Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Wyjazdy 2013

TATRY: skitury w dol. Chochołowskiej

17 02 2013
Uczestnicy: Łukasz Pawlas, Ola i Mateusz Golicz

Ze względu na kiepskie prognozy pogodowe planujemy krótką wycieczkę na Bobrowiec przez Grzesia, ale jeszcze przed schroniskiem, na niebie ani chmurki. Jednogłośnie stwierdzamy, że tako pogodę trzeba wykorzystać. Cel pada na Wołowiec - góra prezentuje się przepięknie, zresztą jak i wszystkie szczyty otaczające dolinę. Niestety, już przed Rakoniem mgła gęstnieje, skutecznie ograniczając widoczność. Widzimy też jak grupka narciarzy katuje siebie i krawędzie nart na zlodowaciałym śniegu zboczy Wołowca. Zjazd zaczynamy więc z Rakonia. Nie jest on wymagający technicznie i może właśnie dlatego, że trochę go zlekceważyłem, zaliczam solidną glebę, koziołkując parę ładnych metrów. Po wydłubaniu śniegu z nosa i uszu, spostrzegam niekompletność mojego sprzętu, który częściowo dociera do mnie za pomocą Oli. Niestety odkrywam usterkę wiązania (chyba jakieś fatum - ostrzegam przed wyjazdem z Państwem G., jeśli zależy wam na waszym sprzęcie). Co prawda za pomocą zabawek Mateusza udaje się naprawić wiązanie, ale już na miękkich nogach zjeżdżam w dół. Odcinek ten prowadzi przez las, głównie wzdłuż ścieżki pieszej. Las wokół jest zbyt gęsty żeby zboczyć w bok. Ścieżką tą docieramy na dno doliny i zaczyna się odcinek, do pokonania którego trzeba głównie siły rąk i mnóstwa cierpliwości. Do auta docieramy gdzieś między 15 a 16. Muszę przyznać, że główny okres sezonu skiturowego właśnie się rozpoczął. W Tatrach mnóstwo śniegu, zagrożenie niewielkie, dzień jest ju dłuższy i puchówki też nie trzeba ze sobą taszczyć. Wyjazd udany:)

ARGENTYNA: Na Paso Paramillo

12 - 13 02 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Po zalatwieniu wszystkich spraw zwiazanych z przedostaniem sie do Chile mamy 3 dni czasu. Jeszcze raz podjezdzamy te czterdziesci kilka km do gory do Villavicencio na nasze urocze miejsce biwakowe. Tym razem bardziej czujemy w kosciach ten podjazd. Dosc przypadkowo robimy sobie impreze sledziowa. Szczegoly moze kiedys. Nazajutrz nasze bagaze zostawiamy u rangersow. Na lekko jedziemy zdobywac przelecz Paramillo (3100). Droga do gory nie jest asfaltowa. Pnie sie setkami zakretow w strone wysokich szczytow. Po kilku km jest oficjalny znak informujacy o zamknieciu drogi i niebezpieczenstwie. Jedziemy jednak dalej. Miejscami sa male obrywy skal. Czasem mijaja nas jaki samochod. Wyzej to kraina wiatru. Mamy szczecie widziec szybujace majestatycznie kondory. Dalej natrafiamy na stadka lam guanako. Gory porosniete sa ostrymi krzewami i kempami traw. 25 km podjazdu z Villvicencio (1800) na Paso Paramillo (3100) zajumuje nam moze z 4 godziny. Ostatnie 4 km podjazdu to fatalna miekka nawierzchnia. Na przeleczy nagle ukazuja sie najewyzsze szczyty Ameryki. Na przeciw Aconcagua (6925), Mercedario (ponad 6800), Tupungato (ponad 6200). Jest tu kilka osob. Robimy sobie zdjecia. W dol zjezdzamy ta sama droga. Ten zjazd nalezal w naszy przypadku do najpiekniejszych w Ameryce. Smagani wiatrem, lawirujac miedzy wiekszymi lub mniejszymi kamykami, pedzimy w dol do glebokiej z tej perspektywy doliny. Villavicencio osiagamy szybko. Jeszcze jeden biwak w poblizu rangersow. Robimy sobie tu pranie w warunkach polowych. Zadowoleni z pelni wykorzystanego dnia mozemy spokojnie spac.

