Wyjazdy 2023: Różnice pomiędzy wersjami
(→III kwartał) |
|||
Linia 427: | Linia 427: | ||
{{wyjazd|Jura Krakowsko-Częstochowska - Rabsztyn - Januszkowa Baszta|Iwona, Karolina i <u>Karol Pastuszka</u> i znajomi|23 07 2023}} | {{wyjazd|Jura Krakowsko-Częstochowska - Rabsztyn - Januszkowa Baszta|Iwona, Karolina i <u>Karol Pastuszka</u> i znajomi|23 07 2023}} | ||
Jak w poprzednią niedzielę umówiliśmy się ze znajomy w skały. Dzieci rozrabiały, a my próbowaliśmy powalczyć z kilkoma drogami. | Jak w poprzednią niedzielę umówiliśmy się ze znajomy w skały. Dzieci rozrabiały, a my próbowaliśmy powalczyć z kilkoma drogami. | ||
+ | |||
+ | {{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Pod Wantą; wyjście kursowe|<u>Mateusz Balcer</u>, Tomasz Jaworski, Miłosz Pawlik, Michał Przybycień|22 - 23 07 2023}} | ||
+ | Wyjazd rozpoczęliśmy w słoneczny i upalny piątek, wybierając się do Kir trasą przez Słowację. Jako naszą bazę wybraliśmy Willę Pisaną tuż u wlotu do doliny Kościeliskiej. Bezproblemowy dojazd i piękna pogoda dobrze nastawiły nas na nadchodzący weekend. | ||
+ | W sobotę ruszyliśmy w stronę jaskini o godzinie 7, trasą przez wejście do Doliny Kościeliskiej w kirach, następnie przez Przysłop Miętusi i niebieskim szlakiem przez Skoruśniak. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę jeszcze w chłodnym cieniu przy Wodniściaku i dalej poszliśmy przez Kobylarz do Doliny Litworowej. | ||
+ | |||
+ | Słoneczna pogoda dodawała uroku i sielskości biwakowi przy otworze jaskini, w naszym kameralnym zespole. Był to duży kontrast do zatłoczonych wakacyjnymi turystami szlaków. | ||
+ | |||
+ | Była to dla nas pierwsza tak duża jaskinia w trakcie trwania kursu. Sam poręczowałem i zjechałem jako pierwszy Dzwonem i… było to fantastycze doświadczenie wiszenia na „sznurku” w tak dużej sali, tylko ze swoim światłem. Następnie ułożyłem się w bezpiecznym miejscu i bez światła oglądałem jak małe świecące punkciki zjeżdżają po linie. | ||
+ | |||
+ | Po osiągnieciu dna sali zeszliśmy w dół w poszukiwaniu dna jaskini. Użyliśmy 22 metrowej liny, aby z miejsca pod zawaliskiem sali zjechać do niższego poziomu jaskini. Tam znaleźliśmy jeszcze jeden zjazd, na który nie mieliśmy już niestety liny w zapasie. | ||
+ | W dobrych humorach rozpoczęliśmy wyjście z jaskini i… o ile zjazd Dzwonem na pierwszego był ekscytujący, to wyjście po tej samej linie, która zaczęła pod moim ciężarem rozciągać się jak guma od gaci dawał mi skrajnie nieprzyjemne uczucie. Lina jakby rzeczywiście stawała się zbyt cienka do utrzymania ciężaru na tak długim i swobodnie wiszącym odcinku. Na strachu się skończyło! | ||
+ | Dalszą część jaskini swobodnie zdeporęczowaliśmy i wyszliśmy na powierzchnię około godziny 16. | ||
+ | |||
+ | Szczęście dopisywało naszemu wyjazdowi, ponieważ około 19 cudem znaleźliśmy stolik w zamykającej się już gospodzie (a był to już 4 lokal w którym próbowaliśmy zjeść). Pełny stół jedzenia i dobre humory skłoniły nas do zostania w Kirach na jeszcze jedną noc i wyjście w Tatry w niedzielę na wycieczkę topograficzną, którą przygotował Tomek. | ||
+ | Wyszliśmy na wycieczkę już na lekko około godziny 8 rano i powtórzyliśmy trasę z poprzedniego dnia w górę. Celem był rejon Małołączniaka, Krzesanicy i Ciemniaka. Wycieczkę zakończyliśmy o godzinie 18 na parkingu pod noclegiem, a całą wyprawę o 22:30 w Rudzie Śląskiej. | ||
+ | |||
+ | Wycisnęliśmy na maksa ten weekend! | ||
+ | |||
+ | Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FPodWanta | ||
{{wyjazd|WŁOCHY: Triest i jezioro Garda|<u>Łukasz Mazurek</u>, Kamila (niezrzeszona)|20 - 23 07 2023}} | {{wyjazd|WŁOCHY: Triest i jezioro Garda|<u>Łukasz Mazurek</u>, Kamila (niezrzeszona)|20 - 23 07 2023}} |
Aktualna wersja na dzień 07:46, 11 maj 2024
IV kwartał
AUSTRIA - Skitury i spacery w Dolnej Austrii
Bazą była miejscowość Grünbach am Schneeberg. Dopisywało piękne słońce, ale co z tego, skoro tak ogólnie panowała odwilż i bezśnieg. Tak to już się zdarza w grudniu. Ale na domiar złego przez większość naszego pobytu Ola była chora :(
W środę z przełęczy Preiner Gscheid samotnie ruszam w stronę Heukuppe, najwyższego szczytu w paśmie Rax. Rezygnuję pod (zamkniętym) schroniskiem ok. 200 m pod szczytem. Grzbiet jest bowiem bardzo wywiany i więcej tu trawy niż śniegu... a zresztą śnieg jest wszędzie bardzo twardy i nieprzyjemny. Zastygłe w beton pofalowania pokrywy śnieżnej powodują, że na zjeździe można nabawić się potłuczenia zębów, albo czegoś takiego. Przynajmniej tyle, że udało się zjechać na nartach aż do parkingu. Zrobiłem 760 Hm.
Czwartek to (znów samotna) przebieżka na butach po parku narodowym Hohe Wand, z elementami walki o życie. Okazało się, że jeśli na mapie dwie drogi są bardzo blisko, ale jednak nie łączą się ze sobą, to najwyraźniej musi być ku temu jakiś dobry powód. Wyszło niecałe 15 km / 760 Hm.
W piątek w poszukiwaniu lepszego śniegu jadę kawał drogi w góry Rottenmanner Tauern. Odległość jak z Katowic do Zakopanego, ale austriackimi autostradami przebywa się ją zauważalnie szybciej i przyjemniej. Startuję z doliny Triebental, całkiem na fokach, z wysokości ok. 1300 m n.p.m. Tu jednak również śnieg jest albo rozmoknięty (w lesie) albo całkowicie zbetoniały (powyżej lasu). Miałem iść na Gamskogel, ale strome podejście po betonie jakoś nie wyglądało mi na zachęcające i skończyło się na nienazwanej chyba przełęczy z widokiem na drugą stronę grani (wys. niecałe 2200). Zjazd znów nie był przyjemny, no ale przynajmniej trochę się zmęczyłem. Zrobiłem ok. 900 m przewyższenia.
W sobotę Ola już jest niemal sprawna, ale jeszcze nie całkiem. Żeby choć na zjeździe było trochę łatwiej, wybieramy się na wspólną wycieczkę na fokach do ośrodka narciarskiego. Wzdłuż potoku Kaltenbach lasem wychodzimy na Stuhleck, zaliczając po drodze popas w schronisku Karl-Lechner-Haus (pyszne mięsko!). Powrót po trasach zjazdowych, więc tym razem z grubsza bez betonów. Z tego dnia do annałów dopisaliśmy kilometr pionu.
W sylwestrową niedzielę na sam koniec jeszcze szybka, wspólna tym razem przebieżka na kawę i ciastko do schroniska Scheimhitt'n, 220 m przewyższenia. No i tak nam zeszło do końca roku.
Między Stołą a Małą Panwią - rajd rowerowy
Fajny rajd rowerowy leśnymi szutrami po rozległych kompleksach leśnych między rzekami Stoła i Mała Panew. Start i meta w Strzybnicy. Niemal ciągle w deszczu, czasem ulewnym. 50 km jest w tej pogodzie w sam raz na krótki grudniowy dzień. Po drodze kilka ciekawych miejsc, zwłaszcza Krywałd - miejsce w dolinie Małej Panwi oraz kilka leśnych uroczysk. Po tej częściowo błotno - wodnej kąpieli wyglądamy zgoła inaczej niż na starcie no i wyziębienie też odczuwalne.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FTarGor
Tatry Zach. - Kasprowy Wierch
Mając możliwość kilku dni wolnego odwiedziłem Magdę i Staszka w Betlejemce. Przy okazji zrobiłem spacerek po okolicy i wszedłem na Kasprowy Wierch.
Jura - jaskinia Rysia
Wykorzystując przerwę między Świętami a nowym rokiem, jedziemy zwiedzać nową (dla nas) jaskinię. Wyruszamy wcześnie - posiadając wcześniejsze doświadczenia klubowych kolegów z tej dziury - wiemy że jaskinia Rysia jest spora, a chcemy ją zwiedzić całą. Otwór wejściowy znajdujemy sprawnie i szybko. Daniel ekspresowo poręczuje wlotówkę (Studnia I) i po chwili jesteśmy przy Katedrze. Następnie przechodzimy do Sali pod Blokiem i dalej do Prasy. Przeciskamy się przez prasę i osobiście poręczuję Drugą Studnię. Już nie tak ekspresowo jak Daniel - w końcu cały czas się uczę ;). Na dole zjeżdżamy do Mlecznego Korytarza i przeciskając się na powrocie udajemy się do Szczeliny Naj. Obydwa zaciski nie stanowiły dla nas problemu zarówno na zjeździe jak i wyjściu. Po 3 i pół godziny meldujemy się na powierzchni.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FJRysia
Jura - rajd rowerowy i jaskinie
Kolejna wolta zimy powoduje, że znów narty muszą poczekać a rower wraca do łask. Z Chechła bardzo atrakcyjnymi, terenowymi trasami zataczamy ciekawą pętlę (ponad 30 km) przez m. in. Żelazko, Hucisko, Bydlin oraz dolinę Białej Przemszy wracamy do auta. W okolicach Huciska odnajdujemy Jaskinię w Hucisku i Jaskinię Prostą. To małe ciasne dziury w dość rozległym masywie skalnym. Obok jeszcze kilka ciekawycy otworów, w których ktoś kopie. Pogoda cudowna.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FJura-rajd
Tatry Wysokie - Kozia Przełęcz
Skuli wcześniejszej choroby, to dopiero moje pierwsze "foki" w tym sezonie. W Tatrach roztopy - na plusie było co najmniej do wysokości 2000 m. Dzień na dobre zaczynamy w Betlejemce, gdzie zostaliśmy podjęci pyszną kawą i ciastem przez gospodarzy obiektu, czyli Magdę i Staszka. Stamtąd bez większych nadziei ruszamy w kierunku Koziej Dolinki. Jednak po drodze pogoda stopniowo poprawia się, gdzieś tam w oddali zaczyna się przebijać popołudniowe słońce, a przypadkowo spotkani w dolince narciarze zapewniają nas, że nie pożałujemy podejścia ich śladami. I takim oto sposobem tak jakoś wyszło, że wdrapaliśmy się na Kozią Przełęcz. Zjazd pozytywnie nas zaskoczył, mimo dodatniej temperatury nawet na tym trudnym prożku pod Zmarzłym Stawem udało się zrobić kilka fajnych skrętów. Na koniec, dzięki porządnemu uklepaniu drogi przez pieszych, odcinek z Murowańca do parkingu w Brzezinach pokonujemy w niecałe trzynaście minut. W sumie wyszło jakieś 630 m podejścia.
CZECHY: Beskid Śląsko-Morawski - Javorowy Szczyt
Krótka skituorowo-piesza wycieczka z akcentem na "pieszo". Jak to często bywa o tej porze roku, śniegi stopniały i dość wysoko dajemy z buta. Potem jednak zaplanowaną trasą docieramy już po fajnym śniegu na szczyt Javorowego Szczytu (1032). Stąd łagodny zjazd na Mały Javorowy (947) gdzie zatrzymujemy się w schronisku. Zjazd początkowo po super śniegu starą nartostradą. Niżej jednak "kalafiory" i zlodziały śnieg. Dalej kamienie, więc do auta dochodzimy "z buta". Tym nie mniej wycieczka całkiem fajna, pogoda piękna. 9 km i 600 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Javorowy
Beskid Śląski - Klimczok
Na butach przeszliśmy trasę z parkingu w Nałężu przez Czupel i potem Błatnią na Klimczok, dalej powrót tą samą drogą na Błatnią, a potem szlakiem "harcerskim" nazot do Nałęża. Na grzbiecie piękne, zimowe krajobrazy, ale w lesie głównie błoto i na nartach nie byłoby szans.
Beskid Żyw. - wycieczka skiturowa
Zwarzywszy na topniejący śnieg lub jego całkowity brak w Rudzie Śląskiej pełen obaw wybieram się na skitury w Beskid. Jadąc obwodnicą Bielska Białej mijam zielone łąki, pola pszenicy i rzepaku no może bez rzepaku. Z nadzieją w sercu, bijąc się z myślami czy wracać do domu na 500m przed Złatną Hutą moim oczom ukazuje się śnieg. Startuje o 6:30 w padającym śniegu kieruje się na przełęcz Bory Orawskie i granicą Państwa podążam na Krawców Wierch dalej długim zjazdem na Przełęcz Glinka. Przekraczam drogę i wspinam się dalej granica w kierunku Javorina. Tutaj żegnam się z szlakiem i na „szago” zjazdami przez las docieram do miejscowości Glinka. Z powodu braku śniegu idę z buta. Skręcam przy kaplicy na żółty szlak. Widok płyt tworzących highway to heaven sprawia że mozolnie pokonuje następne metry. Po pół godzinie pojawia się śnieg i w lepszym nastroju melduje się przy Bacówce na Krawcowym. Z powodu turnieju piłki siatkowej (zbyt wielu ludzi) zatrzymuję się na krótko. Ściągam przemoknięte foki i udaję się niebieskim szlakiem granicznym w stronę Złatnej. Mam szczęście teren dopisuje i już bez fok mogę śmigać ostatnie 7,5 kilometra na nartach. Udaje mi się jeszcze po jasnoku być przy aucie. Dzień uważam za udany, na szlaku spotkałem tylko 3 osoby (nie licząc schroniska). Podsumowanie: dystans 34 km, przewyższenie 1150 m.
Dolina górnej Kłodnicy na nartach biegowych
Kłodnica to prawy dopływ Odry, płynie przez Wyżynę Śląska od Katowic do Koźla. W swoim górnym biegu w wielu miejscach zachowała naturalny charakter. Meandruje dość szeroką doliną, porośniętą często lasami. Choć wokół teren jest dość zurbanizowany to sama rzeka jest w tym rejonie izolowana różną roślinnością. Na nartach biegowych przeszliśmy wzdłuż rzeki od granicy z Katowicami do granicy z Zabrzem. Kłodnica równiez stanowi częściowo południową granicę Rudy Śląskiej. Ponieważ dysponowaliśmy ograniczonym czasem to podzieliśmy akcję na 2 dni. Na nartach mogliśmy pokonać podmokłe tereny, który latem są trudno dostępne. Ciekawostką było miejsce, gdzie bobry budują na rzece żeremię. Charakterystycznie ogryzione drzewa są tego dowodem. W drugi dzień wyszedłem na największą hałdę (bardziej już przypomina naturalne wzniesienie) w okolicy by zjechać z niej długim łagodnie opadającym trawersem (z 200 m zjazdu) do koryta Kłodnicy przy granicy z Zabrzem. Bardzo ciekawa wycieczka, zwłaszcza, że nie często zdarzają się tak dobre warunki śniegowe na jej dokonanie.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Klodnica
Beskid Żyw. - Pilsko na skiturach
Z uwagi na spore opady śniegu dojazd do Korbielowa zajmuje znacznie więcej czasu niż zwykle. Na Pilsko już wchodziliśmy przeróżnymi drogami lecz dol. Kamiennego Potoku po raz pierwszy. Po sforsowaniu strumienia leśnymi dróżkami docieramy na Halę Miziową. Stąd na przełaj przez las w głębokich śniegach na grzbiet graniczny. Dalej przez Kopiec na Pilsko (1557). Tu pojawia się nawet sporo osób (niżej wyciągi nie krusowały). Ciągle padał śnieg. Widoczność ograniczona lecz zjazd bardzo fajny. W schronisku robimy krótki rest i dalej pustymi nartostradami przez Buczynkę do parkingu. Dojazd do domu również znacznie dłuższy.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Pilsko
Jura - Jaskinia Józefa
Wyprawa do jaskini była bezpośrednim następstwem Klubowego Spotkania Andrzejkowego (zresztą bardzo licznego). Tam też każdy z nas określił "mam wolną sobotę - może pójdę do dziury". Jak wymyślili tak zrobili. Zaczęło się wcześnie rano, od odśnieżania mocno zasypanych śniegiem samochodów. Ciężkie warunki na drodze, nie powstrzymały nas w osiągnięciu celu. Opóźnieni 30 minut, po zaparkowaniu auta, wyruszyliśmy szukać otworu wejściowego. Nie było łatwo. 15 cm śniegu i mocno zakryte wejście, nie powstrzymało Miłosza, który w try miga odnalazł wejście. Na zewnątrz zimno, pada śnieg - nie ma na co czekać - schodzę i poręczuję do samego dna, zjeżdżając studnią "ASa". Czekając na kompanów, zwiedziłem salkę Daniela i początkowe partie ciągu Tatrzańskiego. Gdy już wszyscy byli na dole szybka decyzja idziemy w stronę "Dylematów Zachodnich". Po spenetrowaniu połowy dylematów robimy wycof - luźne wanty i odklejający się strop nie zachęcał do wchodzenia dalej. Po powrocie do studni "ASa" idziemy dalej - do końca "Ciągów Tatrzańskich. Bardzo szybko w miarę szeroka i wygodna jaskinia zmienia się w pionowy zacisk. Dochodzimy do "Zaburzeń Wschodnich". Chcemy się dostać do "salki Niestałości" ja wchodzę innym zaciskiem, Asia innym. Miłosz kibicuje nam w z tyłu. Wchodząc jako pierwszy znajduje nowe wyjście z salki, które nie jest opisane na planie. Mocny zacisk - tak więc nie ma na co czekać, wciskam się. Po przejściu jeszcze paru metrów odnajduję miejsca których nie uda mi się przejść oraz kawałek kartki w koszulce na dokumenty. Na kartce napis "PROSIMY O KONTAKT SPELEOOLKUSZ MACIEK I OSKAR (numery tel.) . Tego jeszcze w jaskini nie widziałem. Panowie Maćku i Oskarze, jeżeli to czytacie - Pozdrawiamy ;) . Po wyczołganiu się z nowych partii, ruszyliśmy do wyjścia. Po wyjściu okazało się że dosypało jeszcze śniegu - ale dla nas nie miało to już znaczenia. Szczęśliwi, zwiedzeniem nowej jaskini ruszyliśmy do samochodu. Można powiedzieć że była to Miłosza i Moja pierwsza Zimowa jaskinia.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fjozef
Tatry - Kasprowy Wierch - jesienna skitura
Ekspresowy wyjazd skiturowy na Kasprowy Wierch (dla nas pierwszy w tym sezonie). Start z Rudy o 3.30. Warunki na drogach kiepskie więc i jazda nieco dłuższa. Dalej bajka. Wbrew pesymistycznym prognozom pogody było całkiem fajnie. Z Bystrego Dolnego na nartach podchodzimy zielonym szlakiem na Myślenickie Turnie. Dalej trawersem po stromym zboczu (tego wariantu dotychczas nie stosowaliśmy) na Rówień Goryczkową. Stąd już podejście na sam szczyt Kasprowego Wierchu (1987). Tu pustka bo kolejka nie kursowała. Słońce próbowało się przebić przez szarą powłokę zamieniając górski pejzaż w niesamowity koloryt. Zjazd początkowo w zsiadłym puchu a dalej też całkiem fajnie. Zjazd więc cudowny do samego auta. Ogólnie warunki na tym obszarze znakomite lecz w lesie i żlebach śniegu jeszcze musi dopadać. Spotykamy tylko kilka osób na skiturach. Robimy 1050 m przewyższenia i 17 km dystansu. W południe już opuszczamy Zakopane (wycieczka zajęła 4 h). Wieczorem jeszcze gimnastyka i zaciekłe mecze badmintona.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKW
Tatry - Ciemniak i Jaskinia Zimna
Po przyjeździe do Kir byliśmy trochę rozczarowani brakiem śniegu, jednak miało się to zmienić w najbliższych dniach. W piątek byliśmy na Ciemniaku. W dolinie tylko lekko przyprószone śniegiem, im wyżej tym jest go więcej, już powyżej Polany Upłaz, śnieg powyżej kostek, na Równi nad Piecem zapadamy się miejscami po kolana. Dalsze dojście na Chudą Przełączkę, to torowanie w śniegu nie raz powyżej kolan, wieje, widoczność zero. Powyżej warunki jeszcze gorsze, śniegu znacznie mniej bo wywiany. Widoczność nadal jednak zerowa, gdyby nie GPS, którym Łukasz nas nawiguje, musielibyśmy zrezygnować z dalszej drogi. Na szczycie zdejmujemy plecaki tylko na chwilę, żeby dołożyć kolejne warstwy i napić się ciepłej herbaty. Na drogę powrotną wybraliśmy trasę przez Dolinę Tomanową. Tu również torowaniem i nawigowaniem GPS zajmuje się Łukasz. Choć widoczność trochę lepsza, to śniegu więcej, zapadam się miejscami po pas. Dopiero za Tomanowym Grzbietem spotykamy pierwszych ludzi, którzy idą do góry. Po zejściu do doliny idziemy jeszcze do schroniska.
W sobotę rano przywitała nas świeża warstwa śniegu i dużo gorsze prognozy pogody niż na dzień poprzedni, decydujemy się pozostać na poziomie dolin, robiąc dłuższy spacer reglowy, z zahaczeniem o Zakopane.
W niedzielę, krótki spacer przed wyjazdem. Idziemy do jaskini Zimnej zobaczyć wodę w ponorze. W jaskini mokro, przemykamy nad pozalewanymi fragmentami korytarzy albo ostrożnie stąpając po kamieniach, albo unikając dotknięcia wody (dziura w kaloszu...). W ponorze zgodnie z oczekiwaniami dużo wody. Kobieca intuicja kazała mi przeciągnąć nasze rzeczy w dalsze partie jaskini choć zwykle tego nie robię, być może dobrze zrobiłam, bo po wyjściu z jaskini widzimy, że na naszych śladach pojawiła się dodatkowa podeszwa i widoczne ślady kijków, których my nie używamy. Nie wiemy, czy był to ktoś o nieczystych zamiarach, czy po prostu ciekawski zbłąkany turysta.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fciemniak
Jura - Jaskinia Spełnionych Marzeń i Gienkówka
Popołudniowa wizyta w jaskini Spełnionych Marzeń nie zwiastowała spełnienia jakiegokolwiek marzenia tego dnia. Ekipa już na wstępie, częściowo się wykruszyła, a zmęczenie tygodniowych zmagań z pracą było widoczne na naszych twarzach od samego początku. Jeszcze ten mroźny dzień… brrr. W sumie jak podjechaliśmy na miejsce to już była 16:00 i ciemno - więc trudno mówić o dniu. Wejście do jaskini w leśnych ciemnościach prezentowało się bardziej jak studnia z “The ring” i nie zachęcało do zejścia. Ale podjęliśmy to wyzwanie. Tego dnia użyliśmy nowej liny (70m), która kupiłem dwa dni wcześniej i w pośpiechu szykowałem na wyjazd. Musze przyznać że poświeciłem duzo więcej czasu niż zwykle, na zapoznanie się z planem i opisem, a mimo to ponownie miałem problemy nawigacyjne w srodku. Poreczowalem zjazd i zatrzymywałem sie co chwila sprawdzając plan mówiąc „coś mi sie tu nie zgadza”, spodziewałem sie tego o czym czytałem w opisie. Po jakichś 8 może 9 przepinkach, dotarliśmy do dna. Michał na ochotnika zszedł poszukać czy nie ma jeszcze jakiegoś przejścia - bo nie bardzo wiedzieliśmy czy dotarliśmy do Rękawa czy do Jeczydolu. Ja wisiałem sobie w punkcie i wcinałem batonika próbując nabrać trochę energii. Zdecydowaliśmy się wspólnie ze będziemy się kierować ku górze i dopiero wtedy „małpując” i mając widok z innej perspektywy olśniło mnie gdzie jesteśmy. Na potwierdzenie mojej tezy znalazłem kilka punktów w innej części jaskini które zapewne poprowadziły by do Patrii Olkuskich. Ale trudno pomyślałem - nic straconego ta druga część zostawię sobie na inną wizytę. Dziś bowiem chcieliśmy jeszcze zobaczyć jaskinie Gienkówke. Wyjście poszło całkiem sprawnie, ja wychodziłem ostatni i deporeczowalem. Dokładnie w momencie jak już wypełzłem na górę to Emil w ciemności dawał znaki latarką spod otworu Gienkowki, która odnalazł w ciemnościach nocy. Gienkowka to mała jaskinia o przekroju pionowym, ale spokojnie można wejść bez użycia lin, a nawet trzeba, bo w uprzęży nie przecisnąłbym się nawet ja. Jaskinie pokonaliśmy w 45minut i prawie w komplecie pojawiliśmy się na dnie robiąc sobie zdjęcia z dość fotogenicznym stalagnatem. W domu byliśmy ok 22.00
Foto:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FSMG
MOK Nowy Bytom - udział w LAWINACH
To było już 17-te spotkanie "ludzi gór" - LAWINY. Jak co roku wiele ciekawych prelekcji, filmów i spotkań. Damian Sz. i Piotr S. przperowadzili prlekcje o wyjazdach na płw. Indochiński, Asia P. n.t. organizacji wyprawy speleoologicznej, Mateusz B. mówił o organizacji kursów taternictwa jaskiniowego. Serdecznie dziękujemy organizatorom i prelegentom za wysiłek w przygotowanie imprezy. Równolegle do rudzkiej imprezy w Podlesicach odbywały się SPELEOKONFRONTACJE gdzie też byli nasi przedstawiciele.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FLawiny
Jura - Jaskinia z Kominem
Jaskinia znajduje się w Ruskich Górach w pobliżu Ryczowa. Nawet niczego sobie jaskinia. Trochę pełzania i komin, który wspinam (łatwo). Z góry przez szczeline wchodzi światło lecz wyjść tamtędy nie można. Później zaglądam jeszcze do kilku innych otworów w okolicy. Było dość zimno i pochmurno.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FJaskzKominem
WŁOCHY: Rejon Friuli-Wnecja Julijska, Triest, Fernetti
Korzystając z długiego weekendu wybieramy się do Włoch. Nasz cel to leżące w rejonie Friuli - Wenwcja Julijska miasteczko Fernetti, tuż przy Słoweńsko - Włoskiej granicy. Zatrzymujemy się na znanym mi już kampingu Excalior. Pogoda mocno jesienna, także wszyscy pod nosem nucimy na zmiane Dancing in the rain oraz Ciągle pada. Pomimo powodzi w jednym z namiotów i kapryśnej pogody, humory dopisują. Odwiedzamy jaskinie: Grotta Noe', Abisso di Fernetti, Grotta Gag, Grotta Del Margo, Grotta Sala Bianca, Grotta Sottomonte oraz inne. Nie zabrakło włoskiego jedzenia, wycieczki nad Adriatyk. Za rok wracamy na pewno do Fernetti. Nastroje psuje nam dopiero Austryjacka policja, zatrzymując na dłużej jednego busa. Jednak pomimo utrudnień wszyscy docieramy na czas do domów.
Foto: https://drive.google.com/drive/folders/1-H9GQRIY0FGGFkuTlUVTf01fjIDUXWLF?usp=drive_link
BUŁGARIA: w górach Pirin
Wyjście z Bańska na Vichren (2914) oraz zwiedzanie obszernej jaskini Prohodna (Oczy Boga) w dolinie rzeki Iskar.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FBulgaria
AUSTRIA - Hoher Göll - dogrywka jesienna
Jeszcze jedna, udana, jesienna wycieczka jaskiń do Alp Salzburskich. Więcej: Relacje:Göll dogrywka 2023
U zbiegu Odry i Olzy
Przepiękna wycieczka rowerowa po pograniczu czesko-polskim. Rezerwat - Meandry Odry jest godny odwiedzenia. Start z okolicy Gorzyczek. 31-kilometrowa pętla po obu stronach granicy wiodąca szlakami rowerowymi i pieszymi dostarcza sporo estetycznych wrażeń. Odra płynie tu naturalnym korytem wijąc się fantazyjnie w szerokim obniżeniu między Karpatami a Sudetami. Nurt Odry i Olzy jest na tych odcinkach wartki. Cudowna pogoda i oszołamiające barwy jesieni.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?showall=0&path=.%2F2023%2FMeandryOdry&startat=1
Tatry - Jaskinia Czarna
To nie mogło być normalne przejście, bo zapowiadało się zupełnie zwyczajnie, a jak wiadomo, jak coś ma pójść bez problemów, to zawsze coś się sknoci.
Tym razem gwiazdami wyprawy były: latający Emil, kursant mający cohones większe niż 60litrowe worki z mokrymi linami, no i przelotka zagłady, dzięki której w słowach podłych i niewybrednych wyjaśniłem wszystkim wokół ich genealogiczne koneksje z istotami równie prymitywnymi, co przeze mnie wzgardzonymi.
Ale kolejno: trasa Kiry-Polana to tradycyjna wymiana informacji co nowego u kogo, z tym, że z racji wieku głównymi tematami były urazy, co kogo boli, jak to było kiedyś oraz dlaczego wymiana na lepszy model bywa najlepszą rzeczą, która może człowieka w życiu spotkać.
Odcinek Polana-otwór, czyli podejście, to niezmiennie czas skupienia, kontemplacji, białych plam przed oczami i starania, by się nie rozpłakać, nie dostać zawału, albo sobie tego głupiego ryja na kamieniu nie rozwalić.
