10 osób) na dwie stacje i dalej znów pociągiem. Ostatecznie opóźnienie sięga 1,5h. Cóż, mamy czas... Czas podczas tej wędrówki kieruje się zresztą własną logiką, odmierzamy go kolejnymi górkami, ciągle tylko góra-dół, góra-dół, góóóóra-dóóóóóóół do z...nudzenia. Gdybym tylko pamiętała, że tak wygląda ten szlak... ;) Po czwartej godzinie marszu moje nogi nawet zaczynają lubić ten jednostajny ruch. Po szóstej godzinie przestają. Pozostaje tylko mozolne wdrapywanie się na kolejne wzniesienia. Kikula, Magura, Mały Przysłop, Wielki... i już, już prawie jesteśmy, ostatni grzbiet za winklem i szczyt! Szkoda tylko że ten grzbiet to znów góra-dół, góra-dół, góra-góra-dół, no ja pikole. Światła nie wyciągamy, żeby się nie demotywować i wreszcie! po 18 jesteśmy w schronisku! Trochę tam ciemno - bez prądu, trochę w pokoju zimno, bo ogrzewane są tylko rezerwowane wcześniej, ale kominek jest, herbata jest, więc jest dobrze. Rano udaje mi się wygramolić na wschód słońca i to był chyba jeden z lepszych punktów wyjazdu. Bo choć ogólnie pogoda dopisała, to takiego nieba jak o świcie nie uRaczysz później. W niedzielę schodzimy już najkrótszą drogą do Rycerki. Drepczemy przez wioskę nie zatrzymując się na przystanku i licząc na to, że w drodze złapiemy jakiegoś stopa do Rajczy i wrócimy wcześniejszym pociągiem. (Senna, niedzielna Rycerka, dachy pod śniegiem lekko topniejącym w słońcu, zapach drewna - taki fajny klimat pamiętam z ferii w dzieciństwie..) Niestety tym razem się nie udało. Ostatecznie podjeżdżamy busem i po 14 wsiadamy w pociąg do domu.
Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FWielkaRacza
Tatry Zachodnie - skitury
Próba podejścia z Kuźnic przez dolinę Kondratową i potem Magurskim Upłazem na Suchy Wierch Kondracki. Wycof z ok. 1 800 z powodu zagrożenia lawinowego (odcięliśmy kilka "desek").
Babia Góra - skitury
opis... może będzie.... kto wie ? na razie zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fbabia2
Słowacja: Mała Fatra- skitury
W Fatrze przepiękna zima. Widoki są wręcz bajeczne. W sobotę fundujemy sobie wycieczkę bardzo, bardzo kondycyjną. Nie do końca mieliśmy takie plany, ale wyszło to nam tak jakoś alpejsko ;). Przechodzimy Janosikowym szlakiem z wąwozu Tiesňavy na Boboty, zjeżdżamy do Stefanowej by pozwiedzać zbocza Małego Rozsutca i zmierzyć się ze Stochem. Tam, jeśli przyjmiemy oficjalną wersję wydarzeń-rozsądek nakazał zawrócić ze względu na zagrożenie lawinowe...W niedzielę z kolei rozkoszuję się zjazdami ze Snilovskiego Sedla i Grunia. Warunki śniegowe fantastyczne. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/ansi2zwk3wri5dz/AABewRkEI56yx0lCUYDAOfYBa?dl=0
Babia Góra od południa
Przy tej pogodzie i w tych warunkach był to "strzał w dziesiątkę". Autem nadrobiliśmy sporo kilometrów by właśnie wystartować z tego uroczego miejsca. Start z Lipnicy zielonym szlakiem od południa. Po ostatnich znów nie tak wielkich opadach śniegu warunki się poprawiły. Konkretnie w tej okolicy na twardym, dobrze ustabilizowanym podkładzie pojawiła się kilkucentymetrowa warstwa puchu. Szlak w zasadzie nie uczęszczany. Posiłkując się GPSem docieramy do granicy BPN. Potem zupełnie nie przetartym terenem podążamy w stronę szczytu. Pogoda była jaka była wiec od granicy lasu nawet tyczki są nie zbyt widoczne. Wiało, a drobinki śniegu smagły nas po twarzach. Od ruin starego schroniska wychodzimy już bez większych