Tu foto i opisy - http://www.hilustour.blogspot.com.ar/p/blog-page_6.html

ARGENTYNA: Z Corrientes do Mendozy

04 01 - 11 02 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

"Stracone" godziny na naprawe gum, zwiedzanie, spotkania z ludzmi i wiele innych czynnosci przkladaja sie na dni a te na stracone kilometry. Ich wielkosc narasta bardziej niz odsetki bankowe. Nie mamy szans dotrzec na czas do Chile przy takim deficycie czasu. Mimo ze nasza wyprawa z zalozenia odbywa sie na rowerach musimy pogodzic sie z rzeczywistoscia mimo moralnych rozsterek. Podejmujemy wiec decyzje o przemieszeniu sie autobusem sporego odcinka z Corrientes do Mendozy aby nadrobic stracone dni i zrobic sobie rezerwe na przeprawe przez Andy. Pozniejsze wydarzenia jednak uzmylowily nam ze byla to decyzja nie tylko trafna ale wrecz zbawienna. Srodkowa Argentyna to monotonne, plaskie jak przyslowiowy stol tereny wykorzystane jako pastwiska, tereny rolne lub po prostu nieuzytki przechodzace miejscami wrecz w pustynie. Miejscowoci porozrzucane sa na rozleglym terenie. Na ogol to kilka glinianych lepianek, miasteczka male, nie grzeszace pieknem. Droga bez poboczy. Jadac jeszcze rowerami bylismy czasami brutalnie spychani z drogi przez rozpedzone ciezarowki. Oprocz obaw o rower po takiiej naglej zmianie nawierzchni, istnialo zagrozenie upadku z calym sprzetem. Ogladajac droge z perspektywy wygodnego autobusu wiele sie nie zmienia. Dostac sie do tego autobusu nie bylo sprawa wcale prosta. Otoz nie zabiera sie rowerow. O ile autobusy sa super wygodne (chyba najlepsze na swiecie) to kosztem wygody maja niezbyt obszerne luki bagazowe a wlasciwie tylko jeden z tylu autobusu. Pytajac o mozliwosc przewozu roweru wszedzie slysze "no". Koniec koncow postanawiamy tak spakowac rowery aby nie przypominaly rowerow. Kupujemy worki na smieci oraz tasme klejaca. 4 kola to jeden pakiet, 2 ramy drugi. Wszystko dopelnione pozostalym sprzetem. Dzieki geniuszowi Krzyska w pakowaniu po kilku godzinach pracy na terminalu autobusowym w Corrientes nasze pakunki ciekawia ludzi ale w zaden sposob nie mozna by przypuszc ze zawieraja rowery. W dodatku autobus zaczyna tu kurs wiec jest jescze pusty. Po nocy spedzonej w poczekalni w towarzystwie spiacych na sasiednich krzeslach 2 penerow i jednego psa (psy to sa wszedzie) ranek to emocje zwiazane z akcja "autobus". Spoznia sie o godzine. Kierowca podnosi nasz sprzet krecac glowa i cos szybko mowiac. Zrozumialem najbardziej "cinquenta" (50). Doplaceamy te pesos i jestesmy szczesliwi gdy brudne ulice Corrientes zostaja juz tylko wspomnieniem. Pozniej zatrzymujemy sie jeszcze wiele razy po przybywa ludzi i kofrow do zaladunku. Po calonocnej jezdzie spoznieni (w pewnym przypadku czekalismy na policje aby wyprsila jakas pare z autobusu) docieramy do Mendozy. Tu szybko skladamy rowery i opuszczamy Mendoze. Przy ostatnich zabudowaniach Las Heras w pobluzu domu (zbytnio to domu w naszym wyobrazeniu nie przypominalo) gdzie facet mial skladnice wrakow samochodwych rozbijamy namiot. Sam facet ktory udzilil nam placu wygladal jak z kryminalu, niezle wydziargany ale jak sie okazalo pozory myla a on sam okazal sie super uprzejmy. Nastepny dzien to podjazd do Villavicencio. To stara droga do Uspallaty a dalej do granicy z Chile. Wiedzie wysoko przez gory (3100), na dlugim odcinku gruntowa. Mozlnie zdobywamy wysokosc. Andy sa na wyciagniecie reki. Po drodze spotykamy rodzinke Amerykanow z Kaliforni podrozujacych po Ameryce Pd. Samo Villavicencio to miejsce z zrodlami termalnymi. Jest tu rezerwat przyrody. Zatrzymujemy sie malym muzeum lub tez informacji turystycznej. Tam tez dowiadujemy kolejnej prawdy. Mianowicie miejscowa ¨"rangerka" - informuje nas ze ¨"no pasaran". Okazuje sie ze kilka dni wczesniej przez Andy przeszla ogromna nawalnica. Glowna droga laczaca Argentyne z Chile przez Andy zostala w 18 miejscach przerwana. Zerwane zostaly 2 mosty. Po stronie chilijskiej bylo podobnie. Przejscie graniczne z Chile zostalo na czas nieokreslony zamkniete. Virginia (bo tak nazywala sie ta dzieczyna) udzielila nam sporo informacji. Mimo wszystko chcemy jechac do granicy sadzac ze rowerami damy rade. Kazdy jednakkto byl w Andach wie co to jest przprawa przez gorska rzeke walaca calym korytem rudym nurtem. Taka rzeka budzi nie gorszy respekt nie poludniowe zerwy Aconcagua. Ponadto musimy do Chile wjechac legalnie tzn miec pieczatki w paszporcie. Nie mozemy sobie wiec pozwolic na marnowanie czasu. Musimy miec perspektywe dotarcia na czas na samolot do Santiago. Decydujemy sie wiec wrocic do Mendozy i rozeznac sytuacje. Noc spedzamy w przeuroczym miejscu w gorach w pobluzu rangersow. Tu tez spotykamy 2 bikerow z Buenos Aires (wogole pierwszych takich rowrowych turystow jak my), ktorzy tak jak my chcieli zrobic ta sama trase do Chile i tez dowiedzieli sie o wszystkim tutaj. Nastepny dzien to zjazd w dol do Mendozy. Mozolnie zyskana wyskosc tracona w zawrotnym tempie. W Menodzie wchodzimy do Internetu i idziemy do departamentu informacji turystycznej. Najblizsze ladowe przejscie to przelecz Maule o Pehueche (2550) oddalone o 500 km na poludnie od Mendozy. Co do przejazdu przez ta przelecz informacje sa sprzeczne. Nawet tam jadac musielibysmy nadrobic w sumie 1000 km. W gorach to ciezkie do zrobienia. W oficjalnym komunikacie ta przelecz nie jest wymieniana jako dostepna. Pozostale przelecze to juz tysiace km od nas. Zostaje tylko samolot lub czekanie na naprawienie drogi. Jedziemy na pobliskie lotnisko. Ceny sa wysokie bo pewno linie lotnicze chca zarobic na tej sytuacji. Krzysiek internetowo nawiazuje kontakt z sowim symen Tomkiem i zona Erika. W ogole w jakis kryzysowych sytuacjach to Erika i Thomas stanonwili punkt dowodzenia. Oni bukowali bilety na autobus lub samolot.Tak jest i tym razem. Bukuja nam w miare tani bilet na 15 luty. Troche spokojniejsi jedziemy spac do naszego "kryminalisty", ktory wita nas z radoscia. Tak wiec Andy moga byc nieprzwidywalne. 18 lat temu gdy Damian byl tu po raz pierwszy sniezyce zniweczyly probe wyjscia na Aconcagua ( http://nocek.pl/arch/argent.htm ) oraz zablokowaly ta sama droge na kilka dni. Teraz styacja sie powtarza tyle tylko ze Andy pokazuja sie z innej strony. Spekulujemy co moze sie jeszcze zdarzyc. Mario (grotolaz z Ponta Grossa) w mailu ostrzegal przed jakims trzesieniem ziemi w Chile. Jest tu sporo wulkanow a ich wybuchy nie naleza do rzadkosci. Zarty zartami a my nadal jestesmy uwiezieni w Mendozie. Czas do samolotu chcemy wykorzystac na ponowna wycieczke do Villavicencio ale chcemy podechac do najwyzszego punktu na tej trasie. To na razie tyle.