Pod otwór docieramy bez większych atrakcji, przebieramy się, a następnie zapoznajemy z programem kulturalno-fizyczno-choreograficznym Ryśka, który prezentuje, jak połączyć wchodzenie na próg z jednoczesnym z niego spadaniem przy wykorzystaniu techniki „na powaloną panzermuchę”. Szczęśliwie poza szramą na szacunku nic się nie stało i mogliśmy rozpocząć naszą podróż do wnętrza ziemi.
Pierwszy raz w życiu znalazłem się w sytuacji, gdy po ściągnięciu lin została odcięta droga powrotna na górę. Oczywiście kiedyś już odcinaliśmy sobie powrót zalewając syfon, ale… ściągnięcie lin było bardziej namacalne. Od tego momentu teoretycznie mogliśmy iść już tylko do przodu, co też uczyniliśmy.
Jaskinia Czarna przyjęła nas z otwartymi ramionami i - jeśli chodzi o mnie - dała mi okazję do dostrzeżenia po raz kolejny, jak inna jest skala jaskiń na Jurze i w Tatrach. Prawdziwa przygoda w Czarnej zaczęła się dla mnie za Salą Ewy, gdy minęliśmy zejście na Techuby. W tym momencie, gdy kursanci skrupulatnie wykonywali swoje zadania, ja miałem czas i przestrzeń do biegania z miejsca w miejsce i odstawiania niskobudżetowego mistrza fotografii podziemnej. Przejście z kursantami miało dla mnie jeszcze kilka dodatkowych i ważnych aspektów: na przykład miałem okazję do obserwacji nieco innych technik pokonywania przeszkód niż te, do których przywykłem na Jurze. Inna skala jaskini i instruktor pod ręką to zestaw gwarantujący świetną okazję do odświeżenia sobie wiedzy i ponownego zerknięcia na znane z innych miejsc przeszkody. Jednocześnie nie wszystko co działo się w Czarnej, przypadło mi do gustu: charakter przejścia narzucał konieczność oszczędzania czasu i lin, co w sposób znaczący wpływało na moje samopoczucie i prędkość mojego poruszania się wewnątrz jaskini.
Sobotnia wizyta w Czarnej to na pewno dwa istotne dla mnie dla mnie momenty, które na długo zapadną mi w pamięć: trawers nad Szmaragdowym Jeziorkiem i Przelotka Job Twoju Mać, o której wspomnę później.
Z trawersem nad Szmaragdowym, to było tak, że przypadło mi jego deporęczowanie, co na początku wydawało się proste i przyjemne. Niestety, okolica przedostatniego punktu nie miała dla mnie litości i nie pozwoliła na stabilne osadzenie się przy demontowanym punkcie. Pomimo działania w skupieniu i bez zbędnego pośpiechu (ze szczególnym naciskiem na „bez pośpiechu”), nie udało mi się stabilnie stanąć przy punkcie, przez co próbę jego rozmontowania zakończyłem efektowym lotem w stronę lśniącej gdzieś w dole tafli wody. Z mojego punktu widzenia spadałem z wysokości 100 metrów przez przynajmniej 3 sekundy nim wybrała mnie lina, więc przeleciałem w dół jakieś 25 metrów, co nie do końca zgadzało się z tym, że gdy już się zatrzymałem, to miałem niecały metr do występu skalnego, na którym wcześniej stała moja noga. Widocznie punt siedzenia nieco zmienił postrzeganie rzeczywistości. Teoretycznie to zsunięcie się o metr czy dwa nie było niczym nadzwyczajnym, ale doskonale przypomniało mi, jak cienka jest granica pomiędzy „stoję w sposób stabilny i wygodny” a „spadam lotem niegodnym”.
Dalej, do Studni Imieninowej nie działo się wiele: prożki, zdjęcia, Ślimak, zachwyt. Ta część jaskini miała dla mnie wybitnie jurajski charakter: biało, naciekowo, tylko przestrzeń zupełnie inna. Do Sali Św. Bernarda było wręcz rekreacyjnie, a później…
Naprawdę, wolę proktologa z wielkimi zimnymi łapskami niż atrakcje takie, jak na Progu Latających Want. Nie wiem skąd się wzięły w nazwie „latające wanty” – want żadnych nie było, za to latały ciężkie bluzgi ocierające się o najbardziej perwersyjne analogie pomiędzy sposobem puszczenia przelotek, a wpychaniem sobie rozżarzonych przedmiotów w miejsca, do których z założenia zazwyczaj nic się nie wkłada.
Wisząc sobie na progu i czekając, aż chęć mordu na tyle zelżeje, że przeistoczy się w skromną chęć łamania kołem i przypalania żywcem, zrozumiałem jedno: w życiu bym się nie podjął wywspinania tego odcinka jaskini. Pomimo możliwości pójścia zapieraczką, Próg Latających Want był całkowicie poza moimi możliwościami fizycznymi i psychicznymi. Chylę czoła przed kursantem, który zaporęczował tę drogę.
W zasadzie ten odcinek jaskini był ostatnim, który sprowadził jakieś większe emocje. Gdy te już opadły, można było powoli zakończyć zwiedzanie nieznanych wcześniej (przynajmniej dla mnie) części Jaskini Czarnej i przygotować się do powrotu na powierzchnię.
Jeśli chodzi o mnie – to był bardzo przyjemny powrót w Tatry.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fczarnakurs
Jura - Jaskinia Koralowa
...
AUSTRIA - Hagengebirge - Tantalhöhle
Cztery dni speleowakacji pośród pięknych barw jesieni. Szerszy opis: Tantal 2023
Beskid Żyw. - barwy jesieni
Krótka lecz piękna wycieczka rzadko odwiedzanymi partiami Beskidu Żywieckiego. Z doliny Koszarawy (z Przyborowa) szlakiem przez Czoło, Miziowy Groń na Jaworzynę (997). Stąd generalnie na przełaj lub ledwo widocznymi ścieżkami docieramy do Pindelówki, skąd bez przeszkód do Przyborowa. 22 st. ciepła i wiatr szumiący w liściach drzew, czyli pogoda cudo. Góry w fantazyjnych kolorach jesieni.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FJaworzyna
Beskid Mały - Czupel
Start z Wilkowic. Początkowo asfaltem, dochodzę do zielonego szlaku, prowadzącego do schroniska PTTK na Magurce. Dalej niebieskim szlakiem prowadzącym granią, aż na Czupel. Szlak bardzo prosty i wygodny zarówno dla rodzin z dziećmi, jak i dla rowerzystów. Droga powrotna tą samą trasą. Dość sporo ludzi, większość w okolicy schroniska.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fczupel
Beskid Żyw. - Diablak i Cyl
Start z Czartoży na Markowe Szczawiny. Następnię Percią Akademicką na Babią Górę (Diablak) i dalej na Przeł. Brona i Mł. Babią Górę (Cyl). Z Przeł. Jałowieckiej zejście do Czartoży. Pogoda dobra choć wietrzenie. Tłumów nie było.
Jura - rajd rowerowy
Wzorując się na trasie wyścigu rowerowego Szutr Master Małopolska spróbowaliśmy się zmierzyć z tą trasą (184 km) choć szanse na to były ograniczone przede wszystkim długością dnia. Nie za wcześnie (przed ósmą) startujemy z Bukowna i kierując się śladem zaplanowanej trasy mkniemy na południe. Bardzo ciekawy jak to na Jurze bywa teren na całym szlaku. Podłożem są szutry, piach, kamienie, liście, trochę błota i asfalt. W pierwszej połowie dnia poprawia się pogoda, świeci słońce choć wieje wiatr. Przejeżdżamy miejsca nam dobrze znane jak również takie, w których jesteśmy pierwszy raz. Przed dol. Będkowską skracamy trasę jednocześnie ją utrudniając o "odcinek specjalny". Nikłą ścieżką wydostajemy się na skałę kończącą się pionowym urwiskiem. Następnie przedzieramy się przez chaszcze często przenosząc rowery nad poprzewracanymi pniami. Dalej dolinkami jurajskimi na północ. Kilka razy podjazd jest zacny więc rowery wyprowadzamy. Po południu następuje pogorszenie pogody. Zaczyna padać, mocniej wieje, robi się szarówka. Skracamy więc znacząco trasę od Kolbarku. Różnymi rodzajami dróg docieramy w nieprzyjemnej mrzawce do Bukowna gdzie jeszcze musieliśmy poszukać auta. Zamknęliśmy się w 116 km i 1150 m deniwelacji. Mimo wszystko bardzo fajna przygoda i konkretny wysiłek.
Trasa i profil: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FRajdJura
III kwartał
Sudety - szkolenie wspinaczkowe KTJ PZA
Pod koniec września w Janowickich skałach odbyło się szkolenie wspinaczkowe pod patronatem KTJ PZA. Temat przewodni tegorocznych warsztatów to "Zjazdy i wycofy jako elementy wspinania, podczas których najczęściej dochodzi do wypadków - jak ich uniknąć" Szkolenie w zasadzie obejmowało cały zakres zagadnień, które znajdziemy w programie kursu skałkowego i nie tylko. Zajęcia trwały od 8 do zmierzchu, a wieczorem ognisko i okazja do integracji.
kilka fotek:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fszkolenie+wspin
Wędrówki po Tatrach
Korzystając w miarę możliwości z pięknej pogody i dobrych warunków zrobiliśmy parę jednodniowych wypadów.
10.09
Po dość sprawnym dostaniu się na Halę Gąsienicową udaliśmy się żółtym szlakiem na Skrajny Granat i następnie Orlą Percią na Krzyżne. W górach tłumy z powodu weekendu i dobrej pogogdy co spowodowało kilka korków na grani. Zejście żóltym szlakiem do Murowańca.
25.09
Przejście przez Czerwone wierchy od Kasprowego do Ciemnika. U góry było tego dnia dosyć wietrznie. Zejście do Doliny Kościeliskiej przez Ornak.
26.09 Startujemy tego dnia z parkingu w Palenicy Białczańskiej. Wejście na Szpiglasowy Wierch od strony Doliny Pięciu Stawów zóltym szlakiem. Zdecydowaliśmy się schodzić do Morskiego Oka. Po odpoczynku przy schronisku, już o zmroku schodzimy do auta.
27.09 Wejście zielonym szlakiem Koziej dolinki na Żądni Granat i przejście Orla Percią do Skrajnego Granatu. Zejście żółtym szlakiem do Murowańca.
28.09 Wypożyczamy tego dnia rowery u wylotu doliny Chochołowskiej i robimy wycieczkę w dolinie do schroniska a potem po Koscielisku i Witowie.
Jura - jaskinia Studnisko
Zaplanowany z dużym wyprzedzeniem wyjazd na akcje jaskiniowa do Studniska udał się idealnie. Na ostatnia chwile dołączył do nas Bogdan. Na parkingu Sokole Góry spotkaliśmy się ok 16:20 i natychmiast wyruszyliśmy w stronę otworu. Zjazd do studni zaporęczowałem ja i całkiem sprawnie mi poszło. Jak się później okazało to było jedyne miejsce, w którym lina i szpej były potrzebne. Sam zjazd, chociaż nie był jakiś super długi to przywołał, całkiem miłe wspomnienia z tatrzańskich jaskiń. Na dnie rozglądaliśmy się chwile próbując wcisnąć się w przeróżne zakamarki jaskiniowe. W końcu szef wyprawy – Emil – jedyny posiadający plan, wskazał dalszą drogę w kierunku dna. Trochę cudownego przeciskania się i dotarliśmy na dno jaskini. W sumie nie było aż tak ciasno, bo do samego końca nie ściągnąłem uprzęży. Wpierw, bo myślałem, że może jeszcze być przydatna, a później już mi się nie chciało. W jaskini było sporo nietoperzy, podczas zjazdu i później pochodzenia na linie udało mi się sfotografować ich duże skupisko. Oczywiście starając się nie wpłynąć na ich życie. Na parkingu byliśmy już chwile przed 20. Bardzo przyjemna jaskinia, chętnie do niej jeszcze wrócę.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FStudnisko
Jura - jaskinia Macieja
Niewielka jaskinia w zarośniętym skalnym murze między Pogorzycami a Piłą Kościelecką. W środku niebiezpiecznie odspojone warstwy skał w stropie.
Beskid Mały - Maraton 3 jezior
Na początku tego roku zobaczyłem ogłoszenie o terminie tegorocznego Maratonu 3 Jezior (M3J), festiwalu biegowego organizowanego przez naszych przyjaciół Magdę i Staszka. Mając na uwadze, że w 2022 r. wkręciłem się w regularne bieganie, pomyślałem, że spróbuje swoich sił i w chwili podniecenia zapisałem się na 25 km bieg z Międzybrodzia Bialskiego, poprzez przełęcz pod Rogaczem, Czernichów, Jaworzynę, Kiczerę, Górę Żar do Porąbki (ok. 1400 m przewyższenia). Od tamtej pory starałem się swoje "treningi" dostosować pod wrześniowy bieg, co zaowocowały chyba dobrym debiutem. Pogoda sobotnia była cudna, choć dla nas biegaczy było odrobinę za ciepło, tak z 18C byłoby optymalne, ale lepsze to niż deszcz :) Na starcie wielkie emocje i super klimat, kiedy formuje się grupa 166 biegaczy, którzy wspólnie ruszają. W czasie pierwszych 3 km pokonuje się ponad 500 m przewyższenia, co powoduje, że grupa dzieli się na mniejsze podgrupki, które "biegną" w swoim tempie. Ja staram się dotrzymać kroku, lecz zostaje w tyle kiedy zaczynamy zbiegać w dół. Po dotarciu do Czernichowa trasa wiedzie przez most wiszący na drugą stronę Soły, gdzie czeka podobny ostry podbieg. Po drodze mijam moich wiernych kibiców w postaci Iwony i Karolci, która wyrywa się i wbiegła na trasę aby mnie przytulić, bo już chyba na tym etapie (8km) źle wyglądałem. Dalszą część trasy biegnę sam bądź w towarzystwie 4-5 osób, które maja podobne tempo. Przy 12 km mam pierwsze zwątpienie, czy starczy mi sił do końca biegu, ale po łyku wody spinam poślady i biegnę dalej. Kolejnym punktem kulminacyjnym było wbiegnięcie na Górę Żar (18km) gdzie po wypiciu elektrolitów z punktu regeneracyjnego i usłyszeniu dopingu ruszyłem w dół. W tym momencie zaczęły doskwierać mi obtarcia na piętach, które z każdym kilometrem były coraz bardziej dokuczliwe, co mnie trochę spowolniło. Na szczęście trasa już w większości biegła w dół. Na stadionie przy okrzykach Iwony, Karoliny, Magdy i Staszka wbiegłem na linie mety. Mój czas wyniósł 3h 38 min. co dało tempo 8min 42s na kilometr oraz 64 miejsce na 157 zawodników, którzy ukończyli bieg. Z wyniku jestem zadowolony, choć w serduszku tliła się nadzieje na czas poniżej 3h30min, ale nie można mieć wszystkiego :) Buli biegł w niedzielę na trasie 17km (1200 m przewyższenia). Start pokrywał się w większości z moją trasą, ale ostatecznie po przebiegnięciu przełęczy pod Czuplem i dotarciu do Czernichowa, ponownie wbiegał pod Rogacz i na metę do Międzybrodzia Bialskiego. Buli to już nie amator co ja i chłopak uzyskał wspaniałe 20 miejsce na 144 biegaczy z czasem 1h 52min (tempo 6min 37s) a 6. w swojej kategorii wiekowej. Chociaż jak stwierdził, jest pole do poprawy :) Dziękujemy i gratulujemy Magdzie i Staszkowej pięknej imprezy sportowej, organizacja wzorowa, posiłek regeneracyjny przepyszny, a emocje niezapomniane! Do zobaczenia w przyszłym roku! :) Strona zawodów: https://www.maraton3jezior.com/
Jura - góra Bukowiec
Bardzo ciekawy obszar z kulminacją góry Bukowiec (361). Obchodzimy teren. Na południowym skłonie skalne wychodnie. W spękanych warstwach wapienia kilka otworów. W największej jaskini sporych rozmiarów sala. Ta jaskinia ma 2 otwory. Potem jeszcze odwiedzamy nieodległe Stawy Kaskadowe oraz Schronisko w Pogorzycach w masywie Góry Grodzisko (380). Teren jest pełen różnych dolinek, parowów i zapadlisk.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Bukowiec
Tatry - obóz kursowy
czwartek - Wielka Śnieżna do dna Wielkiej Studni
piątek - Wielka Litworowa do Sali pod Płytowcem
niedziela - Ptasia Studnia do Sali Dantego
Tatry - wycieczka na Rohacze
Podjazd rowerem z parkingu pod wyciągami w Dolinie Rohackiej do schroniska Tatliakowa Chata. Po zostawieniu rowerów podejście na Rakoń, a następnie Wołowiec, Ostry Rohacz, Płaczliwy Rohacz do przełęczy Smutne Sedlo. Zejście niebieskim szlakiem do schroniska Tatliakowa Chata skąd zjazd rowerem do parkingu. Pogoda piękna, ludzi nie za dużo, pętla bardzo urokliwa. Zaliczone 16km oraz ponad 1500 m podejść.
Tatry Wys. - wycieczka na Granaty
Wciąż cudowna wręcz pogoda. Z Brzezin rowerami podjazd do Murowańca. Od dwóch lat "kocie łby" są wysypane szutrem więc podjazd rowerem stał się bardzo sensowny (w obie strony można zaoszczędzić 2 h). Zajmuje nam to 1 h 10 min. Potem już szlakami na Skrajny Granat. Dalej Pośredni i Zadni. Zejście do Murowańca i super zjazd do Brzezin (ok. 25 min). Szlaki dość rojne a przy Murowańu wręcz tłum. 1250 m deniwelacji i 21 km.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Granaty
Jura - wspin w Zubowych Skałach
Robimy kilka dróg w zakresie V+ - VI+.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Gerlach drogą Martina
Wszystko zagrało jak należy. Z Tatrzańskiej Polanki jeszcze o zmroku podjazd rowerami do Śląskiego Domu (1665). O poranku podejście na Polski Grzebień (2200). Stąd przepiękną granią (tzw. Martinka, trdności II - III) przez m. in. Wielicki Szczyt (2319), Litowrowy Szczyt (2423), Lawinowy Szczyt (2606), Zadni Gerlach (2616) osiągamy króla Tatr - Gerlach (2655). Pogoda była cudowna. Sama Martinka zajęła nam nieco ponad 4 h. Większośc grani zrobiliśmy bez asekuracji. Po drodze 2 zjazdy. Od drugiego szliśmy już z lotną asekuracją. Grań bardzo lufciata, kilka miejsc czujnych. Generalnie szliśmy samą granią. Zejście Batyżowieckim Żlebem. Od Śląskiego Domu w kilka chwil rowerami śmigliśmy do parkingku. Z auta do auta - 12 h.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FMartinka
Bieszczady - spacery
Parodniowa zmiana otoczenia, przy okazji wyjazdu Łukasza. Jestem zbyt obowiązkowa na to by ,,rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady", więc pracę biorę ze sobą, a popołudnia wykorzystuję na spacery na pobliskich szlakach. Nocuję w Cisnej, skąd pierwszego dnia robię spacer na Wołosań. Szlak zaczyna się kawałek za moim apartamentem. Początkowo zieloną ścieżką przyrodniczą, dochodzę powyżej Bacówki pod Honem, do czerwonego szlaku. Tam mijam się z Łukaszem, który robi trasę z Duszatyna do Wołosatego (~90km). Początkowo ostro do góry, dalej granią. Całość udaje mi się zrobić w 4,20h - spieszę się, bo nie codzień wychodzę w góry dopiero o 14… Jednak pośpiech i 16km daje się we znaki wieczorem i następnego dnia rano (mojemu czworonożnemu psijacielowi również). Dlatego następnego dnia wybieram trasę krótszą. Choć widokowo bardziej mi się podoba, to podejście jeszcze bardziej strome niż poprzedniego dnia. Dochodzę pod szczyt Warwosoki i tam robię krótka przerwę przed zejściem. Ostatniego dnia mam czas tylko na krótkie spacery w okolicy, nad rzekę i do lasu, żeby zdążyć odebrać Łukasza z Wołosatego.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fbieszczady
Szuter Master Górny Śląsk
Szutry Górnego Śląska. Tak są i jest ich dużo i są w lasach. W myśl zasady „rowerki są szczęśliwe jak jeżdżą” 150 km poprzez Żor, Szczygłowice, Czerwionka- Leszczyny, Kuźnie Raciborską, Rudy i Rybnik. Piękna pętla głównie lasami. Pogoda idealna 20 stopni, zero deszczu, zero komarów.
Szeroko pojęta Jura (Jaskinia Szmaragdowa, Jaskinia w Zielonej Górze, Studnisko, Studnia Szpatowców)
Bartek potrzebuje kilku zdjęć jaskiniowych. Wypad więc ustalamy już na początku tygodnia. Ja dostaję przykaz, żeby zabrać koniecznie pomarańczowy kombinezon... No nic wiem, że będę się gotował, ale w końcu zdjęcia więc dostosowuję się. Początkowo mieliśmy podziałać w Racławicach, następnie przenieść się w okolicę Rodaków. Wyszło jednak zupełnie inaczej. Gdzieś w piątek Bartek poinformował, że zrobił wpis również na Studnisko... Spotykamy się u mnie w niedzielny poranek. Decydujemy, że jedziemy najpierw w stronę Studniska a później będziemy wracać. Ostatecznie Bartek wysuwa nieśmiało propozycję jaskini Szmaragdowej. Błyskawicznie ją podłapuję. Jedziemy. Szybki spacer przez nieczynny kamieniołom i jesteśmy pod otworem. Szybkie przebieranie i wchodzimy dolnym otworem. Następnie zjeżdżamy nad jeziorko. Bartek jedzie pierwszy i rozstawia się ze sprzętem następnie ja, grzecznie wykonując komendy: stój, patrz w lewo, patrz do góry, więcej światła, mniej światła, połóż tam światło i tak dalej... Poziom wody dość niski. Poręczówka nad jeziorkiem umożliwiła by przejście na koniec korytarza, jednak żaden z nas nie ma nic na przebranie, więc odpuszczamy ten pomysł (chodź bardzo kusił...). No to do góry i tym razem wychodzimy górnym otworem. Szybki powrót do samochodu. Bułeczka. I dalej w drogę w stronę gór sokolich. Przejeżdżamy przez Kusięta. Tym razem ja dostaję olśnienia. "Bartek przecież tu jest jakaś fajna jaskinia z fajnymi naciekami". No jest - Jaskinia w Zielonej Górze. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć Bartek zawrócił i kierujemy się w stronę rezerwatu Zielona Góra. Tu bierzemy tylko kombinezony, kaski i sprzęt foto. Błyskawicznie się przebieramy i czmychamy do dziury. Gdy Bartek rozstawia Sprzęt w pierwszej sali, Ja zwiedzam kolejną z pięknymi naciekami. Szybka sesja (nie zwiedzamy wszystkich zakamarków) i wychodzimy. Dalej jedziemy w stronę Gór Sokolich. Łapiemy ostatnie wolne miejsce na parkingu i żwawo udajemy się pod otwór Studniska. Tu znowu przebieranki i w stałej kolejności na ten wyjazd do dziury. I znowu stój, patrz w lewo, prawo do góry, trochę niżej i tak dalej. W końcu obaj jesteśmy na dnie wlotówki. Odpuszczamy jednak dno. Przecież tego dnia chodzi nam tylko o zdjęcia... No i wio do góry. Wychodzenie w gumowym kombinezonie wytopiło ze mnie całkiem sporo tłuszczyku... Przy otworze jak zwykle mnóstwo nietopeżowej młodzieży. No i znowu kombinezony i szpej do plecaków i do samochodu. Sprawdzamy trasę do Racławic. 1,5 h = zdecydowanie za długo. Co może być bliżej. No jak co Podlesice. zastanów się tylko czy Studnia Szpatowców czy Żabia. Ostatecznie staje na Studni Szpatowców. No i tak jak poprzednio szybko pod otwór. Przebieranki i szpejenie. Znowu Bartek przodem. Z tym że tu stój, patrz do góry, w lewo i prawo zaczęło się już na pochylni... W końcu udaje nam się zjechać na dno. Zdjęcia zrobione więc znowu czas do góry. Było trochę po 18. Bartek za moją namową zagląda jeszcze do szczeliny pomiędzy Wielką a Małą Studnią Szpatowców - ja przypadkowo trafiłem na ten obiekt podczas poprzedniej wizyty z Danielem więc już odpuszczam. W domu jestem około 20.00. Dzień całkiem owocny. Teraz tylko czekam na efekty zdjęciowe tego wypadu.
Foto:
Jura - Jura - Góra Birów, Jura - Ryczów, Jura - Podzamcze – Szkolenie wspinaczkowe
Wtorek: Szkolenie zaczynamy bardzo złymi prognozami meteo, aczkolwiek jedziemy z nadzieją na wypogodzenie. Tuż po dojechaniu na parking przywitały nas grzmoty w okolicy i lekki deszcz. Nie tracąc czasu schowaliśmy się w jamie w której poznaliśmy podstawy wspinaczki. Pierwsze wspinanie na wędkę, później z asekuracją z dołu. Na koniec dnia, nauka zjazdu na “kubku” .
Środa : Po nocnych opadach, mocno mokre skały utrudniły wspinanie. Nie przeszkodziło to nam w dalszej nauce. Przez cały dzień trenowaliśmy “wielowyciąg” drogami ubezpieczonymi.
Czwartek : Mając już wiedzę i umiejętności wspinaczkowe na drogach ubezpieczonych, Emek podjął temat wspinania na własnej asekuracji. Na początku teoria, później praktyka. Resztę dnia spędziliśmy na wspinaniu z kośćmi, heksami i tricamami. W międzyczasie uzupełniliśmy wiedzę na temat rodzajów stanowisk. Zajęcia skończyliśmy idealnie - po 10 minutach zaczęła się ulewa.
Piątek : Dzień przywitał nas piękną pogodą, co pozytywnie zmotywowało wszystkich kursantów. Od rana szlifowaliśmy wcześniej poznane umiejętności, aby w międzyczasie instruktor dołożył nam umiejętność asekuracji “kubkiem” ze stanowiska.
Sobota : Dzień zaczęliśmy od nauki teorii - rodzaje lin, współczynnik odpadnięcia, rodzaje asekuracji. Po zakończeniu zajęć teoretycznych, wróciliśmy do wspinania. Nowością dla nas było trawersowanie i asekuracja w trawersowaniu.
Niedziela : Ostatni dzień szkolenia, zarazem najkrótszy jak i najbardziej wymagający. Na początek poznanie różnych przyrządów asekuracyjnych, później nauka autoratownictwa we wspinaczce. Na tym kończymy nasz wymagający tydzień szkolenia.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKurs-wspin
Tatry Zach. - jaskinia Ptasia
Koledzy z Dąbrowy zjeżdżają progiem i przy okazji krótkie wejście do Ptasiej.
Beskid Śl. rowerem
Pogoda zapowiadała się kiepska – mocno burzowo, ale wolne jest teraz a kiedy następne?. W upalny sobotni ranek wyjazd z Mikołowa. Drogami rowerowymi kieruję się na Szarculę w Istebnej gdzie planuję nocleg na punkcie widokowym. Trasa wiedzie przez Pszczynę, Goczałkowice i Bielsko. Pierwsza burza dopada mnie za zalewem goczałkowickim, częściowo udaje mi się ją przeczekać pod zadaszeniem. Następnie w deszczu aż do Bielska. Prawdziwa jazda (góra-dół) zaczyna się dopiero po 100 km a kulminacją jest podjazd do Koniakowa (miejscami 17%). Po 124 km lokuję się na nocleg z pięknym widokiem na jezioro Czerniańskie. Myślałem, że był to już koniecwrażenia i spokojnie dośpię do rana. Nocą (23.00, 1.30, 3.00) przechodzą trzy bardzo spektakularne mega burze. Noo czegoś takiego nigdy nie widziałem i nie słyszałem, a parę razy już mnie postraszyło w górach. Dotrwałem do rana i wróciłem Wiślaną Trasą Rowerową do Strumienia, a następnie przez Suszec i Orzesze do domu. Łącznie wyszło ok. 210 km. Dopiero wieczorem z radia dowiaduję się, że Wisła została dotkliwie dotknięta nocnymi burzami a straty szacowane są w dziesiątkach milionów.
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna
Wrocławiacy szli do Dziadka. My z II Płytowca odbiliśmy pod Kominy Amoku. Bazowaliśmy na Polanie Rogoźniczańskiej. W nocy konkretna nawałnica.