problemów na szczyt. Tu "tłumy" (tzn. kilka osób, które zdecydowało się zawalczyć przy tej pogodzie o szczyt z innych stron). Za kamiennym murkiem szybko robimy przepinkę, zdjęcie, po łyku herbaty i zsuwamy się w dół mniej więcej trasą podejścia. U góry ostrożnie, gdyż śnieg w wielu miejscach wywiany. W "mleku", ciągle obserwując GPS i wystawiając swoje błędniki na próby zjeżdżamy do granicy lasu. Tu już śnieg jest bajeczny i widoczność dobra. Już dawno nie zjeżdżałem po tak boskim śniegu. Szybko tracimy wysokość śmigając wśród drzew jak fantazja pozwoli nie zbyt gęstym lasem. Szczęśliwie docieramy cali do auta. Zrobiliśmy 900 m deniwelacji. Dla Bogdana był to skiturowy debiut. Nie ryzykując powtórnie zakazanego skrótu do domu wracamy autem przez Słowację.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBabia
Tatry Wysokie - wspinanie
W piątek wieczorem szybko docieramy do Palenicy, tam na parkingu niespodziewanie spotykamy Kasię z Maćkiem (Tatry są naprawdę małe), którzy planowali wejście na Rysy. Po małych przygodach docieramy do schroniska w Roztoce w którym nocujemy ze względu na brak miejsc w Morskim Oku. Ambitnie budzimy się o 3.57 !!!, jemy pijemy kawę i …. od niechcenia sprawdzam temperaturę na zewnątrz. Szok !!! o tej porze jest +7 stopni. Po długiej dyskusji ustalamy, że rezygnujemy dzisiaj ze wspinania, choć nie do końca. Zamiast drogi zimowej wybieramy się na sportowe drogi drytoolowe na Buli pod Bandziochem, które zostały przygotowane na Memoriuał Bartka Olszańskiego. Próbujemy się wspinać na dwóch drogach, niestety okazuje się że wspinanie w granicie jest zdecydowanie trudniejsze niż w wapieniu. Cały dzień temperatura powietrza jest znacznie powyżej zera, im dłużej wspinaliśmy się na Buli tym bardziej byliśmy pewni, że podjęliśmy dobrą decyzję o odpuszczeniu sobie poważnego wspinu. Powrót do Roztoki dłuży się niesamowicie… W niedziele również odwilż więc wysypiamy się i jedziemy do kamieniołomu Wdżar, który jest niedaleko Nowego Targu. Tam szybko robimy 2 fajne drogi, ale niestety panująca odwilż znacznie pogorszyła warunki wspinu(dużo błota i kruszyzny).
Tatry Wysokie - skitury
Po kilkukrotnych konsultacjach "kto, gdzie, co i z kim" zdecydowałam się na wariant: Tatry po polskiej stronie i spotkanie z wspinającą się ekipą w Schronisku w Roztoce. W sobotę więc robimy skiturową trasę Doliną Roztoki (zielonym szlakiem do schroniska w 5-ciu Stawach)-co okazało się doskonałym wyborem, bo dzięki temu całą trasę od początku szlaku do końca wycieczki robimy na nartach. Na poziomie stawów wiatr toczy z nami nierówną walkę, jednakże mimo to fundujemy sobie całkiem miły zjazd zboczem Koziego Wierchu (do pewnego poziomu udało się wejść pomimo wiatru). W niedzielę zgodnie z zasadą "we will see" podchodzimy oblodzoną drogą do Morskiego Oka. Niestety zobaczyliśmy "nic", co zmotywowało nas skutecznie do zjedzenia szarlotki, wypicia ciepłej herbaty i zakończenia pobytu w Tatrach sportem o nazwie "Ice skiing". To z kolei umożliwiło osiągnięcie parkingu w Palenicy Białczańskiej w rekordowym tempie. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/l2aifvxl5qigc52/AAAJxUOX1hnPDaB8O7pekydba?dl=0
SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitura w otoczeniu dol. Łatanej
To miał być taki lekki wyjazd skiturowy początkujący sezon skiturowy w Tatrach. Niby prosta wycieczka przekształciła się w nie złą walkę o przetrwanie.