Beskid Żywiecki-Hala Boracza

10 02 2013
Uczestnicy: Dariusz Rang

Plan zakładał podejście z Żabnicy Skałki na Halę Boraczą i dalej niebieskim na Prusów i zjazd do Żabnicy. Przed wyjazdem zastanawiałem się, na ile jest to realne do wykonania. Nie miałem nart skiturowych z fokami, więc całą trasę pod górę musiałem pokonać z nartami przytroczonymi do plecaka. Początkowo szlak czarny prowadzi boczną drogą dojazdową, więc idzie się nieźle. Potem droga odbija w prawo a szlak na Halę Boraczą idzie prosto. Na szczęście są ślady i śnieg nie zapada się głęboko więc idzie się w miarę sprawnie. Nie śpiesząc się osiągam schronisko w czasie wyznaczonym przez znaki. Tu zatrzymuję się na jakieś pół godziny by posilić się i nabrać sił. Połowa podejścia za mną. Niestety cały czas pada drobny śnieżek i nie ma widoczności na dalsze pasma. Dalsza trasa prowadzi grzbietem na Prusów. Do schroniska wchodzi grupa osób w rakietach. Pytam skąd przyszli. Mówią, że z Węgierskiej przez Prusów, że po ich przejściu jest już przetarte. Jest jeszcze w miarę wcześnie, więc postanawiam spróbować. Kilkaset metrów za schroniskiem spotykam osobę, która idzie z tamtego kierunku. Przedziera się po pas w śniegu. Pyta którędy najlepiej do schroniska, a ja pytam o warunki na szlaku. Dowiaduję się, że najgorsze jest tylko parę metrów przede mną. Tu wiatr cały czas nawiewa nowy śnieg i tworzą się zaspy. Dalej, choć śniegu jest przynajmniej z metr, to nie zapada się on specjalnie i nie ma problemu z przejściem. Idę dalej. Idzie się łatwo i przyjemnie. Poza paroma krótszymi odcinkami śnieg nie jest uciążliwy. Dookoła pięknie ośnieżone lasy i mniejsze polany. Idąc rytmicznym krokiem na szczyt Prusowa docieram szybciej, niż informowały znaki dotyczące czasu letniego. Teraz przede mną już tylko droga w dół. Przypinam narty i rozpoczynam zjazd. Początkowo planowałem zjechać na przełaj polanami miedzy Boruczem a Palenicą, ale ostatecznie jechalem cały czas szlakiem niebieskim aż do Żabnicy. Większa część odcinka bardzo przyjemna, tylko ostatni odcinek szlaku prowadził zarastającym młodym lasem, gdzie nie dało się za bardzo poszaleć. Lepsza powinna być chyba opcja nieco wcześniejszego odbicia ze szlaku i zjazdu szeroką Polaną Pasionki, ale to już ewentualnie opcja na inny wyjazd.