Tatry Wys. - Grań Fajek
Wykorzystujemy ostatnie dni urlopu i postanawiamy wybrać się jeszcze w Tatry. Przyzwyczajeni do upalnej Czarnogóry (36st), nie potrafimy się przełamać na wyjście jaskiniowe ;) również decyzja pomiędzy trekingiem, a wspinaniem jest ciężka do podjęcia, dlatego idziemy na kompromis. Robimy Grań Fajek - bardzo łatwe i przyjemne wspinanie z Żółtej przełęczy do Pańszczyckiej przełęczy. Jedynym czynnikiem decydującym o tym, że mamy do czynienia rzeczywiście ze wspinaniem, jest obustronna ekspozycja i oczywiście końcowy zjazd z Fajki. Stamtąd kierujemy się na Orlą Perć i idziemy nią aż do przełęczy Krzyżne. Schodzimy doliną Pańszczycy (ależ ona się ciągnęła…) i do samochodu w Brzezinach.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FgranFajek
FRANCJA - Prealpy Delfinatu - Massif du Vercors
We Francji oficjalna fala upałów. Mieliśmy dużo szczęścia do zakwaterowania, bo nasza baza w Saint-Laurent-en-Royans była w "apartamencie" wydzielonym w starych zabudowaniach gospodarczych przez przedsiębiorczego Brytyjczyka, który przeprowadził się do Francji. Grube mury i okna w cieniu zapewniały przyjemny chłodek. Odwiedziliśmy dwie jaskinie. Najpierw Scialet du l'Appel. Tu potrzebne było trochę sprzętu, a szczególnie plakietek ze śrubkami. Dotarliśmy nieco za drugi wodospad, co zajęło nam jakieś sześć godzin. Potem był dzień na czytanie książek i relaks, w tym kąpiele w rzece przy prawosławnym klasztorze. Wybór taki sobie: albo mroźna górska rzeka, albo powietrze jak z piekarnika. We wtorek poszliśmy do Grotte des Ramats - podobno do syfonu tam i z powrotem 2h, a jeśli go obejść i zobaczyć całość, to i z 10h. Okazało się, że nawet obejście syfonu najwyraźniej wymaga totalnego zanurzenia; choć właściwie rzecz biorąc nie byłoby to nurkowanie i myślę nawet, że mógłbym zachować jedno suche ucho. Wobec tego zawróciliśmy, ale i tak było bardzo miło - zarówno sucha, jak i mokra część jaskini są niezwykle urokliwe; może trochę męczące są tylko błota pomiędzy nimi. Zrobiliśmy dużo zdjęć i długi piknik, więc wycieczka zajęła tak raczej 4 ze godziny. Oczywiście Vercors daleko, więc proporcje między czasem w jaskini a czasem podróży i innych czynności logistycznych wyszły, jakie wyszły. No ale co zrobić, można siedzieć w domu... :)
Jura - jaskinia Żar
Jedna z najgłęszych jaskiń jurajskich rozbudowana na sporej szczelinie z piętrem górnym i dolnym. Zjazd ok 35 m urozmaicony trawersem w niezbyt obszernej szczelinie. Na dole kilka zagruzowanych ciągów i szczelin. Na samym dole krótki zjazd do ślepej salki. Całość ok. 40 - 45 m deniwelacji i z 200 m długości. Akcja ciut więcej wymagająca jak na Jurę.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FZar
SŁOWACJA: wspin w Kalamarce
Kalamarka to Słowacki rejon wspinaczkowy położony 300km od Katowic, oferuje wyśmienite wspinanie w andezycie. Składa się z kilku sektorów z czego największe to Horné Skaly i Dolné Skaly. Znajdziemy tu dużo łatwego wspinania w przedziale 4-9 (słowacka wycena dróg) jednak trzeba się przygotować na "oszczędne" obicie dróg, większość pierwszych wpinek znajduje się na wysokości 5-8m, a drogi 18 metrowe często mają jedynie 3-4 ringi - bardzo dobry rejon do treningu psychy :). Wspinanie głównie po krawądkach, rysach, odciągach i w kominach. Bardzo dobre tarcie. Większość skał jest w cieniu więc rejon idealny na upały.
Parkingi są darmowe i usytuowane w odległości ok 100m od skał. W internecie znalazłem dużo sprzecznych informacji na temat biwakowania. Na miejscu dowiedziałem się od słowackich wspinaczy i właściciela terenu, że można biwakować jedynie w pobliżu górnego parkingu. Jest tam miejsce na namiot i ognisko, a w okolicy dolnych skał jest studnia z wodą pitną (nie korzystałem więc nie wiem czy dobra) UWAGA w okolicy jest dużo niedźwiedzi o czym informują tabliczki. Robotnik leśny wracający o 21ej z lasu poinformował nas żebyśmy uważali bo widział w niedaleko niedźwiedzia więc emocje gwarantowane nie tylko podczas wspinania :)
Droga dojazdowa w skały po betonowych płytach pod górę, mało przyjemna więc najlepiej nie kursować góra-dół. W tygodniu cisza i spokój, weekendy wiadomo więcej ludzi.
W skrócie świetne wspinanie i piękna okolica. Polecam.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKalamarka
Jura - lustracja terenu
Przeczesaliśmy fragment terenu na południe od Ogrodzieńca zagladając do kilku dziur.
Tatry Zach. - Jaskinia Ptasia Studnia
Pomysłów na poniedziałkowy wypad było kilka, bo skład osobowy się co chwilę zmieniał. Ostatecznie zadzwonił do mnie Mateusz i zaproponował wycieczkę do Ptasiej, na co chętnie przystałem. Wyjazd był bardzo wakacyjny, bo z Katowic ruszyliśmy ok. 7, a na szlak ruszyliśmy 9.30. Samo podejście poszło sprawnie, mimo żaru który się z nieba lał i po 2.45h byliśmy w przebieralni. Do samej jaskini weszliśmy ok 13. Celem była wycieczka do Parti CDN, w tym syfonu Pasożytów. Moja lekcja z tego wyjścia była taka, że warto się przylonżować do każdej poręczówki, bo noga może ujechać wszędzie. Na powierzchni byliśmy z powrotem po 19. Bardzo fajnie jest wyjść za dnia z jaskini, szczególnie, że lokalizacja Ptasiej dodaje walorów wizualnych :) Przy zejściu znowu zatakawoł nas zielony laser, tym razem jednak szybko zaprzestał swoich działań. Bardzo udana akcja, choć mogło być trochę chłodniej na podejściu, ale na szczęście źródełko nas ratowało.
Beskid Śl. - Skrzyczne
Wolne niedzielne popołudnie, pogoda super. Ruszamy więc na szybki spacer. Od lipowej w górę na Skrzyczne. Tam przerwa na kiełbaskę i piwko. Następnie przez Małe Skrzyczne na Malinowską Skałę i dalej w dół do Doliny Zimnika.
NIEMCY/POLSKA: w delcie Odry i obok
Bardzo intensywnie spędzony czas na północy. Na rowerach objechaliśmy "pojezierze" wyspy Wolin, kajakiem spenetrowaliśmy wyspy Starej Świny (właściwie to duże pola sitowia), objechaliśmy też rowerami wyspę Karsibór. Ponadto wyskoczyliśmy na niemiecką wyspę Rugia, do parku narodwoego Jasmund słynącego z przepięknych klifów. W jedną stronę przeszliśmy pod klifami a w drugą nad. Każemu polecamy. Ponadto na południu Zalweu Szczecińskiego odwiedziliśmy port jachtowy Trzebież.
Ps. Równe pół wieku temu (w 1973 roku) objechałem rowerem wyspę Wolin w trakcie pobytu na wczasach. Oprócz tego zrobilem tam kilka innych ciekawych rzeczy. Druga sprawa: w roku 1981 zamusztrowałem się na rejs jachtem "Zew Morza" z Aten do Trzebieży właśnie. Moja wyprawa wtedy nie doszła do skutku bo po prostu jacht zatonął właśnie na dojściu do Aten na Morzu Śródziemnym. Tak więc mam sympatię do tych stron.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FDelta
SZWAJCARIA: Alpy Penninskie - Dom de Mischabel (4554)
Do Randy docieramy w sobote poźnym wieczorem i rozbijamy sie na miejscowym kempingu Attermenzen. Nazajutrz ruszamy na szlak, ktory prowadzi nas do schroniska Domhuette. Mijamy schronisko i śpimy jakieś 300 m wyżej, w miejscu, w którym znajduje sie kilka miejsc na namioty. Po naradzie decydujemy się wejść na szczyt już następnego dnia. Przekonał nas do tego głównie fakt, że okno pogodowe miało trwać jeszcze tylko dwa kolejne dni. Opuszczamy wiec namiot około 5tej rano nastepnego dnia i ruszamy do góry. Na szlaku oprócz dwóch lodowców do pokonania jest także przełęcz, na którą trzeba sie wspiąć, aby nastepnie zejść na drugi lodowiec. Wyjście o 5tej rano (a nie wcześniej) okazało sie dobrym posunieciem ze wzgledów logistycznych. Mały korek, który stworzył się pod przełęczą zdążył się nieco rozładować w momencie w ktorym dotralismy do przełęczy (przed nami szły trzy zespoły). Na szczyt docieramy dopiero około godziny 14tej. Słaba aklimatyzacja i dośc duża odległość dały nam się nieźle we znaki. Na szczęście cały dzień utrzymuje się dobra pogoda. Prawie o zmroku zmordowani docieramy w końcu do namiotu. Kolejnego dnia na spokojnie schodzimy z powrotem do Randy. Szybki przepak, obiad i jeszcze tego samego wieczora wracamy do Niemiec.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FDom
Beskid Mały - Leskowiec
Wizyta u teściów = wizyta na Leskowcu. Pogoda tym razem niedopisała.
Tatry Zach. - jaskinia Czarna, parite Techuby
Plany na sobotni i niedzielny wieczór już dawno zostały określone i nie obejmowały wyjść jaskiniowych. Jednak w sobotę rano Łukasz zaproponował niedzielny spontaniczny wypad do Jaskini Czarnej w partie Tehuby. To był ten moment, że w mojej głowie rozpoczęła się walka racjonalnych myśli, które podpowiadały że to czasowo niemożliwe, bo na godzinę 18 musialem juz byc w domu. Z drugiej jednak strony jeszcze nie byłem w Tehubach i chciałem się wybrać. Po chwili namysłu i skrupulatnych obliczeń godzinowych padła decyzja wyjazd 4:30 rano powrot 18:00. Ambitnie, ale realnie. Tak tez sie stalo 4:35 wyjechaliśmy z Doliny Trzech Stawów o 6:40 znaleźliśmy się już u podnóża Doliny Kościeliskiej. Wszak to tylko podróż z doliny do doliny. Marsz szedł nam dość żwawo - dopóki byliśmy na zielonym szlaku. Przebieg dalszej trasy wyglądał już nieco inaczej - oficjalnie, co jakiś czas, zatrzymywaliśmy się żeby zachwycać się urokami przyrody. Nie oficjalnie - to juz kazdy wie jak wygląda podejście. Chwila po 9, po dłuższym odpoczynku, zjechaliśmy do jaskini. Musze przyznac ze nawet na chwile nie zerknąłem na plan Tehub przed wyjazdem, wiedziałem że Łukasz już tam był i będzie odgrywał rolę mojego przewodnika. Tak też było. Miałem delikatne obawy jak uslyszalem, ze bede mial za zadanie wspinać jeden odcinek, ale generalnie okazał się bardzo prosty. Nawet jak na moje znikome doświadczenie. Tehuby okazały się bardzo przyjemne. Przyznam że moje zaufanie do Łukasza zdolności nawigacyjnych w pewnym momencie nie było największe, ale jak się okazało Łukasz zabłysnął dobra orientacja jaskiniowa. Byliśmy miedzy innymi: nad jeziorkiem Tehuby, przy Biwaku oraz przy Syfonie Techuby. Teraz jak patrzę na plan Tehub to czuje pewien niedosyt, bo nie zerknąłem w kazda dziure. Zdecydowanie będę chciał tam jeszcze wrócić, ale tym razem z planem i na dłużej. Chwila po godzinie 13 byliśmy już na powierzchni, o 15:00 w samochodzie o 18:10 w domu. Wypad był bardzo udany i co ważne zgodny z planem.
Foto:
Kraina Górnej Odry czyli rowerem po zielonym Śląsku
Jako, że weekend był w połowie pracujący pozostał mi tylko jeden dzień na wycieczkę rowerową. Padło na pętlę Górnej Odry. Startuję z Żor i od razu uciekam w leśne ścieżki, które prowadzą przez Palowice z ich malowniczymi jeziorami. Dalej Czerwionka-Leszczyny z osiedlem familoków i wspaniałe leśne szutry którymi dojeżdżam do Rybnika. Objeżdżam rynek i jadę na Rudy. Tu sporo atrakcji. Godne polecenia są: Pocysterski Zespół Klasztorno-Pałacowy i zabytkowa stacja kolei wąskotorowej. Leśnymi duktami (pierwsza klasa) docieram do Kuźni Raciborskiej i kieruję się w stronę Raciborza. Jadąc dalej starorzeczem Odry przekraczam Olzę w kierunku wschodnim i ślizgając się po granicy z Czechami docieram do Łazisk. Teraz trasa przebiega głównie asfaltami. Kolejne miasto na trasie to Jastrzębie Zdrój dla mnie to kojarzy się z kopalnią Jas-Mos, a tu niespodzianka malowniczy park zdrojowy z tłumem spacerowiczów. Opuszczam największy park w województwie i jadę w kierunku Żor kończąc 200 km pętlę rowerową. Pogoda na trasie doskonała. Tak na godzinę 18 meteoblue zapowiadało deszcz więc celowałem żeby zdążyć przed deszczem i przy aucie melduję się z zapasem 20 min. Z statystyk spalanie na trasie wyszło 1,5 L soku/100 km.
Beskid Mały - Leskowiec
Wizyta u teściów = wizyta na Leskowcu. Pogoda dopisała.
SŁOWENIA: jaskinia Postojna
W drodze powrotnej z Szamoniowa zatrzymujemy się jeszcze w Słowenii, aby nadrobić to co pogoda popsuła. Do hotelu docieramy w czwartkowy wieczór. Od razu po śniadaniu udajemy się do jaskini Postojnej. Kamila nigdy nie była w jaskini więc była okazja na pierwszy raz. I to od razu jaki. Jaskinia zachwyciła nas rozmaitością i ilością szaty naciekowej. Zdecydowanie jaskinie w tym regionie obfitują w nacieki. Olbrzymie sale tonące w kalcytowych formacjach powaliły nas. Teraz pozostało tylko 850 km zakorkowanych dróg.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FAWSF
FRANCJA: Chamonix
Do Chamonix mamy zamiar wjechać przez tunel pod Mount Blanc. Niestety znacznie to wydłuża nasz dojazd przez gigantyczny korek. Na kamping docieramy popołudniem i odpoczywamy. Niestety następnego dnia mamy kolejne załamanie pogody od 4 rano szaleje burza i ulewa. Nie chcąc tracić dnia wsiadamy w samochód i postanawiamy udać się do Alpejskiej Wenecji czyli do miasteczka Annecy. Do godzin popołudniowych zwiedzamy miasteczko po czym wracamy do Szamoniowa na szybkie zakupy. We wtorek pogoda również nie zapowiada się cudownie. Decydujemy jednak, że wyruszamy w góry. Na początek udajemy się do Montenvers Mer de Glace. Tam zjeżdżamy darmową gondolą a następnie przygotowaną ścieżką na lodowiec Mer de Glace obserwując jak na przełomie lat lodowiec się skurczył. Na lodowcu odwiedzamy Grotte de Glace. Po godzince jesteśmy już na górze (niestety musieliśmy skorzystać z kolejki, gdyż z powodu modernizacji gondoli szlak pieszy jest zamknięty). Niestety zaczyna się kolejna tego dnia ulewa. Postanawiamy przeczekać ją w górnej stacji kolejki. Gdy przestaje padać ruszamy na Signal Forbes (2200). Tam mamy zdecydować co dalej. Pomimo nie najlepszej pogody ruszamy dalej wspaniałą widokową ścieżka Grand Balcon Nord trawersującą zbocza Aiguille de I'M. Niestety widoki mamy zerowe. A pogoda zaczyna się pogarszać jeszcze bardziej. Docieramy do Les Grosses Pierres (2130) i postanawiamy schodzić do Chamonix. Docieramy do chatki Alpage de Blaitiere du Dessus gdzie przeczekujemy kolejną ulewę, trochę się przesuszamy i posilamy. Temperatura znacznie się obniża. Jak się później okazało powyżej 2000 spadło całkiem sporo śniegu. Gdy docieramy do górnej stacji kolejki Telepherique d'Alpage pogoda się poprawia. Schodzimy do centrum na kolację i prowiant na kolejny dzień a następnie z buta (niestety spóźniliśmy się minutę na autobus) udajemy się na kamping. Robimy jakieś 1300 przewyższenia i około 25km. W środę pogoda nieco się poprawiła, więc ruszamy ponownie w góry. Pieszo udajemy się do Les Praz. Ja szybkim marszem udaję się na La Flegere. Kamila, odczuwająca trudy wczorajszego dnia wyjeżdża kolejką i czeka na mnie na górze. Gdy i ja docieram na górę ruszamy na Szamoniowskie Morskie Oko - czyli Le Lec Blanc (2352). Tam spora ilość turystów. Znajdujemy jednak kawałek spokojnego miejsca i chwilę odpoczywamy przy pięknym widoku na Mont Blanc. Następnie ruszamy w drogę powrotną tym razem przez Tate aux Vents (2140), a następnie piękną widokową ścieżką Grand Balcon Sud wracamy na La Flegere. Kamila ponownie zjeżdża gondolą, a ja szybkim marszem ruszam do Les Praz, a następnie oboje udajemy się na kamping. Wyszło około 1500 przewyższenia i 25 km. Wieczorem udajemy się jeszcze do centrum Chamonix. W czwartek z rana pakujemy namiot. Zatrzymujemy się na chwilę jeszcze w centrum Chamonix i wracamy również przez tunel.
Jura - jaskinia Wierna
Spontaniczny, poniedziałkowy wyjazd do Jaskini Wiernej udał się dzięki Emilowi (który był w niej kilka dni wcześniej) i jego dobrym kontaktom z osobami opiekującymi się jaskinia. Na godzinę 14:00 byliśmy umówieni z Piotrkiem na parkingu pod Dworkiem Ostrężnik. W tym czasie dojechał również Grzesiek (spoza klubu NOCEK). Opis dojścia jaki znalazłem był dla mnie trochę enigmatyczny: „Jaskinia znajduje się w pobliżu osady Ostrężnik, w zachodnim zboczu wzgórza, ograniczającego osadę od wschodu. Z przysiółka należy podejść ścieżką w kierunku wschodnim wzdłuż granicy lasu bukowego. Potem przez las, lekko trawersując zbocze, w stronę skałki, będącej kulminacją tej części zalesionego grzbietu”. Na szczęście w dzisiejszych czasach GPS nie jest luksusem i dużo ułatwia. Niemniej jednak, do otworu poszliśmy od złej strony co nie znacznie wydłużyło czas dojścia. Prawidłowa droga do otworu wiedzie wydeptana ścieżka pomiędzy droga 793, a Dworkiem Ostrężnik. Dojście do jaskini z parkingu nie powinno zająć dłużej niż 10 minut. Do jaskini weszliśmy o godzinie 15:00. Z planu wynikało że jaskinia w większości ma rozwinięcie poziome i tylko na wejściu są dwie niewielkie studnie. Nie będąc pewnym jak pokonamy te studnie wziąłem ze sobą kawałek liny, który od jakiegoś czasu wożę w samochodzie. Jak się okazało, w obu tych miejscach są drabinki i ani lina, ani uprząż nie są potrzebne. Mimo że sam wyjazd był dość spontaniczny, to zdążyłem przejrzeć plan i widząc poziom skomplikowania postanowiłem go wydrukować. Jak się okazało był to bardzo dobry pomysł, bo dzięki temu byliśmy w stanie planować, gdzie idziemy, a nie tylko chodzić na oślep. Nasza droga zaczęła się od Studni Tryumfu, przez Salę Rysia aż do Korytarza Południowego. Wracając zahaczyliśmy o korytarze południowo wschodnie i zmierzaliśmy w kierunku północno-wschodnim przez Korytarz Naciskowy. Następnie zwróciliśmy i kierując się przez Polewy i Pola Ryżowe doszliśmy do Sali Trójkątnej z której na chwile odbiliśmy w stronę północno-zachodnią przez Partie Dąbrowskie, aż do Incydentu Zachodniego. Na koniec trafiliśmy ponownie do Sali Wytrwałych tym razem docierając tam zapieraczka poprzez Lewa Studnie. Na powierzchni byliśmy po około 2,5 godzinach. Bardzo fajna jaskinia, dzięki której miałem okazję sprawdzić swoje umiejętności czytania planów i chyba wyszło całkiem niezłe oraz wytarzać się w błotku. Nowa lekcja na przyszłość - papierowy plan szybko rozmaka i staje sie bezuzyteczny.
Foto: w opisie poniżej
Jura - jaskinia Wierna i Maurycego
Wpierw penetrujemy jaskinię Wierną. To zacna dziura. Ponad 1000 m długości. System korytarzy rozmyty na równoległych szczelinach. Bogata szata naciekowa. Przecioranie się przez większość ciągów wymaga dość sporo czasu. Warto.
Następnie odwiedzamy jaskinię Maurycego w Górach Sokolich. To ładna i przyjemna jaskinia.
Podziękowania dla kolegów z Spelo Myszków za udostępnienie jaskiń.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FWierna
Jura Krakowsko-Częstochowska - Rabsztyn - Januszkowa Baszta
Jak w poprzednią niedzielę umówiliśmy się ze znajomy w skały. Dzieci rozrabiały, a my próbowaliśmy powalczyć z kilkoma drogami.
Tatry Zach. - jaskinia Pod Wantą; wyjście kursowe
Wyjazd rozpoczęliśmy w słoneczny i upalny piątek, wybierając się do Kir trasą przez Słowację. Jako naszą bazę wybraliśmy Willę Pisaną tuż u wlotu do doliny Kościeliskiej. Bezproblemowy dojazd i piękna pogoda dobrze nastawiły nas na nadchodzący weekend. W sobotę ruszyliśmy w stronę jaskini o godzinie 7, trasą przez wejście do Doliny Kościeliskiej w kirach, następnie przez Przysłop Miętusi i niebieskim szlakiem przez Skoruśniak. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę jeszcze w chłodnym cieniu przy Wodniściaku i dalej poszliśmy przez Kobylarz do Doliny Litworowej.
Słoneczna pogoda dodawała uroku i sielskości biwakowi przy otworze jaskini, w naszym kameralnym zespole. Był to duży kontrast do zatłoczonych wakacyjnymi turystami szlaków.
Była to dla nas pierwsza tak duża jaskinia w trakcie trwania kursu. Sam poręczowałem i zjechałem jako pierwszy Dzwonem i… było to fantastycze doświadczenie wiszenia na „sznurku” w tak dużej sali, tylko ze swoim światłem. Następnie ułożyłem się w bezpiecznym miejscu i bez światła oglądałem jak małe świecące punkciki zjeżdżają po linie.
Po osiągnieciu dna sali zeszliśmy w dół w poszukiwaniu dna jaskini. Użyliśmy 22 metrowej liny, aby z miejsca pod zawaliskiem sali zjechać do niższego poziomu jaskini. Tam znaleźliśmy jeszcze jeden zjazd, na który nie mieliśmy już niestety liny w zapasie. W dobrych humorach rozpoczęliśmy wyjście z jaskini i… o ile zjazd Dzwonem na pierwszego był ekscytujący, to wyjście po tej samej linie, która zaczęła pod moim ciężarem rozciągać się jak guma od gaci dawał mi skrajnie nieprzyjemne uczucie. Lina jakby rzeczywiście stawała się zbyt cienka do utrzymania ciężaru na tak długim i swobodnie wiszącym odcinku. Na strachu się skończyło! Dalszą część jaskini swobodnie zdeporęczowaliśmy i wyszliśmy na powierzchnię około godziny 16.
Szczęście dopisywało naszemu wyjazdowi, ponieważ około 19 cudem znaleźliśmy stolik w zamykającej się już gospodzie (a był to już 4 lokal w którym próbowaliśmy zjeść). Pełny stół jedzenia i dobre humory skłoniły nas do zostania w Kirach na jeszcze jedną noc i wyjście w Tatry w niedzielę na wycieczkę topograficzną, którą przygotował Tomek. Wyszliśmy na wycieczkę już na lekko około godziny 8 rano i powtórzyliśmy trasę z poprzedniego dnia w górę. Celem był rejon Małołączniaka, Krzesanicy i Ciemniaka. Wycieczkę zakończyliśmy o godzinie 18 na parkingu pod noclegiem, a całą wyprawę o 22:30 w Rudzie Śląskiej.
Wycisnęliśmy na maksa ten weekend!
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FPodWanta
WŁOCHY: Triest i jezioro Garda
Do Włoch docieramy po południu. Zatrzymujemy się tuż za Słoweńską granicą w miasteczku Fernetti na kampingu uwielbianym przez włoskich grotołazów. Uwielbianym, ponieważ w jego centralnym punkcie znajduje się jaskinia Abisso di Fernetti. Korzystając z pięknej pogody zaraz po rozbiciu udajemy się na Adriatyk do Triestu. Następnego dnia zaraz po śniadaniu pobieram klucze do "kampingowej" jaskini i idę. Zjeżdżam jedynie pierwsze dwie studnie. Jaskinia bogata naciekowo. Nie chcę jednak samotnie iść dalej więc wychodzę. Po wyjściu niestety pogoda załamuje się. Zaczynają się ulewy, burze i porywisty wiatr. Tak że nici z dalszych jaskiniowych i górskich planów. Wieczorem korzystając z chwilowej poprawy pogody udajemy się do pobliskiej Opiciny na tradycyjną włoską pizze. Niestety prognozy na następne dni nie zachęcają. Postanawiamy więc w sobotę przenieść się nad jezioro Garda. Po drodze dopada nas potężna nawałnica z ulewą i gradem, która zatrzymuje ruch na autostradzie. Docieramy nad jezioro około południa do miejscowości Toscolano Maderno. Od razu po zameldowaniu się w hotelu udajemy się na długi spacer brzegami jeziora Garda. Nad wodą zostajemy do późnego wieczora. W niedzielę rano ruszamy w dalszą drogę.
Beskid Śl. - Skrzyczne
Zrobiliśmy pętelke wokół doliny Zimnika. Wyszliśmy żółtym szlakiem pod Malinowską Skałę, a następnie grzbietem do schroniska i niebieskim szlakiem z powrotem pod auto. Karolcia była zadowolona ze swojego wielbłąda.
AUSTRIA: Dolina Höllental
Wczesnym rankiem w poniedziałek wyjeżdżamy do Austrii do pięknej doliny Höllental. Cel to głównie treking i powierzchniowy rekonesans jaskiniowy. Niestety korki w Czechach i Wiedniu sprawiają, że na miejsce docieramy dość późnym popołudniem. Rozbijamy się na polu namiotowym i wyruszamy na krótki spacer po okolicy. Między inny mi namierzamy jedno wywierzysko przy rzece Schwarza oraz kilka otworów jaskiń. Następnego dnia udajemy się do pobliskiej miejscowości Edlach, i zamierzamy pokonać trasę Törlweg, której zwięczeniem jest słynne skalne okno o nazwie Alpejskie wrota wyprowadzające na płaskowyż RAX i scronisko Ottohaus. Po krótkiej przerwie pod schroniskiem ruszamy w stronę górnej stacji kolejki Raxseilbahn jednak nie docierając do samej stacji trawersując zbocza RAX od strony północno - wschodniej (nad miasteczkiem Hirszwang) docieramy do miejsca startu. Trasa to około 1100 m przewyższenia i 19 km. Pogoda dopisała (aż za bardzo) jednak gdy wsiadamy do samochodu rozpoczyna się potężna ulewa, która trwa około godziny. Idąc płaskowyżem Rax wypatrzyłem po przeciwnej stronie doliny szczyt Klosterwappen (2061) - będący bardzo charakterystycznym stożkiem wyróżniającym się w paśmie. To jest nasz cel na następny dzień. Wyruszamy rankiem do przydrożnego schroniska Weichtalhaus. Następnie pięknym szlakiem wiodącym dnem suchego kanionu (no może nie do końca takiego suchego - zwłaszcza po ulewie z dnia poprzedniego) Weichtalklamm. Sam kanion w kilku miejscach uzbrojony w klamry, stalowe linki i drabinki stanowił nie lada atrakcję zwłaszcza dla Kamili. Ja po drodze sprawdzam otwory jaskiń (te do których jestem w stanie dotrzeć bez sprzętu). Jest ich tu mnóstwo. Zresztą sam kanion wygląda na pozostałość ogromnego systemu jaskiniowego stanowiącego odwodnienie masywu. Docieramy w końcu do schroniska Kienthalerhȕtte. Tam chwila przerwy. Ja sprawdzam feratę wiodącą na szczyt Turmstein (1416). Następnie udajemy się w kierunku Klosterwappen. Siadamy pod szczytem gdyż zrywa się dość silny wiatr i warunki pogodowe na górze zaczynają się pogarszać. Schodzimy w dół. Najpierw drogą podejścia do schroniska Kienthalerhȕtte, a następnie równoległym szlakiem do drogi podejścia w dół. Całość to około 1300 przewyższenia i 19 km. W czwartek nie zostało nic innego jak zwinąć biwak i ruszyć w dalszą drogę.
Jura Krakowsko-Częstochowska - Suliszowice - Skała pod Prądem
W tę niedzielę wybraliśmy się na skałki. Kolega upodobał sobie rejon Suliszowic i ukrytych w lesie skałek, co na tak upalny dzień było idealne. Skała nadawała się na "niedzielne" wspinanie, dużo łatwych i niewyślizganych dróg z przedziału od III-VI. Dzieci się bawiły, a rodzice się wspinali.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Pachola i Salatyny
Planowaliśmy Bystrą z Podbanskiego lecz z niewiadomych dla nas powodów policja w Zubercu zablokowała drogę nakazując jechać przez Rużenberok (2 h dłużej). Dostępna była tylko Zverowka. Zmieniamy więc szybko plan. Z parkingu pod Salatynem startujemy Rochacką i Zieloną Doliną na Banikowską Przeł.. Dalej na Pochola (2167). Pogoda piękna, choć u góry wiał dość chłodny wiatr. Granią przez Spaleną, Salatyny i Brestową wracamy do auta. Przed Brestową spotykamy kilka osób z Rudy Śląskiej, którzy w ramach wycieczki PTTK weszli od wyciągu na Salatyna. W sumie zrobiliśmy 1435 m przewyższenia i 16 km. Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Pachola
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Pachola
SŁOWACJA: Wew. Karpaty Zach rowerem
Góry mogą inspirować na różne sposoby. Na pewno jednym z nich jest górska jazda rowerem. Zachęcony ostatnimi rajdami postanowiłem zrobić jeszcze jeden. Tym razem po rzadko przez nas odwiedzanych peryferiach Karpat południowej Słowacji. Wystartowałem z Zagórza (tu dojechałem pociągiem) i m. in. przez Bieszczady, Vyhorlat, Góry Slanskie, Rudawy Słowackie i Mł. Fatrę, Beskidy dotarłem rowerem do domu. Jak zwykle po różnych traktach, po kamieniach, błocie, szutrze, asfaltach, trawach przy dość dużych deniwelacjach udało mi się przedrzeć przez poszczególne pasma górskie jadąc/idąc dolinami, grzbietami i przełęczami. Mocne podjazdy i ekscytujące zjazdy. Każdego dnia widnokrąg stanowiła pofałdowana linia bliższych lub dalszych szczytów. Obłędna w swym pięknie przyroda. W dolinach urocze wioski, często z znaczną mniejszością cygańską. Nocowałem na dziko w namiocie (raz na nim, bo komarów nie było). Ostatni nocleg spędziłem w Łabajowie u naszego klubowego przyjaciela Jasia Kieczki. Maty nie zabrałem. Trasę modyfikowałem w zależności od sytuacji, m. in. dostępem do wody, żywności, pogody. Wyszło tego ok. 800 km i niemal 9000 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FSlowacja
(szersza relacja ukaże się w WYPRAWACH)
Beskid Żyw. - Pilsko
Dość późno wyjeżdżam pociągiem do Żywca, gdzie czeka na mnie już Kamila. W sumie nie mamy dokładnie określonego celu. Ostatecznie pada na Pilsko. Parkujemy pod wyciągami i leśnymi ścieżkami, polankami, korytem potoku Glinne, nie napotykając nikogo po drodze docieramy do Hali Miziowej. Tu już tłumy i piknikowy klimat. Robimy sobie chwilę przerwy licząc, że tłumy zaczną już schodzić ze szczytu i unikniemy tłumów. Na szczyt udajemy się żółtym szlakiem. Na górze pogoda przepiękna, jednak przejrzystość powietrza nie najlepsza. Tatry widać tylko w zarysie. Nie ma tłumów. Szybkim krokiem udajemy się w dół. Tym razem w stronę Hali Cebulowej, a następnie w stronę Buczynki i dalej na parking. Pogoda dopisała. Po drodze jeszcze przerwa na pyszne lody i kawę w Żywcu.