Ruszyliśmy z Zverowki doliną Łataną a następnie szlakiem na Grzesia (słow. Lučna). Przeważnie szlak nie przetarty. Śniegu dość sporo. Powyżej granicy lasu wiatr wiał z dużą siłą. Banalny Długi Upłaz kosztował nas sporo sił. Foki nie trzymały na lodzie. Ostatni odcinek na Rakoń (1879) był bardzo ciekawy (akurat na tym wyjeździe nie mieliśmy raków, które zwykle zabieramy). Z Rakonia planowaliśmy zjazd przez przełęcz Zabrat z powrotem do doliny Łatanej. Górny odcinek grzbietu rozdzielającego Łataną od Rochackiej był wywiany z śniegu i pokryty co najwyżej lodem. Narty założyliśmy na plecaki. Na wietrze działały jak maszt. Targało nami okropnie. Kilka razy musiałem przytrzymać Teresę gdyż wiatr ją dosłownie wyrywał. Nikt by nie uwierzył, że na „takim” Rakoniu trzeba się tak sprężać. Dopiero przy kosówce śnieg był miększy i można było się nie co odprężyć. Ja z Łukaszem P. nawet zakładamy narty i zjeżdżamy na fokach na przełęcz Zabrat bo czekało nas jeszcze podejście na Zadni Zabrat (1693). Poniżej grani wiatr ucichł. Na zjazd do Łatanej wybieramy wąski Szyndlowy Żleb, który nawet na niezbyt długim odcinku był dość stromy. Łukasz M. zjeżdżał „na kaskadera”, Teresa zachowawczo (schodkowała w dół na najtrudniejszym odcinku) a ja i Łukasz P. raczej klasycznie. Śnieg był to twardy, to przepadający co mogło skutkować (a nawet skutkowało) niekonwencjonalnym upadkami. Później było łatwiej ale i tak Łukaszowi M. udało się wpaść na drzewo czego konsekwencją było stłuczenie lędźwi i złamanie kijka. Potem ładnym zjazdem osiągamy dno doliny Łatanej i drugą stroną strumienia mkniemy w dół do auta gdzie docieramy już bez przeszkód. Pogoda w międzyczasie uległa znacznemu pogorszeniu ale my byliśmy już bezpieczni. Kolejna lekcja pokory dobiegła końca.
Tatry Zachodnie - skitury
Z Kuźnic na Kondracką Przełęcz, potem pauza w schronisku i kawałek podejścia zielonym szlakiem do Korycisk -- i w dół. Warunki takie sobie.
Kraków, Zakrzówek - drytooling
Nie dając się namówić na wyjazd skiturowy na Pilsko, udajemy się na drytoolowe wspinaczki na krakowskim Zakrzówku. Karol prowadzi wszystkie (trzy) drogi, a ja z Łukaszem M. wspinamy się na wędkę. Cóż, nad sensem tej dziwnej jak dla mnie dyscypliny (wspinanie po skale z czekanami i w rakach) nie będę się rozwodził, ale jako forma treningu wspinaczkowego i psychicznego jest godna polecenia. Pod skałą sporo amatorów wspinaczki lodowej bez lodu. Mimo zaliczenia lotu, poharatania o skałę, dziwnie powykrzywianego sprzętu oraz kilku ran ciętych, kłutych i tłuczonych od czekana (dobrze, że mieliśmy kaski), szczęśliwi i zadowolenie wracamy na Śląsk. Droga powrotna mija przy dyskusji o motoryzacji, uff to już drugi temat, na który można porozmawiać z Karolem:)
Beskid Żywiecki – mokra skitura na Pilsko
Jak to powtarza Karol: "nie ma złej pogody, są tylko mocne lub słabe charaktery". W totalnej zlewie ruszamy z przełęczy Glinne granicznym szlakiem na Pilsko. Śnieg mokry, widoczność ograniczona, po prostu paskudnie. Z wyjątkiem Bogdana (miał zwykłe narty zjazdowe i musiał je nieść na plecaku) pozostała część grupy podchodzi na nartach skiturowych. Już w drodze na Halę Miziową śniegu jest tak dużo, że Bogdan zapada się czasem do pasa co spowalnia oczywiście marsz. Mokrzy i spóźnienieni osiągamy schronisko na Hali Miziowej. Przy takiej pogodzie wyciągi nie działały a w schronisku było tylko kilka osób. Po posiłku wychodzimy na Pilsko (graniczne) gdzie powyżej granicy lasu wiatr wiał z potężną siłą. Szybko przepinamy się do zjazdu. Przykra niespodzianka czekała jednak na Bogdana. Jego buty zjazdowe tak stwardniały, że mimo heroicznych bojów (zdjął nawet skarpety) nie