Beskid Śl.: skitury

10 02 2013
Uczestnicy: Mateusz Górowski, Damian Żmuda i Łukasz Pawlas

My natomiast z braku czasu i zbyt dużego zagrożenia, wybieramy pobliskie Beskidy. W planie był zjazd przecinką na Szyndzielni. Niestety podjeżdżając pod Szyndzielnię okazuje się, że śniegu w lesie jest z jakieś 10 cm! Szybko weryfikujemy plany i stwierdzamy, że Szczyrk leży trochę wyżej. No i rzeczywiście różnica w grubości śniegu kolosalna - na Skrzycznem ilości śniegu... no nie wiem, lekko ponad metr. Podchodzimy na Małe Skrzyczne starając się omijać trasy narciarskie. Przed szczytem spotykamy Krakusów, z którymi zdobywamy Skrzyczne i grzejemy się w schronisku. Zjazd również wybieramy wspólnie i trafiamy w 10! Początek zjazdu to naprawdę bardzo stromy żleb, dalej stary rzadki las. Warunki bardzo dobre - lekko zsiadły puch. Na nartach docieramy pod sam samochód.

Tatry Wysokie: Skiturki

08 - 10 02 2013
Uczestnicy: Aleksandra i Mateusz Golicz

Z powodu trudnych warunkow (gleboki i ciagle padajacy snieg, 3-ci stopien zagrozenia lawinowego, slaba widocznosc) cele trzeba bylo dobierac czujnie.

W sobote z Brzezin doszlismy droga do Psiej Trawki, skad skrecilismy w strone Polany Panszczyca, mimo nart na nogach torujac do pol lydki, a miejscami po kolana. Z Polany przeszlismy nastepnie na Wolarczyska i podeszlismy kilkadziesiat metrow Zadnim Uplazem w kierunku Zoltej Turni. Z wysokosci ok. 1700 zjechalismy do Doliny Gasienicowej (super, gleboki puch!) i dalej droga do auta.

Niedzielna ski-turka rozpoczela sie z Toporowej Cyrhli. Poszlismy na Wielki Kopieniec (hurra, przetorowane!!) i zjechalismy bardzo przyjemnie na Polane Kopieniec i dalej na Polane Olczyska. Stamtad dotarlismy do nartostrady do Kuznic i podeszlismy nia na Krolowa Rowien. Pysznym zjazdem, znow mijajac Wywierzysko Olczyskie, osiagnelismy Jaszczurowke i po uiszczeniu niewielkiej oplaty (3 zl / os.) wrocilismy do samochodu.

Jak na panujace w Tatrach warunki, byl to bardzo udany weekend. Snieg pada caly czas. Czy to nie cudownie?

ARGENTYNA: Przez prowincje Missiones

31 01 - 03 02 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Zycie wolno sie saczy nad Parana. Tak wolno jak wolno tutejsi mieszkancy sacza yerbe mate. Upal spowalnia tu zycie. Wszystko co zywe chowie sie w cieniu. Tylko my byc moze jako ekscentrycy stanowimy jeden z wyjatkow co widac na twarzach obserwujacych nas czasem ludzi. Wyraz politowania na twarzy wystarczy zamiast slow. W cieniu jest 38 stopni wiec na rozgrzanej szosie przekracza dobrze 40 stopni. To dobry trening dla komandosow ale niekoniecznie dla nas. Co jednak zrobic.Trzeba jechac obserwujac m. in asfalt z bliska jak podjazd dluzy sie w nieskonczonosc. Rozgrzany asfalt rosimy czasem naszym potem, kazdy zimny napoj staje sie marzeniem chwili. Po opuszczeniu goscinnej Wandy (jeszcze raz pozdrawiamy tamtejszych Polakow) ruszamy w dalsza droge na poludnie prowincji Missiones. Za Eldorado spimy na fajnym campie. Rano humor psuja nam dwie gumy stwierdzone zarowono w rowerze Krzyska jak i Damiana. Znow strata czasu ale co zrobic. Dalej jedziemy w miare szybko w miare wolno jak pozwalal teren (w koncu to Sierra Missiones) i warunki w strone San Ignacio. Czasem widzimy Indian Guarani, ktorzy przy drodze staraja sie sprzedawac swoje kosze. W okolicach Jardin America spimy u goscia ktory przygotwal nam yerba mate. Trzeciego dnia od opuszczenia Wandy docieramy do San Ignacio Mini. Tu zwiedzamy ruiny jezuickich misji (reduciones). Znow 70 peso, mysle jednak ze warto. W murach zakleta jest przeciez nietuzinkowa historia kolonizacji Ameryki. Miejsce jest dosc niezwykle. 200 lat temu tetnilo tu zycie. Tysiace Indian Guarani poznawalo nowa religie, kulture, pismo, pracujac rowniez na rzecz jezuitow. Tu tez dopadaja nas pierwsze od wielu dni deszcze. To zbawienie. Powietrze staje sie bardziej rzeskie i od razu przeklada sie to na tempo jazdy. Kolejny nocleg wypada w Candelarii. Dzien pozniej mijamy stolice prowincji Missiones - Posadas by kilkanascie km dalej wjechc do prowincji Corrientes. Tu tez zmienia sie znacznie teren. Staje sie plaski jak stol. Przewazaja nasadzane lasy a potem ogromne bagna. Wiele rozjechanych wezy, jaczurek i innych dziwnych zwierzat dosc sporych rozmiarow. Tak docieramy do Ituzaingo. Miasteczko zbudowane wsrod ogromnych bagien nad Parana nieopodal zapory. Tu spimy na platnym campie bo za bardzo nie bylo innego wyjscia. Robimy za to jajecznice z 10 jaj wetujac sobie straty z Wandy (w Wandzie przygotowalismy jajka na jajecznice z 6 jaj i wszystko sie wylalo na ziemie). Obecnie zmierzamy w strone miasta Corrientes.