Tatry 360 stopni, czyli kolarstwo romantycznie i bikepacking.
Pomysł na kolejną wycieczkę 40 plus zrodził się w otchłaniach internetu, kiedyś coś tam wyklikałem i już. Po ściągnięciu GPX okazało się że objazd całych Tatr do około to tak z grubsza ponad 300 km. Wyszło, że zaczynam w Czarnym Dunajcu z parkingu przy lodowisku i jadę na Słowacje. Pierwszy postój w Liptovsky Mikulas dla uzupełnienia soków które w tym upale szybko się kończą i dalej szutrami docieram na Cesta Slobody (po remoncie). Tatry w taką pogodę są jak z pocztówki. Mijam kolejno Podbanske, Sterbske pleso, Vysoke Tatry. Pod koniec dnia jadę z parę na rowerach: On na szosie spodenki Lycra, białe skarpety - typowy kolarz z Wyścigu Pokoju; Ona na elektryku dres i damska torebka przerzucona przez plecy. Da się spędzać razem urlop? DA. Za Tatranska Lomnica ląduję w hamaku. Pierwsze 208 km przejechane w doskonałym humorze. Drugi dzień pogoda również petarda. Zjeżdżam do wioski Maly Slavkov a tam pełen folklor cygański brakuje tylko wozów drabiniastych. Teraz kolejno Kezmarok, Spisska Bel, Tatranska kotlina i tu wjeżdżam na klasyczne szutry które nie opuszczają mnie aż do Polski. Za Zdiarem mam mega zjazd taki że tarcze i klocki topnieją w oczach. Podjeżdżam pod Łapszankę i odrabiam straconą wysokość (robię to już drugi raz i dalej nie wiem jak to jest że udaje mi się bez Wypychu, a kto zemną był to sobie przypomni). Teraz już w Polsce bocznymi drogami do Nowego Targu i kawałkiem trasy Velo Dunajec na parking przy lodowisku. Przejechałem kolejne 130 km. Wnioski, uwagi i spostrzeżenia: - plan nie wypalił zaplanowałem trasę na trzy dni a zrobiłem w dwa,
- jadąc w tym kierunku słońce przeważnie miałem w plecy,
- szutry, dukty leśne, kostka brukowa, tory kolejowe 50% trasy, asfaltowe ścieżki rowerowe, wioskowe drogi 40%, reszta to normalne drogi z ich ruchem ulicznym,
- na wyjeździe wypito 8 litrów soków, zjedzono dwie kaszki na biwaku i rodzinną paczkę kabanosów,
- nocleg w hamaku pozwolił na pełna elastyczność w doborze miejsca biwakowego,
- niektóre sklepy spożywcze na Słowacji w sobotę są czynne od 7 do 12 jak się zorientowałem to było już za późno,
- chodząc po Tatrach rzadko ma się możliwość oglądania Ich z tylu perspektyw.
Podsumowując polecam wszystkim.
Karkonosze - Śnieżne Kotły
Ze Szklarskiej Poręby-Huty przez Wodospad Kamieńczyk i Halę Szrenica docieramy nad Śnieżne Kotły. Potem schodzimy pod Wielki Szyszak i spod Śnieżnych Stawków podziwiamy Kotły z dołu. Naprawdę ciekawe formacje, miło mnie zaskoczyły. Dalej Schronisko pod Łabskim Szczytem - tam posiłek - i z powrotem pod wyciągami narciarskimi na parking. Wyszła z tego wcale niezła sudecka wyrypa, razem jakieś 22 km i 1050 m przewyższenia.
Tatry Wys. - Zadni Granat; wspin Filarem Staszla
Wyjazd o 3, w Brzezinach załapaliśmy się na ostatnie wolne miejsca, przy wejściu na szlak. Od rana mocne słońce i dużo ludzi na szlaku. W niecałe 1,5h dochodzimy pod Czarny Staw. Tam robimy dłuższą przerwę na jedzenie i wygrzewanie się na słońcu– nasza dalsza droga wiedzie w cieniu. Sprawnie podchodzimy pod Filar Staszla i tam mamy kolejną przerwę czekając aż, zespół przed nami pokona pierwsze wyciągi. Trochę zmarzliśmy, bo czekamy przy łacie śniegu, która wyznacza początek naszej drogi. Trójka, której depczemy po piętach puszcza nas przodem po 3 wyciągu. Wspinaczka idzie nam sprawnie. W trackie 6 wyciągu słońce wychodzi zza grani i robi się cieplej. Ciekawszy miejscem jest 8 wyciąg prowadzący na szczyt turniczki, z której należy zejść kolejnym wyciągiem. Ostatni wyciąg był wyceniony najwyżej na całej drodze, pomimo to Łukasz sprawnie go pokonuje. Chwilę później również ja jestem na górze i możemy się rozszpeić. Decydujemy się nie zjeźdżać, ale podejść pod szczyt Zadniego Granatu i zejść Kozią Dolinką nad Zmarzły Staw. W drodze powrotnej idziemy do Betlejemki w odwiedzimy do Magdy i Staszka, którzy tymczasowo sprawują nad nią opiekę.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FFilar+Staszla
Jura - jaskinie: Pod Sokola Górą, Szczelina Frakcji N oraz Urwista
Kolejna środkowo-tygodniowa akcja jaskiniowa. W planach miała być jaskinia Studnisko, ale na ostatnia chwile uświadomiliśmy sobie że do września jest niedostępna ze względu na nietoperze. Nastąpiła szybka zmiana planów i decyzja że pozostajemy przy Sokolich Górach, ale odwiedzimy trzy jaskinie: „Pod Sokola Gora”, „Szczelinę Frakcji N” oraz „Jaskinie Urwista”. Wyjazd z Zabrza przed 15 i na miejscu byliśmy już o 16:00.
„Pod Sokola Gora”
Pierwsza odwiedzona przez nas jaskinia nie wymagała żadnego sprzętu ani specjalnego ubioru, więc zwiedziliśmy ja na wyprostowanych nogach w samych „wnętrzach”. Tak dla względnego bezpieczeństwa wzdłuż zejścia rozwinęliśmy linę, której de facto nie użyliśmy. Po zrobieniu kilku zdjęć i obejrzeniu tej ogromnej Sali wyruszyliśmy na poszukiwania kolejnej jaskini.”
„Szczelina Frakcji N”
Pod otwór trafiliśmy bez większych problemów, ponieważ Emil zapisał koordynaty. Rzeczywiście jaskinia znajduje się pod najwyższym wzniesieniem Sokolich Gór. Obok otworu, po jego lewej ortogonalnie stronie znajdują się dwa drzewa z narysowanymi białymi okręgami. Jaskinia w większości ma przekrój poziomy i nie wymaga ani lin, ani sprzętu jaskiniowego. Większość korytarzy to zaciski, przedzielone małymi lub większymi salami. W wielu miejscach można się obrócić, a kilka razy udało mi się na chwile swobodnie stanąć. Nie jestem w stanie sklasyfikować zacisków, ale nie sprawiły nam większych problemów, a mnie wręcz wywołały niepowstrzymana lawinę radości. Plan i przekrój jaki posiadaliśmy był z 2000 roku (Matysiak S. Zygmunt J.) i był totalnie nie aktualny, znaczy obejmuje w mojej ocenie mniej niż 50% tego, gdzie byliśmy. Jaskinia, która miała okazać się mała szczelina pod Góra Pustelnica, okazała się zdecydowanie większa. Czołgając się niskimi korytarzami dotarliśmy w całkowicie nieoznaczone miejsca. Będąc jeszcze w tej części, która była na planie widzieliśmy, że w jaskini jest sporo luźnych want. Miejscami materiał skalny był popękany, połączony glina, gdzieniegdzie wystawały korzenie drzew. Im dalej się posuwaliśmy tym częściej natrafiliśmy na miejsca, które opisałbym jako mało stabilne. W jednym momencie trafiliśmy do dość dużej Sali, z której odchodziły wyraźne korytarze w trzy różne strony. Jeden z nich będący jakby przedłużeniem Sali, w której się znajdowaliśmy, był częściowo, od góry, przysłonięty ogromnym zaklinowanym blokiem skalnym. Za tym blokiem skalnym Sala się powiększała. Dno tej Sali było jakby podwieszona półka, taka antresola, utworzona z dużych zaklinowanych wzajemnie want. Przez szczeliny między wantami widać było duża pusta przestrzeń z ogromnym potencjałem. Nieopodal znajdowało się plastikowe wiadro, które jednoznacznie wskazuje, że ktoś w tym miejscu kopie. Jednak samo miejsce budziło jak dla nas zbyt wiele wątpliwości o własne bezpieczeństwo. Być może jesteśmy nazbyt ostrożni, a być może po prostu na tyle rozsądni by nie pchać się nigdzie na sile. Na tym etapie uznaliśmy ze ryzyko dalszej eksploracji może być zbyt duże, poza tym kończył się nam czas do planowanej godziny wyjścia. Wszakże mieliśmy być na chwile w malej jaskini. Emil zaczął się wycofywać do jednego z korytarzy, a w mojej głowie pojawiło się niezwerbalizowane pytanie: „czemu on się ciśnie do tego korytarza, przecież przyszliśmy tamtym?”. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem Emila, czy jest pewien, że stamtąd przyszliśmy? Emil chwile pomyślał i potwierdził: „Tak, na pewno”. Generalnie nie jest źle z moja orientacja w terenie, ale dla pewności zanurzyłem się na kilka metrów do innego dostępnego korytarza, który okazał się przejściem do innej salki z rozgałęzieniem w prawo i w lewo. Wtedy dopiero zrozumiałem, że to zupełnie nowe partie, do których nawet nie weszliśmy. O zgrozo ta jaskinia jest jeszcze większa! Powróciłem do Emila i razem wyczołgaliśmy się do wyjścia. Kolejna lekcja jaką wyniosłem z tej jaskini. Idąc w miejsca, które nie posiadają planu, lepiej uważnie zaznaczać, którędy się szło. Adrenalina związana z odkrywaniem czegoś nowego oraz stopień skomplikowania tuneli i mnogość odgałęzień mogą spowodować dezorientację. Jaskinia nie jest specjalnie trudna i aż tak rozgałęziona, żeby się ostatecznie w niej nie odnaleźć. Jednak w większej skali taka sytuacja może być groźna. Sama jaskinia zaskoczyła mnie nie tylko swoja wielkością, ale także naciekami oraz przebarwieniami, które miejscami w świetle latarek wyglądały jak ściany pokryte złotem.
„Jaskinia Urwista”
Do jaskini doszliśmy również bez większych problemów. Jednakże nie udało się nam zlokalizować punktów pozwalających na swobodny zjazd do studni wlotowej. Nie czekając zacząłem poręczować trawersem licząc że „po drodze” uda się nam znaleźć jakiś punkt do zjazdu. Gdy już byłem na końcu trawersu przyczepiony do dwóch mocnych uch skalnych i gotowy do zjazdu, przywitała nas ekipa grotołazów z innego klubu. Natychmiast udało im się zlokalizować punkty, które uszły naszej uwadze. Nie chcąc robić niepotrzebnego tłoku na tak małej jaskini zdecydowaliśmy z Emilem, że odpuścimy. Godzina była już późna, a kolejkowanie się do zjazdu zajęłoby zbyt wiele czasu. Postanowiliśmy, że wrócimy sobie do tej jaskini w innym terminie. Może przy okazji Studniska. Wycofałem się z trawersu i wróciliśmy w stronę parkingu. W domu byliśmy chwile po godzinie 22.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2F3jaskinie
Beskid Mały - Groń Jana Pawła II
Wizyta u teściów. W niedzielę rano wybieram się na przebieżkę, auto zostawiam koło słynnej restauracji "Czartak" i robię inny, dłuższy wariant mojej standardowek trasy. Po sobotnich burzach, szlak mokry i miejscami błoto. Ostatecznie wychodzi ponad 20 km, ok. 880 m przewyższenia w czasie 2h 35 min. Średnie tętno takie, że Buli by ze mną nie chciał gadać :)
Beskid Sądecki - spływ kajakowy Popradem
Spływamy Popradem od Andrzejówki (poniżej Muszyny) do Starego Sącza z biwakiem na polu namiotowym w Piwnicznej. Rzeka bardzo ciekawa, nie można się nudzić. Spokojniejsze odcinki przeplatane z bystrzami. Sporo dużych głazów. Niektóre bystrza bardziej wymagające dla zwykłych kajaków dwuosobowych. Nie obyło się bez wywrotek. Nawet jedną kończymy akcją ratunkową, w której przydała się rzutka. Pogoda w pierwszy dzień zmienna (burze/deszcze) w drugi dzień generalnie przewaga słońca.
Podziękowanie dla Justyny, za zorganizowanie całości.
P s. Spłynąłem tą rzeką pierwszy raz w maju 1980 roku w zwykłym składaku. Było wtedy zimno i deszczowo. Składak jednak posiadał fartuch co na tej rzece nie jest bez znaczenia. Teraz często musieliśmy czerpać wodę z kajaków.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FPoprad
II kwartał
Tatry Wys. - Zamarła Turnia; wspin drogą Motyki
Wyjazd na wspinanie w Tatrach na 1 dzień to może trochę kiepski pomysł, ale nawet się udało. Wyjazd o 4:00, powrót o 23:00. Mimo wczesnego wyjazdu, szybkiego dojazdu do Zakopanego i dobrego tempa przy dojściu pod ścianę, w drogę wbijamy się sporo po 13:00, z uwagi na długie kolejki. Drogę udaje się przejść na 4 wyciągi – pierwszy wyciąg przechodzimy w normalnych butach, bez wiązania się liną, a ostatnie 2 wyciągi łączymy w jeden, na co pozwoliła nam 70-metrowa lina. Nawet udaje się nie pogubić drogi, do czego mam niewątpliwy talent. Ze szczytu zjeżdżamy na pn stronę wprost na Orlą Perć i ze względu na późną już porę wracamy do domu, zahaczając jeszcze na uczczenie sukcesu, piwem w Murowańcu. Większość dnia pogoda ładna, choć popołudniu niebo się zachmurzyło i temperatura znacznie spadła, co bardziej pomagało we wspinaniu niż przeszkadzało. Opady dnia poprzedniego widać było na szczęście, tylko na krótkich odcinkach drogi.
Dla desperatów skiturowych – ilość śniegu: w żlebie z Koziej do 5 Stawów ciągłość śniegu prawie do wysokości ok. 1800mnpm; a na północną stronę do Zmarzłego Stawu z kilkoma przerwami, czyli jak ktoś bardzo musi, to coś tam się da.
Potwierdzam urodę samej drogi.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FMotyka
Jura - Studnia z Kominkiem (Studnia Inków)
To jedna z najgłębszych jaskiń Jury (-55), ostatnie odkrycie o jeszcze nie złych perspektywach. Pierwsza studnia niezbyt obszerna lecz następna o charakterze tatrzańskim (zjazd z przepinkami). Również fajne nacieki. W jaskini spotkaliśmy grupę eksploratorów z KKTJ.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FStudnizK
Tatry Zach. - Wlk. Śnieżna
Pierwotnie celem akcji miało być zaporęczowanie Śnieżnej pod przyszły trawers Litworowa-Śnieżna, ale okazało się, że inna ekipa miała okazję zrobić to wcześniej, w związku z czym, mając do dyspozycji przygotowaną jaskinię podjęto decyzję, że idziemy do Syfonu Dziadka. Pogoda syfiata, całą noc padało, a ja dodatkowo przez pomyłkę wziąłem dwa lewe gumiaki do jaskini. Do otworu wchodzimy przed 11. Po drodze mijamy mnóstwo wody. Pod kątem logistyki osiem osób to zdecydowanie za dużo na taki cel i akcja się przeciąga. Ostatecznie zawracamy dochodząc do okolic III wodospadu i marmitu. Po drodze Furek zmienia niektóre sznurki i robi pomiary Wielkiej Studni i Lodospadu. Na powierzchni jesteśmy wszyscy razem przed 22. W Katowicach jestem po 3 w nocy. Pomimo tego, że cel nie został osiągnięty, to wyszła całkiem syta akcja, szkoda tylko, że pogoda była taka brzydka.
Jura - Tenczynek - Jaskinia Pod Wiszącym Korzeniem
W piątek po pracy jedziemy do jaskini. Cel przemodelowanie Łamignatka i rozpoczęcie prac nad odgruzowaniem studzienki. Chociaż tego dnia obu nam się bardzo nie chce. Dość sprawnie pakujemy się do dziury. Jakoś dziś zaciski nie trzymają, wszystko idzie gładko. Pod Łamignatkiem odpalamy sprzęt. Udaje się przemodelować go tak, że wejście nie stanowi już problemu. Wyciągamy kilka mniejszych want. Zaczynamy się rozprawiać z jedną z dwóch większych. Praca idzie bardzo sprawnie. W Łamignatku bardzo silny przewiew. Wychodzimy. Udało się zrobić bardzo dużo. Teraz tylko pozostaje się rozprawić z dużymi wantami i będzie można ruszyć dalej.
Jura - Studnia Szpatowców
Kolejne czwartkowe popołudnie zamieniło się w spontaniczny wyjazd, tym razem do Jaskini Studnia Szpatowcow. Wraz z Łukaszem wyjechaliśmy o 15:20 w kierunku Kroczyc. Wyjazd był tak spontaniczny, że z planem i opisem zaznajomiłem się dopiero w samochodzie. Jaskinia jest dobrze oznakowana na mapie, więc z dojazdem i dojściem do jaskini nie było żadnego problemu. Około godziny 17 wiązałem już line do pobliskich drzew, które idealnie rosną na wprost otworu. Zjeżdżając pochylnia w dół znalazłem kotwę w stropie, do której postanowiłem zrobić przypinkę. Chwile później po mojej prawej stronie na ścianie zobaczyłem kolejne kotwy. Chwila zastanowienia czy to ma sens i decyzja - dobra robię kolejna przepinkę. Kolejne kilka metrów w dol i znowu kotwy w ścianie. Wtedy zrozumiałem, że tamta poprzednia była całkowicie niepotrzebna, zaś te punkty muszą posłużyć jako stanowisko do zjazdu na półkę między studniami. Cały czas starałem się zużywać jak najmniej liny nie będąc pewnym czy nam jej wystarczy. Poza tym na kursie wszyscy tłukli mi do głowy - oszczędzaj line. Łukasz, który tez już powoli się zbliżał do mnie zapewniał że liny wystarczy, bo on jej już używał w tej jaskini. Jednak na wszelki wypadek gdy ja czekałem na polce między studniami Lukasz zlikwidował ta jedna pośrednia przepinkę i odzyskawszy trochę liny. Ja w międzyczasie starałem się podziwiać widoki. Sama jaskinia jak na razie mnie nie oczarowała naciekami,ale przynajmniej na ścianach były widoczne resztki kalcytu, które w świetle latarki trochę wyglądały jak szlachetne kamienie. Stojąc na półce i czekając na Łukasza, dostrzegłem że obie studnie są obficie obite z każdej strony kotwami chemicznymi, zwykle po dwie. Gdy Lukasz dołączył do mnie ponownie ruszyłem do przodu, Na horyzoncie pojawiły się kolejne punkty, w stropie nad sama studnia - ponownie uznałem je za dobry pomysł do wykonania przepinki. Moja wyobraźnia podpowiada mi że bez przepinki u góry lina będzie tarła o skały. Jednak gdy już dotarłem nad sama studnie, gdzie znajdowały się już kotwy do ostatniego stanowiska do zjazdu, zrozumiałem że nie było to konieczne. Kolejny raz Lukasz podążając za mną zlikwidował przepinkę. Tym razem jednak nie odzyskaliśmy liny, bo przecież wszędzie juz mocno zaoszczędziliśmy, więc te dwa metry nic nie zmienia. Długo sie nie zastanawiając "popędziłem" powoli w dol studni i jakieś 1,5 metra może 2 metry przed dniem złapałem węzeł w prawą dłoń - zwiastujący koniec liny. Rozbawiony sytuacja chwile się zastanowiłem - i co teraz? Jeżdżę na rolce simple i nie bardzo miałem już miejsca na linie żeby zrobić nawet pół blokadę. Za węzłem było jeszcze trochę liny co umożliwiło mi podpięcie się do crolla, na którym swobodnie sobie zawisłem w celu opracowania dalszego planu działania. Rozejrzałem się wokoło, porobiłem zdjęcia, przez chwile pomyślałem, ze w sumie jakbym rozwiązał węzeł to "na oko" dałbym rade podpiąć się później przyrządami do podchodzenia. Ale czy warto? Zdecydowanie nie. Po prostu czułem, że to niedobry pomysł. Później Łukasz przypomniał mi że jak wiszę to lina jest naciągnięta, więc jak tylko bym z niej "zeskoczył" to te 1,5 metra od dna mogłyby okazać się nawet 3 metrami - niby to wiedziałem, ale jakoś w tamtym momencie zupełnie o tym nie pomyślałem. To fajna lekcja realnych warunków jakie mogą się wydarzyć. Spokojnym tempem wycofaliśmy się z jaskini. Po chwili rozważań Lukasz uznał, ze poprzednim razem mieli jeszcze jedna line, dlatego tym razem tej nie wystarczyło. Generalnie to uznaje że jaskinia "zaliczona", a nie postawienie nogi na dnie, akurat w tym wypadku nie oznacza ze czegoś nie widziałem. Informacyjnie mieliśmy line 70m, która nawet po usunięciu jedynej dłuższej przepinki byłaby tak na styk. Jaskinie opuściliśmy po godzinie ok 19:30. Wykorzystując jeszcze wczesna godzinę obejrzeliśmy wejście do jaskini Żabiej oraz zerknęliśmy na chwile do jaskini Sulmow, ktore odwiedzimy prawdopodobnie nastepnym razem.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FSzpatowcy
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Wyżnia i Średnia
Zabieram się w końcu z dużym opóźnieniem do mojego pierwszego sprawozdania z kursowego wyjścia do jaskini Jaskini Kasprowej Wyżniej i Średniej dla niektórych było to pierwsze wyjście do jaskini w ogóle. Akcja zaplanowana była na jeden dzień, z powodu zapowiadanych opadów deszczu nie wiadomo było czy wyjście da się przeprowadzić. W końcu zapada decyzja, jedziemy.
W wyjeżdżamy punktualnie o 5,00. Droga do Zakopanego mija bezproblemowo, kwadrans po 7 meldujemy się na parkingu, dreptamy do Kuźnic i jesteśmy po chwili na szlaku. Gwarzymy po drodze, okazuje się że Rysiek to skarbnica wiedzy o historii taternictwa jaskiniowego i tego się raczej spodziewaliśmy, ale że to po prostu serdeczny i sympatyczny facet.
Odbijamy w lewo ze szlaku na Kasprowy Wierch i podchodzimy pod ściany Zawraciku Kasprowego ścieżka jest wyraźna więc po chwili jesteśmy na miejscu. Przebieramy się w międzyczasie okazuje się że nie wszyscy zabrali ze sobą drugie śniadanie ale szczęśliwie z głodu nikt nie umarł. Jeszcze kawałek podchodzimy do pierwszego otworu i się zaczyna. Michał poręczuje z pierwszego otworu a ja z drugiego mijamy się na dole i wychodzimy po przeciwnych stronach. Teraz zjazd z urwiska do podstawy ściany, wysokość robi wrażenie. Zjeżdżam pierwszy mam podczepione wory z linami trochę mi się to majta co utrudnia płynność zjazdu ale po chwili jestem na dole. Po mnie zjeżdża Michał a Rysiek zamyka stawkę. Klarujemy linę i Michał zaczyna poręczować trawers do Kasprowej Średniej. Niespodziewanie pojawia się grupka turystów szukających wejścia do jaskini ale Rysiek spłoszył ich jak orzeł świstaka. Wchodzimy do Średniej przeciskamy się przez niski korytarz, Michał poręczuje zjazd do studni i jesteśmy na dnie, chwilę myszkujemy między skalnymi blokami , wciskamy się w szczelinę ale po chwili kończy się zawaliskiem.
Cóż trzeba wracać, Michał wychodzi pierwszy ja deporęczuje i ściągam linę. W czasie przechodzenia przez wąski korytarz gaśnie mi czołówka, wyciągam zapasową i przeciskam się do wyjścia. Dalej już bez problemów. O 14 jesteśmy pod ścianą w punkcie startu. Wracamy po piargach na stromym zboczu, daje nam to w kość , grunt trochę ucieka i łatwo zjechać. Z ulgą wychodzimy na szlak, schodzimy do Kuźnic jeszcze tylko powrót zakorkowaną drogą do Rabki i jesteśmy w domu.
Liczba kursantów na początku wyjścia i na końcu się zgadza więc wyjazd w zasadzie należy zaliczyć do udanych.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKasprowaWS
Słowenia - Alpy Julijskie
Na Słowenie chciałam jechać już 10lat temu na Erasmusa, co ze względów formalnych niestety nie udało się, a do tej pory było jakoś nie po drodze. Próbujemy nadrobić zaległości na tym urlopie. Na pierwszy nocleg zatrzymujemy się w schronisku Blejska koča – podejście z parkingu pół h, dla naszej trójki dogodnie. Z tego miejsca robimy 2 wycieczki - na Lipanski Vrh i Mali Draški Vrh. W obydwu przypadkach łapie nas deszcz, na drugi szczyt nie docieramy. Z tego pasma są piękne widoki na pobliski Triglav – ze względu na chmury podziwiamy szczyty tylko częściowo. Nasza bazą wypadową na resztę wyjazdu będzie kwatera w miejscowości Radovljica. W kolejne dni odwiedzamy:
- wąwóz Vintgar – piękne, choć bardzo turystyczne i drogie miejsce;
- Pokljuška soteska – znacznie mniej znany od poprzednika wąwóz, dziki, zakończony tzw. Galerią – drewnianą półką na skale, którą przechodzi się na drugą stronę wąwozu, na ścieżkę pełną paproci - zdecydowanie polecamy;
- szczyt Šija (niedaleko Vogel);
- wąwóz Mostnica – nie tak widokowy jak Vintgar, za to głębszy i też robiący dobre wrażenie;
- szczyt Hahnkogel / Klek - wychodziliśmy z miejscowości Planina pod Golico; w trakcie tej wycieczki pierwszy raz zmyliły nas mapy.cz i na początku trochę błądziliśmy; na szczęście udało nam się dotrzeć na szczyt. A było warto! Widoki na Triglavski PN jedyne w swoim rodzaju;
- wodospad Peričnik; rezerwat Zelenci; Lago di Fusine po str.włoskiej – takie widokowe wycieczki na restowy dzień;
- Jaskinie Szkocjańskie – mniej popularne niż słoweńska J.Postojna, a jednak to te jaskinie są wpisane na Listę UNESCO. W jaskiniach tych znajduje się podziemny kanion rzeki Reka. Jest to miejsce, które zdecydowanie trzeba zobaczyć będąc tam. Kto nie był, niech poogląda zdjęcia w internecie;
- Dolinę Rakov Škocjan – brakło nam czasu na J.Postojną, więc zaglądamy do tej dolinki. To niepozorne miejsce najpierw obserwujemy z góry, po czym znajdujemy ścieżkę w dnie doliny, którą można pospacerować wzdłuż rzeki rzeźbiącej różne formy, w tym mosty skalne.
Na luźniejsze chwile wybieramy się nad jezioro Bohinj – znajdujemy ładny brzeg, gdzie przy pięknych widokach można się popluskać i poobserować pływające ryby. Tydzień urlopu to zdecydowanie za mało, żeby zwiedzić ten kraj, zwłaszcza z kilkanaście kg ważącym łobuzem, który ma już swoje zdanie. Mimo tego i kapryśnej, nieco burzowej pogody kraj nas zachwycił. Z pewnością tam jeszcze wrócimy. PS – a my mężu z wyjazdu zapamiętamy dodatkowo złamanego lizaka i poszukiwanie figurek Psiego Patrolu.
Foto pojawi się w galerii
Beskid Śl. - dol. Wilczego Potoku
Od czasu do czasu penetruję beskidzkie parowy i wąwozy (o ile tak je można nazwać). Tym razem sprawdziliśmy Wilczy Potok (odgałęzienie z doliny Leśnicy w jej górnym biegu). Ów potok płynie w głęboko wciętej dolince o stromych zboczach. Po trasie przewrócone drzewa i kilka skalnych prożków. Fajny, dziki zakątek. U góry przedzieramy się przez splątane knieje i wydostajemy się na szlak pod Smrekowcem (835). Przez Jaworzynę schodzimy jeszcze do wodospadu Wyrchmalinki i wracamy leśną dróżką wzdłuż górnego biegu Leśnicy do auta.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Le%C5%9Bnica
GROT
Po raz kolejny Nocek włączył się w pomoc przy przeprowadzeniu miejskiej gry terenowej organizowanej przez młodzież ze Stowarzyszenia Nereusza z Rudy Śląskiej. Pomagamy przy budowie i obsłudze punktów z wyzwaniami linowymi – w tym roku był to transport noszy na wysokości. Wielki szacunek za ogrom pracy włożonej ww przygotowanie całej gry należy się młodzieży ze stowarzyszenia, a naszym klubowiczom Tomkowi, Łukaszowi i Asia, którzy włączyli się w pomoc wielkie podziękowania.