zdołał ich założyć. Szybko zmieniamy taktykę. Bogdan zejdzie z powrotem na Miziową do schroniska i tam założy buty by dalej zjechać nartostradami do Korbielowa skąd go później odbierzemy autem. Reszta ekipy zjeżdża wzdłuż granicy państwa na przełęcz Glinne. Najpierw szarpani wiatrem po różnych gatunkach śniegu osiągamy las. Potem, już w lesie toniemy w mokrym śniegu. Bez stałej kontroli kierunku na GPSie mielibyśmy marne szanse w tej pogodzie na odnalezienie właściwej drogi. W końcu docieramy do naszych starych śladów i szybko mkniemy na dół. Deszcz i wysoka temperatura uszczupliły znacznie pokrywę śniegu w dolnych partiach lecz udaje się aż do auta dojechać na nartach. W Korbielowie Kamiennej zabieramy Bogdana, który szczęśliwe niemal w tym samym czasie zjechał w dół po mokrej bryji i strumieniach wody. Wszyscy byli mokrzy a ja totalnie. Ruszamy w drogę powrotną do domu równo z zapadnięciem zmroku. Ponieważ byliśmy mokrzy to plan odwiedzenia jeszcze kolegów z biwaku zimowego SBB na Jałowcu został zaniechany. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSkitura%20na%20Pilsko
Beskid Śląski – skitura na Skrzyczne i Mł. Skrzyczne
Niebieskim szlakiem podchodzę na szczyt Skrzycznego. Piękna pogoda. U góry wietrznie. Jadąc w stronę Mł. Skrzycznego wiatr mnie zatrzymuje niemal w miejscu. Potem zjeżdżam nieczynnymi nartostradami do Czyrnej. Warunki bardzo dobre. Do auta docieram na nartach. Potem jadę prosto do klubu na zebranie.
Beskid Śląski – Brenna- skiturowa przebieżka
W pięknych zimowych warunkach i z całkiem niezłym tempem marszu robimy trasę Brenna-Karkoszczonka-Klimczok-Błatnia-Karkoszczonka-Hyrca-Brenna. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/0h4vu80p7zn9rog/AABqSQLFmDkmHoFwPs1wA-Xza?dl=0
SŁOWACJA - Tatry Wysokie - wspinanie
Korzystając z długiego weekendu wybieramy się na Tępą. Cel wybrany został ze względu na spodziewaną olbrzymią liczbę ludzi po polskiej stronie Tatr. Po morderczym podejściu do schroniska nad Popradzkim Stawem jest jasne, że kondycyjnie nie jesteśmy przygotowani do zwiedzania Krukówek nie mówiąc o wycieczkach w Tatry. Jak to bywało wcześniej brak kondycji i umiejętności nadrabiamy brakiem mózgu. W sobotę jako pierwszą drogę w sezonie wybieramy żebro Galfy’ego (III). Trudności drogi kumulują się na pierwszych 4 wyciągach, środkową i górną część, która jest prostsza, pokonywana jest z lotną asekuracją. Niestety wybrałem nieco inny wariant startowy, który okazał się znaczniej ciekawszy niż oryginalny. Dzięki temu miałem przyjemność sprawdzenia jakości osadzanych przez siebie punktów asekuracyjnych. Tej próby nie przeszedł mikrofriend, szczęśliwie stanowisko wytrzymało:). Górną cześć drogi pokonujemy w tempie himalaistów na 8000 metrów oczywiście niekorzystających z tlenu. Warunki do wspinania nie były idealne, szczególnie dokuczliwy był silny wiatr, który na grani osiągał taką siłę że kilkakrotnie zdołał mnie przewrócić. W niedziele warunki się znacznie pogorszyły, spadło około 20cm śniegu, a wiatr pokazywał już przy schronisku co potrafi. Pomimo tego jako jedyny zespół (wg wpisów w książce wyjść) podjęliśmy heroiczną próbę wspinania. Nasz zapał znacznie się zmniejszył po 1,5 h podejściu i zderzeniu z panującymi warunkami. Damian rozpoczął ochoczo wspinanie, lecz pewnie ze względu na chęć wyrównania rachunków pod względem liczby lotów szybko zaliczył glebowanie (w tym przypadku szczęśliwie śniegowanie) wyrywając osadzony przelot. Po tym zdarzeniu stwierdziliśmy, że jest to idealna chwila żeby w wielkim stylu się wycofać. Droga powrotna autem to kolejna niekończąca się opowieść, nadmienię jedynie że podróż zajęła nam około 7h.