Tatry Wysokie: Zmarzły Staw

03 02 2013
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Michał Ciszewski (KKTJ), Ewa Wójcik (KKTJ)

Warunki w Tatrach bardzo trudne. Musieliśmy redukować plany. Najpierw miała być Żółta Turnia, potem jednak Zawrat, a w końcu zawróciliśmy spod Zmarzłego Stawu. Padało całą noc i przez cały dzień. Zimno, nic nie widać, lawiny. W czasie naszej wycieczki (ok. 8h) na samochód spadło 20 cm śniegu. Zjazd do Czarnego Stawu Gąsienicowego mieliśmy przez większość trasy po pas w puchu (nie przesadzam) - trzeba przyznać, że to było ciekawe doświadczenie. Dużo mniej ciekawe było natomiast napotkane po drodze na Halę Gąsienicową zasłabnięcie starszego turysty. Staraliśmy się pomóc w reanimacji, a przynajmniej nie przeszkadzać, aż do przybycia ratowników TOPR. Niestety nie udało się go uratować...


PARAGWAJ: W poszukiwaniu wodospadu Nacunday

30 01 2013
Uczestnicy: Damian Szoltysik, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)

Majac wspaniala baze w postaci szkoly w miejscowosci Wanda na lekko wybieramy sie na calodzienny rajd do Paragwaju w poszukiwaniu wodospadu Nacunday. Najpierw przeprawiamy sie lodzia na druga strone Parany do Paragwaju przechodzac rutynowe kontrole graniczne (trwalo to bardzo dlugo gdyz miejscowi funkcjonariusze mieli trudnosci z rozszyfrowaniem naszych paszportow, lokalni tylko pokazuja dowody osobiste). W Paragwaju jest nieco taniej wiec niektorze ludzie wybieraja sie tam na zakupy. My zabieramy same rowery. Z przystani ruszamy polnymi drogami wg wskazowek miejscowych w strone wodospadu Nacunday. To wodospad o wys gdzies 40 m malowniczo polozony w dzungli na rzece o tej samej nazwie, ktora wpada do Parany. Droga jest polna, o czerwonej nawierzchni bo gleba wokol jest czerwona. Jadac generalnie na poludnie (nie ma tam zadnych oznakwan)przez miejscowe zadupia docieramy po 30 km do celu (wg miejscowych mialo byc 15 km). Ostatni odcinek wiedzie nikla drozka lasem z wieloma tropikalnymi gatunkami roslin. Huk spadajacej wody doprowadza nas bezblednie do celu. Miejsce jest przeurocze. Nie ma tu zadnych ludzi. Woda calym swym szerokim korytem spada ok 40 m na skaly w dole. Krotki odpoczynek i ruszamy z powrotem. Upal jest jednak powalajacy. Baczac na droge by nie zbladzic w ostatnie chwili docieramy do brzegu Parany bo ostatnia lodz na strone argentynska wlasnie miala odplywac. Zmeczeni ale szczesliwi docieramy do naszej przytulnej bazy w Wandzie. U pana Firki myjemy rowery, ktore pokryte byly gruba powloka czerwonego kurzu, zreszta my sami tez . Pan Firka to wielki patriota, bylismy u niego dzien wczesniej przez kilka godzin. Ma w domu flagi Polski, ktore caluje, mimo ze tu mieszka od dziecinstwa to wciaz mysli o Polsce a jego opowiadania byly bardzo ciekawe.

Poprzednie relacje są dostępne w artykule na temat wyprawy Damiana i Krzysztofa, w dziale Wyprawy

AUSTRIA: Niskie Taury

26 - 28 01 2013
Uczestnicy: Ola i Mateusz Golicz, Michał Wyciślik

Poświęciłem nieco czasu, aby zaplanować trzydniową wycieczkę narciarską w Totes Gebirge, z noclegami w zimowych chatkach Alpenverein. To jeden z najbliższych nam alpejskich masywów (617 km!). Wyjechaliśmy nocą z piątku na sobotę. Po niedługiej, ale jednak męczącej podróży, okazało się... że w tych górach nie ma śniegu. Jak ci Austriacy mogli do tego dopuścić? Przecież oni z tego żyją!!! No i chyba specjalnie nie odśnieżają miasteczka, żeby na kamerce internetowej wydawało się, że jest zima...