AUSTRIA: Rax - Jaskinia Krampusschacht
Rax chyba wszyscy doskonale znają z pięknych dróg wspinaczkowych, ferat no i pod kątem jaskiniowym może jeszcze z jaskini lodowej. Jednak nie to jest celem naszego wyjazdu. Jedziemy sprawdzić jak to w regionie wygląda kwestia Krasu. W Rybniku spotykamy się około 10.00 szybki przepak do jednego samochodu i ruszamy w stronę czeskiej granicy. Przejazd idzie gładko, aż do momentu kiedy zaczynają się problemy z żarówką, co powoduje dwie nie planowane przerwy. Następnie trafiamy kilka korków, co sprawia, że na kamping docieramy dopiero około 17.00. Już wiadomo, że wspin tego dnia nie wypali... Rozbijamy więc namioty, rozdzielamy szpej na dzień następny i przystępujemy do porównania walorów smakowych napojów energetycznych na bazie chmielu produkcji czeskiej vs austryjackie oraz napojów owocowych z domieszką środków dezynfekujących :). W sobotę wstajemy zgodnie z planem o 6.00. Śniadanie pakujemy prowiant i hej przygodo. Dojeżdżamy do wylotu doliny, zabieramy plecaki i do góry. Naszym celem jest jaskinia Krampusschacht, ale po drodze chcemy sprawdzić jeszcze kilka otworów na, które mamy namiary oraz przeprowadzić rekonesans powierzchniowy. Im głębiej wchodzimy w dolinę tym jestem bardziej przekonany, że nie ma opcji - tu muszą być wielkie i głebokie jaskinie. Kras jest wszędzie! Wszędzie widać otwory (niektóre ewidentnie chodzone - prowadzą do nich wydeptane ścieżki). W końcu docieramy pod dolną stację kolejki towarowej zaopatrującej schronisko Habsburghaus na szczycie Grieskogel. Tu kończy się odcinek płasko. Teraz jeszcze chwilka w miarę łagodnego podejścia do końca leśnej drogi i zaczyna się... Prawie 1000 m przewyższenia szlakiem mniej więcej na styl Kobylażowego Żlebu, również miejscami ubezpieczonego stałą asekuracją. Po drodze sprawdzamy kilka otworów na które mamy namiary - jednak nie znajdujemy nic godnego uwagi (tylko jeden otwór wymagał użycia liny). Za to znajdujemy oporęczowane dojście do do tej pory nie znanego nam otworu - jednak na ten moment nie wchodzimy tam. W końcu docieramy do schroniska. Tu chwila przerwy na klasycznego wursta. Karina zostaje w schronisku z instrukcjami jak postępować gdybyśmy nie dali znaku do określonej godziny alarmowej, a my ruszamy dalej do jaskini. Pod otwór prowadzi wyraźna ścieżka. Niestety tuż po opuszczeniu schroniska dopada nas całkiem solidna zlewa i grad. Po drodze mijamy mnóstwo potencjalnych problemów jaskiniowych. Te dobrze prosperujące oznaczamy. Spodziewamy się, że jaskinia to raczej mała dziurka - coś na wzór naszych jurajskich jaskiń. Widzieliśmy tylko jeden filmik, kilka zdjęć i znaleźliśmy informację, że jaskinia ma 450m długości i niecałe 100m głębokości. O jakie jest nasze zdziwienie gdy po godzinie docieramy pod otwór. Wlot do jaskini to olbrzymi lej krasowy. Jaskinia jest dobrze obita. Chłopaki zjeżdżają przodem ja na końcu. Zachowujemy duże odstępy gdyż jest krucho. Gdy jestem na przepince przy właściwym otworze krzyczy do mnie Dawid, że Bartek przekazał właśnie informację, że skończyła się pierwsza lina 50m i dowiązuje następną. Gdy bezpiecznie mogę zjeżdżać jakie jest moje zdziwienie, że nie jadę typową studnią tylko lodospadem. po kolejnej przepince dojeżdżam do chłopaków w miejscu, gdzie dwa lodospady się łączą, a pod jednym z nich leżą tony śniegu. Na dzień dobry dostaję informację, że jest kiepsko. Nie ma przejścia dalej. Bartek sprawdza wspinaczkowo drugi lodospad jednak nic tam nie znajduje. Ja zerkam w niewielki otwór w którym widać jakąś kontynuację. Niestety jest dość ciasno a przede wszystkim krucho. Płaty wapienia odrywają się od ścian nawet pod delikatnym dotykiem. W końcu Dawid dostrzega możliwość kontynuacji bokiem lodospadu. Dość szybko przekopujemy korek śnieżny i zerkamy co dalej. Jest lufa! Został nam ostatni odcinek liny. Pod lodem drugiego lodospadu dostrzegamy dwa spity. Kamieniem skuwamy lód. Niestety lód jest też w środku. Nie ma jak wkręcić plakietek. Wygląda na to, że jesteśmy o dobry miesiąc (a może i lepiej za wcześnie). Postanawiamy wycofać się i wrócić tu jesienią, z nadzieją, że uda się przejść dalej. Wyjście idzie dość sprawnie. Na zewnątrz pogoda poprawiła się. Szybkie przebieranki, pakowanie. Postanawiamy wracać skrótem na azymut. Początkowo bardzo przyjemnie żlebami i polankami. Niestety po chwili przedzieramy się już przez gęste i wysokie kosówki, schodzimy kruchymi żlebami. Po drodze znajdujemy jeszcze dwa ciekawe problemy. Ostatecznie po 25 minutach docieramy do szlaku. Czyli jednak opłacało się. Przy szlaku czeka na nas już Karina. I wszyscy razem schodzimy do doliny drogą podejścia. Cała akcja poszła niezwykle sprawnie i udaje się dotrzeć na kamping przed zmrokiem. Następnego dnia postanawiamy nieco odespać. Co ostatecznie przekłada się na zwinięcie namiotów i spakowanie przed godziną 13.00. Nikt za bardzo nie ma już ochoty na jakieś poważniejsze aktywności. Pamiętając o korkach z piątku postanawiamy wracać. Po drodze jeszcze krótka przerwa w Czechach na smażony syr i hranulki. Teraz już tylko przejazd do Polski. W niedziele wieczorem meldujemy się w Rybniku, gdzie kończymy ten rekonesansowy wypad. Do Rax i Krampusschacht na pewno jeszcze w tym roku wrócimy. Na pewno weźmiemy więcej lin i wiecej sprzętu. Teraz wiemy jakie są realia tej jaskini. Widzimy też, że jest w ciągłej eksploracji (pod otworem znajdujemy beczkę z depozytem). Jaskinia i okolica ma na pewno olbrzymi potencjał jaskiniowy. Dosłownie trzeba uważać gdzie się stąpa bo otwory są niemal wszędzie.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FRax
Tatry Zachodnie - Wielka Litworowa
Przebieżka do Ptasiej Sali (w Nowych Partiach Bielskich). Czas w jaskini ok. 8h15m. W jaskini nie spotkaliśmy nikogo, a na szlakach tylko pojedyncze osoby.
Góry Sokole - Jaskinie: Koralowa, Wszystkich Świętych, Studnia Zygmunta
Miała być ciekawa akcja Tatrzańska, ale prognozowane burze i opady skutecznie nas zniechęciły. Ostatecznie jedziemy na akcję zdjęciowo / filmową w Góry Sokole. Na parkingu spotykamy się po godzinie 11.00 Jako pierwszy cel pada Koralowa. Odwiedzamy cały dół - do końca, zaglądamy w kominki i ciasne korytarzyki następnie wspinamy się na WAR i zjeżdżamy do MGG. Cały czas robimy dużo fot i filmików. Na koniec zaglądamy jeszcze w dolne odnogi, gdzie znajdujemy bardzo ciekawe naciekowo salki. Wychodzimy. Chwila przerwy, posiłek i idziemy do jaskini Wszystkich Świętych. Szybki zjazd, następnie przez trawers na mostek Herberta i w dół (tym razem drugą stroną niż poprzednio) do salki Peny. Pstrykamy wiele fot, kręcimy filmy i wracamy. Bartek przechodzi przez BAKK do jaskini Olsztyńskiej. Niestety mnie skutecznie blokuje kombinezon i odpuszczam. Podobnie Dawid. Bartek wychodzi przez Jaskinię Olsztyńską, a My zwijamy liny, szpej i sprzęt foto i wychodzimy przez zlotówkę. W planach była jeszcze Urwista, ale stwierdzamy, że nie ma tam nic ciekawego. Zaglądamy za to do Studni Zygmunta. Wyjazd typowo rekreacyjno towarzyski. Dużo zdjęć i filmików. No i stanowiliśmy niezłą atrakcję turystyczną dla licznych tego dnia turystów, którzy odwiedzili rezerwat.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FJaskiGS
Jura - jaskinia Biała Dziupla
Kolejne czwartkowe popołudnie wykorzystaliśmy na drobną akcje jaskiniowa. O 14:30 wraz z Emilem wyjechaliśmy z Zabrza i na 16.00 byliśmy już na parkingu przy Łabajowej. Kilka chwil później zjawił się Piotrek z Estera i ich nowo narodzonym przyszłym grotołazem. W czasie gdy Estera spacerowała z wózkiem po okolicy, nasza trójka wybrała się na poszukiwania otworu do jaskini Biała Dziupla. Chwile to trwało, bo w okolicy jest sporo podobnych skał. Na szczęście tylko jedna charakterystyczna z okrągłym otworem w ścianie skalnej zlokalizowanym kilkadziesiąt centymetrów od poziomu ziemi. Zwierzęca czaszka wisząca na pobliskim drzewie nie była przypadkowa. 😀 We trójkę na kolanach rozpoczęliśmy usuwanie kamieni i gałęzi ze sztucznie przysypanego otworu wejściowego. Gdy tylko udało się uzyskać wystarczający prześwit, Emil wslizgnal sie w zacisk wejściowy zabierając ze sobą wór z lina, ktora wczesniej przymocowałem do pobliskiego drzewa. W ślad za Emilem poszedłem ja i Piotrek. Jak się okazało oba zaciski na wejściu zacisk wcale nie są wąskie. Żwawo pełzając na plecach, byłem w stanie lewą dłonią ciągnąc wór, a prawa nagrywać siebie kamera GoPro. Mój uśmiech od ucha do ucha na nagraniu jest dowodem na to jak wielka frajdę mi to sprawilo. Gdy już wygramoliłem się z tych delikatnych przewezen dotarłem do większej sali, gdzie Piotrek i Emil już zaporeczowali linę do zjazdu. W tej sali zapiąłem się już szantem do liny bo zrobilo sie bardziej stromo, poza tym ściany pokryte mlekiem wapiennym zachęcały do robienia zdjęć, więc nie mogłem polegać tylko na samych nogach. Sprawnie zjechaliśmy na dno jaskini, po drodze pokonując jeszcze jedna przepinkę. Jaskinia jest dobrze okuta, użyliśmy jednej liny 60 m, która w zupełności wystarczyła od drzewa aż po dno jaskini. Droga powrotna również odbyła sie sprawnie. Przed godziną 19 byliśmy już na zewnątrz. Piotrek szybko się zebrał dołączając do Estery, tymczasem my z Emilem trochę się jeszcze kręciliśmy po okolicy. Nie udalo nam sie zlokalizowac jaskinii na Tomaszowkach, ale zwiedziliśmy Łabajowa zostawiając sobie zjazd na kolejna wyprawę w środku tygodnia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FBialaDziupla
LITWA: spływ kajakowy
Byłyśmy razem z Bożeną na spływie kajakowym na Litwie. Trasa: Zopsia (rzeka) jezioro Wiejsiejai, Jezdas, Kapciamestis (Kopciowo), Volskai, Baltoj Ančia (rzeka Biała Hańcza) jezioro Ančia (Hańcza). Przepłynęliśmy ok.60 km, średnio 15 km/ dzień. Okolica przepiękna, przyroda cudna i prawie brak turystów. I jeszcze pogoda dopisała. Polecam gorąco. P.s. w miasteczku(?) Kapciamestis jest grób, muzeum i pomnik Emilii Plater
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FLitwa
Podlesice - skała Biblioteka
Pierwszy kursowy wyjazd na skałki, a zarazem szkolenie z technik linowych. Choć wcześniejszcze prognozy mówiły o obfitych opadach deszczu, wszystko się wyklarowało - i przez całą akcję było bezchmurnie. Zaczynamy z Asią i Łukaszem - od góry - poręczujemy liny. Po szybkim przypomnieniu przepinek, Rysiu Pokazuje nam podstawy ratowictwa - co chwilę później trenujemy na linie. Przed nami (kursantami) jeszcze sporo nauki - ale wszystko idzie w dobrą stronę :)
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fpodlesice+kurs
POLINEZJA FRANCUSKA: wypad na antypody
Celem wyjazdu był głównie wypoczynek, lecz ostatecznie było każdego dnia dosyć aktywnie. Po przylocie na Tahiti jeszcze tego samego dnia płyniemy z Papeete promem na oddaloną ok 15 km dużo mniejszą wyspę Moorea. Tam spędzamy następne 4 dni, zwiedzając główne atrakcje, objeżdżamy wyspę wynajetym skuterem. Jednego dnia decydujemy się na próbę zdobycia szczytu Rotui (899 m n.p.m, deniwelacja 899 m). Niestety, upał ponad 40 stopni krzyżuje nasze plany. Podczas pierwszych 2 godzin podejścia wykorzystujemy prawie cały zapas wody (po ok 3,5 litra na osobę) a nawet nie dotarliśmy do połowy drogi na szczyt. Po drodze zaliczam dość groźny upadek z grani (zarwała sie pode mną ziemia, na szczęscie szlak pozostaje jako tako możliwy do pokonania dla innych).
Góry na Polinezji Francuskiej okazały się gorące, niedostepne, piekne i dzikie. Poruszanie sie po tych obszarach wymaga dobrego przygotowania, odpornosci na piekielne upały, mądrej logistyki. Jest to zupełnie inna przygoda niż wędrowanie i zdobywanie szczytów w umiarkowanych szerokościach geograficznych.
Innego dnia, idę na trekking na Coconut Pass, gdzie przedzieram się przez dżunglę zatartym szlakiem, ale docieram do celu i w nagrodę dostaję piękny widok na oba przeciwległe krańce wyspy. Po Moorei samolotem udajemy się na inną wyspę archipelagu Wysp Towarzystwa - Raiatea. To dosć spora wyspa, lecz stosunkowo mało zaludnona i niezbyt oblegana przez turystów, co sprawia ze jest tam troche inna atmosfera, a jednocześnie jest ciekawie. Objeżdzamy wyspę dookoła i robimy kilka krótkich trekkingów do szandarowych miejsc na wyspie.
Odwiedzamy Taputapuatea - stanowiska archeologiczne i miejsca kultu Polinezyjczyków. Z Raiatei przenosimy się na pobliski atol Bora-Bora. Spędzamy tam tylko 2 dni, ale dochodzimy do wniosku, że można tam bardzo aktywnie spędzic czas. Wyspa reklamowana w katalogach biur podróży, jako miejsce luksusowych wakacji okazała się dla nas miejscami dzika, wcale nie przepełniona przemysłem turystycznym i bardzo ciekawa przyrodniczo. Atol oferuje też wiele możliwosci uprawiania sportów. Ostatnich pare dni spędzamy na Tahiti, gdzie wypożyczamy samochód i zwiedzamy co się da, wliczając treking na Tahiti-Iti i bardzo ciekawe narodowe muzeum Polinezji Francuskiej w Puna Auia (Muzeum Tahiti i Wysp) w poblizu Papeete.
Wyjazd zaliczamy do bardzo udanych. Zwiedzilismy tylko jeden z archipelagów Polinezji Francuskiej (Wyspy Towarzystwa), ale juz sam ten obszar wydał się nam niezwykle ciekawy, bogaty po d wzgledem geologicznym, ciekawy kulturowo i zachwycajacy pod wzgeldem roslinności mimo iz tylko stosunkowo niewielka cześć to roślinność endemiczna
Beskid Mały - Leskowiec
Tradycją się stało, że wizytując teściów, podbiegam na najwyższy szczyt w okolicy, czyli Leskowiec. Tym razem bez śniegu i błota, co od razu było widać po wyniku, bo poprawiłem go o ponad 15 min. od ostatniego biegu.
Jura - jaskinia Przepaść
Zainspirowani akcją naszych klubowych kolegów z przed kilku dni udajemy się do tej pięknej jaskini. Wszystko co napisał Daniel jest autentyczne. 14 m zjazdu i zaczarowany, podziemny świat. Również otoczenie jaskini jest wspaniałe.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FPrzepsc-cd
Tatry Zach. - jaskinia Czarna
Pierwsza wyprawa uczestników kursu na taternika jaskiniowego rocznik 2023/24 miała miejsce 3. czerwca 2023, a jej celem była Jaskinia Czarna. Z czterech kursantów wybrał się Michał wraz z Mateuszem, pod okiem instruktora Mateusza i asyście Oli.
Przygotowania do wyjścia miały miejsce przed wykładem kursowym 3 dni wcześniej. Celem wyjścia było odwiedzenie Partii Techuby oraz wyjście z jaskini otworem do którego prowadzą Partie III komina.
Planowane wyjście z Kir było opóźnione tylko o 15 minut i było to jedyne odstępstwo od przyjętego planu akcji.
W drodze Doliną Kościeliską kursanci byli przepytywani z ogólnej wiedzy o Tatrach oraz szkoleni przez Mateusza w topografii doliny.
Pod otworem jaskini, do którego grupa dotarła bez problemu, doszło do spotkania z inną wyprawą klubową do Czarnej - Damiana oraz Łukasza.
Poręczowanie zjazdu z głównego otworu jak poręczowanie trawersu i zejścia z progu poniżej wejścia przypadło kursantowi Mateuszowi. Następny trawers i przygotowanie wejścia do Techub przygotował Michał.
W Techubach kursanci samodzielnie prowadzili drogę do "Sali pod Głazem", korzystając z opisu oraz planu odwiedzając po drodze "Syfon Tehuby", "Jeziorko Tehuby", "Salę Taty Winiarskiego" oraz "Salę pod białą płytą". Następnie Mateusz wraz z Olą prowadzili szkolenie z przemieszczania się różnymi technikami wewnątrz korytarzy. Był też czas na wykład o tworzeniu się jaskiń.
Przed wyjściem z Techub, po około 4 godzinach akcji w jaskini grupa miała przerwę na jedzenie.
Dalsza droga prowadziła w stronę głównego wejścia do jaskini, po drodze ściągaliśmy zaporęczowane przejścia.
Zgodnie z umową, w przypadku dobrego czasu akcji, przejście przez Partie III komina poprowadził instruktor Mateusz. Było to pierwsze wejście w te partie jaskini naszej czwórki. Całość przejścia kończył 28 metrowy zjazd z drugiego otworu Czarnej.
Z powrotem pod otworem jaskini dotarliśmy o godzinie 18:15, a cała akcja zakończyła się ściągnięciem liny ze zjazdu głównego otworu o godzinie 18:50.
Zadowoleni z udanej akcji, pięknej pogody i małej ilości turystów w Tatrach, grupa wróciła do pensjonatu Willa Pisana o godzinie 20:30.
Akcję zakończyliśmy kolacją w okolicznej gospodzie.
Następnego dnia Instruktor Mateusz wraz z Olą wybrali się na akcję do jeszcze jednej jaskini, natomiast kursanci Mateusz i Michał wyszli na eksplorację Jaskini Mylnej, w której odwiedzili partie jaskini poza szlakiem turystycznym i wyszli z jaskini drugim otworem. W drodze do samochodu przeszli także żółtym szlakiem przez Wąwóz Kraków przechodząc przez Smoczą Jamę. O godzinie 14:00 wyruszyli oni w drogę do Katowic i zakończyli kursowy weekend w Tatrach.
Zdjęcia: Damian uzupełnisz? :)
Tatry Zach. - jaskinia Czarna
Penetrowaliśmy partie pod Salą Łukową. Tym razem nie udało się znaleźć przejścia do Techub (na starość pamięć siada). Przed jaskinią spotkaliśmy ekipę Mateusz Golicza, który wybierał się do Techub (pewno będzie opis). W Tatrach cudowna pogoda.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FCzarna
Jura - Rzędkowice - Wspinanie
Po raz kolejny atakujemy Rzędkowice. Jedziemy w tygodniu, po pracy, w nadziei, że będzie trochę mniej ludzi. Dojeżdżamy po godzinie 14 i okazuje się, że drogi na Turni Kursantów, na które mieliśmy chrapkę są obwieszone linami. Wybieramy nasz plan B i idziemy na Dziurawą Turnie. Strzał w dziesiątkę! Jest w cieniu, więc upał nam nie straszny i jest na uboczu więc nie martwimy się, że pies będzie kogoś zaczepiał. Po zrobieniu kilku dróg, przenosimy się na pustą już Turnie Kursantów i wspinamy kilka dróg. Skały po południu opustoszałe...
kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Frzedkowice2
Jura - jaskinia Przepaść
W ramach zrobienia sobie prezentu na dzień dziecka wybraliśmy się z Emilem w czwartek na poszukiwanie jaskini nazwanej „przepaść”. Współrzędne nie do końca były pewne, wiec istniało pewne ryzyko ze będziemy błądzić po lesie w poszukiwaniu otworu lub nawet go w ogóle nie znajdziemy. O samej jaskini tez wiele nie wiedzieliśmy poza filmem na YouTube. Nic więcej nie da się znaleźć, bo jaskinia nie jest dostępna w rejestrach. Zabraliśmy ze sobą to co wydawało się nam niezbędne i o 14:30 wyjechaliśmy z Zabrza w kierunku wyżyny krakowsko częstochowskiej. Samochód zaparkowaliśmy najbliżej jak się dało - na jakiejś leśnej bocznej drodze. Było przed 16. Od samego początku zakładaliśmy ze poszukiwania otworu jaskini zajmą nam sporo czasu, a ponieważ było powyżej 25 stopni Celsjusza i pełne słońce, postanowiliśmy nie przebierać się i wpierw rozpocząć poszukiwania. Jak się jednak okazało współrzędne były bardzo trafne, a pod otworem byliśmy już po około 15 minutach. Wróciliśmy do samochodu po ciuchy i sprzęt bez zwłoki zabrałem się za poreczowanie do zjazdu. Układ drzew idealnie ułatwił przygotowanie stanowiska. Wjazd do jaskini ma charakter zapadliny do szczeliny skalnej, po jakichś 5 metrach zwęża się, a po obu stronach znajdują się przykręcone plakietki przygotowane pod przepinke w stanowisko Y. Na cały zjazd powinna wystarczyć lina 30m. I co tu dalej pisać… zdjęcia nawet w połowie nie oddają piękna jaskini, trójwymiarowości i kolorystyki nacieków. Przez 2,5h chodziliśmy po piaszczystym dnie jaskini zachwycając się jej pięknem i robiąc setki zdjęć. Wszystkie formacje skalne i nacieki które widziałem tylko na zdjęciach tam właśnie były, rzeczywiste. Nawet już nie pamiętam ich nazw. Jaskinie przecina żyła kryształu, a na jej dnie można napotkać odłamki kryształu o rożnej wielkości. Przed 20 byliśmy już na powierzchni, w dalszym ciągu oszołomieni tym co widzieliśmy.
Jeśli ktoś zastanawia się po co chodzić po jaskiniach to właśnie tam znajdzie odpowiedz. Po prostu wow! Następnego dnia i ja i Emil mieliśmy po kleszczu - poszukiwania jaskini w krótkich spodenkach to nie jest dobry pomysł.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FPrzepasc
Jura - Rzędkowice - Wspinanie
Jedziemy w skały świadomi, że wybieramy dość popularny i oblegany rejon. Jednak mamy tam upatrzone skałki, z którymi chcemy się bliżej zapoznać. Na początek idziemy na skałę Zegarową. W międzyczasie dojeżdżają Adam i po nim Łukasz M. z drugą liną, dzięki czemu możemy się podzielić na dwa zespoły. Po zrobieniu kilku dróg postanawiamy zmienić klimat i przechodzimy na Turnię Kursantów, gdzie robimy jedną drogę (niejako w zastępstwie zajętych sąsiednich dróg, na jakie mieliśmy bardziej chrapkę). Zbliżała się pora wyjazdu (urodziny u rodziny), więc nie mieliśmy jak czekać na naszą kolej. Ci którym doskwierał niedosyt (ja i Adam) poszli zrobić jeszcze ostatnią drogę na sąsiedniej Zadniej Turni.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Frzedkowice_wspin
Dolina Kłodnicy
W idealnej pogodzie przejechaliśmy rowerami dolinę Kłodnicy, na której stanowi ona południową granicę naszego miasta. Jest tu kilka niesamowicie pięknych zakątków do których prowadzą nikłe ścieżki. Rzeka na tym odcinku dość czysta.
Fotorelacja: https://www.facebook.com/media/set/?set=oa.6943249889022847&type=3
Jura - Jaskinia Pod Wiszącym Korzeniem
W piątek po pracy wracamy do Tenczynka. Tym razem uzbrojeni w ciężki sprzęt. Tym razem z jednym worem i liną do jego wyciągania udajemy się pod otwór. Wiemy co nas czeka więc bez zbędnego gadania wchodzimy do dziury. Droga w dół idzie całkiem sprawnie, choć przed ostatnim zaciskiem poważnie się zastanawiam, czy aby na pewno chcę tam wchodzić. Jednak juz po chwili obaj stoimy w "Y". Bartek wchodzi na przodek z ciężkim sprzętem, aby rozprawić się z ostatnią wantą blokującą nam dalszą drogę. Ja natomiast rozglądam się po drugiej odnodze "Y" i znajduję kolejny potencjalny problem. W międzyczasie Bartkowi udaje się rozkruszyć wantę i udrożnić dalszą drogę. Niestety przed samą salką (a tak na prawdę studzienką) ze ściany wystają dwie wypustki, które skutecznie uniemożliwiają wejście nad studzienkę. udaje się je nieco przemodelować. Po kilku próbach wykonywanych na zmianę Bartek jako pierwszy przedostaje się nad studzienkę, a korytarzyk dostaje wdzięczną nazwę "Łamignatek" - oddający jego charakter. Udaje się zrzucić trochę luźnego materiału ze stropu nad studzienką (istnieje szansa, że ma ona kontynuację w górę). Na pewno idzie w dół. Ile? Tego jeszcze nie wiemy. Trzeba usunąć kilka małych want. Niestety to już nie podczas tego wyjazdu. Pakujemy sprzęt i do góry. Pierwszy idzie Bartek. Następnie wór który klinuje się co chwilę więc muszę iść bezpośrednio za nim i bez przerwy go odklinowywać. Wyjście nie idzie nam dobrze. Obaj walczymy w zaciskach jak nigdy. Jest ślisko i nie ma się jak wygodnie zaprzeć. Po drodze Bartek wśród leżących kamieni znajduje kilka ciekawych amonitów. Następny wyjazd powinien przynieść kolejne metry i bez wątpienia pogłębimy jaskinię.