Beskid Żywiecki – spacer na Romankę i Rysiankę
Do Sopotni Wielkiej docieramy z pewnymi przebojami typu niekontrolowany zsuw auta z oblodzonego wzniesienia, szczęśliwie rowu nie zaliczyliśmy i skończyło się tylko na kilku chwilach Stresu. Warunki drogowe w ogóle były średnie i w konsekwencji w góry wychodzimy dopiero po 10.30. Startując spod przystanku autobusowego kierujemy się w górę potoku W Kotarnicy, początkowo drogą, a po jej skończeniu już na krechę do grzbietu, który osiągamy dokładnie w zaplanowanym miejscu, tj. na przełączce pod Kotarnicą. Odtąd idziemy granią niebieskim szlakiem. Droga pusta. Nikt dziś tędy nie szedł. Las w pięknej zimowej aurze i świeży pucho-styropian pod nogami, momentami tylko zrywa się silniejszy wiatr i burzy sielankową wędrówkę. Śmiejemy się, że jeśli kogoś spotkamy na szlaku to będzie to Damian z Teresą. W okolicy Hali Majcherkowej zatrzymujemy się na chwilę by skontrolować szlak i wtedy doganiają nas „turyści”. „Je patrzcie Ola Strach idzie” - mówi Tomek. „Hahaha, jasssne!”, „Ej, rzeczywiście”, „No co wy, żartowałem! Ale… serio?!”. 20 sekund później sprawa się wyjaśnia. Cześć cześć cześć :) Co tu dużo mówić... kobieca intuicja. Namierzenie nockowicza zamieszczającego wyjazdowy anons najwyraźniej nie jest takie trudne :) Dalej idziemy razem. Z Hali Łyśniowskiej widać nasz cel jak na dłoni, jeszcze tylko Przełęcz Pawlusia - staje się ona najtrudniejszym punktem wycieczki z uwagi na bardzo silny wiatr z zachodu. Walczymy o życie ;) szczęściem tylko kilkanaście minut. Jednak w ciągu tych paru chwil myślę o bidokach, którzy w tym czasie napierają na Babią... eh, entuzjaści... Schronisko osiągamy zgodnie z planem o 14, godzina relaksu i w dół schodzimy niebieskim szlakiem do Sopotni. Idzie się bardzo przyjemnie do momentu, gdy szlak przecina drogę. Niestety włącza nam się autopilot i instynktownie schodzimy szeroką drogą zamiast pilnować szlaku. Jak się później okazuje nadkładamy spory kawałek. Do samochodu docieramy przed 17, podwozimy jeszcze towarzyszy do początku czarnego szlaku, skąd wyruszyli i powoli wracamy do domu.
Zdjęcia pojawią się (mam nadzieję), gdy Tomek upora się ze swoim nowym urządzeniem.
Beskid Śląski - Sylwester w Szczyrku
W przeciągu paru dni śmigamy na nartach w Szczyrku oraz Wiśle. Pierwszego dnia tego roku odbywam wycieczkę skiturową na Skrzyczne - Państwa Szołtysików nie spotykam:) - ze Szczyrku, na Skrzyczne, a następnie zjazd do Czyrnej. Warunki poza trasami narciarskimi opisane poniżej przez Damiana. Warunki na stokach przygotowanych, bardzo dobre, szczególnie jak na taką pogodę. Po skiturach dorobiłem się odcisków znanych Damianowi i Łukaszowi Majewiczowi. Liczę na szybkie wygojenie ran bo pogoda dobrze rokuje.
Beskid Śląski - skitura na Skrzyczne
Po badmintonowym Sylwestrze i dobrze przespanej nocy ruszamy na pierwszy w tym sezonie skiturowy wyjazd. Z Szczyrku doliną Czyrnej stokową drogą wychodzimy na Skrzyczne nie spotykając po drodze człowieka. Może to dziwne ale tu podchodziliśmy pierwszy raz w życiu. Śniegu mało i bez podkładu lecz dało się podejść. Było mgliście ale wszystko ładnie ośnieżone. Na szczycie ludzi już sporo. Po odpoczynku w schronisku zjeżdżamy do Jaworzyny trasą FIS (naśnieżona) wśród tłumów ludzi. Potem jednak skręcamy znów do doliny Czyrnej i już sami, mniej więcej drogą podejścia zjeżdżamy w dół. Wystawały miejscami kamienie lecz do samego auta znośnie zjeżdżamy na nartach bez strat w sprzęcie i w ludziach. Wariant zjazdu zwłaszcza na takie warunki godny polecenia. Zrobiliśmy ponad 600 m deniwelacji.