Trzeba było szybko wdrożyć plan awaryjny. W trzecim z kolei miasteczku nabyliśmy stosowną mapę i udaliśmy się w rejon Niskich Taurów, odwiedzanych przez nas niedawno, przy okazji świąt Bożego Narodzenia. Tam śniegu było ciągle dość, i to nawet miękkiego, lekko tylko zsiadłego. Były pewne wady tego miejsca. Położone najdogodniej miasteczko, Obertauern, jest wielkim kombinatem narciarskim. Chatki Alpenverein są w większości zimą zupełnie zamknięte (oprócz tych bardzo trudno dostępnych), a noclegi w pensjonatach zaczynały się od 52 EUR za osobę. Musieliśmy więc improwizować także jeśli chodzi o zakwaterowanie.

W każdym razie, udało się nam odbyć trzy jednodniowe wycieczki skiturowe. Przez pierwsze dwa dni dopisywała nam bardzo ładna pogoda. W sobotę (zaczynając późno, bo będąc świeżo po kosztującej jednak nieco czasu zmianie planów) zrobiliśmy trochę ponad 500 m wysokości, wchodząc na jeden z wierzchołków grani Sichelwand (ok. 2200). W niedzielę odbylismy bodaj najlepszą wycieczkę wyjazdu, na Lackenspitze (2459), z ok. 1200 metrami przewyższenia. Obydwa zjazdy były bardzo przyjemne (praktycznie brak twardego śniegu), a przy tym przy stosunkowo stabilnej sytuacji lawinowej.

Niestety nie obyło się bez przykrych (i kosztownych) niespodzianek. Już pierwszego dnia wyjazdu Michałowi pękło wiązanie w sposób raczej nienaprawialny. Ostatni odcinek na szczyt Michał wchodził pieszo. Dobrze, że udało się jakoś zjechać na tym wiązaniu. Szczęściem w nieszczęściu było w tej sytuacji właśnie to... że znajdowaliśmy się w kurorcie narciarskim. W związku z czym wypożyczenie sprzętu skitourowego na kolejne dwa dni nie sprawiło żadnych trudności. Gdyby to stało się podczas trzydniowej "wyrypy" jaką oryginalnie planowaliśmy, nie byłoby tak łatwo...

W poniedziałek pogoda wyraźnie pogorszyła się i wiedzieliśmy, że nie możemy oczekiwać od ostatniego dnia wypadu zbyt wiele. Niebo zachmurzyło się zupełnie, widoczność była słaba plus padał intensywnie śnieg. Udało się nam podejść kawałek (ok. 400 Hm) w stronę szczytu Glockerin. Niestety trochę pogubiliśmy drogę i wpakowaliśmy się w bardzo stromy i dosyć jednak groźny w tych warunkach żleb. Ostatecznie udaje się nam trafić do jeziorka Wildsee (ok. wys. 1925), przynajmniej tak wynikało z mapy i GPS, bo jeziorka dostrzec się nie udało. Być może dlatego, że widoczność spadła do 30 - 50m. Zjechaliśmy na szczęście bezpiecznie, przez niezwykle stromy, ale przyjemnie dla narciarza rzadki las. Wczesnym popołudniem zdaliśmy wypożyczony sprzęt i wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o nieśmiertelną restaurację w czeskich Lechovicach.


Tatry - Rysy

26 - 27 01 2013
Uczestnicy: Asia Wasil, Daniel Bula,Karol Jagoda

Od jakiegoś czasu planowałem wejście zimowe na Rysy, ale jakoś zawsze ekipa wykruszała się jak tylko przypominała sobie o 9 kilometrowym morderczym odcinku do Morskiego Oka. Któż zatem mógł podjąć te niezwykle śmiałe wyzwanie??? Jedynym sensownym rozwiązaniem było wskrzeszenie sławnej ,,szybkiej trójki’’(dla przypomina ta ekipa zapisała się w historii wczesnozimowego alpinizmu śmiałą próbą zdobycia Triglava) Akcja pod kryptonimem ,,polski Triglav’’ rozpoczęliśmy od sobotniego posiłku w nieśmiertelnym Mcdonaldzie . Zdrowo odżywieni sprawnie pokonaliśmy najtrudniejszy odcinek do schroniska. Mimo wielogodzinnej dyskusji nie udało mi się namówić Asie i Daniela do zobaczenia świtu na szczycie. Oboje chcieli się wyspać, więc wstaliśmy dopiero o 4.00:P (trza być twardym a nie miękkim). Podejście było przetarte jedynie do Czarnego Stawu, resztę drogi trzeba było torować. Pomimo nienajlepszych warunków spotkaliśmy na szlaku sporo turystów w tym dwóch szczególnie ciekawych. Pierwszy wybrał się na Rysy bez czekana i rękawiczek!!!(przy temperaturze -15 C) , drugi zgubił swój środek lokomocji - niebieskie jabłuszko. Z innych ciekawostek: dopiero w niedziele podczas zejścia z Moka spotkaliśmy samotnego przedstawiciela sekty skiturowej- czyżby narciarze w tym sezonie przerzucili się na szachy??? Kończymy wyjazd oczywiście w Mcdonaldzie, uzupełniając stracone kalorie (duże frytki 475kcal, Big Mac 520 kcal).


Beskid Żywiecki - Oszust

23 - 25 01 2013
Uczestnicy: Krzysztof Atamaniuk, Marek Reimann (os. tow.)