Jura - jaskinia Wszystkich Świętych i System Jaskiń Olsztyńskich
25 Maja w czwartek po pracy wybraliśmy się wraz z Łukaszem do Jaskini Wszystkich Świętych z zamiarem przejścia przez cały system Jaskiń Olsztyńskich. O godzinie 16:20 dojechaliśmy na parking Sokole Góry, gdzie przebraliśmy się w kombinezony i wraz z niezbędnym sprzętem jaskiniowym wyruszyliśmy pod otwór. Na miejsce dostaliśmy bez większych problemów. Po pierwsze dlatego, że jaskinia jest dobrze oznaczona na mapie, a po drugie dlatego ze nieopodal znajduje się otwór jaskini Koralowej, w której miałem okazje być na „rozgrzewce przed prawdziwymi jaskiniami” – tak to mniej więcej wtedy powiedział Mateusz. Samo miejsce zapamiętałem tez bardzo dobrze, bo skręciłem sobie wtedy kolano. Była godzina 17:00, a my staliśmy gotowi pod otworem. Poręczowaniem studni wejściowej zajął się Lukasz, po drodze była tylko jedna przepinka, więc zjazd poszedł ekspresowo. Był czas na zdjęcia i konstruktywna krytykę kiepskich opisów jaskiń jurajskich. Na zjazd zużyliśmy cala linę 20m. Będąc na dnie Studni Warszawskiej poszliśmy w lewo w kierunku Mostu Herberta. Zgodnie z opisem przejście do mostu odbywa się trawersem. Pierwsza kotwa znajduje się tuz przez wąskim przesmykiem, zaraz za którym znajduje się studnia. Wciśnięty w zacisk w dość niewygodnej pozycji, z nogami zwisającymi do studni próbowałem rozpracować najbezpieczniejszy sposób dostania się do kolejnego punktu trawersu, który chociaż był w zasięgu wzroku to jednak oddalony o jakieś 3 metry. Niby nic takiego, bo szata naciekowa idealna do wspinania, ale ja leżałem w poziomie nogami do przodu, więc, żeby mieć swobodne ręce musiałem wyjść całkiem w stronę studni. Po lewej ortogonalnie stronie tuz przy krawędzi znajduje się idealna formacja skalna do zaczepienia taśmy, a w moim worze zupełnym nie przypadkiem znajdowała się taśma idealnej długości, której jeszcze nie oddałem Ryśkowi z poprzedniej wyprawy (spokojnie oddam 😊). Raz dwa i zrobiłem sobie dodatkowy punkt, na którym swobodnie sobie zawisłem planując dalsze ruchy. Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się ze wejście w szczelinę głowa do przodu, a nie tyłem, dałoby mi więcej swobody ruchu i nie byłoby potrzeby robienia tego dodatkowego punktu. Po drodze na trawersie były jeszcze dwa punkty, ale bez problemu sobie z nimi poradziliśmy. W tej części jaskini droga jest tylko jedna, więc zaraz później zaporęczowałem zjazd w ostatniej studni aż do Sali Peny. Na dole zrobiliśmy kilka ciekawych zdjęć, bo nacieki na ścianach były bardzo fotogeniczne. Wtedy tez zwróciłem uwagę ze lewa cześć Sali Peny jest tak naprawdę dnem studni pod trawersem, który przechodziliśmy. Wiec teraz nazwa most, nabrała sensu. Sama sala nie jest duża, więc po chwili zebraliśmy się w drogę powrotna. Sprawnie wróciliśmy na dno Studni Warszawskiej z zamiarem przejścia do jaskini Olsztynskiej poprzez BAKK. Wiedzieliśmy ze będziemy się przeciskać, więc ściągnęliśmy z siebie cały sprzęt, wraz z uprzężą. Nie za wiele się zastanawiając na ochotnika próbowałem wcisnąć się w najbardziej oczywisty zacisk jaki widziałem po prawej stronie i za namowa Łukasza wpierw wciskałem nogi, a przynajmniej próbowałem. Niewiele czasu potrzebowałem by powiedzieć ze moje nogi tak się nie wygna. Rzeczywiście wyczuwałem ze zacisk mocno skręca w lewo i nie uśmiechało mi się brnąc dalej w tym kierunku. Zaproponowałem Łukaszowi, że jak on się wciśnie to ja pójdę za nim. Wiec zamieniliśmy się rolami i Lukasz chwile później tez poległ w tej samej pozycji. Zniechęceni wzięliśmy plan jaskini do ręki i jak tylko odczytaliśmy z niego, że są też dwie ślepe szczeliny zaczęliśmy się rozglądać w około i w mgnieniu oka znaleźliśmy dużo przyjemniejsza szczelina skalna, tym razem bardziej pionowa niż pozioma. Ponownie bez zastanowienia zanurkowałem w nią bokiem i nogami do przodu. Jak już byłem w środku tej małej komory to zrozumiałem, że to była ta ślepa droga. Wyjęcie było już odrobinę mniej przyjemne, ale dla kogoś moich wymiarów obyło się bez problemów. Ponownie otworzyliśmy plan i szukaliśmy innego przejścia. Jednak wszystko wskazywało, że nasz pierwszy wybór był tym prawidłowym. Ponowiłem próbę tym razem na brzuchu i głowa do przodu. W ten sposób chciałem sobie przynajmniej zobaczyć czy ten tunel prowadzi gdzieś, czy też się kończy. To był strzał w dziesiątkę, potwierdziłem nie tylko, że to jest prawidłowa droga, ale również to ze nie chce nią iść. Pal licho ze szczelina jest bardzo wąska, bo to nie problem dla mnie. Ale to za pierwszym zakrętem w lewo znajdował się zakręt w prawo, a za nim już nic nie było widać, budziło mój nieukrywany niepokój. Oznajmiłem moje obawy Łukaszowi i ponownie zaproponowałem, że jak on przyjdzie i powie, że tam na końcu rzeczywiście jest sala, to pójdę bez wahania. Po kilku próbach Lukasz również się poddał. Wpadliśmy jednak na pomysł że zaatakujemy ten zacisk od drugiej strony. Ponownie ubraliśmy uprząż i opuściliśmy jaskinie Wszystkich Świętych, spakowaliśmy liny do worów i powierzchnia przeszliśmy do Jaskini Olsztyńskiej. Ponownie bez uprzęży w samych kombinezonach zaatakowaliśmy zaciski biegnące w stronę BAKKu, tym razem od jaskini Olsztyńskiej. W pozycji czołgającej się dżdżownicy przemierzaliśmy zaciski, które były dużo obszerniejsze, miejscami wielkości warszawskich kawalerek na wynajem. Spokojnie mogłem manewrować rękami a miejscami nawet odwrócić się. Ostatnia sala już za BAKK, a przed tym naszym nieszczęsnym zaciskiem okazała się bardzo ładna, zrobiłem tam sporo zdjęć i kilka filmów. Bez namysłu wcisnąłem się dalej w ten nieszczęsny zacisk i udało się, jakoś czołgając się od tej strony wydawał się znacznie łatwiejszy. Może też świadomość tego, że już wiem co jest po drugiej stronie, spowodowała że zacisk został pokonany. Lukasz nie chcąc pozostawać w tyle również pokonał zacisk. Z poczuciem w pełni zwiedzonej jaskini wróciliśmy do domu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FWszSw
CZECHY: Jeseniki - Bikepacking. Wokół Pradziada
Co poszło tak lub nie tak w Jesenikach.
Jeseniki idealna miejscówka na wyprawę rowerową. Odległość z domu to 140 km około 2 godziny i prawie całość autostradą. Startuje z miejscowości Zlate Hory w kierunku wodnej elektrowni Dlouhe strane. Pierwsze kilometry z 99 przejechałem asfaltem potem były wspaniałe leśne szutry. Objerzdzając Pradziada kończę dzień w luksusowej darmowej chatce górskiej. Czesi zbudowali tą chatkę z rozmachem nie bawią się w drobne brak tylko klimatyzacji. Następnego dnia załapuje się na single track w Kouty nad Desnou, brakuje trochę rozmachu jak w BB, ale i tak zjazd fajny. Kolejne kilometry to nie kończące się podjazdy a że nóżka zapodała to po południu melduje się pod autem. 71 km kolarstwa romantycznego szybko się kończy i o godzinie 18 jestem w domu. Całość trasy wyniosła 170 km. W dwa dni 3750m podjazdów, kręcenia młynków i wypychów ;). Rejon ma ogromny potencjał, można eksplorować dowoli.
No i co z tymi Jesenikami?
Organizacyjnie wszystko dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Sprzęt dopicowany (sprawdzony), jedzenie wyliczone, kartusz z gazem zważony, miejscówka na nocleg - genialna, pogoda ideał nawet wiatr miał być w plecy, godziny poświęcone na GPX, ślad wgrany do telefonu, sprzęt odlekczony. Jedna rzecz do poprawki. H2O, dwa litry w bidonach to za mało na dwa dni (no nie ma siły braknie). W sobotę na noclegu ratowałem się źródełkiem. Ale niedziela to tak jak u nas potraviny zaverno. Dopiero przed Jesenikami benzínka z Kofolą pomagają dojechać do samochodu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FPradziad
Jura - jaskinia Rysia
Wczesnym niedzielnym rankiem wybieramy się do jaskini - w wyższych partiach Tatr wciąż warunki mocno zimowe, a więc pada na Jurę. Spotykamy się w Rodakach i idziemy do jaskini Rysiej, powalczyć z ciasnotami. Wlotówkę poręczuje Łukasz. Dość sprawnie docieramy na dół. Najpierw idziemy zwiedzić Partie Kominkowe. Później powrót i po chwili meldujemy się w Katedrze. Następnie idziemy do Salki Pod Blokiem i dalej do Prasy. Konrad sprawnie wspina prasę i Poręczuje drugą studnię. Gdy jesteśmy na dole najpierw udajemy się do Szczeliny Naj, następnie dołem udajemy się do Mlecznego Korytarza. Wracamy na prożek zwijamy linę i dalej w górę Drugiej studni. Po chwili jesteśmy nad prasą. Zakładamy zjazazd i dalej wracamy znaną nam już drogą. Na I szą studnię jako pierwszy wchodzi Konrad - który stacza nierówną walkę z Zaciskiem wlotowym i spadającymi stopkami (oj jak ja dobrze znam ten ból z mojego poprzedniego wyjścia do tej jaskini). Gdy Konrad pokonuje zacisk ruszam za nim zciągając za sobą linę. Tym razem zacisk przechodzę bez żadnego bulu. Cała akcja zajmuje nam 5h. I nie ukrywamy, że jurajskie ciasnoty dały nam w kość. Teraz tylko wyczyścić kombinezony i szpej...
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FRysia
Bochnia/Nowy Wiśnicz - spotkanie Weteranów Taternictwa Jaskiniowego
W ramach spotkania m. in. zwiedziliśmy bardzo ciekawą kopalnię soli w Bochni a później miłe spotkanie w fajnym miejscu za Nowym Wiśniczem. Szersza relacja na stronie SBB: https://speleobielsko.pl/sprawozdania/item/5874-2023-05-20-21-xxxiii-wyjazd-dla-weteranow-taternictwa-jaskiniowego
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FWeterani
Jura - Ryczów - Wspinanie
Wyjazd na wspin - dla części pierwszy w tym sezonie, dla częśći pierwszy w ogóle :) Jeszcze kilka minut przed przyjazdem Adama, ciągle zastanawiamy się, gdzie jechać w skały. Szukamy miejsca z drogami mało obleganymi, tak żeby można mieć oko na psa i nie martwić się, że komuś będzie przeszkadzał i żeby Adam bez skrępowania mógł zrobić swoje pierwsze skałkowe drogi. Decydujemy się na Straszykowe Skały. Przez cały dzień robimy różne drogi na skale Weselnej i Skrzyni, w międzyczasie ćwicząc różne techniki linowe.
galeria: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FStraszykoweSkaly
Beskid Śl. - marszobieg na Mł. Stożek
Bieganie po górach traktuję czasem jako trening kondycyjny a nie zajęcie samo w sobie. Będąc w Dziechcince na imprezie badmintonistów wykorzystuję okazję do marszobiegu na niedaleki Mł. Stożek (837). Razem z Teresą wybieramy się na wieczorną, intensywną wycieczkę. Zawsze przy okazji takich "biegów" nasuwają mi się następujące uwagi: podbieg po bardziej stromym terenie jest zupełnie nieekonomiczny. Efekt niewspółmierny do wysiłku. Lepiej szybko podchodzić płaskim krokiem. Wykorzystywać do biegu należy odcinki w miarę płaskie lub o nie wielkim nachyleniu. Na "odrabianie" dystansu przy zbieganiu na pewno należy wykorzystać bardziej połogie zbocza. Na stromych strasznie cierpią kolana. Wg mnie lepiej szybko schodzić bo też trzeba zważać na kamienie a o kontuzję nie trudno. Tak czy tak wysiłek jest gigantyczny i dobrze, że nie muszę startować w zawodach tego typu. Zrobiliśmy 12 km i 400 m przewyższenia. Czas ok 1,5 h lecz czekając na Teresę (nie miała odpowiednich butów) truchtałem w miejscu lub się cofałem by zachować rytm.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/MlStozek
MALTA: wspin i mtb
Archipelag Malty leży niemal w środku Morza Śródziemnego i jest najdalej na południe wysuniętym państwem Europy. W jego skład wchodzi kilka większych wysp, w tym Malta i Gozo są największe. Zwłaszcza ta druga wyspa jest bardzo ciekawa ze względu na jej walory krajobrazowe ale także zabytki i ogólnie charakter.
W trakcie krótkiego wypadu do tego kraju wstrzeliliśmy się w znakomitą pogodę i zrealizowaliśmy postawione cele. W pierwszy dzień rowerami górskimi z wypożyczalni z Marsalfoln (nawet mają tam dobre rowery górskie) przejechaliśmy wyspę Gozo. Obrany przez nas trakt był niesamowicie atrakcyjny. Wiódł przez skamieniałe plaże, po wysokich, urwistych klifach, przez ospałe mieścinki pełne zabytkowych budowli, opuncjowe pola i obok klifowych jaskiń. Szlak miejscami trudny technicznie z fajnymi downhillami po kamienistych zboczach oraz stromymi podjazdami. Mało asfaltu a jak już to mało uczęszczanymi drogami. 36 km i 800 m przewyższenia zajmuje nam ponad pół dnia.
W drugi dzień przenieśliśmy się na południe Malty ("bazę" mieliśmy w Bugriba) do wąwozu w pobliżu Blue Grotto. Tu jest sporo obitych jedno wyciągowych dróg wspinaczkowych. Robimy 5 dróg z zakresu 5a do 5c. Paweł po półrocznej rehabilitacji (złamana noga na ściance wspinaczkowej)bardzo fajnie wszedł w wspin prowadząc wszystkie drogi. Skała dość chropowata, drogi długie. Bardzo fajny wspin.
Oprócz tego w wolnych chwilach spenetrowaliśmy tajemnicze katakumby w pobliżu naszej kwatery. Ani jednej zmarnowanej chwili.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Malta
Filmik: https://drive.google.com/file/d/1keBbe2fn0C3PZXk8XkyXbv8mSvyjj66X/view?usp=drive_link
Jura - obchody 47-lecia klubu w Piasecznie
Pierwszy do Piaseczna przyjechał z Klubu RKG NOCEK Łukasz Mazurek z kolegą Bartkiem z SBB. Następni byliśmy my, tzn. Basia i Tadek. Chłopaki na nas z niecierpliwością czekali, żeby iść do jaskini Wielkanocnej i Piaskowej/Bluszczowej. Gdy oni penetrowani podziemnie czeluście, na powierzchni zjeżdżała się ekipa z RODU SZMATŁOCHÓW I PRZYJACIELE. Gdy namioty już stały wokół ogniska zaczęła się zbierać brać świętująca 47 rok powstania naszego klubu. Wybrzmiewały pieśni powstałe kiedyś w naszym klubie, które tylko Tadek pamięta i inne ogniskowe piosenki śpiewane przez wszystkich, którzy je znali i same nasuwały się na usta. Były wspomnienia niesamowitych w naszym klubie przejść jaskiniowych, których do teraz jeszcze nikt nie powtórzył w naszym klubie. Przeglądanie zdjęć i biuletynów wydawanych niegdyś w klubie. Kiedyś się ludziom chciało spotykać w realu i coś wspólnie tworzyć. W końcu przed północą dotarła Agnieszka z rodzinką, która stała w korku około 5 godzin bo był śmiertelny wypadek. Policja w naszym kraju jest tak bezsilna i tępa, że nie mogła pomyśleć w jaki sposób rozwiązać ten niekończący się korek, który uwięził tysiące aut. Agnieszka wziąwszy na ręce płaczącą w wniebogłosy Tosię poszła na spacer wzdłuż autostrady, zobaczyła bramę, spróbowała ją otworzyć i udało się, weszła do auta i korytarzem życia wycofała się do bramy i wyjechała. Co odważniejsi i zdesperowani kierowcy ruszyli za nią. Teraz już byliśmy w komplecie. Mogliśmy się razem cieszyć przy ognisku. Gdy robiło się już bardzo chłodno, to powoli ludzie zaczęli się chować do swoich śpiworków. Rano pierwsi wstali Łukasz i Baratek, których przywitał i pożegnał Adaś. Chłopaki jechali na szkolenie kartowania jaskiń. Po siadaniu zaczęli jeszcze dojeżdżać Wojtek Orszulik z rodzinką i przyjaciele z Łodzi i z Rudy Sląskiej, którzy byli w tamtym roku. Tadek zorganizował dzieciom zawody różnego rodzaju, za które w nagrodę dostawali słodycze. Zabawa była bardzo energiczna i wesoła. Po obiedzie była niespodzianka - tyrolka z drzewa najpierw było wahanie się, czy zjechać ale potem zabawy nie było końca, aż starsi byli wyczerpani. Usiedliśmy do ogniska. Dziś ognisko już się pięknie paliło bo było dużo żaru i dawało więcej ciepła. Na kolacyjkę były kiełbaski i kartofle z ogniska, mięsa i szaszłyki z grilla, każdy robił to na co miał ochotę. Śpiewy, toasty i opowieści. Koło 3 nad ranem ostatni poszli spać. Rano pierwsze wstały oczywiście dzieci i reszta. Po śniadaniu i kawie, koło południa przyjechali Eska i Damian, następny delegat z Nocka. Udaliśmy się w pobliskie skałki żeby zrobić małe dziecięce zawody wspinaczkowe. I rozciąganie kości starszym ochotnikom. Oczywiście nie mogło obyć się bez LOŻY SZYDERCÓW I EKSPERTÓW OD WSPINACZKI. Po wyczerpującym wysiłku udaliśmy się na zasłużony posiłek i pakowanie. Po udanym spedzeniu w dobrej atmosferze czasu razem zakończyło się 47 spotkanie świętujące powstanie 13 maja w piątek klubu RKG NOCEK.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/47lecie
Dziękujemy uczestnikom za przybycie i zorganizowanie sobie czasu, żeby razem świętować i dobrze spędzić czas
Jura - szkolenie z podstaw kartowania - Łutowiec
W sobotę rano spotykamy się w Łutowcu. Najpierw teoretyczne wdrożenie w temat kartowania, następnie jedziemy w teren. Dzień pierwszy to kartowanie po staremu na kartce. Wracamy z terenu, jemy obiad i kolejne zajęcia teoretyczne. Tym razem wyznaczamy ciąg na podstawie istniejących przekrojów i planów oraz zapoznajemy się z oprogramowaniem AVEN. Następnie ognisko i długie o jaskiniach rozmowy. W niedzielę po śniadaniu znowu zaczynamy od omówienia naszych wypocin z dnia poprzedniego. Następnie ćwiczymy rysowanie w programie Inkscape. Na koniec to na co wszyscy czekali. Zapoznajemy się z urządzeniami DistoX oraz oprogramowaniem Quave. Po wtajemniczeniu udajemy się ponownie w teren, aby sprawdzić jak to wszystko działa w praktyce. Po powrocie jeszcze wspólny obiad i nie pozostało nic innego jak wrócić do domu oraz ćwiczyć i utrwalać nabytą wiedzę przekazaną przez Jacka, Mateusza, Paulinę i Olę.
Jura - Jaskinia Pod Wiszącym Korzeniem (eksploracja)
W sobotę udajemy się do Tenczynka z zamiarem (mamy nadzieję) ostatecznego rozprawienia się z jaskini Pod Wiszącym Korzeniem. Dojeżdżamy w ulewie. Już na dojściu do jaskini jesteśmy przemoczeni. Szybko wchodzimy do środka. Jakoś dawno nie byliśmy w tej dziurze... Wszystko wygląda dość obco. Jakoś ciasno i klaustrofobicznie. Po wlotowej pochylni i pierwszym trawersie Bartek ma wątpliwości czy nie zasypało "magazynu" - pierwszej salki po drodze. Zmieniamy się na prowadzeniu bo jak dla mnie wszystko wygląda dobrze - i tak rzeczywiście jest - wszystko na miejscu. Następnie wstawiam się w pierwszy zacisk - "Eliminator". No chyba przytyłem... Jednak już po chwili okazuje się, że po prostu zapomniałem jak się w nim trzeba ułożyć. Zacisk puszcza. Teraz pochylnią na dół i czekam na Bartka w salce pod zaciskiem. Teraz kolejny zacisk - jeszcze ciaśniejszy. Znowu jakoś nie chce puścić... Po kilku minutach walki przypominam sobie sekwencję pokonania go i jestem już na ostatniej stromej pochylni i po chwili na dole przy "Y" - to w nim pokładaliśmy największą nadzieję. Za chwilę dociera Bartek. Wyciągamy kilka większych kamieni, wybieramy kilkadziesiąt centymetrów namuliska i ciągle nic. Kiedy już mamy odpuścić i wychodzić uznając temat za zamknięty, zauważam, że za szczeliną, którą dotąd totalnie lekceważyliśmy i uznaliśmy za niedostępną otwiera się niewielka salka, a na końcu szczeliny ułożenie luźnych want zasłania przejście gdzieś w dół. Aby tam się dostać trzeba wyciągnąć poklinowane w szczelinie wanty. Udaje się wyciągnąć prawie wszystkie - oprócz jednej. Niestety - nie damy rady jej ruszyć bez narzędzi, których akurat nie zabraliśmy. Odgruzowujemy również strop z luźnego materiału. Najważniejsze, że jest perspektywa na dalszą eksplorację. Jest też delikatny przewiew - a to zazwyczaj dobra wróżba. Wychodzimy. To była droga przez mękę. Po pierwsze było wyjątkowo mokro i ślisko, a więc podchodzenie pochylniami i wybijanie się z nich przez zaciski przysparza nam dość sporo trudności. Dodatkowo (do tej pory nie wiemy co nas skusiło) zeszliśmy na dół z dwoma worami. Teraz już wiemy dla czego nigdy wcześniej tego nie robiliśmy. A więc najpierw Bartek przechodzi pierwszą pochylnię, zostawiając w połowie wory. Sam przechodzi zacisk. Następnie ja podchodzę , podaje wory i sam przechodzę zacisk, walcząc z zaczepiającym się kombinezonem. Teraz kolejna pochylnia najpierw jeden wór, później Bartek następnie drugi wór i ja. teraz ostatni korytarz z pochylnią i jesteśmy na zewnątrz. Patrzymy się na siebie i obaj stwierdzamy zgodnie, że tak oblepieni gliną z tej jaskini jeszcze nigdy nie wyszliśmy. Sama jaskinia oparta na szczelinach. Z nacieków jedynie śladowe ilości mleka wapiennego. W jaskini dość dużo skamielin amonitów i innych żyjątek. Szybka przekąska i robimy jeszcze akcję powierzchniową, chcąc sprawdzić kilka potencjalnych miejsc o których wiedzieliśmy wcześniej. Typujemy też jedno nowe miejsce. Któremu zdecydowanie trzeba będzie się przyjrzeć dokładniej. Na koniec odwiedzamy lokalną plebanię, gdzie korzystamy z gościnności zaprzyjaźnionego księdza proboszcza, myjemy się. Zostajemy również poczęstowani kawą i domowym ciastem. Teraz tylko powrót i czyszczenie kombinezonów do późnych godzin nocnych.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FTenczynek
Beskid Śląsko-Morawski - Smrk
Udało nam się wyrwać z domu. Za cel wybraliśmy szczyt Smrk na przeciw Łysej Góry. Podejście dość mozolne (ponad 900 m przewyższenia), szczególnie z Karolcią na plecach ;) Wycieczka udana, Karola zadowolona. Na szczycie miłym zaskoczeniem był leśny "barek", ale ze względu na brak koron nikt z nas nie skorzystał, co nam wyszło tylko na zdrowie!
Jura - Ojcowski Park Narodowy
Chyba najciekawsza piesza przechadzka w OPN. Z Czajowic do dol. Prądnika. Następnie do jaskini Ciemnej (zwiedzamy turystycznie) i dalej nad urwiskami doliny do jaskini Puchacz (skalne schronisko). Następnie znów do doliny i przez Bramę Krakowską do Czajowic.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/OPN
BORNHOLM - piechotą wzdłuż wybrzeża
W niedzielę z Rønne przemieszczamy się pieszo pod Muleby. W poniedziałek podjazd autobusem do Hasle i idziemy dalej piechotą po klifach aż do Hammerhus i małego portu Hammerhavn. Następnego dnia zwiedzamy Hammeren Fyr i schodzimy do Sandvig. Dalej autobus do Dondal, zwiedzanie wodospadów i dalsza wędrówka piechotą w pobliże Gudhjem. W środę kręcimy się pod Gudhjem i przejeżdżamy autobusem do Arnager, czyli na drugi koniec wyspy, po czym w czwartek wracamy do domu. Nocowaliśmy w schronach i nie spotykaliśmy w nich nikogo. Wieczorami odpalaliśmy ogniska i na koniec dnia jedliśmy raz z grilla, a raz kiełbaski z patyka. Pogoda super - bardzo słonecznie - może tylko nocami trochę zimno (... pies po wyłączeniu czołówek zakradał się do śpiwora i nie mieliśmy serca go wyganiać). Z kącika statystyk, w sumie przebyliśmy 38,8 km piechotą, oczywiście z bagażem na plecach.
Góry Sokole, Rudawy Janowickie
Majówka pod znakiem tradowego wspinania. Pierwszego dnia wspinamy się sportowo żeby przypomnieć sobie jak to się wspinało w granicie, później już tylko na tradzie. Udaje się zrobić kilka tradowych klasyków: Sokolik Duży – Filar Gorayskiego V+, Sokolik Duży – droga Wojnarowicza IV+, Sokolik Mały – Kroczek V, Sukiennice – Filar Kęsickiego V+, Biblioteka – Droga Freusa V, Biblioteka -Lista dłużników V+, Biblioteka – Karta stałego klienta IV+ Jastrzębia Turnia – Jastrzębia grań IV, Rylec – Rysa południowa wprost IV+, ...i pewnie jeszcze kilka, ale nie pamiętam.
W Sokolikach tłumy wspinaczy i turystów więc jeśli ktoś chce powspinać się w ciszy i spokoju to polecam Rudawy, jednak należy pamiętać, że w Rudawach nie ma promocyjnej cyfry ;)
Uwaga!!! W Janowicach Wielkich grasuje złodziej i okrada auta parkujące na parkingach leśnych. Podczas majówki zostało okradzionych i zniszczonych kilka samochodów.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FGSRJ
Tatry - Kasprowy Wierch
Skiturowe ostatki. Miałem wstać o 3 ( i nawet udało się obudzić) ale wyjeżdżam dopiero o 7. Droga też jakoś nie specjalnie mi idzie. W Brzezinach nie ma już miejsca na parkingach. Jadę więc do Kuźnic. Załapuję się na jedno z ostatnich miejsc. Szybko dopinam do plecaka narty i buty i ruszam w stronę wejścia do parku. Jest już prawie 11. Nie jest to łatwe. Chodnikiem, ścieżką rowerową płynie morze ludzi. Do kas nie kończąca się kolejka. Na szczęście kupiłem bilet on-line i nie muszę w niej wstać. Wybieram drogę przez Boczań. Niemal biegiem staram się jak najszybciej dotrzeć za odbicie na Nosalową Przełęcz - licząc, że zdecydowana większość ludzi kieruje się właśnie tam. Niestety. Cały czas przebijam się przez kolejne grupki idące na Halę Gąsienicową. Jest gorąco. Niestety wiem o lawinowej 3. Mam też świadomość że późna godzina, operujące słońce na pewno nie puści na nic ambitniejszego. No trudno. Śnieg zaczyna się od Przełęczy Między Kopami. Narty zapinam na Karczmisku i od razu zjazd na Halę slalomem między ludźmi. Hala wygląda niczym dolina sądu ostatecznego, do której ze wszystkich stron płynie morze zbłąkanych dusz. W Tatrach poleciało ze wsząd. Ciężko znaleźć żleb, który by nie wyjechał. Pełne słońce i upał. Nie ma złudzeń - Kasprowy i nic więcej. Skoro i tak nic więcej nie ugram to przynajmniej się poopalam. Znajduje więc kawałek spokojnego miejsca i wygrzewam się na słońcu. Chcę odczekać, jak najdłużej, żeby wstrzelić się pomiędzy korki na powrocie. Rozważam też którędy zjeżdżać. Mniej więcej znam sytuację śniegową z zeszłego tygodnia - najlepiej będzie zjeżdżać przez Goryczkową. Śniegi całkiem przyjemne. Głównie firny, choć zdarzają się miejsca z breją. Można znaleźć ciągle nierozjeżdżone miejsca. W kotle już wychodzą kosówki, borówki i skały spod śniegu. Docieram do Goryczkowej. Dokupuję napojów i dalej w dół. Da się dojechać do esa - a więc całkiem nieźle. Teraz tylko przebić się przez Kuźnice do samochodu i powrót. Narty trzeba odwiesić do przyszłego sezonu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKaspro
Beskid Mały - Rogacz
Plany na majówkę się posypały, więc mając dzień wolnego postanowiłem podratować z planów co się dało i zdecydowałem się przebiec jedną z tras z festiwalu biegowego "Maratonu trzech jezior". Padło na na trasę "Szlakiem wołoskich pasterzy", czyli 17 km i ok 1150 m przewyższenia. Pierwsze 3 km dają w kość, później było już tylko lepiej. Patrząc na czas z zegarka, to porównując go do wyników z 2022 r. to byłbym ok. na 60 pozycji na 108 uczestników w kategorii "open", co wydaje mi się dobrym wynikiem, jak na trening bez dużego parcia. Natomiast gdybym był kobietą, to chyba byłbym w pierwszej dziesiątce i tak sobie będę to przedstawiał, a co! :)
Tatry
Dzień 1
W Tatry docieramy dość późno w niedzielę. Pogoda jest piękna. Żeby nie tracić dnia udajemy się na spacer skiturowy w rejonie HG. Narty wynosimy na plecach do Karczmiska. Stamtąd zjazd na HG. Kręcimy się chwilę po Hali. Zaliczamy piwko w schronisku i wracamy drogą podejścia.
Dzień 2
Pogoda zaczyna się psuć. Korzystając z braku tłumów udajemy się przez Wiktorówki na Rusinową Polanę i dalej na Gęsią szyję. W górnej części schodów na Gęsią Szyję jeszcze leżą płaty śniegu. Nasz cel to wrócić do samochodu przed deszczem. Udaje się. Po drodze dopada nas tylko lekka mżawka.
Dzień 3
Pogoda popsuła się całkowicie. Całą noc i cały dzień leje. Więc nie pozostało nic innego jak zdobyć tego dnia Krupówki :)
Dzień 4
Śnieg ma sypać cały dzień - tak zresztą jest. Tym razem od Brzezin udajemy się w rejon HG. Szybka kawa w schronisku i idziemy dalej. Jest lawinowa dwójka. Cały czas intensywny opad. Trawersem małego Kościelca udajemy się nad Czarny Staw. Tam obserwujemy bardzo liczne zsuwy i pęknięcia. Idziemy jednak dalej. Podczas przechodzenia przez Czarny Staw ze Skrajnego Granatu schodzi całkiem duży obryw. Po chwili słyszymy podobny z rejonu Zadniego Kościelca. Nie ryzykujemy więc podejścia dalej i wycofujemy się.
Dzień 5
Ponowne pogorszenie pogody. Wyjście w wyższe partie raczej ryzykowne. Wracamy więc wcześniej do domu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FTatry
BAŁTYK: Rejs żaglowcem Gedania
Żeglarska uczta po Bałtyku na historycznym jachcie dla polskich żeglarzy. Wypłynęliśmy z Gdyni i obraliśmy kurs na Borholm. W pobliżu Nexo ze względu na spływające prognozy (weszliśmy w zasięg telefoniczny) o zmianie kierunków i sile wiatrów, szybka decyzja i spływamy do Karlskrony w Szwecji. Na miejscu zwiedzamy miasto i bardzo ciekawe muzeum marynarki wojennej. W czwartek rano wypływamy w wietrze o sile 6-7 w skali Beauforta w stronę Gdyni. Rejs bardzo udany z super załogą. Przepłynęliśmy 415 mil morski w czasie 101 godzin.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FBaltyk
SUDETY: Stary Gierałtów - V Ogólnopolskie Forum Speleo
Kolejna edycja Forum Speleo za nami. Tym razem odbywało się ono w okolicach Stronia Śląskiego, w Starym Gierałtowie. Organizatorzy nie zawiedli (wspomnieć tu należy szczególnie Mateusza G., nie tylko za to że jest naszym klubowiczem, ale też pomysłodawcą i organizatorem wydarzenia).
Program był wypełniony po korek. Fantastyczne wycieczki (na których nie byliśmy, bo nie umieliśmy odpuścić ciekawych prelekcji). Dużo atrakcji dla dzieci (których nie mamy, a nawet jakbyśmy mieli, to były by tak zajęte, że czulibyśmy że ich nie mamy). No i przede wszystkim ciekawe prelekcje! Każdy znalazł ciekawy temat dla siebie. Nie będę ich wymieniać, w zamian odsyłam do strony Forum gdzie znajduje się pełny Harmonogram tej i poprzednich edycji wydarzenia. Dodatkowymi atrakcjami był piątkowy quiz spelo z dodatkowymi zadaniami praktycznymi takimi jak "woruj linę" i "przeciągnij wora przez zacisk" (nieskromnie dodam, że byłam członkiem zwycięskiej drużyny) i tu również odsyłam do relacji fotograficznej i filmograficznej na facebooku Forum.
Sobotni wieczór był jak zawsze poświęcony imprezie tematycznej, której hasłem przewodnim było ,,ulubiona partia jaskini”, nasi klubowicze postawili na Wielkiego Kłamcę i Gniazdo Złotej Kaczki. Zwycięskim strojem pochwalić się mogła Ślepy Komin i wyróżniona przez publiczność Mostek Piratów. Nie mniej nie zabrakło również Płytowców, Gąbek, Białego i Czarnego Komina, Galerii Krokodyla, Mar-Woja i wielu innych kreatywnych przebrań. Jak zwykle wyjechałam z Forum z głową pełną ciekawych informacji i obrazów, i już czekam z niecierpliwością na kolejną edycję!
SŁOWACJA: Niżne Tatry - Dumbier
Najwyższy szczyt Niżnych Tatr - Dumbier (2046) był celem naszej rowerowo - narciarskiej eskapady. Z parkingu w Janowej Dolinie podjeżdżamy rowerami z nartami jak tylko da się najwyżej. 4 km asfaltu a potem niemal drugie tyle górskiego, leśnego traktu. Gdy tylko pojawił się śnieg, rowery chowamy w lesie i dalej podchodzimy z buta niosąc narty na plecach po płatach śniegu. Niebawem pokrywa śnieżna staje się trwała i już na nartach zdobywamy wysokość. Po drodze po zwalonym pniu pokonujemy potok Stiavnica i wkrótce docieramy do utulni Brenkus. Stąd ciągle wzdłuż potoku w stronę przełęczy. Obydwa zbocza doliny zryte są lawinami. Pięknym terenem docieramy do kotła i nim dość stromo na przełęcz gdzie znajduje się schronisko Stefanika. O ile w dolinie nie spotkaliśmy ani jednego człowieka to tu pojawia się sporo turystów i skiturowców. Wiedzie tędy główny szlak Niżnych Tatr. Ostatnie podejście szeroką granią na Dumbier z uwagi na mocno operujące słońce wysysa z nasz resztki sił. Na szczycie sporo osób. Północne urwiska anonsowane są ogromnym nawisem śnieżnym. Zjazd jest cudowny. Po szerokich polach śnieżnych w odpuszczonym, niemal firnowatym śniegu do przełęczy. Potem doliną w fajnej rynnie do utulni i dalej do rowerów. Jak zwykle błogi zjazd rowerami do auta gdzie kończymy naszą przygodę. Pogoda była przepiękna. Zrobiliśmy 1350 m deniwelacji i 29 km w obie strony.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Dumbier
Beskid Żyw. - Rysianka
Z Żabnicy udajemy się na Rysiankę - tam chwila przerwy i dalej przez Halę Boraczą do Żabnicy. Pogoda super. Na dole wiosna pełną gębą. Na górze leży jeszcze dość sporo śniegu. Widoki piękne. Wszystko zaczyna odżywać i się zielenić.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FRysianka
Bielsko-Biała - Kozia Góra
Po biegu wyjechaliśmy całą rodzinką na niedzielny spacer. Cel był prosty i przyjemny - Kozia Góra zwana Stefanką. Przy schronisku był plac zabaw, więc Karolina była w siódmym niebie :)
Siemianowice Śl. - Bieg śladami Korfantego
Z okazji 150 rocznicy urodzin Korfantego w Siemianowicach zorganizowany był bieg śladami słynnego Ślązaka. Dystans liczył 10 km (trasa atestowana), więc postanowiłem w nim uczestniczyć, aby sprawdzić się na tym dystansie i poczuć atmosferę "zawodów". Swój udział uważam za udany, cel został osiągnięty bo udało mi się przebić granice 50 min, a dokładniej ukończyć trasę w 47 min 25 s. Super było słyszeć krzyki Karolinki, która cały czas dopingowała tacie :)
Tatry Zach. - Spacery kondycyjno-topograficzne
Mam wolny weekend i rozterkę, czy bardziej chcę spędzić go aktywnie, czy powinnam się pouczyć i przygotowywać do kursu… Chętnych na jaskinie brak, a ja uznałam, że da się połączyć przyjemne z pożytecznym i mogę pojechać w Tatry pouczyć się topografii w praktyce.
Zaopatrzona w zestaw map i kubek kawy, ruszam szukać widoków. W sobotę Idę doliną Kościeliską, najpierw na Stoły, kontempluję chwilę nad mapą, próbując się dopatrzyć tego i owego i ruszam dalej. Następny przystanek Wąwóz Kraków. Dalej idę coś zjeść do schroniska (no ba!, że szarlotka to konkretny posiłek). Oczywiście mapę mam pod ręką, żeby kontemplować co bardziej interesujące mnie miejsca. Na powrocie stwierdzam, że spacer jest zdecydowanie za krótki i idę jeszcze nad Smreczyński Staw, do jaskini Raptawickiej (tu akurat jestem pierwszy raz, więc z ciekawością rozglądam się po wszystkich katach, jednocześnie okazuje się, że tym sposobem przeczekałam największą tego dnia ulewę), dalej do jaskini Mylnej i na bazę. Słońce pojawiło się oczywiście dopiero podczas mojego powrotu, ale ja już nie mam ochoty się zatrzymywać z mapą, z powodu tłumów ludzi fotografujących krokusy.
W niedzielę zdecydowanie krótsza trasa, jednak ciekawsza pod względem topografii. Idę z Doliny Kościeliskiej do Doliny Małej Łąki przez Przysłop Miętusi. Przystanki po drodze i końcowy na Wielkiej Polanie, dokładnie oglądając Masyw Czerwonych wierchów i analizując jego topografię. Wracam przez Staników Żleb, gdzie dzięki wiatrołomom łapię najlepszą perspektywę. Kawy już dawno brak, bo jest tak słonecznie i ciepło, że aż chciało się siedzieć i kontemplować . galeria:http://foto.nocek.pl/index.php?showall=&path=.%2F2023%2Fspacertopo&startat=1
W dol. Czarnej Przemszy
Czarna Przemszy ma swoje źródła na Jurze w okolicach Ogrodzieńca. Celem rowerowej przejażdżki były tereny położone w środkowym biegu rzeki. Objeżdżam leśnymi dróżkami zaporowe jezioro Przeczyckie. Potem przez Śiewierz na północ i dalej na zachód przez las Szeligowiec. Tu natrafiam na konkretne bagna gdzie często muszę przenosić rower skacząc z kępy na kępę. Znaczny fragment lasu przebijam się na przełaj bo leśna droga rozmyła się w mchach i porostach. Finalnie natrafiam później na leśną drogę i nią docieram do Pyrzowic skąd wyruszyłem. 38 km bardzo urozmaiconej terenowo i krajobrazowo trasy na styku Jury i Wyż. Ślaskiej.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Przeczyce
AUSTRIA - masyw Silvretty - skitury
Planowanie trzeba było dostosować do skomplikowanej pogody. W Austrii byliśmy już w czwartek wieczorem, ale na piątek i sobotę prognozowane były masywne opady śniegu i niskie chmury. Postanowiliśmy więc przeczekać piątek, czytając książki i wykopując się z komputerowych zaległości. Całą sobotę zajmuje nam podejście do Tübinger Hütte - fenomenalnie zorganizowanej chatki na ok. 2200 m. Wieczorem dołącza do nas czterech miejscowych - dwóch nieco starszych panów, skiturowych "wymiataczy", a także para Nomi i Isa.
Następnego dnia wszyscy idziemy na przełęcz Plattenjoch. Wycieczka jest krótka, +530 Hm, ale każdy jej metr się opłaca: cały zjazd bowiem przebiega w tym nowo przybyłym, nienaruszonym puchu. Do schroniska wracamy z Isą i jej chłopakiem, gdy tymczasem "wymiatacze" przez Szwajcarię przechodzą do Saarbrückner Hütte. Jest piękna pogoda, więc po zjeździe nasi towarzysze zażywają słońca na wybudowanej ze śniegu ławce. Tymczasem ja, na popołudniowe domęczenie się, wybieram się jeszcze samotnie pod grań, w okolice wierzchołka Chessichopf (ok. 450 Hm).
Po powrocie spotykam pod chatką Dietera, ojca Andrei, który również poszedł się sam domęczyć - i z którym miło sobie rozmawiamy o okolicznych górach. Zresztą cały niedzielny wieczór upływa nam na herbatkach i kolejnych, miłych rozmowach. Jak się dowiadujemy, Dieter zawodowo testuje komunikację o zagrożeniach na drodze pomiędzy "inteligentnymi" samochodami, a Nomi pracuje w stoczni ... montując czy diagnozując różnoraki osprzęt nawigacyjny, będący wyposażeniem zapewne wcale nie mniej "inteligentnych" łodzi.
W poniedziałek okazuje się, że Ola jest trochę chora. Aby więc skorzystać jeszcze z być może ostatniego, danego mi tej zimy puchu, gonię szybko za Dieterem i Andreą. Postanowili oni bowiem na początek dnia powtórzyć moją wczorajszą wycieczkę. Tym razem udaje się wyjść na grań (... dzięki determinacji i doświadczeniu Dietera!) i popatrzeć na Szwajcarię (... przy okazji miło rozmawiając o okolicznych górach). Zjeżdżam szybko i bardzo przyjemnie do chatki, sprzątamy i wraz z moją zakatarzoną towarzyszką zjeżdżam do doliny. Jest to nawet zaskakująco miłe, bo wyrabiamy się jeszcze zanim ostre, kwietniowe słońce przerobiło śnieg na "ciapletę". Jeśli chodzi o punktację, to za ten wyjazd doliczam kolanom do zużycia około 2700 Hm.
Beskid Żyw - poświąteczna przebieżka
Ostatni świąteczny dzień postanowiliśmy spędzić spalając poświąteczne serniczki w górach. Startujemy z Lipowej i od razu dochodzę do wniosku, że jestem optymistką. Choć widziałam prognozę pogody, zapowiadającą deszcz przez cały dzień, to i tak byłam przekonana, że nie może być tak źle. Było. Nie zeszliśmy jeszcze z asfaltu, a ja mam przemoczone buty, kapie mi z kaptura, a pies wygląda, jak zmokła kura, ale za to jest najszczęśliwszy z nas 😊 W miarę podchodzenia, zaczynami mi być obojętne, że mam mokre buty o ile woda jest w nich zagrzana, a nie namakają świeżą zimną porcją, deszcz przeszedł w mżawkę, więc można ściągnąć kaptur, pies szaleje z radości tarzając się w resztkach śniegu. W końcu zaczynam cieszyć się pętlą przez Dolinę Zimnika, Zielony Kopiec, Magurkę Wiślaną i Radziechowską!
Ps. Ja rozumiem, że lany poniedziałek i powinnam być przemoczona, ale czemu Łukasz i pies oberwali to nie wiem…
galeria: http://foto.nocek.pl/index.php?showall=&path=.%2F2023%2Fbeskidprzebiezka&startat=0
Beskid Mały - Leskowiec
W Poniedziałek Wielkanocny, pomimo nadmiaru serniczka w brzuchu, wstaje przed wszystkimi domownikami i ubieram butki do lotania. Nie myśląc długo postanawiam powtórzyć trasę z ostatniej wizyty u teściów i ponownie zdobywam Leskowiec (922 m.n.p.m). Wyszło jak ostatnio ok. 17 km i ok. 650 m przewyższenia. Średnie tempo poprawione (niewiele), co po świątecznym obżarstwie uważam za sukces :)
Tatry Wys. - Pańszczyckie Czuby
Kwietniowe opady śniegu znakomicie pokryły białą powłoką szlak z Brzezin na Halę Gąsienicową. Niemal od parkingu na nartach. Choć pogoda nie szczególna, głównie ze względu na ograniczoną widoczność, stawiamy sobie dość niebanalny cel – Pańszczyckie Czuby (choć myśleliśmy również o Skrajnym Granacie). Górnym trawersem przechodzimy przeorany lawinami Mały Kościelec. Za Czarnym Stawem Gąsienicowym (przeszliśmy po lodzie) windujemy się pod Skrajny Granat w totalnym „mleku” co mocno utrudnia orientację. Zbocza stąd opadające również przeorane są lawinami. Trochę lawirując udaje nam się wstrzelić do tzw. Kanionu. Nim już z nartami na plecach, w głębokich śniegach (torował ciągle Łukasz) nie bez trudu osiągamy Pańszczycką Przełączkę Wyżnią (2145). Posiadaliśmy niezbędny sprzęt wspinaczkowy lecz z uwagi na kiepską widoczność rezygnujemy z szturmowania grani wiodącej na Skrajny Granat (2225). Zjazd z przełęczy stromy, w skalnej rynnie (niby +3 wg Życzkowskiego) po różnych śniegach. Skały jednak stanowią punkt odniesienia i jakoś da się jechać. Gęste „mleko” poniżej skał skutecznie testuje nasze błędniki czego wynikiem są upadki (po jednym z nich łamię kijek). Często też przecinaliśmy stwardniałe lawiniska z charakterystycznymi bryłami śniegu. Skośnym zjazdem, walcząc o utrzymanie na deskach osiągamy staw a potem już łatwo do schroniska. Na nartach zjeżdżamy aż do parkingu. Zrobiliśy 1200 m deniwelacji i 20 km dystansu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FPanszczyckieCzuby
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna
W niedzielę 2 kwietnia 2023 wybraliśmy się na jednodniówkę do jaskini Kasprowej Niznej. W składzie Rysiek, Jurek i Ewa i Daniel. Chwile po 5 rano byliśmy już w drodze a o 7:22 zaparkowaliśmy samochód na ulicy Bronisława Czecha i ruszyliśmy w kierunku jaskini. Na dole śniegu już nie było, bo dodatnie temperatury od jakiegoś czasu sprzyjały roztopom. Niemniej jednak podczas podchodzenia w górę śniegu było coraz więcej. Po zejściu ze szlaku, pokrywa śnieżna miejscami sięgała kolan i niestety droga nie była wydeptana. Pod otworem byliśmy o 8:50, gotowi do wejścia. Od początku zakładaliśmy ze maksymalnie dojdziemy do Gniazda Złotej Kaczki, bo spodziewaliśmy się ze będzie zalana, a nie planowaliśmy iść obejściem przez partie gąbczaste. Pierwsza przeszkoda jako napotkaliśmy to spora ilość wody w „okresowym jeziorku” – ale tego również się spodziewaliśmy z racji roztopów. Tuz przed jeziorkiem po lewej stronie biegnie obejście, w które bez większego namysłu się wpakowaliśmy. Pierwszy poszedłem ja (czyli Daniel). Nigdy wcześniej nie szedłem ta droga, więc nie bardzo zdziwiło mnie ze po drodze tunel, przez który się przeciskałem ma odejście w dół połączone z „okresowym jeziorkiem”. Bez zastanowienia obszedłem je idąc dalej i dochodząc do końca obejścia. Tutaj się chwile zatrzymałem. Po pierwsze dla tego ze „okresowe jeziorko” było tak duże, ze nawet zeskakując z progu z obejścia, musiałbym wskoczyć do jeziorka i co nieco się zamoczyć. Drugim powodem, dlaczego się zatrzymałem, były dobiegające mnie informacje, że Jurek, który szedł zaraz za mną zrzucił swój wór do tego obejścia, które tak zwinnie ominąłem. No i jego wór wpadając do wody zniknął gdzieś pod stropem lub zatonął. Ponieważ mój refleks nie jest moja dobra strona, to chwile zajęło mi przetworzenie tej informacji i rozważenie opcji jakie mamy – włącznie z szybkim nurkowaniem. Ku mojej radości wór zaczął powolutku pojawiać się na tafli „okresowego jeziorka”, więc już dłużej się nie zastanawiałem tylko postanowiłem zeskoczyć do jeziorka. Opcja nalania się wody do gumiaków wydawała się w tych okolicznościach niczym nadzwyczajnym, bo przed chwila chciałem nurkować. Po zeskoczeniu i wylaniu wody z gumiaków pływający wór przyciągnąłem do siebie za pomocą pętli z liny. Sytuacja uratowana. Żeby możliwość Jurkowi i Ewie zejście w bardziej komfortowych warunkach rozciągnęliśmy z Ryśkiem linę tworząc coś na rodzaj trawersu, w której my byliśmy „żywymi kotwami”. Sposób okazał się wystarczająco dobry i umożliwił nam dalszą drogę. Pierwszy zjazd 12m poszedł bardzo sprawnie, ale też nie należy do specjalnie trudnych. Przejście pod Wielki Komin w całości wyspinałem ja (przy asekuracji Ryska) i ku mojemu zaskoczeniu nie było to specjalnie skomplikowane. Chociaż jak pierwszy raz byłem w tej jaskini 57 tygodni wcześniej wydawało się to nie do przejścia. To chyba znak ze czegoś się jednak nauczyłem na kursie 😊. Tuz za mną podążał Jurek, Ewa i na końcu Rysiek, który pilnował całej grupy. Generalnie do samego Gniazda Złotej Kaczki nie dotarliśmy, ze względu na wysoki stan wody w jeziorkach, ale jak dla mnie cel wyprawy już został osiągnięty, bo cześć wspinaczkowa której najbardziej się obawiałem okazała się bezproblemowa. Drogę powrotna przebyliśmy w spokojnym tempie. Zachwycając się tym, że akurat w miejscach, które są okresowo zalewane w taki sposób, że nie da się ich przejść, woda wyżłobiła obejścia, które pozwalają nam przejść „prawie” suchym gumiakiem. O 12:54 byliśmy już na powierzchni. Brudni, odrobine zmęczeni, ale z dobrymi humorami.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKasprowaNizna
I kwartał
Tatry - żeby się nie zastać...
W sobotę przebieżka do Jeziorka Szmaragdowego w Czarnej. Nie spotkaliśmy nikogo ani przed jaskinią, ani w jaskini, ani w ogóle poza szlakiem (!).
W niedzielę jedziemy na Słowację i podchodzimy wzdłuż wyciągu do Doliny Salatyńskiej. Warunki śniegowe są paskudne (okropnie twardo), więc zawracamy po ok. 650 Hm.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Wsch. Żelazne Wrota
Do „Narciarskiego Trawers Tatr” przymierzamy się od 2019 roku, kiedy to podjęliśmy pierwszą próbę - przerwaną z powodu problemów żołądkowych po przejściu Baraniej Przełęczy. Następnie lockdown zamknął nam Tatry na prawie dwa sezony. W 2022 roku narciarsko rozpoznaliśmy kolejne dwie wysokie przełęcze (Czerwoną Ławkę i Rohatke). Ostatnią niewiadomą dla Nas były Żelazne Wrota. Przy warunkach śniegowych jakie zastaliśmy na tej turze – dobrze wyśnieżony żleb, zmrożony podkład i odpuszczona góra – sprawiły że, były wręcz idealne, a techniczne trudności zjazdu na stronę Popradzkiego jeziora w porównaniu do pozostałych wysokich przełęczy są najprostsze i zarazem dające najwięcej fanu. Pogoda też nie utrudniała, gdy przyjechaliśmy po 10.00 skończył się deszcz z śniegiem i wyszło słońce. Przez chwilę nawet obawiałem się, że znowu spali mnie jak tydzień wcześniej na Krywaniu. Tura sprawnie poszła i po niecałych 5 godzinach jesteśmy już przy aucie. Ostatni odcinek zjazdu czyli od Popradzkiego jeziora w technice mocno na „Damiana” z powodu czarnej asfaltowej drogi. Gdyby ktoś analizował na chłodno czas dojazdu (8 godzin) i czas aktywności górskiej (5godzin), może dojść do wniosku, że coś tu nie pasuje, ale rozpoznanie kolejnego puzzla „Narciarskiego Trawersu Tatr” daje poczucie większego bezpieczeństwa, gdy znowu rzucimy się na całość.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FZelazneWrota
Beskid Śl. - okolica Skalitego
Przechadzka z Szczyrku zboczami Skalitego na przeł. Siodło i wzdłuż potoku do dol. Żylicy. Na uwagę zasługuje (jakoś do tej pory nie zwróciłem na to uwagi) parów potoku (na mapach nie ma nazwy). Jego zbocza są dość strome i miejscami wysokie. Taki charakter posiada aż do ujścia w Żylicy. Pokonanie go w górę samym łożyskiem, zwłaszcza w warunkach zimowych może być ciekawą opcją wycieczki górskiej.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FSkalite
Tatry Zach. - Czerwone Wierchy
Wyjazd z domu 4:00. O godzinie 6:30 wyruszamy Kościeliską, trasa biegła przez Ciemniak- Krzesanice- Małołączniak, zjazd Kobylarzem do Kościeliskiej. Śnieg zalegał od wysokości ok1300m n.p.m. Podczas wyjazdu pogoda dopisała świeciło słońce zjazd Kobylarzem przysporzył wiele radości. Do domu dotarliśmy ok. 16:30.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FCzerwoneWierchy
Beskid Śl. - nocna Czantoria przez Suchy Potok
Z wyjątkiem trzech osób wszyscy w żlebie byli pierwszy raz i te osoby stwierdziły "że była to akcja godna". Blażej zdobył szczyt Czantorii. Osoby, które miały narty zjechały w dół po nieczynnej trasie zjazdowej. Małgorzata była bardzo dzielna /miała najcięższe narty/. Można dodać, że Suchy Potok nie ma jeszcze udokumentowanego zjazdu na nartach! Czas akcji ponad 2 godziny. Na górze sporo przebiśniegów!
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FCzantoria
MEKSYK - Wyprawa USDCT do Cheve
Szerszy opis w sekcji Wyprawy.
Tatry Zach. - Jaskinia Zimna
Zdecydowaliśmy się z Asią odwiedzić partie za Studnią Maurycego w Jaskini Zimnej (a dokładniej odklepać dno studni). Akcja idzie sprawnie, pomimo, że musimy się bardzo orientować gdzie iść (pamięć jest bardzo zawodna). W jaskini dużo błota (nazwy poszczególnych partii nie odzwierciedlają poziomu błota), mokro i ciasno. Dużo czołgania, zapieraczek, prożków i ogólnie wszelakich "przeszkód", przez co wychodzimy wymęczeni i zadowoleni :) Udało nam się zakończyć akcję w krótszym niż planowaliśmy czasie, to dobrze, bo w poniedziałek trzeba było iść do pracy. Na parkingu zastajemy auto Asi popisane przez ekipę narciarską, która była na Chudej Turni :)
Tatry Zach. - Chuda Turnia
Szybka akcja pieszo-narciarska z Kir na Chudą Turnię (1858). Dolina Kościeliska i Adamica z buta. Później po fajnym śniegu na szczyt. Ekscytujący zjazd Narciarskim Żlebem a od Pieca drogą podejścia tak daleko jak pozwalał śnieg. Pogoda wymarzona. 11 km i 950 m deniwelacji.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FChudaTurnia
SŁOWACJA: Tatry Wys. - wycieczka narciarska na Krywań
O wycieczce narciarskiej na Krywań myślałem już od dawna – wyjątkowo szeroki stok, który widać już z daleka, objeżdżając Tatry od południa, pobudzał wyobraźnie do wizji wspaniałego,wręcz idealnego zjazdu.
Prognozy pogody były zgodne co do bezchmurnego nieba i nikłego wiatru, a niewielkie obawy o wzrost zagrożenia lawinowego w związku z ociepleniem, rozwiały poranne komunikaty służb ratowniczych.
Wzbogaceni o liczne opisy z Internetu, tylko pierwsze 5 minut trzymamy się szlaku, potem idziemy za śladami, które pokrywały się z opisami z Internetowych przewodników. Teren bardzo szybko nabiera stromizny i tylko na kilka chwil się kładzie, dzięki czemu 1500 m przewyższenia robimy w ok. 3 godziny. W tej wycieczce praktycznie brak dojścia dolinami, gdyż od samego początku wchodzi się ramieniem góry (my wybraliśmy ramię wschodnie).
Ze szczytu zjeżdżamy tak jak puszcza teren – najpierw żlebem tak szerokim, że można było jeszcze swobodnie znaleźć nierozjeżdżone śniegi do naznaczenia swoimi liniami. Dalej teren się lekko wypłaszcza, by zmienić się w niewielki wąwóz, w którym omijać trzeba niezliczone przeszkody w postaci gałęzi, drzew, odkrytego potoku, skał itp. Urozmaicony zjazd gwarantuje uczucie pieczenie w udach aż do samego końca wycieczki.
Prócz ud, solidnie spiekło nam też skórę na twarzy.
Zgodnie zaliczamy tą wycieczkę do ścisłej czołówki na liście tych najbardziej udanych.
Bilans czasowy: dojazd i powrót autem 8 godzin, wycieczka 5 godzin, ale było warto.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKrywan
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna
W czwartek dostałem zaproszenie od kolegów z SBB na ostatnią już akcje sprzątania Jaskini Śnieżnej.Nie zastanawiając się długo postanowiłem pomóc chłopakom, a przy okazji zwiedzić nowe dla mnie partie jaskini. Tydzień wcześniej Kamil i Krzysiek dokopali się do otworu Śnieżnej i wybudowali igloo, pozostało tylko je odkopać, udoskonalić po ostatnich opadach śniegu i udrożnić rurę. Rozwieszamy liny i dzielimy się na dwie grupy, Kamil z Chomikiem idą obejściem pod Koniem i wracają żeby jeszcze pozwiedzać Partie Wrocławskie, a reszta przez Suchy Biwak dociera do II Biwaku i zabiera zdeponowany tam karbid. Wracając zabieramy jeszcze depozyt śmieciowy z Suchego Biwaku.Pozostaje już tylko mozolne wyjście na powierzchnię i zniesienie śmieci. W całą akcje sprzątania Śnieżnej było zaangażowane kilkanaście osób. W ciągu 9 miesięcy (70h pod ziemią) wyniesionych zostało około 100kg śmieci. Efekty w postaci zdjęć śmieci i obszerne relacje można zobaczyć na stronie https://tatry365.pl/epilog/
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FSniezna
Beskid Mały - Leskowiec
Korzystając z okazji, że w ten weekend byłem u teściów niedaleko Suchej Beskidzkiej, zrobiłem w niedzielny poranek kolejną "górską" przebieżkę. Tym razem na cel wybrałem Leskowiec (922 m.n.p.m). Wyszło ok. 17 km i ok. 650 m przewyższenia.
Beskid Żyw. - Mechy
W ostatniej chwili zmieniamy cel wyjazdu gdyż w Tatrach ogłoszono "trójkę". Idziemy na Mechy (1476) - najbardziej na południe wysunięty wierzchołek masywu Pilska. Podchodzimy z słowackiej strony, z Mutniańskiej Pili. Podejście niemal ciągle na nartach. Pogoda dość fatalna. Sypie i wieje a im bliżej szczytu tym bardziej. Terenem o zmiennej konfiguracji i fajnym podłożem osiągamy wierzchołek w śnieżnej zadymce, która odbiera nam chęci na dalsze kombinacje. Zjeżdżamy drogą podejścia, którego nie rozpoznajemy gdyż nasze ślady zostały całkowicie zawiane. Warunki trudne lecz śnieg boski. Puch na twardym podłożu. Śmigamy między terenowymi przeszkodami jak tylko fantazja pozwala. Do auta docieramy na nartach. W tym rejonie gór nie ma szlaków, nie spotkaliśmy też ani jednego człowieka.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FMechy
Beskid Śl. - Błatnia
Słysząc wiele dobrego o super wydarzeniu biegowym jakim jest Maraton Trzech Jezior (zapisałem się na 25 km bieg), postanowiłem wziąć w nim udział. Bieg doprawdy dopiero we wrześniu, ale że nigdy nie biegałem po górach, to postanowiłem w miarę możliwości się do niego przygotować. Pierwszą okazją była krótka pętla wokół Błatniej (start i koniec z parkingu w Jaworcu, głównie żółtym szlakiem, powrót niebieskim i leśnymi duktami). Wyszło ok. 10 km i ok. 500 m przewyższenia. Z czasu byłem nawet zadowolony, ale myślałem, że z większą łatwością przyjdzie mi zmierzenie się z przewyższeniem. Niestety nie wyszło i dostałem swoją nauczkę. Pod górę poruszałem się tylko szybki marszem, a w dół to już inna bajka. Następnym razem, muszę z większą pokorą podejść do podbiegów, dlatego chapeau bas dla naszych klubowych biegaczy, którymi się również inspirowałem zapisując na wrześniowe zawody.