Zimowy biwak w Beskidach był już zaplanowany na wcześniejszy weekend ale w związku z chorobą Tomka Zięcia trzeba było pozmieniać trochę plany. A że od tygodnia byłem już spakowany i napatoczył się kuzyn wiec ustaliliśmy nowy termin. Wyjeżdżamy w środę rano. Lecz przedarcie się przez Śląsk przy porannym szczycie trochę trwało. Wiec z Soblówki wychodzimy dopiero grubo po 11 i idziemy na Przełęcz Przysłop. Może jak na warunki zimowe to śniegu nie było jakoś mega dużo, ale szlak nie przetarty i poruszanie się w rakietach obowiązkowe (na koniec wyjazdu doszliśmy do wniosku, że bez rakiet przejście tego odcinka trwałoby przynajmniej kilka godzin dłużej). Na przełęczy krótki odpoczynek i ruszamy na Świtkową. Podejście na tą górkę robi naprawdę jak na warunki Beskidu wrażenie - długie i strome, . Po godzinie 15 na spokojnie rozbijamy biwak przed Pańskim Kamieniem. Następnego dnia budzi nas piękna pogoda - słoneczko i błękitne niebo. Po śniadaniu ruszamy na Oszust i dalej do drogowego przejścia granicznego ze Słowacją. Tam odbierają nas znajomi z Torunia i nockę spędzamy z nimi w prywatnym schronisku Gawra na końcu świata w Złatna gdzieś niedaleko starej Huty. Następnego dnia w piątek spokojnie ruszamy do domu.


Radzionków- biegówki na Księżej Górze

20 01 2013
Uczestnicy: Łukasz Pawlas, Ania Bil, Sławek Musiał

Z powodu ciągle niedogodnych warunków skiturowych trenujemy kondycje na nartach w Parku Księża Góra. To był mój drugi raz na biegówkach więc szło mi jako tako, ale zabawa przednia. Za tydzień amatorskie zawody, więc jak warunki skiturowe się nie zmienią to może się skuszę - ktoś chętny?

Tatry, Kopa Kondradzka- skitoury

19 01 2013
Uczestnicy: Mateusz Górowski, Mateusz Golicz

Miałem zrobić sobie krótką wycieczkę w Beskidzie Sądeckim ale po telefonie Mateusza szybko zmieniłem plany - cel: Tatry. Spotkaliśmy się o 9.00 u wylotu doliny Małej Łąki. Szybko się zebraliśmy, narty na nogi i koło 9.20 rozpoczęliśmy podejście. Krótki popas zrobiliśmy przy odbiciu do Snieżnej, okazało się że wyżej nie ma żadnych śladów. Na szczęście śniegu nie było specjalnie dużo więc nie trzeba było torować, ale i tak po dojściu na Przełęcz Kondradzką miałem lekko dosyć. Krótka przerwa, obejrzenie trasy zjazdu i ruszamy dalej. Jak dotarliśmy na Kopę miałem już nogi z kamienia, na szczęście został nam już tylko zjazd :). Najpierw granią na Małołącką Przełęcz a następnie już w dół pod Śnieżną (całkowicie zasypany otwór) i przez Przechód. Dla mne był to najcięższy zjazd jaki do tej pory robiłem. Do parkingu dojechaliśmy po 5 godzinach. Całą wycieczkę nie spotkaliśmy praktycznie nikogo.

BESKIDY - Pilsko

12 01 2013
Uczestnicy: Agnieszka Solik (KS Kandahar), Małgorzata Czeczott (UKA), Marek Wierzbowski (UKA), Ola i Mateusz Golicz

Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra!

BESKIDY - Skrzyczne i Czantoria

12 01 2013
Uczestnicy: Marek Wierzbowski (UKA), Mateusz Golicz

Rano wychodzimy szybko na szczyt Skrzycznego zielonym szlakiem, z centrum Szczyrku. Pogoda w czasie naszej wędrówki była przyjemna, choć pod wierzchołkiem zastaliśmy mgły i opad śniegu. Ponieważ w lesie było nieco za mało śniegu na zjazd, po herbatce w schronisku zjeżdżamy trasą narciarską. Całkiem zresztą kamienistą - jak oni mogą na coś takiego wpuszczać narciarzy zjazdowych? Po zjeździe, przemieszczamy się przez Salmopol do Ustronia i jeździmy dwie godziny wyciągowo na Czantorii. Tego dnia, po zamknięcu kolejki, odbywały się tam pierwsze w tym sezonie zawody skiturowe PZA. Po południu zostajemy więc na miejscu kibicować bliskim i znajomym, aż do zakończenia zawodów.