Beskid Żyw. - Trzy Kopce
Niech żałuje do końca życia ten kto nie zjeżdżał dzisiaj z Trzech Kopców. Krótka ale ciekawa wycieczka skiturowa. Z Złatnej początkowo szlakiem a potem wzdłuż potoku Widły pod Trzy Kopce. Nieskalanym śniegiem osiągamy szczyt. Zjazd na przełaj przez las po lekko zsiadłym puchu na twardym podłożu. Coś pięknego. Później już szlakiem do auta. Super warun.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/TrzyKopce
TAJLANDIA: rowerowy rajd przez wschód kraju
Po moście na Mekongu wjechaliśmy do Tajlandii. Mieliśmy do pokonania ponad 900 km ale po przeważnie płaskim terenie, głównie drogami asfaltowymi w przeważającej części bardzo ruchliwymi lecz z wydzielonymi szerokim pasami dla rowerów i skuterów. To była dojazdówka do Bangkoku z którego wylatywaliśmy do Europy. Po drodze udało nam się zwiedzić kilka buddyjskich świątyń, park narodowy Namdok Sam Lan. Ciągłe upały.
Szersza relacja tu: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:G%C3%B3ry_Annamskie_i_obok
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FTajlandia
Tatry - Spokojny wypad w góry
W górach po odwilży. Wszystkie zimowe jaskinie zalane, co potwierdza mi Mały. Sylwia proponuje przejść się po dolinie chochołowskiej, na co chętnie przystaje ja i reszta ekipy. Wyjście planowane było popołudniu, ja natomiast byłem w Tatrach od rana. Wiedząc, że o tej porze roku nie ma kolejek na Giewont, postanowiłem go odwiedzić. Na szczycie mocno wiało. Po powrocie do auta, wybieram się na obiad, a potem do Sylwii, gdzie czeka reszta ekipy i razem udajemy się do doliny chochołowskiej, co było fajnym doświadczeniem, bo o chochołowskiej Sylwia często w Omanie wspominała ;)
Tatry - Szkolenie zimowe
Po części lawinowej przenieśliśmy się w Tatry, gdzie odbywało się szkolenie zimowe. Wspinaczka w asekuracji lotnej, raki, czekany, planowanie an mapie, wyciąganie ze szczelin, asekuracja w terenie śnieżnym i trochę wspinaczki na lodospadach. Halny nie ułatwiał, tak samo jak deszcz.
Beskid Żywiecki - Babia Góra
Wyjazd szkoleniowy o tematyce lawinowej. Poza dużą porcją wiedzy otrzymanej od specjalistów (chłopaki z GOPR), równie duża ilość praktyki, nastawionej na szybkość i skuteczność. Przy okazji skorzystałam z ciągle świeżej możliwości poruszania się na skiturach w wyznaczonych rejonach Babiej Góry.
LAOS: Góry Annamskie - jaskinia Kong Lor
Przez przełęcz Nape (722) wjechaliśmy do Laosu. Naszym głównym celem była jaskinia Kong Lor znajdująca się w centralnej części kraju w środku gór. Choć też jest dostępna dla turystów to jednak w dość spartański sposób. Jaskinia ma ponad 12 km długości z czego 7,5 km jest przepływem rzeki Nam Hinboun co stanowi jeden z najdłuższych podziemnym przepływów na świecie. Woda przebija się pod górskim pasmem łącząc w ten sposób dwie doliny. Miejsce niesamowite. Pływa się tu długimi łodziami wyposażonymi w mały silniczek z śrubą na długim wysięgniku. Oczywiście łódź jest kierowana przez tubylca. Opłata za niemal 4 godzinną eskapadę wynosi kilkanaście zł. Wielkość podziemnych gangów przewyższa chyba wszystko co do tej pory widziałem. Podobnie jak w Wietnamie ludzie niesamowicie otwarci, cudowne dzieci pozdrawiające z daleka. Biedni lecz jak widać bardzo szczęśliwi. Roślinność tropikalna. Próby dotarcia do innych jaskiń z naszym wyposażeniem spełzły na niczym. Roślinność splątana, ostra. Potrzebna by była maczeta i dobry ubiór. Widzieliśmy dużego węża jak pełzał po drodze, wiele przejechanych. Z Gór Annamskich zjeżdżamy nad Mekong. Przekraczamy go w Takhek opuszczając tym samym piękny Laos.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FLaos
Szersza relacja tu: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:G%C3%B3ry_Annamskie_i_obok
WIETNAM: Góry Annamskie - rowery i jaskinie
Nasz rowerowy rajd przez Indochiny rozpoczęliśmy od Wietnamu. Zarówno ten kraj jak i sąsiednie obfitują w różnorakie zjawiska krasowe czasem nie występujące w innych rejonach świata. Właśnie celem wyjazdu było zapoznanie z tą specyfiką krasu tropikalnego. W Wietnamie to zatoka Ha Long z ponad tysiącem wapiennych wysp, a na nich wiele jaskiń. Wybieramy się na rejs stateczkiem po zatoce między wapiennymi ostańcami przeróżnych kształtów. Na wyspie Bo Hon odwiedzamy największą jaskinię Sung Sot. I choć jest przystosowana dla turystów to nacieki i szata naciekowa robi wrażenie. Oprócz tego w zatoce pływamy kajakami po lagunie Luom Bo gdzie przepływamy kilka jaskiń w które wnika światło. Wpływa się z jednej strony wysepki a wypływa z drugiej.
Następnie z Hanoi udajemy się do Tam Coc gdzie podobna przygoda czeka nas na rzece Nga Dong. To niesamowita sceneria. Rzeka przepływa przez trzy jaskinie - Hang Cả - długość 127 m, drugą jest Hang Hai o długości 60 m i znajduje się kilometr dalej. Trzecia jaskinia Hang Ba jest w pobliżu Hang Hai i ma długość 50 m. Po rzece tej pływa się z wioślarzami, którzy wiosłują nogami. Bardzo pomysłowy i ekonomiczny wysiłkowo sposób wiosłowania. Rejon też jest turystyczny lecz jakoś tego się nie odczuwa gdyż Wietnamczycy używają sprzętu bardzo leciwego a ich pomysłowość jest godna szacunku.
Następnie podążamy bardziej na południe. Ciągle towarzyszą nam wapienne góry niestety w wielu miejscach dewastowane przez kamieniołomy. Mnóstwo śmieci. Rzeki brudne. Tym niemniej bardzo przyjacielscy ludzie.
W Dien Chau docieramy do brzegu morza Południowo-Chińskiego (zatoka Tonkińska). Stąd na zachód przez Góry Annamskie (ciągną się przez cały Płw. Indochiński) w kierunku Laosu. Początkowo pogoda deszczowa, straszna wilgotność potem upały i kurz. Wietnam przejechaliśmy bardzo różnymi drogami. Ścieżkami, drogami gruntowymi pomiędzy polami ryżowymi, błotnistymi i trawiastymi traktami ale asfaltami w tym główną drogą Wietnami: Hanoi – Ho Szi Minh. Na głównych droga są szerokie pasy dla rowerów i skuterów. Mieliśmy namiot lecz go nie rozbijaliśmy gdyż różnych miejsc noclegowych było tyle iż nie warto było trudzić się z namiotem.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FWietnam
Szersza relacja tu: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:G%C3%B3ry_Annamskie_i_obok
Beskid Śląski - Malinowska Skała
Popołudniowa przebieżka spod Hotelu Zimnik na Malinowską Skałę. Zjazd doliną Malinowskiego Potoku. Śniegu dużo. Na górze miękki, pośrodku zabójczy (tj. łapiący tyły nart w gęstym bukowym lesie), a na dole ohydny (ciapa). Z auta do auta jakieś 2h 15m i ok. 620 Hm.
Beskid Żywiecki - Babia Góra (Diablak)
Z Zawoja Markowa zielonym szlakiem na Markowe Szczawiny. Dalej przez Przełęcz Brona na Diablak. Zjazd na Krowiarki. Pogoda dopisała. Śniegi całkiem przyjemne.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fbabia
AUSTRIA - Schneeberg - Kaiserstein
Z parkingu pod wyciągiem krzesełkowym najpierw podchodzę wzdłuż trasy, a następnie miejscami bardzo romantycznie postrzępioną granią na Kaiserstein (2061). Śnieg wywiany, narty przez większość czasu niosę na plecach. W ogóle wieje bardzo mocno, choć jednocześnie jest nade mną bezchmurne niebo. Zjeżdżam przez Breite Reis, to podobno jakiś lokalny klasyk. Śnieg trudny, o mocno nierównej powierzchni z powodu działalności wiatru. Każdy skręt w lewo generuje sypnięcie w twarz krupą spod tyłów moich nart. No ale oczywiście miło się było zmęczyć, skoro już i tak musiałem jechać w okolice Wiednia. W sumie 1200 m przewyższenia.
Beskid Żyw. - Rysianka
ZŁatna i Sopotnia Wielka. Z dolnego parkingu w Złatnej z buta do mostku. Tam zapinamy narty i dalej dziewiczymi stokami przez łąki i leśne dukty do niebieskiego szlaku na wysokości Polomu. Stamtą dalej w dziewiczych śniegach na Trzy Kopce. Tu dopiero szlak jest przetarty. Podchodzimy pod Stefankę i zjeżdżamy do drogi. Dalej w lewo prosto do rynny którą wychodzimy na Rysiankę. Tam przerwa na popas i z foki na Halę Lipowską. Z Hali Lipowskiej zjazd pod słupami do samego parkingu. Warunki bajeczne - ludzi garstka. Do Trzech Kopcy torowanie w puchu po kolana albo i głębszym (nawet w nartach). Zjazdy w prawdziwym puszku. Ostatni już po zmroku. To był ten dzień!
Galeria: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Frysianka
Beskid Śląski - Czantoria
Wejście typu "przed pracą" na Czantorię. Najpierw "ścieżką rycerską", a potem lewymi zboczami doliny Suchego do drogi biegnącej grzbietem. Następnie grzbietem przez las na szczyt. Zjazd drogą podejścia. Trochę wystających korzeni, ale generalnie śnieg aż do drogi asfaltowej.
Beskid Żyw. - Prusów
Ruszamy z Żabnicy skałki szlakiem na Boraczą. Tam mały popas. Na hali piekło wieje niemiłosiernie i cały czas kładzie. Idziemy dalej na Prusów. Na halach jest strasznie wietrznie. Trzeba torować. Ze szczytu chcemy się przebić przez las pod samochód niestety wpakowujemy się w niezłe maliny. Trzeba wrócić - niestety nie zapinam butów i wyskakuje mi kostka. Wracamy na Boraczą a z tamtąd zjazd asfaltem na parking.
galeria: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fprosow
Beskid Żyw. - Pilsko
Prognozowany solidny opad skłania nas do wycieczki na Świętą Górę. Spotykamy się u Bartka dość późno i jedziemy. W górę idziemy pod zboczami Soliska i przez Byka. Za Soliskiem zaczyna się torowanie. Powyżej górnej granicy lasu huraganowy wiatr i bardzo ograniczona widoczność - przy nawigacji posiłkujemy się dobrodziejstwami techniki. Docieramy jedynie na polski wierzchołek, przepinamy się w ekspresowym tempie pod krzakiem i zjazd. Góra - do Koła - mocno przewiana. Dalej bajka (przynajmniej dla mnie - 100 pod butem radzi sobie nieźle, chłopaki na wąskich nartach zaliczają kilka przyziemień ). Stajemy na szybki popas na Miziowej. Chcemy wyjść jeszcze raz na górę - ale wiatr wzmaga się jeszcze bardziej. Ostatecznie prujemy starą trasą wzdłuż orczyków na Szczawiny, dalej chwilę nartostradą, następnie przez las i pod krzesło - warunki pierwsza klasa. Na narcie na sam parking.
galeria:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fpilsko
Beskid Żyw. - szkolenie lawinowe PZA na Hali Krupowej
Kamil dociera na miejsce już około 15. Ja dojeżdżam na Parking pod Krupową po 18 i na parkingu spotykam już gotową do wymarszu ekipę KKS - którzy pomagają mi w parkowaniu (niestety lodowisko). Chcą na mnie zaczekać, ale ja jeszcze muszę dokonać przepaków i nie chcę żeby marzli więc umawiamy się, że widzimy się na górze. Jest dość ciepło. Warunki śniegowe na dole nie najlepsze - dużo wystających kamieni - jednak udaje się podejść bez odpinania nart. Po nieco ponad godzinie docieram do schroniska. I lokuję się w pokoju z ekipą KKS (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Kamil jest na szkoleniu). W piątek prowadzimy szeroko zakrojoną integrację. Wkrótce też dociera pierwsza część ekipy instruktorskiej - Melon a tuż za nim Diabeł. Działania rozpoczynamy w sobotę od rana. Dzielimy się na dwie grupy. Pierwsza idzie z Melonem, my idziemy z Michałem, który dotarł rano. Na hali przygotowujemy symulowane lawinisko i trenujemy strategię działania na lawinisku - poszukiwania zasypanych, pomoc zasypanym, zasypanym częściowo oraz tym którzy znaleźli się na górze. Dodatkowo uczymy się budowy stanowisk i ćwiczymy transport w dół i w górę w noszach. Po przerwie obiadowej Idziemy z Melonem. Tym razem głównie skupiamy się na technikach wykopywania oraz poszukiwania. Na koniec organizujemy improwizowany transport poszkodowanego do schroniska. Po kolacji docierają do schroniska Maciek i Tomek - z służby śniegowej Grupy Beskidzkiej GOPR. Rozpoczynamy wykłady na temat czytania i rozumienia komunikatów służb śniegowych a następnie na temat technik przeszukiwania lawinisk prawidłowej konfiguracji i obsługi sprzętu - oraz jego lokalizacji. Po wykładach zostało jeszcze świętowanie urodzin Melona, któremu jeszcze raz życzymy sto lat! W niedzielę startujemy od samego rana z zajęciami praktycznymi prowadzonymi przez Tomka i Maćka. Na pierwszy ogień idziemy z Tomkiem gdzie skupiamy się na działaniu, technikach poszukiwania przy użyciu detektora lawinowego. Po przerwie kawowej zmiana grup i idziemy z Maćkiem. Tym razem przedmiotem zajęć jest technika przeszukiwania lawiniska przy pomocy sondy lawinowej. Po zakończonych zajęciach Kamil schodzi na dół. Ja czekam na podsumowanie. Robimy pamiątkowe zdjęcie, pakujemy się i zjeżdżamy na dół. Zjazd po średnich śniegach wąskimi drogami i stokówkami przeoranymi przez pieszych i skutery. Szkolenie bardzo ciekawe i bardzo fajnie poprowadzone.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FSzkolLaw
Chorzów - Bieg charytatywny - VIII Bieg z Sercem
W zeszłym roku wkręciłem się w bieganie i postanowiłem, że w 2023 r. zacznę uczestniczyć w zawodach biegowych. Przy okazji WOŚP postanowiłem wziąć udział w biegu charytatywnym, dzięki czemu można było się zmierzyć i zrobić coś dobrego :) Na miejscu spotkałem Buliego. Start był o 11, a trasa liczyła ok. 7 km. Nie było oficjalnych pomiarów czasu, ale gps zmierzył mi tempo 5 min/km. Na mecie czekał już Daniel, więc on to musiał lecieć jak wariat :) Super atmosfera, fajnie widzieć ludzi, którzy na całej trasie Ciebie dopingują :)
Beskid Żyw. - Munczolik
Od wylotu doliny Cebulowego Potoku przechodzimy leśną drogą do sąsiedniej dolinki za grzbiet Rakowca. Dalej wzdłuż potoku a później jego łożyskiem i finalnie po dość głębokim śniegu (sami przecieraliśmy trakt) wychodzimy w pobliżu Hali Górowej. W okolicy Hali Miziowej dość sporo osób. Od razu więc kierujemy się na Munczolik (1356). Grzbiet opada na boki dość stromymi zboczami. Od wys. 1000 m wspaniała pogoda. Piękny zjazd w nieruszonym śniegu do Hali Cudzichowej, którą rozpędem trawersujemy. Potem równie fajny zjazd leśnymi duktami do najniższego płaju i nim do auta przy wylocie dol. Cebulowej. Bardzo urozmaicone podejście a zjazd jeszcze bardziej. Ludzi spotkaliśmy tylko w pobliżu Miziowej
Tatry Wys. - Kasprowy Wierch - skitura
Z powodów logistycznych wyjeżdżamy z domu dość późno jak na tatrzańskie wycieczki (po 6:00). Do Zakopanego dojeżdżamy około 9:30. Narty zakładamy praktycznie przy samochodzie. Idziemy na Kasprowy Wierch wariantem zimowym, wzdłuż potoku Goryczkowego, w tym miejscu ludzi całkiem niewiele. Zmienia się to od dolnej stacji Kolejki Goryczkowej. Tam już tłumy. Mgła gęstniała wraz z wysokością, żeby się całkowicie rozproszyć tuż przed szczytem, oferując bajkowe widoki. Przepinamy narty pod stacją meteorologiczną i zjeżdżamy na dół. Błędniki trochę nam wariują podczas przejazdu przez największą mgłę. Mleko tak gęste, że ciężko określić czy się stoi, czy jedzie i w którą stronę :) trzymamy się chorągiewek nartostrady, żeby mieć jakiś punkt odniesienia dla oka. Było to szczególnie emocjonujące dla Adama, który pierwszy raz był na skirutach w Tatrach i nie jeździł jeszcze w takich warunkach. Poniżej kolejki zjazd już spokojny.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2Fkasprowy
AUSTRIA - Alpy Sztubajskie - Westliche Seeblaskogel
W czwartek z Gries (1640) podchodzimy do chatki Winnebachseehütte (2361). W piątek próbujemy się dostać na Breiter Grieskogel (3287), ale zmuszeni jesteśmy zawrócić nieco poniżej przełęczy Zwieselbachjoch (2868). Wiatr 40 km/h to może nie jest jeszcze jakaś tragedia, ale przy temperaturze rzędu -15 C i nadciągającej mgle warunki zrobiły się trochę zbyt poważne. O pierwszej jesteśmy z powrotem przy chatce i wtedy właśnie chmury schodzą w dół i nad nami ukazuje się niebieskie niebo. Ola zostaje na relaks i odmrażanie stóp, a ja idę się wyżyć, wychodząc sportowym tempem na rzeczony Seeblaskogel (3048). W sobotę miało być pięknie, ale wyszło znowu to samo, czyli mróz, mgły i nadal śniegu mało. Po śniadaniu wracamy więc do samochodu. Nie byliśmy jedynymi, którzy rozumowali, że start z samochodu zaparkowanego na 1640 powinien gwarantować niezłe warunki. Chatkę dzieliliśmy z klasyczną bandą Czechów oraz - drugiego wieczoru - z lokalną parą. Nawet miejscowi byli zaskoczeni ilością kamieni wystających spod śniegu w dolinie nad chatką. Niby koniec stycznia, ale jednak - z powodu odwilży - niedawny, masywny opad właściwie był jakby pierwszym w sezonie.
SUŁTANAT OMANU - wycieczki po różnych wadi
W poniedziałek zaczynamy od standardowej wycieczki po wadi z parku Ruwi w Maskacie. Wtorek - Wadi Qualhat (pusto!), środa Wadi as-Shab, czwartek zabawy na pustyni, piątek Wadi Bani Khalid, sobota prawa orograficznie odnoga Wadi al Muaydin, niedziela meczet Sułtana Qaboosa, muzeum ropy naftowej, souq i festiwal Muscat Nights (ciekawe!). No i tak minął nam tydzień ferii.
Tatry Zachodnie - Wyjazd szkoleniowy
Wyjazd szkoleniowy o tematyce autoratownictwo zaawansowane oraz pierwsza pomoc. Poczynając od czwartkowego wieczoru, do południa w niedzielę działaliśmy intensywnie, z krótkimi przerwami na sen. Działaliśmy w jaskiniach Czarnej i Kasprowej. W niedzielę szkolenie na bazie. Dodatkowa atrakcja wyjazdu: torowanie drogi do jaskiń w śniegu po pas, co prawda mój, ale jednak...
Beskid Żyw. - Wieka Racza
Dziewczyny dzień wcześniej zrobiły solidny zwiad w Beskidach więc wiemy czego się spodziewać. Jedziemy na Wielką Raczę. Po dość długiej walce o miejsce parkingowe idziemy na szczyt żółtym szlakiem. Śniegu całkiem sporo, ale wszystko to co spadło nie zdążyło usiąść i zostać przykryte świeżym opadem. Wystaje dość dużo kamieni. Na górze wchodzimy na chwilę do schroniska no i czas powrotu. Odpinamy foki pod schroniskiem i zjeżdżamy do Hali na Małej Raczy i dalej przez halę w dół. Oj piękny był to zjazd - mimo iż nie był to puszek zjazd bardzo przyjemny. dalej pożarówką w dół przejeżdżając, przechodząc lub przeskakując przez kilka strumyków. Ostatecznie udaje się zjechać do samochodu bez odpinania nart.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FWlkRacza
Beskid Żyw. - Prusów
Krótki wypad skiturowy wymuszony okolicznościami. Z Żabnicy od drewnianego kościółka bez szlaku, nie przetartym terenem na grzbiet Prusowa (1010). Była mgła i posiłkowałem się nawigacją z telefonu. Gdy chciałem upewnić się co do poprawności marszruty stwierdziłem z przerażeniem brak urządzenia. Kieszeń okazała się dziurawa. Zjeżdżam wzdłuż śladu w dół kilkaset metrów i nic. Na dodatek w celu oszczędzania baterii włączyłem tryb samolotowy więc nie mogłem go namierzyć po dźwięku. W sukurs przychodzi mi Teresa. Sondujemy ślad kijkami co kilka centymetrów, co zajmuje sporo czasu. Esie udaje się przypadkowo wykopać telefon spod śniegu więc nie posiadam się z szczęścia. Potem już bez problemów idziemy na zalesiony szczyt Prusowa. Zjazd trochę inną drogą, rozległymi polanami po fantastycznym śniegu. Dolny odcinek stanowią tarasy pól poprzedzielane metrowymi uskokami więc zjazd dostarcza dodatkowych atrakcji w postaci fajnych skoków. U góry spotkaliśmy tylko kilku skiturowców. Deniwelacja - ponad 500 m.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/Prosow
Tatry - Hala Gąsienicowa
Podjeżdżamy do Kuźnic. Wychodząc z parkingu spotykamy naszego klubowego kolegę Tomka wraz z Sylwią (ST), którzy idą w tą samą stronę. Celem był Kasprowy. Udajemy się więc w piątkę. NA Nosalową Przełęcz narty wynosimy dalej już z foki. Niestety na drodze staje nam jelonek. Tomek z Sylwią przechodzą, jednak nasza trójka zostaje z drugiej strony i dość długo czekamy aż ten zrobi nam miejsce. Wiatr silny a śnieg ciężki i tępy. Dochodzimy do Murowańca gdzie czekają już Tomek i Sylwia. Oni chcą iść dalej. My podjęliśmy już wcześniej decyzję, że odpuszczamy dziś Kasprowy bo przyjemności z tego nie będzie. Sylwia namawia jednak Alę, a ta nas, żebyśmy poszli wraz z nimi. Wychodzimy więc razem. Po drodze mijamy kolejne osoby, które wycofały się ze względu na zbyt silny wiatr. W końcu i nasza trójka odpuszcza. Sylwia z Tomkiem idą dalej na Kasprowy - my wracamy do Kuźnic drogą podejścia. Zjazd starą nartostradą mimo wcześniejszych obaw - całkiem niezły. Zjeżdżamy do Nosalowej Przełęczy. Dalej niestety narty trzeba przypiąć do plecaków.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FHalaGosienicowa
Tatry zach. - Jaskinia Czarna
Pierwotnie planowana była jaskinia Wielka Śnieżna, ale ze względu na pogodę i informację, że otwór Śnieżnej zakorkowało, padł pomysł na Czarną. Czarna zawsze pewny plan B. Podeszliśmy od strony wysranki, torując drogę pod sam otwór. W jaskini odwiedziliśmy partie Wawelskie, a dziewczyny na powrocie zrobiły krótką sesję zdjęciową w korytarzu mamutowym i korytarzu żyrafowym.
Beskid Żyw. - Babia Góra
Startujemy ze Slanej Vody po stronie słowackiej. Szlak początkowo wodnisty, później błotno wodnisty, wyżej śnieżno błotny i u góry nareszcie cały we śniegu! Choć nie był to śnieg na jaki czekaliśmy, bez podkładu i ubicia wyślizgiwał się spod nóg nie ułatwiając podejścia. Widoków brak. Za to zimno, wiatr i śnieg wyczyniały czary z wszystkim co im na drodze stanęło, znaleźliśmy się w krainie lodowych rzeźb. Na szczycie Babiej znajdujemy kawałek miejsca dla siebie i rozkoszujemy się kawą w doborowym towarzystwie (widoków ciągle brak). Po zejściu na Przełęcz Brona kierujemy się w stronę Małej Babiej. Słońce próbuje się przebić przez chmury, jednak walkę przegrywa (dość malowniczo). Droga idzie nam sprawnie i szybko więc pozwalam sobie czasem przystanąć i poudawać, że wiem jak robić zdjęcia, żeby później gonić za chłopakami. Na nasze nieszczęście szlak z Małej Babiej na stronę słowacką jest nieuczęszczany (ślady jednej! osoby) więc torujemy zejście w śniegu po kolana (miejscami niektórym po uda), żeby wariantem mieszanym (trochę szlaku trochę lasu) dojść do samochodu.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FBabiaGora
Tatry - Karb i Kasprowy W.
Trochę wymuszona przez warunki śniegowe trasa, choć niemal ciągle na nartach. Przez dol. Jaworzynki wydostajemy się na Halę Gąsienicową. Dalej na przeł. Karb przez dol. Zieloną Gąsienicową. Stąd już w rakach kawałek na Czubę nad Karbem (1896). Zjazd szlakiem podejściowym (u góry czujnie gdyż głazy pod granią nie są należycie przykryte śniegiem, jak zresztą w większości żlebów) a następnie znów podejście na Kasprowy. Na górze sporo ludzi (uruchomiono wyciągi i trasy narciarskie). Z góry fajny zjazd dol. Goryczkową do Kuźnic a dalej do samego auta powyżej ronda. Deniwelacja 1370 m i 19 km dystansu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKasprowy
Jura - jaskinia Deszczowa i Złodziejska
Penetrujemy skałki Kroczyckie i odwiedzamy jaskinię Deszczową (w której wykopaliska potwierdziły obecność człowieka z przed tysięcy lat) oraz jaskinię Złodziejską (Schronisko w Skałach Kroczyckich). Piękna pogoda, w której te skały prezentują się bardzo malowniczo.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2023/JaskiniaDeszczowa
AUSTRIA - Tennengebirge - krótkie jaskinie
W piątek akcja popołudniowa do Brunnecker Höhle. Tym razem udaje się przejść nad wodospad Teufelsmuhle, choć niezbyt daleko. Łącznie w jaskini ok. 2.5h. Przekraczając wodospady i podchodząc wzdłuż huczących kaskad przemakamy do suchej nitki. Nie jest to problem, bo w jaskini ciągle się ruszamy, a samochód wszak zaparkowany blisko otworu.
W sobotę idziemy do Bierlocha. Pod ziemią spędzamy około 4.5h. Przechodzimy cały Gang der Nationen i odklepujemy zjazd do Bierleichendomu. Udaje się nam zejść do samochodu przed zmrokiem i zażyć sporo przyjemnej, rześkiej pogody na powierzchni. Zimy w Alpach Salzburskich raczej brak.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Łomnicka Przełęcz
Dostaję info, że na Łomnicy szykuje się całkiem spoko warun. Skrzykujemy się więc stałą ekipą, a w ostatniej chwili dołącza kolejny Piotr i jedziemy. Do Skalnego Plesa wychodzimy oczywiście po trasach. W restauracji na górze szybka przerwa śniadaniowa i idziemy w górę standardową drogą podejścia (mniej więcej w okolicach krzesła na Łomnicką Przełęcz). Wychodzimy nieco wyżej w stronę Łomnicy. Warun Petarda - słonko, zero wiatru. Po konsumpcji odklejamy foki, schodzimy na przełęcz. W żlebie centralnym śniegu całkiem sporo - no i trafił się też niezły pow, więc pare firan poleciało. Niestety również kilka wystających i dobrze zamaskowanych kamieni się znalazło... Ale i tak warunki zjazdowe całkiem dobre. Zjazd od Skalnego Plesa w dół po trasach w bardzo trudnych warunkach - śnieg na trasach bardzo mocno rozjeżdżony, a widoczność praktycznie zerowa. Na deserek zostawiamy sobie przejazd przez snow park. Co nie którzy oddają serię całkiem niezłych lotów i na nartach zjeżdżamy praktycznie do parkingu. O 14 jest już praktycznie po wszystkim. Wypad jak zwykle na duży plus, fajnie było znowu poczuć pod nartami tatrzańskie śniegi - oby zima szybko wróciła.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FLomnickieSedlo
Beskid Śląski - rajd sylwestrowo - noworoczny z imprezką na Kościelcu
Wieczorem ruszamy z Ostrego doliną Zimnika na Kościelec (1022). Jest +9 st. i silny wiatr. Pierwsze płaty śniegu pojawiają się dopiero w górnych partiach (na których Rufus skwapliwie się tarza). Fajną ścieżką docieramy pod szczyt pokonując ostatni odcinek stromo do góry na przełaj pod skały szczytowe. W pięknym miejscu z rozległymi widokami rozpalamy ognisko spędzając przy nim ostatnie chwile roku 2022 piekąc kiełbaski i gawędząc na różne tematy. Gdzieś tam na dole wiwatują na cześć upływającego czasu a nam przygrywa wyjący w drzewach wiatr i trzask ogniskowych bierwion. Po północy gasimy ogień i ruszamy w różne strony. Asia, Łukasz i Adam schodzą szlakiem do aut, a ja z Esą idziemy przez Malinowską Skałę, Skrzyczeńską Kopę na Mł. Skrzyczne. Na szlaku pojawia się dość sporo osób. Trakt jest pokryty mokrym lub zalodzonym śniegiem bądź błotnistą mazią. Na Mł. Skrzycznym (1211) zakładamy narty i nartostradą zjeżdżamy do godnoli. Trasa była oświetlona i wyratrakowana i byliśmy na niej tylko my. Pięknym zjazdem osiągamy parking gdzie czekał już Łukasz (przyjechał moim autem z Ostrego).
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2023%2FKoscelec