Ustka - krajoznawczo

3-5 01 2013
Uczestnicy: Łukasz Pawlas

Korzystając z okazji, chciałem przedłużyć sobie wyjazd służbowy w okolice Ustki. Plan był bliżej niesprecyzowany i nieco chaotyczny. W grę wchodziło m. in. jedno lub dwudniowy spływ Słupią, wycieczka rowerem po okolicach Słowińskiego Parku Narodowego itp. no i oczywiście tak się poumawiać z klientem żeby starczyło mi na to czasu. Niestety wymagania klienta były dość wygórowane, a i on sam nie wykazał się zbytnią elastycznością, dlatego pozostało mi pospacerować po wyludnionych plażach i zobaczyć Słupię z brzegu (zresztą nikt nie chciał mi wypożyczyć kajaka na 1 dzień w "szczycie" sezonu). Pomimo tych niepowodzeń udało mi się zdobyć wszystkie najwyższe okoliczne wydmy (prawie jak Rysy), zajrzeć do kilku bunkrów Bluchera (prawie jak Śnieżna), no i natrafiłem też na ul. Zaruskiego (wątek z historii taternictwa). Można by wziąć ten opis za dość żałosny, ale póki co tylko to mi pozostaje. PÓKI CO!

Tatry Zachodnie - doroczny trawers Jaskini Czarnej

5 01 2013
Uczestnicy: Karol Jagoda i Mateusz Golicz

Czas akcji 4h 20m.

Zakopane i okolice

29 12 2012 - 01 01 2013
Uczestnicy: Ania Bil, Damian Żmuda, Paulina Piechowiak (WKTJ),Karol Jagoda oraz Asia Wasil, Łukasz Pawlas, Marcin, Sławek (os.tow.)

Babia Góra – wschód słońca : Logistycznie sobota była mocno skomplikowana, gdyż ja z Damianem, Asią i Marcinem na przełęcz Krowiarki dojeżdżaliśmy ze Śląska, natomiast Sławek, Ania oraz Łukasz z Wisły. Żeby było ciekawiej po wejściu na Babią, ja z Anią i Damianem ruszamy do Zakopanego, natomiast Sławek z Asią i Marcinem jadą do Szczyrku a Łukasz wraca do Wisły. Generalnie historia zawiła jak losy bohaterów Mody na Sukces. Sama Babia przywitała nas idealną pogodą , zero chmur, brak wiatru i było w dodatku ciepło, jedyny minus to zalodzony szlak. Na szczycie było nieco tłoczno około 30 osób wraz z nami przywitało wschód słońca. Szybki przepak i ruszamy mocno zaspani do Zakopca, gdzie jest już ekipa z Poznania.

Na bazie dzielimy się na dwa zespoły Damian z Anią wyruszają do Wielkiej Śpiworowej, ja z Pauliną idziemy na jaskiniowy spacer doliną Kościeliską, zwiedzamy m.in. jaskinię Raptawicką, Obłazkową oraz Mylną. Wieczorem ruszamy na narty na stok w Witowie, śniegu (oczywiście sztucznego) sporo podobnie jak i ludzi. Pomimo dużych obaw nie zabiłem się , ani żadnego innego narciarza. Sukces ten z pewnością jest zasługą moich instruktorów narciarstwa. W niedzielę Ania z Damianem idą do pięknej niedalekiej jaskini, którą można pokonać bez sprzętu, Paulina zwiedza wraz z kursem jaskinie Śpiących Rycerzy, ja natomiast eksploruje Wielką Śpiworową. Wieczorem wszyscy wybraliśmy się do term w Szaflarach. Korki na drogach + mało atrakcji + dzikie tłumy = porażka, krótko mówiąc zdecydowanie nie polecamy tego miejsca. W sylwestra budzimy się o nieludzkiej porze, aby wejść na Krywań. Prawie dwie godziny dojazdu i jesteśmy na miejscu, podchodzimy zielonym szlakiem z Trzech Źródeł. Śniegu więcej niż po polskiej stronie, szlak okazał się przetarty dzięki czemu nie mieliśmy problemów z orientacją. Od wysokości około 1600 m n.p.m. podchodzimy w gęstej mgle na szczęście wychodzimy ponad poziom chmur jeszcze przed przełęczą. Na szczycie widoczność idealna, zero ludzi po prostu genialnie. W drodze powrotnej udaje się nam trafić na otwartą jeszcze restauracje i zjeść zasłużony obiad. Nowy rok witamy przy wylocie doliny Kościeliskiej. Ze względu na obawę przed gigantycznymi korkami wracamy na Śląsk z samego rana (czytaj jak tylko się obudziliśmy:))

Beskid Śl. - nocny rajd sylwestrowo - noworoczny na skiturach

31 12 2012 - 01 01 2013
Uczestnicy: Damian Szołtysik i Teresa Szołtysik

Zabawa przednia. Z Wisły Nowej Osady podchodzimy zielonym szlakiem generalnie wzdłuż pustej nartostrady na szczyt Grapy - 711 m.n.p. (w zasadzie tylko tu jest śnieg). Na sam wierzchołek nie ma szlaku, śniegu zresztą też brakło. Kryjemy więc narty pod liśćmi i na szczyt wychodzimy na lekko. Góra porośnięta bukami ale niezła widoczność na sąsiednie wzniesienia. Potem tylko krótki zbieg do nart i piękny zjazd po przygotowanej przez ratrak "specjalnie dla nas" nartostradzie. Przy pustym bufecie na stoku witamy rok 2013 (w dole rozbrzmiewa ognista feeria) a w chwilę później mkniemy w dół do auta. Jeszcze przed świtem jesteśmy w domu. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FStaryRok

zaloguj się